Dziesięć sekund do wieczności, czyli najbrudniejszy wyścig w historii
Pierwszemu z nich Międzynarodowy Komitet Olimpijski nadał tytuł „sportowca XX-wieku”. Drugi zyskał miano „największego dopingowicza w historii”. Trzeci to, jak sam twierdzi, moralny zwycięzca igrzysk, który jednak nigdy nie dostał złotego medalu. Historię, która splotła losy tych wyjątkowych mężczyzn, zamknąć można w niespełna dziesięciu sekundach.
Zacznijmy od pierwszego z naszych bohaterów – to Carl Lewis. Zawodnik, który na świat przyszedł w 1961 roku i do dzisiaj uważany jest za jednego z najlepszych lekkoatletów w historii. Napisał opowieść, która pokazuje niemalże modelową karierę legendy. Co start, to sukces. Co zawody, to medale. Co występy, to rekordy. Patrząc jedynie na listę jego sukcesów, na której znajdziemy dziesięć olimpijskich medali i tyle samo krążków wywalczonych w mistrzostwach świata wydawać by się mogło, że w czasie swojej kariery był bożyszczem tłumów i ulubieńcem kibiców. Pozory, w jego przypadku mylą jednak mocno.
Lewis urodził się w sportowej rodzinie. Jego brat grał zawodowo w piłkę nożną, matka – Evelyn Lawler – była płotkarką, a dodatkowo wraz z mężem prowadziła klub lekkoatletyczny, w którym młody chłopak szybko zaczął się udzielać. Wybitny talent miał pokazywać w szczególności w kierunku skoku w dal. W tej konkurencji pobił m.in. rekord szkół średnich. Jak podaje portal ESPN, Lewis ogromne postępy uczynił, gdy skończył piętnaście lat. Wcześniej był bowiem niski jak na swój wiek – jego siostra Carol – miała nawet nazywać go „Shorty”. Gdy zaczął jednak rosnąć, zrobił to tak szybko, że musiał przez trzy tygodnie chodzić o kulach, by jego ciało zdążyło się przyzwyczaić do nowego wzrostu.
Nowy Owens
W związku z potencjałem, który chłopak prezentował, interesowało się nim wiele szkół wyższych – ostatecznie Lewis postawił na Uniwersytet w Houston, gdzie zaopiekował się nim trener Tom Tellez. To pod jego skrzydłami zaczął przygotowania do pierwszych igrzysk olimpijskich w swojej karierze. Ostatecznie zawodnik, który zaczął objawiać również wielki sprinterski talent i którego zaczęto porównywać do legendarnego Jessego Owensa, w 1980 roku wywalczył dwa medale. Niestety – nie miał okazji sięgnąć po nie podczas olimpijskich zmagań. USA było bowiem jednym z państw, które zbojkotowało imprezę czterolecia, ponieważ ta odbyła się w Moskwie. Zamiast tego zawodnicy z niemal 30 krajów spotkali się na terenie Uniwersytetu Pensylwania, gdzie wzięli udział w imprezie zatytułowanej Liberty Bell Classic. W tej Lewis wystartował w skoku w dal oraz sztafecie 4×100 m. W zmaganiach indywidualnych wywalczył trzecią lokatę, by następnie cieszyć się ze sztafetowego złota. W nagrodę, podobnie jak inni startujący, otrzymał medale przygotowane przez Kongres.
Kolejne sezony pokazały, że Lewis ma predyspozycje, by stać się zawodnikiem wybitnym. Nie tylko poprawiał się w bardzo szybkim tempie, ale wyniki, które osiągał, robiły coraz większe wrażenie. Na 100 m zaczął bowiem biegać około 10 sekund. Wszystko wskazywało więc, że to właśnie Amerykanin będzie wielką gwiazdą nadchodzących mistrzostw świata w 1983 roku. Tak też się stało – Lewis w Helsinkach wystartował trzykrotnie i trzykrotnie zwyciężył. Najszybszy był na 100 m, najdalej skoczył w dal, a także kończył sztafetę 4×100 m, która pobiła rekord świata. Co ciekawe, nazwisko Lewis w wynikach imprezy przewija się jeszcze jeden raz – siostra Carla – Carol wywalczyła brąz w skoku w dal.
Okładkowy skandal
Pasmo sukcesów mistrza trwało nadal, a jego skalpy jedynie się powiększały. Nadeszły Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles. Tym razem zawodnik nie zadowolił się jedynie trzema medalami i wystartował także w biegu na 200 metrów. We wszystkim konkurencjach sprinterskich wygrał w zdecydowanie przekonywujący sposób. Na najkrótszym dystansie na podium stanął z człowiekiem, który w kolejnych latach zostanie nie tylko jego wielkim rywalem, ale także wrogiem. Brąz wywalczył bowiem Kanadyjczyk Ben Johnson.
