Paweł Machowski
Biegacz amator, o charakterystycznej, wyprostowanej sylwetce w trakcie biegu. Dumny posiadacz tytułu "Serockiego Championa" oraz portretu Karola Krawczyka na nodze. Miłośnik piwa bezalkoholowego i szparagów.
Na kilka dni przed startem w maratonie w Walencji, swoją przedstartową playlistą podzielił się z nami Bartek Olszewski, znany w Internecie jako Warszawski Biegacz. Gust Bartka można nazwać eklektycznym – jego selekcja płynnie przechodzi od Vangelisa, przez Foo Fighters do Lady Gagi. Jak biega się słysząc grający na lotnisku Bemowo zespół Metallica? Jaki film jest idealnym dodatkiem do przedstartowej pizzy w stylu neapolitańskim? Tego dowiecie się z wywiadu, natomiast playlista, gwarantująca solidną dawkę motywacji, dostępna jest już na redakcyjnym kanale Spotify.
Powiedziałeś w naszej wczesnej rozmowie, że na tej playliście jest muzyka, której słuchasz TYLKO przed zawodami. Rozumiem. Odnotowane.
Nie do końca. Niektóre z tych piosenek są takie, że rzeczywiście słucham ich tylko przed zawodami, ale niektórych słucham też na codzień. Jest tam kilka rockowych kawałków, a ja zdecydowanie jestem fanem klasycznego rocka. Jest np. Red Hot Chilli Peppers, a to jeden z moich ulubionych zespołów. W tym przypadku nie chodzi o to, że ta muzyka jest motywująca, ja po prostu lubię ich słuchać. Jest też Florence and the Machine, ich też lubię słuchać na co dzień.
Red Hot Chilli Peppers to Twoja nastoletnia zajawka, czy później zacząłeś ich słuchać? Jak to było?
Zawsze słuchałem wielu rodzajów muzyki, natomiast za każdym razem ciągnie mnie do klasyki. Może Red Hoci nie są takim typowym przykładem klasycznego rocka, bo mam na myśli takie zespoły jak Led Zeppelin, Pink Floyd czy Deep Purple, które też bardzo lubię. W ich przypadku to były okolice 2000 roku, kiedy wpadła mi w ręce ich płyta Californication. W tamtym czasie tłukłem ją codziennie i totalnie się w niej zakochałem. Do dzisiaj jest to jedna z moich ulubionych płyt i jest to taka moja zajawka sprzed 20 lat.
Czy udało Ci się kiedyś pójść na ich koncert?
Niestety nie. Miałem jechać na nich do Chorzowa, ale z jakiegoś powodu musiałem wtedy zostać w Warszawie i bardzo tego żałuję. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się połączyć 2 moje marzenia – pierwsze, to odwiedzenie Kalifornii, drugie to zobaczenie Red Hot Chilli Peppers na żywo, bo wiem, że bardzo często tam grają.
Zdarza Ci się chodzić na koncerty rockowe? Jak jest u Ciebie z muzyką na żywo?
Jeżeli chodzi o koncerty, to za często na nich nie bywam. Trochę może nawet żałuję, że nie robiłem tego, kiedy byłem młodszy, ale wtedy moją główną zajawką była koszykówka. Mając wybór – iść na koncert czy na turniej koszykarski, wybierałem jednak sport, a na Bemowie tych wydarzeń koszykarskich było sporo. Byłem za to na genialnym koncercie Foo Fighters w Krakowie. Mam nadzieję, że trochę tego jeszcze nadrobię.
Na Bemowie odbyło się też sporo ciekawych koncertów, praktycznie u Ciebie pod domem. Byłeś na jakimś?
Pamiętam jak na koncert na lotnisku przyjechała Metallica, a ja biegałem trening na Łosiowych Błotach. To jest taka pętla na poligonie, gdzie robiliśmy w tym roku piwną milę Piekielnych Warszawa. Zespół miał wtedy próbę i słyszałem dosłownie każdy kawałek. Między poligonem a lotniskiem nie ma żadnych zabudowań i głos niesie się niesamowicie. Na sam koncert niestety jednak się nie wybrałem. Jak grało AC/DC, praktycznie cały koncert słyszałem za to ze swojego mieszkania. Z resztą, Highway to Hell również jest na mojej playliście.
