Krzysztof Bodurka
2 grudnia 2021 Karolina Obstój Sport

Krzysztof Bodurka: Jeśli ktoś ci mówi, że nie dasz rady, to nie ma co z nim gadać


Z Krzyśkiem rozmawialiśmy przede wszystkim o minionym sezonie. Opowiedział nam, jak ciężkim biegiem był finał GTWS, gdzie zawodnicy zamiast rywalizować, pomagali sobie nawzajem dotrzeć do mety. Dowiecie się także, jak wpłynęła na niego współpraca z psychologiem, czy boi się rywalizacji z kobietami i jakie ma plany na przyszły sezon. 


Na początku roku chorowałeś na Covid. Ciężko było Ci wrócić do dyspozycji sprzed choroby?

Co prawda nie przechodziłem tego jakoś mocno, nie byłem obłożnie chory, ale trenowanie nie wchodziło w grę. Przerwa od biegania wyniosła dwa tygodnie. Poczułem, że siadło mi to na płucach i zatokach. Dochodziłem do formy sprzed choroby jakieś półtora miesiąca. Dosyć mnie to wybiło z treningów.

Wiosną zaczęły się Twoje problemy z przeponą. Uporałeś się już z tym?

Jeszcze czasami coś czuję, ale cały czas współpracuję z fizjoterapeutą i jest coraz lepiej. Po odpoczynku podczas roztrenowania poprawiło się. Jestem teraz na początku przygotowań do nowego sezonu. Wracamy bardzo spokojnie. Trochę nawet cofamy się. Pracuję np. nad gibkością. Na razie biegam w tlenie. Usuwamy moje najsłabsze punkty.

Czy przyczyn problemów z przeponą upatrujesz w Covid’zie? 

Niekoniecznie. Z trenerem raczej obstawiamy, że wynikało to z przeciążenia. Miesiąc po Covid’zie pojechałem na obóz do Hiszpanii. Mimo że miałem tam dużo więcej biegania, mocniej trenowałem, to nie odpuściliśmy treningu siłowego. Ledwo wyrabiałem na tym obozie. Tam zacząłem bardzo mocno odczuwać tę przeponę. Wtedy doszedł jeszcze ból pleców, więc później musieliśmy już w ogóle zrezygnować z ćwiczeń siłowych i nie wykonywałem ich przez cały sezon. Dzięki odpuszczeniu tych ćwiczeń, dolegliwości z przeponą przechodziły, ale jak wykonałem mocniejszy trening, to znowu nawracało i tak w kółko.

Po trzecim starcie w Goldenie miałem krótką przerwę treningową i wtedy rzeczywiście poprawiło się. Potem wróciłem do treningu i problem delikatnie powrócił. Nie w takiej skali jak wcześniej, ale delikatnie jeszcze czułem. Byłem już w stanie wejść na wysokie obroty, ale siła spadła, bo treningu siłowego nie robiłem w ogóle. Tak dla porównania – biegamy z trenerem bardziej na tętno – na pierwszym stracie w Goldenie na Olla de Nuria miałem średnie tętno 155, to na trzecim starcie Dolomyths Run w okolicach 165, więc to pokazuje, że już mogłem wejść na szybsze obroty. Na kolejnych startach też już było w miarę OK. No może poza finałem, gdzie „umarłem”… Ale na to wpłynęły inne przeszkody…

12 miejsce w GTWS, to bardzo dobry i obiecujący wynik. Czego Cię nauczył udział w tych biegach? 

Na pewno zdałem sobie sprawę, że mogę rywalizować z najlepszymi, tylko musimy z trenerem wyeliminować błędy, które popełniliśmy w tym roku. Myślę, że pierwsza szóstka jest w moim zasięgu. Po drugie, GTWS uświadomił mi, jaki jest poziom w biegach górskich. Coraz wyższy. Choć moim zdaniem, jeszcze z 40 osób na moim poziomie mogłoby wziąć w tej serii udział. Stian Angermund, to jest faktycznie czołówka światowa. Do tej czołówki mogą dołączyć jeszcze dwie, trzy osoby i to by była góra, a na moim poziomie jest takich osób jeszcze z 40-50.