Nim opowiemy jego historię, wróćmy do tego, co działo się wokół Carla Lewisa. Człowiek, który zachwycał na lekkoatletycznych obiektach, nie cieszył się sympatią mediów. Magazyn „Sports Illustrated”, jak pisze Richard Moore, miał już przed igrzyskami w 1984 roku napisać o zawodniku, że jest „próżny, płytki oraz zaabsorbowany sobą”. Oliwy do ognia dolał sam Lewis, który podczas imprezy czterolecia zdenerwował zarówno innych zawodników, jak i kibiców. Gwiazdor nie zamieszkał z resztą zespołu w wiosce olimpijskiej. Dodatkowo podczas konkursu skoku w dal został wygwizdany przez rodzimą publiczność – oddał bowiem tylko dwie, w tym jedną udaną, próby. Prasa oceniła go jeszcze gorzej. Zawodnik został określony „latającym pedałem”, co miało nawiązywać do plotek o jego orientacji seksualnej. Spore zamieszanie wywołał także magazyn „Time”, który na okładce opublikował fotografie Lewisa ze złotem na szyi. Niby nic – ale jak się okazało, z powodu ograniczeń technologicznych, zdjęcie zrobiono kilka dni przed startem. Lewis pozował więc ze złotem, zanim formalnie wygrał. To wszystko spowodowało, że mimo czterech złotych medali największe firmy nie wyraziły chęci sponsorowania zawodnika.
Ojciec mistrzów
Historia drugiego z naszych bohaterów, czyli Bena Johnsona jest nieco inna. Jego gwiazda także rozbłysła podczas igrzysk w 1984 roku, chociaż nie na taką skalę. Kanadyjczyk stanął na podium dwukrotnie – trzeci był indywidualnie oraz w sztafecie 4×100 m. Nim jednak przejdziemy do tego, co przyniosły mu kolejne igrzyska, to warto cofnąć się do lat młodzieńczych zawodnika. O tych pisał portal CBC Sports. Johnson urodził się na Jamajce, a w wieku trzech lat zachorował na malarię. Jego ojciec pracował jako monter telefonów oraz weekendowy taksówkarz. Rodzina Johnsonów zajmowała się także hodowlą pszczół oraz świń, kaczek i kurczaków. Problemy w życiu Bena nadeszły, gdy chłopak miał 11 lat – jego matka Gloria zdecydowała się wyjechać do Kanady. Pozostawiony bez jej opieki syn zaczął się jąkać, a w szkole miał być zastraszany. Jednego ze szkolnych oprawców zdołał uciszyć – wyzwał go na pojedynek sprinterski, który wygrał. Ta sytuacja niewątpliwie pokazuje, że sport był dla Johnsona ucieczką. Gdy po czterech latach rozłąki wraz z bratem porzucił ojca i dołączył do matki w Kanadzie, w kolorowym telewizorze miał z fascynacją oglądać lekkoatletów na igrzyskach w 1976 roku. Na jego drodze stanął także były zawodnik, a wtedy już trener Charlie Francis, który zaopiekował się chłopakiem i stał się dla niego substytutem ojca.
Francis to człowiek, który jako zawodnik nie okazał się wybitny, ale w niemalże taśmowy sposób zaczął tworzyć medalistów największych imprez. To także pierwszy szkoleniowiec w historii Kanady, który stanął na czele całego centrum szkoleniowego. Stało się to w 1981 roku, a już rok później trenowani przez niego zawodnicy, jak wylicza Jad Adrian Washif (powołując się na autobiografię Francisa), ustanowili 89 rekordów życiowych, 2 rekordy Kanady i 3 rekordy Wspólnoty Narodów. Trenowana przez niego grupa wróciła także z workiem medali z Igrzysk Wspólnoty Narodów. Te zakończyła z 13 krążkami. Łącznie prowadzeni przez niego zawodnicy na przestrzeni lat mieli sięgnąć po 9 medali olimpijskich, 250 rekordów kraju i 32 rekordy świata. To również ten szkoleniowiec, jak podaje Moore, miał namówić Bena Johnsona do stosowania niedozwolonych środków. Pod jego okiem młokos z chudzielca przerodził się w mięśniaka, który był coraz szybszy.
Szwajcarska precyzja
Wspominaliśmy już o pojedynku Johnsona z Lewisem w Los Angeles. Tam zdecydowanie najlepszy był Amerykanin. Tak samo działo się w latach poprzednich – gdy jako nastolatkowie panowie spotkali się w 1980 roku w zawodach Junior PanAm, to dzieliła ich przepaść. Lewis wygrał z czasem 10,43. Johnson był dopiero szósty, a jego czas wyniósł 10,88.