Powiedziałeś o koszykówce. Nie chciałbym popadać w jakieś stereotypy, ale jednak ta dyscyplina bardziej kojarzy mi się z hip-hopem niż z rockiem. Czy koszykówka zainspirowała Cię muzycznie?
Jeśli chodzi o koszykówkę, to na liście jest przede wszystkim temat muzyczny, do którego na boisko wychodzili Chicago Bulls! Ale hip-hop to faktycznie moja druga muzyczna miłość. Może miłość to za duże słowo, lubię słuchać hip-hopu, ale nie jest tak, żebym jakoś bardzo zgłębiał ten temat. Klasyczny amerykański hip-hop, podobnie jak klasyczny rock, to są jednak właśnie moje klimaty. Jednym z pierwszych zespołów, których zacząłem słuchać był Gang Starr. Uwielbiałem produkcje DJ Premiera i muzykę w podobnym klimacie.
Na playliście mamy za to Eminema, jednak nie wybrałeś oczywistego Lose Yourself, tylko Till I Collapse z The Eminem Show. Czy ta płyta jest Ci jakoś wyjątkowo bliska?
Eminema bardzo lubię i cenię, lubię słuchać w zasadzie wszystkich wykonawców związanych z Dr. Dre, których kiedyś tam promował. Jeśli chodzi o wybór konkretnego numeru, przyznam szczerze, że był to trochę przypadek, bo wiele jego kawałków jest bardzo motywujących. Takim typowym motywatorem jest też ta piosenka Fort Minor, której nie puszczam na co dzień, a właśnie przed zawodami wjeżdża grubo.
Teraz czas na pytanie, od którego nie uciekniemy. O co chodzi z Lady Gagą? To jest Twoje guilty pleasure czy Twoja muzyczna pasja?
Tak czułem, że jak wrzucę na playlistę Lady Gagę, to mnie wszyscy zjedzą. Ale ona musiała się tam znaleźć! Nie pamiętam, co to były za zawody, ale było tak, że rano włączyłem MTV i leciało Poker Face. Podgłośniłem wtedy dźwięk na cały regulator żeby się nakręcić, a potem w tych zawodach mi świetnie poszło. Od tamtej pory Poker Face faktycznie słucham bardzo często, ale tylko przed zawodami.
W jesienny wieczór nie kontemplujesz zatem dyskografii Lady Gagi z kieliszkiem wina przy kominku?
Nie, raczej nie. Chociaż cenię ją jako piosenkarkę. Uważam, że robi dobrą muzykę, ale nie jest to mój gatunek. Jak gdzieś leci to jednak nie przełączam. Jest świetną wokalistką, a w dodatku się rozwija. Zaczęła od typowo rozrywkowej muzyki, a teraz ten jej styl ewoluuje. Jest też niezłą aktorką, co prawda jeszcze nie oglądałem Guccich, ale Narodziny Gwiazdy to naprawdę dobry film.
Wracając do całej playlisty – jak z nią było? Te piosenki zbierałeś i dokładałeś do puli kolejne, czy to jest coś co złożyłeś raz i odtwarzasz za każdym razem od początku do końca?
Trochę tam dorzucałem, ale ja nie przywiązywałem do tego nigdy jakiejś wielkiej wagi, co tam się koniecznie musi znaleźć. Jakbym do tego bardziej przysiadł, to pewnie potrafiłbym zebrać lepszy zestaw. Jest tutaj muzyka z Rydwanów Ognia, absolutnie genialna, ale są też kawałki, które trafiły na nią zupełnie przypadkiem i tak już ze mną zostały, np. Love Runs Out zespoły One Republic. Po prostu wpadł mi kiedyś w ucho.