Dodatkowo zyskałem doświadczenie, jak rozgrywać biegi. Pierwsze starty biegałem na tętno. Trener nie uwzględnił tego, że pod górę zawsze będę miał je wyższe, a w dół nie będę w stanie biegać na takim samym tętnie. Potem zacząłem na to zwracać uwagę i sugerować potrzebę weryfikacji założeń. W górach nie jest tak, jak na płaskim maratonie, gdzie trzymamy się jednej intensywności od początku do końca, a tętno ma delikatnie iść w górę. W biegach górskich czasem biegnąc w dół mam tętno w okolicy 145, czyli odpoczywam, biegnę w tlenie, a pod górę wchodzę już w trzeci zakres. Dlatego w tym zakresie zmieniliśmy taktykę w drugiej połowie sezonu. Cały czas zbieraliśmy doświadczenie, jak trenować, co poprawiać.

bodurka1

To ciekawe, że zakładaliście na początku, żeby biegać w GTWS na tętno. Z relacji uczestników – chociażby Bartka Przedwojewskiego – wynika, że w Goldenie od początku jest napieranie. Czy to też było przyczyną weryfikacji Waszego podejścia? A może Ty jednak robisz swoje i nie patrzysz na ścisłą czołówkę?

Zawsze robiłem swoje. Wiedziałem, że pewnych rzeczy nie przeskoczę. Znam swój organizm, wiem na jakim tętnie biegam. Wiem, że jeśli bieg jest dwugodzinny, to gdybym zabrał się z czołówką i tętno skoczyło by do 170, to bym tego nie wytrzymał do końca. Wolę sobie odpuścić i biec swoje. Poza tym te biegi są na tyle długie, że często doganiam lub wyprzedzam sporo osób w drugiej części. Wiem, że może nie powalczyłem z najlepszymi, ale wykonywałem zawsze swoją robotę jak najlepiej. Choć muszę przyznać, że nie zawsze udało mi się zrealizować w 100% te założenia, bo czasem ciężko mi było puścić czołówkę.

Wspomniałeś, że popełniliście z trenerem trochę błędów. Co masz na myśli?

Z pewnością to, że jeśli mam do zrealizowania mocniejszy trening, to wtedy warto odpuścić siłę, żeby nie robić wszystkiego… na siłę. Pojechałem na obóz, na którym robiłem dwa treningi dziennie, przewyższenia były duże. Czasem na zwykłych 10 km wybiegania robiłem 1000 m przewyższenia. Plus akcenty. Do tego ćwiczenia siłowe cztery razy w tygodniu po 45′-60′. To było dla mnie za dużo. Prawdopodobnie nie byłem na to przygotowany.

Skoro trenowałem w wysokich górach, należało nastawić się na to, że głównym celem ma być poprawa wydolności, a siła przyjdzie sama naturalnie, z gór. Dokładanie ćwiczeń siłowych było głównym błędem. Po kilku dniach na obozie, czułem, że te ćwiczenia, które wykonywałem dotychczas, teraz kosztują mnie dużo więcej. Nie umiem odpuszczać, a że miałem je w planie, to mimo wszystko je wykonywałem i to był mój błąd.

Zgodnie z zasadami cyklu GTWS, najlepsza jedenastka miała zagwarantowany udział w biegu finałowym na koszt organizatora. Ciebie prześladowało dwunaste miejsce. Zająłeś je kilka razy w biegach klasyfikacyjnych (Skyrhune, Marathon du Mont Blanc, Olla de Nuria – red.) i ostatecznie w całym cyklu. Bardziej Cię to 12 miejsce cieszyło, czy denerwowało, że tak mało zabrakło do pierwszej jedenastki?