Wszystko miało się jednak zmienić i tak też stało się w 1985 roku. Już rok wcześniej podczas Igrzysk Johnson miał wypowiedzieć znamienne słowa: „Po Los Angeles wiedziałem, że Carl jest dobry, ale wiedziałem, że mogę go pokonać. Wiedziałem.”. I rzeczywiście – szybko okazał się lepszy od Amerykanina. W Zurychu w 1985 roku wygrał o jedną setną sekundy. Niewiele? Bardzo wiele, wobec wcześniejszych porażek z Lewisem. Postępy Bena wzbudziły duże podejrzenia, zwłaszcza że w jego otoczeniu był także lekarz Jamie Astaphan – słynący z zamiłowania do stosowania sterydów u swoich podopiecznych.
Kolejne pojedynki się zbliżały, a prasa szalała. Lewisowi dalej wyciągano domniemaną orientację seksualną, a Johnsonowi jego ubytki intelektualne. Kanadyjczyka określano jako brutala o niespecjalnej urodzie. Jednocześnie zachwycano się jego startami – z bloków miał wyskakiwać tak szybko, że zdarzało mu się zedrzeć buty. Zawodnicy także podgrzewali emocje. W 1987 roku spotkali się na meetingu w Sewilli, podczas którego pierwszy raz za start Johnson miał zarobić więcej niż Lewis. Na metę wpadali niemal jednocześnie, ale wygrana przypadła Kanadyjczykowi, który uzyskał czas 10,06. Lewis przebiegł 100 m w 10,07 sekundy. Przegrał, ale na mecie uniósł dłoń w górę i fetował wygraną. Zirytowany zachowaniem Amerykanina Kanadyjczyk w odwecie nazwał go klaunem. Emocje więc szalały, a przed zawodnikami były mistrzostwa świata w Rzymie.
Sterydowe leczenie
W stolicy Włoch Johnson nie pozostawił złudzeń, kto jest najlepszy. Wygrał z czasem 9,83 – co było nowym rekordem świata. Lewis przybiegł na metę w czasie 9,93. Więcej miał jednak do powiedzenia dziennikarzom oraz zdradził w swojej autobiografii po latach. W tej napisał, że widział, że z Johnsonem dzieje się coś dziwnego. W dniu półfinału i finału miał patrzeć na rywala nienaturalnie żółtymi oczami. Dziennikarzom zaś Lewis krótko po porażce mówił, że narkotyki są wszędzie, a zawodnicy drugiej kategorii łapią się ich, by doskoczyć do poziomu najlepszych. Za najlepszego był wtedy jednak uważany Johnson, który podpisał także niebotyczny kontrakt sponsorskich – włoska marka odzieżowa Diadora zapłaciła mu 2,3 miliona dolarów.
Nadszedł wyczekiwany przez zawodników i kibiców rok 1988 – Lewis i Johnson szykowali się do wielkiego starcia w Seulu podczas imprezy czterolecia. Po drodze kontuzję miał odnieść Ben, który jednak pozbył się jej, zaszywając się na wyspie St. Kitts ze słynnym lekarzem od sterydów. Wrócił w pełni sił, jednak podczas spotkania z Lewisem w Zurychu nie pokazał swoich możliwości. Kanadyjczyk zaliczył bowiem falstart. Zawody na dystansie 100 m wygrał Lewis, a drugi był Calvin Smith, czyli trzeci bohater tej historii.
To Amerykanin, o którym jedna z gazet trafnie napisała, że „to zapominany człowiek, który zagubił się w moralnym labiryncie sportu”. Smith przed 1988 rokiem miał już sukcesy na swoim koncie – w 1983 został pierwszym człowiekiem, który przebiegł zarówno 100 m poniżej 10 sekund, jak i 200 m poniżej 20 sekund. Talent skromnemu zawodnikowi przyniósł m.in. tytuł dwukrotnego mistrza świata na dystansie 200 metrów i olimpijskie złoto w sztafecie w 1984 roku.
Krótka, złota noc
24 września 1988 roku. Finał biegu na 100 m. Na starcie Lewis, Johnson i Smith. Ruszają do biegu, który będzie jednym z najsłynniejszych w historii. Wygrywa Johnson – bije rekord świata! Na metę wpada w czasie 9,79 sekundy. Lewis biegnie „dużo słabiej” – wynik 9,92. Trzeci jest Linford Christie, a czwarty Smith. Choć sam wynik już rozpalał emocje, to oliwy do ognia dolał jeszcze złoty medalista, który ogłosił, że nie zależało mu na rekordzie świata, ale na pokonaniu Lewisa.