Oprócz Rydwanów Ognia, na Twojej liście mamy też muzykę z Rocky’ego. Trafiła tam ze względu na film czy na samą piosenkę?
To zdecydowanie kwestia Rocky’ego. Jestem jego wielkim fanem, mam wszystkie części na DVD. W ogóle lubię filmy ze Stallone’em i inne klasyki kina akcji – Szklane Pułapki, Rambo itd. Rocky’ego uwielbiam i mógłbym go oglądać bez końca, więc Eye of the Tiger musiało znaleźć się na mojej składance. Wiadomo, znajduje się on w wielu tego typu zestawieniach, ale po prostu nie mogłem sobie tego odpuścić.
Czy biorąc pod uwagę słynne biegowe sceny z tej serii, Rocky w jakimś stopniu zainspirował Cię do biegania?
Nie, jak widzę te sceny to pękam ze śmiechu. Bardzo dużo scen w tym filmie jest mocno przerysowanych. Co do scen biegowych, jeden z portali wyliczył kiedyś, że łącząc ze sobą wszystkie miejsca, w których pojawił się podczas słynnego biegu z grupą dzieciaków w II części, pokonał łącznie ponad 50 km. Tego typu filmów nie uważam za wybitne, ale zawsze mi się podobały, a teraz już takich nie robią.
Twój sposób na zawody to wieczorem pizza i film akcji, a rano Lady Gaga?
Zdarzyło mi się obejrzeć Rocky’ego przed jakimś maratonem. Nie mam jednak raczej takiego zwyczaju, żeby nakręcać się na wieczór przed biegiem kinem akcji. Osobiście uważam, że powinno się raczej wyciszać. I tak jesteśmy przeładowani emocjami, stresem, adrenaliną. Nakręcanie się już na dzień czy dwa przed nie pomoże, bo nikt nie jest w stanie utrzymać tak długo takiego poziomu pobudzenia. Lepszym pomysłem wydaje mi się nakręcanie się już w samym dniu zawodów, w ostatniej chwili. Wiadomo, każdy ma swoją metodę i na każdego działa co innego. Nie wszyscy też lubią taką mocną, pobudzającą muzykę. Moja Kaśka potrafi robić mocne treningi z tak smętnym podkładem, że ja bym się chyba przy tym popłakał. Ona za to się wycisza i ciśnie.
Powiedz na koniec, jak jest u Ciebie ze słuchaniem muzyki na treningu?
Próbowałem biegać z muzyką, ale nie potrafię tego robić. Jak koncentruję się na biegu, nie za bardzo nawet tę muzykę słyszę, może trochę myślę też o innych rzeczach. Nie potrafię słuchać muzyki podczas biegu w otwartym terenie. Brałem muzykę na siłownię, tam to się lepiej sprawdzało, ale jeszcze częściej słuchałem podcastów. Mam na to zazwyczaj mało czasu i trening na siłowni to dobra okazja do nadrobienia zaległości.
Pośród Piekielnych Warszawa jesteś jedną z osób najbardziej chętnych do wspólnego biegania i umawiania się nawet na wspólne rozbiegania. Lubisz dla odmiany pobiegać czasem w ciszy i kontemplować przyrodę Kampinosu albo Suwalszczyzny w samotności?
Rzadko mam tak, żebym potrzebował pobiegać sam. Niektórzy tego potrzebują, ja raczej nie. Nie mam też tak, że wyjdę biegać na Suwalszczyźnie i chcę być sam, żeby napawać się przyrodą. Zdecydowanie wolę biegać w towarzystwie i z kimś pogadać. Wiadomo, że w fajnym, ciekawym miejscu, ta przyjemność z treningu jest większa, ale jednak zazwyczaj staram się kogoś wyciągnąć, nawet dopasowując gdzieś pod to swoje założenia treningowe. Jeśli chodzi o mocne bieganie – wolę pobiegać z kimś trening, który mi odrobinę mniej pasuje, niż biegać samemu coś, co na papierze byłoby dla mnie teoretycznie lepsze.