Wtedy trochę wkurzało, ale teraz się z tego śmieję. Nieco to podłamywało, bo ta pierwsza dziesiątka była cały czas w zasięgu. Tylko w finale sam nie wiem, co się stało na końcu. Uważam, że pobiegłem tak jak należy (na El Hierro – red.). Początek był bardzo spokojny. Na drugim, długim zbiegu nagle wyprzedziłem Bartka i Elazzaoui Elhousine. Cały czas czułem się dobrze. Na trzecim podbiegu przebiegłem może z kilometr i zaczęły łapać mnie skurcze. Zaczęło się maszerowanie. Woda ze mnie parowała. Ile wypiłem, tyle wypociłem. Te skurcze były zapewne skutkiem odwodnienia. Choć zdaniem mojego trenera przyczyną tych skurczy mogło być to, że nie wytrzymałem biegu siłowo. W końcu przez pół roku nie ćwiczyłem siłowo. Zakładaliśmy też, że czas wysiłku na biegu finałowym będzie krótszy. 

W finale dostaliście nieźle w kość. Na relacji widziałam, że dosłownie słanialiście się na nogach. Był to Twój najtrudniejszy bieg, w jakim kiedykolwiek brałeś udział?

W 2019 brałem udział w Marathon du Mont Blanc. Upał był niesamowity. 35 stopni w cieniu pod koniec biegu. Co prawda, wystartowaliśmy o 6:00, ale to nic nie pomogło. Na mecie miałem drgawki. Dostałem tam udaru słonecznego. Jednak ten bieg nie był tak ciężki, jak finał na El Hierro. Tam, mimo tego udaru jakoś biegłem, a na El Hierro nie wiedziałem, czy to ukończę. Pamiętam, że do mety miałem jeszcze 10 km, a już „umierałem”. Myślałem nawet o zejściu na przedostatnim punkcie, ale jak do niego doszedłem, to napiłem się, krzyknęli mi „biegnij dalej” i pobiegłem.

Najlepsze było to, że każdy na tym biegu sobie pomagał. Marcin Rzeszótko mnie minął na ostatnim podbiegu i zapytał, czy wszystko w porządku. Jakaś dziewczyna mnie nawet mijała (kobiety startowały 30 minut wcześniej – red.) i też się zapytała, czy wszystko OK. Jak mijałem Sylvain’a Cachard’a, to spytał, czy mam wodę. Nie miałem, więc zapytałem go tylko, czy jakoś dojdzie do punktu. Wolontariusze wychodzili naprzeciw, żeby szybciej dać nam wodę. Ludzie pomagali sobie, żeby tylko ukończyć ten bieg. Nie było rywalizacji. To pokazało, że wszyscy dostali w kość.

Z którego startu w GTWS jesteś najbardziej zadowolony?

Skyrhune. To był moim zdaniem najlepszy bieg. Dobrze się czułem. Co prawda, w górę było kiepsko, ale w dół fajnie mi szło. Tam pobiegłem na granicy swoich możliwości.

Ale najwyższe miejsce – szóste – zająłeś w Chiemgau.

Szczerze mówiąc tam nie było mocnej obsady, więc to wyższe miejsce było tym spowodowane.

bodurka3

Czytałam na Twoim blogu wpis podsumowujący miniony sezon. Wspomniałeś o tasowaniu się na trasie biegu Skyrhune z Nienke Brinkman. Mężczyźni zbyt często nie wspominają o takich sytuacjach. Zaimponowało mi to! Jak myślisz, z czego to wynika, że w biegach górskich czołówka kobiet ma proporcjonalnie mniejszą stratę do mężczyzn, niż w biegach ulicznych?