Noc z 26 na 27 września 1988 roku – dziennikarz BBC na antenie informuje, że Johnson został złapany na dopingu. Jako pierwszy mistrz olimpijski w lekkoatletyce w historii… Sterydy zgubiły Kanadyjczyka, który musiał wracać do kraju, a prasa szalała z powodu jego wpadki. Padały słowa takie jak: „Hańba”, „Winny”, „Wstyd” lub „Złapany”. Dziennikarze, po potwierdzeniu wyników, pisali, że spodziewali się tego – wspominali o rozstępach, pryszczach, a nawet żółtych oczach Johnsona.
Gdyby ta historia skończyła się tutaj, to trudno byłoby określić wyścig w Seulu jako najbrudniejszy w historii. Ona jednak trwała dalej i nawet dziś nie można napisać, że sprawa jest jasna i zamknięta. Złoto dostał Lewis, który do dziś jest uważany za wielkiego zawodnika. Jest jednak cień, który pada na jego postać. Podobnie jak inny, który pada na raport z dyskwalifikacji Johnsona. Do dokumentów kanadyjska telewizja dotarła po latach, w 1988 roku raportu miał jednak nie widzieć nikt z kanadyjskiego sztabu. Gdy ten został odnaleziony, okazało się, że są na nim różne ręczne zapiski, a także skreślenia. Dodatkowo prowadzące dziennikarskie śledztwo w tej sprawie „Toronto Star” ustaliło, że w poczekalni, w której Johnson przed badaniem pił piwo (jako środek moczopędny) siedział przyjaciel Lewisa. Oczywiście Kanadyjczyk był na dopingu – sytuacja pokazuje jednak, że powodem dyskwalifikacji mogło być coś innego. Jak twierdzi sam zawodnik – w tych czasach niedozwolone środki stosowali wszyscy, a on został zdyskwalifikowany, ponieważ stał się niewygodny – m.in. zrezygnował z kontraktu sponsorskiego z Adidasem. Dodatkowo samym organizatorom IO miało zależeć na sukcesach Amerykanów – jak podawał Maciej Petruczenko – telewizja NBC zapłaciła aż 300 mln dolarów za prawa do transmisji zawodów.
Lista winnych
Natomiast cieniem, który rzuca się na Carla Lewisa, są informacje, które po latach ujawnił były szef kontroli antydopingowych Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego – Wade Exum. Według niego Lewis miał stosować sterydy anaboliczne. Ponieważ sprawa nie znalazła potwierdzenia, a mężczyzna był dodatkowo oskarżany o rasizm trudno oceniać jej wiarygodność. Pewne jest jednak coś innego – Lewisa w Seulu w ogóle nie powinno być! Mężczyzna na krótko przed igrzyskami uzyskał pozytywny wynik testów dopingowych. Niedozwolone środki w jego organizmie w niewielkiej ilości dzisiaj nie byłyby problemem, wtedy powinny jednak oznaczać dyskwalifikację. Do tej jednak nie doszło, bowiem amerykański trybunał uwierzył, że Lewis popełnił nieumyślną pomyłkę. Sytuacja ujrzała światło dzienne dopiero w XXI wieku.
Wróćmy i do Calvina Smitha. Skromny, cichy mężczyzna otwarcie mediom przyznawał, że czuje się złotym medalistą z Seulu i medal powinien należeć do niego. Dlaczego? Ano dlatego, że jest jednym z nielicznych zawodników z tego wyścigu, na którego nie padł nawet cień podejrzeń o doping. Drugi dziś, a na mecie trzeci Linford Christie miał bowiem w swojej krwi pseudoefedrynę, którą wykryto po olimpijskim finale. Uwierzono jednak biegaczowi, że był to efekt picia herbatki z żeńszeniem. Inaczej było w 1999, gdy otrzymał pozytywny wynik testu na nandrolon. Dodajmy, że piątego na mecie w Seulu Dennisa Mitchella w 1998 roku przyłapano na zażywaniu testosteronu. Siódmy – Kanadyjczyk Williams przyznał, że doktor Astaphan podawał mu sterydy. Ósmy Raymond Steward został złapany po latach na stosowaniu hormonu wzrostu.
Dzisiaj Seul jawi nam się jako czarna karta w historii sportu. Brzydki epizod, o którym wielu chciałoby zapomnieć. Pozostaje nam wierzyć, że nie miał racji Calvin Smith, który w 2012 roku powiedział magazynowi „The Times”, że jego zdaniem w sporcie zmieniło się niewiele i dzisiaj są tylko nowe twarze i nowe narkotyki.
Pasjonatka sportu, którą bardziej niż listy wyników i cyferki interesują ludzkie historie. Szuka odpowiedzi na pytanie: „jak do tego doszło?”. Zwolenniczka długich dziennikarskich form i opowiadania barwnych historii. W szczególności zajmuje się sportami zimowymi, żużlem oraz lekkoatletyką