Maude czy Nienke wybiły się spośród wszystkich startujących kobiet. Porównując poziomy, według mnie, czołówka mężczyzn na GTWS jest słabsza niż czołówka kobiet. Maude jest chyba nawet na wyższym poziomie niż Kilian Jornet. Tak przypuszczam. Poziom kobiet jest w górach bardzo wysoki. Na Skyrhune były podawane międzyczasy np. najlepszego podbiegu na najtrudniejszym fragmencie. Tam Nienke była 8 open. Wyprzedziła np. Bartka. Ja do niej straciłem ok. dwóch minut. To pokazuje jaką ona ma siłę. Moim zdaniem, gdyby Nienke umiała zbiegać, to w ogóle byłaby katastrofa dla facetów. W sumie Maude też nie umie zbiegać. 

Faktycznie, tasowałem się z Nienke na Skyrhune, ale równie dobrze, gdybym pobiegł płaską połówkę, to mógłbym tasować się z jakąś Kenijką na poziomie 1:08. Dla mnie to jest dziwne, że mężczyźni w Polsce w półmaratonie, czy w maratonie nie umieją sami sobie powiedzieć, że przegrywają czasem z kobietami. W tym roku żaden z Polaków nie pobiegł w półmaratonie szybciej niż rekord świata kobiet na tym dystansie. To pokazuje na jakim my jesteśmy poziomie w stosunku do świata. Jesteśmy daleko w tyle. 

Nie trzeba się bać mówić o tym na jakim jesteśmy poziomie. Moim marzeniem jest zdobycie medalu na MŚ w biegach górskich. Nie ukrywam tego. Będę do tego dążył. Może kiedyś bym uważał takie marzenia za fantazję, ale myślę, że jestem w stanie to zrobić. Potrzebuję jeszcze kilku lat, ale wiem, że z roku na rok jestem coraz lepszy. Spokojnie do tego dążę. 

Może jeszcze kilka razy przegram z Nienke czy Maude, ale nic to dla mnie nie znaczy. To jest tylko jeden bieg. Nie ma co się tym przejmować.

Po starcie w Skyrhune napisałeś, że pod względem atmosfery było to niczym Tour de France. Kibice, organizacja imprezy tworzą niesamowity klimat. Tego brakuje biegom w Polsce? 

Hoho… Świetnie by było, gdyby tak było wszędzie! Atmosfera tego biegu jest jedną z najlepszych. Daje to mnóstwo energii. Chcę kiedyś pobiec w Zegama. Z tego co widziałem, tam jest podobna atmosfera. Na jakimkolwiek biegu w Polsce daleko nam do takiego klimatu. Jest coraz lepiej, ale jeszcze sporo pracy przed nami. W Polsce widać nawet problem z uświadomieniem ludzi, że w danym miejscu odbywają się zawody. Nie mówiąc już o tym, żeby zachęcić ich do kibicowania. We Francji na Skyrhune ludzie idą w góry, żeby kibicować. Nie zjawiają się tam przy okazji wycieczki górskiej. Jak kibicowałem na Tatra SkyMarathon, to niektórzy turyści w ogóle nie wiedzieli, że odbywa się bieg. Kiedy wiedzieli biegaczy, to nawet nie klaskali, nic nie krzyknęli, tylko stali jak słupy.

W przyszłym roku również planujesz start w GTWS?

Wstrzymuję się jeszcze z decyzją. Czekam na informację, jak będzie wyglądał cykl, bo formuła ma się trochę zmienić. Muszę poznać kalendarz, zorientować się jakie starty będą wchodziły do Goldena i kiedy się odbędą. We wrześniu mam swój ślub, więc muszę pod to dostosować starty. Narzeczona mnie nie puści na zawody miesiąc przed ślubem. Już nawet mówi o dwóch. 😉 Dlatego w głowie mam jeszcze trochę innych planów. Jeśli starty w GTWS mi podpasują, to na pewno na tym się skupię. W przeciwnym razie, wybiorę sobie kilka biegów, które mnie interesują. Może jesienią pobiegnę płaski maraton. Na pewno chciałbym wystartować w Mistrzostwach Polski na długim dystansie. Prawdopodobnie odbęda się w Szczawnicy.

A propos Mistrzostw Polski, w tym roku w Międzygórzu na MP w stylu alpejskim zdobyłeś brąz. Po biegu napisałeś, że założeniem było zmieścić się w drugim zakresie tętna 160-165. MP treningowo? Medal nie ma dla Ciebie dużego znaczenia?

Na start w Międzygórzu zdecydowałem się dlatego, że medal w MP daje mi stypendium gminne. Liczyłem, że nawet biegnąc w drugim zakresie uda mi się go zdobyć. Udało się. Wtedy moim głównym celem był Golden, a MP były startem pobocznym, podporządkowanym pod możliwość zdobycia stypendium. Pieniądz to pieniądz. To też jest ważne. Takie stypendium, to dla mnie jeden obóz zagraniczny. Może ktoś uzna, że nie powinno się tak biegać – na tętno – na zawodach rangi mistrzowskiej, ale pamiętam jak biegałem w MP w przełajach, chyba w 2014 r. Biegł tam też Marcin Lewandowski i zajął drugie miejsce. Z tego co pamiętam, biegł tam również zdaniowo. Nie sprężał się, a pewnie jakby chciał, to by to wygrał. On też jest typowym zadaniowcem, tak jak ja.

Jestem ciekawa co byś zrobił na tym biegu, gdyby napierał na Ciebie czwarty zawodnik – Piotr Jaśtal (Piotr dobiegł 33 sekundy za Krzyśkiem – red.)? Trzymałbyś się założeń treningowych, czy jednak walczyłbyś o medal?

Sam się nad tym zastanawiałem i nie wiem (śmiech). Siły na końcówce miałem, więc może bym jednak wszedł w trzeci zakres. Pewnie by się tak to skończyło, bo lubię walczyć. Gdyby końcówka była bark w bark, to walczyłbym, żeby ten pojedynek wygrać. Psychicznie bym nie wytrzymał.

Nie wszystkie swoje starty zaliczasz do udanych. Jak sobie radzisz z niepowodzeniami? Długo przeżywasz, analizujesz, czy odcinasz grubą kreską i patrzysz w przyszłość?

Staram się zapominać jak najszybciej. Najgorzej jest zaraz po starcie, ale staram się wszystko przemyśleć i spojrzeć wstecz. Myślę o tym, na jakim poziomie byłem kiedyś i mimo tego niepowodzenia i tak jestem teraz silniejszy niż kiedyś. Przecież się nie cofam. Skupiam się na działaniu. Trzeba coś robić, żeby głowa nie miała czasu na myślenie, o tym co poszło nie tak. Trzeba działać. Nie ma sytuacji bez wyjścia. A jak nie ma wyjścia, to trzeba je znaleźć. Zawsze będę tak podchodził do sportu. Niejednokrotnie uświadomiłem sobie, że jeśli ktoś ci mówi, że nie dasz rady, to nie ma co z nim gadać. 

Korzystasz z pomocy psychologa. Widzisz wymierne efekty tej pracy? Co się w Tobie, w Twoim podejściu zmieniło dzięki tej współpracy?

Na pewno bardziej uwierzyłem w siebie i w swoje możliwości. Motywacji mi nigdy nie brakowało, z tym nie miałem nigdy problemu. Dodatkowo zawdzięczam tej pracy to, że umiem już być spokojniejszy przed startami, a jestem osobą trochę nerwową. Właśnie to wyciszenie się przed zawodami było dla mnie problemem i na tym polu dużo się poprawiło. Na pewno będę tę współpracę kontynuować. 

Skoro współpracujesz z psychologiem, to pewnie stosujesz jakieś techniki relaksacyjne. Masz swoją ulubioną?

Metodę Schultza. Ta technika bazuje na rozluźnieniu ciała. W praktyce wygląda to tak, że słucha się nagrania, w którym osoba prowadząca, spokojnym głosem mówi na rozluźnieniu jakich części ciała należy się skupić. Trwa to ok. 20 minut. Odprężam się podczas takich sesji. Polecam spróbować. Stosuję też czasem techniki oddechowe. Korzystam z nich nawet podczas korków w Krakowie, których nienawidzę. Dzięki temu umiem się uspokoić. Powiedzieć sobie, że nie mam na to wpływu. 

Uważasz, że każdy sportowiec może coś zyskać na pracy z psychologiem?

Myślę, że każdy może na tym skorzystać. Współpracuję z amatorami i widzę, że część z nich ma bardzo zdrowe podejście i bawi się bieganiem. To jest super. A niektórzy czasami myślą, że wszystko przyjdzie łatwo i szybko. Jeśli raz udało się pobiec dobrze, bo mieli bieg życia, to oczekują od siebie od razu jeszcze lepszych rezultatów. Cierpliwość i wytrwałość w dążeniu do celu jest najważniejsza. Głowa musi współpracować. Możemy być dobrze wytrenowani, a na zawodach głowa się zablokuje, przyjdzie stres i koniec. Ja tak miałem na Olla de Nuria. Kiedy, na kilka dni przed zawodami, spotkałem tych wszystkich mocnych biegaczy, to byłem strasznie przerażony. Bałem się, że nic z tego startu nie wyjdzie. Zastanawiałem się, po co w ogóle tam pojechałem. I właśnie te techniki relaksacyjne mają nas rozluźnić, pomóc skoncentrować się na pracy, którą mamy do wykonania. Myślę, że u biegaczy na niższym poziomie tak samo to działa i psycholog może pomóc.

Byłeś w tym roku na obozie biegowym w Trevelez (1400 m npm), w górach Sierra Nevada, w Hiszpanii. Polecasz ten rejon na wyjazd treningowy dla biegaczy górskich?

Bardzo polecam. Tereny do biegania są świetne. Są miejsca, gdzie można zrobić nawet bieg ciągły na 2400 m npm. Jest tam bardzo szeroka droga, prawie płaska. Jednak w przyszłości wybrałbym inne miejsce noclegowe. Mimo że miałem auto, do większych sklepów musiałem jechać 60-90 minut. W tej wioseczce ciężko było coś sensownego kupić. Wybór tej miejscowości wynikał z tego, że nie chciałem spać od razu na 2000 m npm, bo był to mój pierwszy obóz wysokogórski. 

Oprócz tego obozu wysokogórskiego, korzystasz z innych form hipoksji? Co w ogóle sądzisz o hipoksji w treningu biegaczy wytrzymałościowych?

Tak, korzystałem w 2019 r. To był eksperyment. Wykonywałem trening na bieżni w pomieszczeniu hispoksyjnym. Niekoniecznie mi to coś dało. Nie widziałem efektów. Myślałem, że dzięki temu zaadoptuję się do wysokości, ale niespecjalnie poczułem, żeby mi to coś dało. Biegałem potem Dolomyths Run. Po przekroczeniu wysokości 2800 m npm nic nie pamiętałem. W tym roku, niecałe 2 miesiące po obozie wysokogórskim w Hiszpanii, wystartowałem również w Dolomyths Run i w ogóle nie odczułem problemów wynikających z wysokości. Zatem mi chyba bardziej służy hipoksja w formie obozu wysokogórskiego.

Mamy już świąteczny klimat. Gdybyś mógł poprosić Świętego Mikołaja o jakikolwiek prezent, co by to było?

Przede wszystkim chciałbym być zdrowy. Myślę, że z całą resztą sobie poradzę. Jeśli zdrowie będzie pozwalać, to zrobię wszystko, żeby być coraz lepszym. Zdrowie najważniejsze.

Zdjęcia: GTWS / Jordi Saragossa

Możliwość komentowania została wyłączona.

Karolina Obstój
Karolina Obstój

Z wykształcenia prawniczka, a z zamiłowania ambitna biegaczka amatorka, spełniająca się w biegach górskich, choć od asfaltu nie stroni. Trenerka biegania i organizatorka obozów biegowych. Więcej o mnie znajdziesz na Instagramie.