karolina nadolska
20 października 2021 Krzysztof Brągiel Sport

Karolina Nadolska: Nie potrafię biegać na pół gwizdka


Biła rekord Polski w 2010 roku, pobiła 11 lat później. Lata lecą, ale u Karoliny Nadolskiej niewiele się zmienia. Nadal jest najlepsza. Z rekordzistką kraju w półmaratonie (1:09:18) porozmawialiśmy o tym: jak wyglądała niedzielna rywalizacja w Poznaniu, co zdenerwowało Tabithę Gichię, czy sezon 2021 był pożegnalnym, dlaczego podtrzymuje swoje zdanie o dopingu technologicznym ukrytym w karbonowej płytce i co myśli o założeniu konta na Facebooku?


Gratuluję pięknego rekordu Polski 1:09:18. Jak wyglądał bieg? Patrząc na międzyczasy: pełna kontrola, dwie równe dychy, żadnych kryzysów…

To prawda, przebiegłam dystans równo, co rzadko mi się zdarza. Najczęściej nie wytrzymywałam na końcówkach. W Poznaniu organizator zapewnił nam jednego „zająca” – Łukasza Nowaka, byłego chodziarza. Założenia były takie, żeby biec tempem 3:17-3:18/km. Na odprawie nikt nie zgłaszał niezadowolenia. Tymczasem już po pierwszym kilometrze w 3:12, Kenijka Gichia się zdenerwowała. Pogoniła Łukasza, że jest za wolno. Szarpnęła mocno 200 metrów, podejrzewam, że weszła na prędkość około 3:00/km. Zrobiła się między nami luka. Razem z Izą Paszkiewicz nie byłyśmy w stanie jej przytrzymać. Na 15 kilometrze Kenijka miała jeszcze 42 sekundy przewagi. Goniłam, goniłam i skończyło się na mecie stratą 16 sekund. Śmieję się, że gdybyśmy biegły na 22 kilometry, to bym wygrała. Nie udało się. Gichia była tego dnia lepsza.

To chyba dość niestandardowe zachowanie Kenijki. Jeden pacemaker, umowa na piątki w granicach 16:30, a ona ucieka pierwsze 5 km w 16:05. Widziałem, że Łukasz Nowak do końca pilnował Gichii. Wasza grupa z kolei chyba dość spontanicznie wzmocniła się o dwóch mężczyzn – Adama Putyrę i Marcina Kęsego…

Łukasz musiał być elastyczny i dostosować się do sytuacji. Nie mógł postąpić inaczej, zostać z nami i „biec pod Polki”. Razem z Izą miałyśmy rzeczywiście towarzystwo dwóch zawodników, którzy walczyli o rekordy życiowe. Nasze tempo najwidoczniej im podpasowało. Mówiąc nieładnie, troszkę chciałam ich wykorzystać do pomocy. Mocno się starali i były momenty że brali ciężar na siebie. Kluczowe kilometry musiałam jednak pracować sama. Chociażby piątka między 10 a 15 kilometrem, która wyszła w 16:15, została pociągnięta przeze mnie. Widziałam słabnącą Gichię na froncie, więc próbowałam gonić. Pewnie rozkręcanie biegu trochę mnie kosztowało, ale tak to już jest. Choć nie ukrywam, że po 15 kilometrze, kiedy ruszyłam rytmem, żeby zgubić Izę, jeden z panów został ze mną i dalej próbował pomagać.

Iza Paszkiewicz w wywiadzie na mecie potwierdziła, że brała pani bieg na siebie. Powiedziała wprost: Karolina była dzisiaj bardzo mocna.

Na pewno byłoby łatwiej, gdybyśmy współpracowały, ale to są zawody. Nikt nie rozdaje nagród za współpracowanie, ale za wynik na mecie. Trzeba robić tak, żeby być najlepszym, najmniejszą utratą sił. Nie mam żalu, ani pretensji do nikogo. Każdy rozgrywa bieg na swój sposób.

Karolina Nadolska

Nie można nie odwołać się do wydarzeń z 2017 roku i nieratyfikowanego przez PZLA 1:09:54. Niektórzy wyznają filozofię, że wszystko co trudne w życiu, dzieje się po coś. Ma pani poczucie, że tamten start też był po coś?

W ogóle tamtej sytuacji nie rozpamiętywałam. Wynik nie został uznany jako rekord Polski i tyle. Dla mnie najważniejsze było, że sama przed sobą wiedziałam, że złamałam 1:10. Własnymi siłami, regulaminowo. Nikt mi nie podawał picia w niedozwolonych miejscach, nikt mnie nie podciągał rowerem… A różnie z tym bywa w polskich biegach. Wynik został uznany przez World Athletics, przez PZLA nie. Może był chwilowy niedosyt i myśl, że podobny bieg już się nie powtórzy. Ale nie, nie roztrząsałam tego dłużej. Zazwyczaj wygląda to u mnie tak, że kończy się bieg, zamyka się jakiś rozdział i podążam dalej.

Nie było w głowie myśli, że ja tu jeszcze wrócę i wszystkim pokażę, że biegam poniżej 1:10?

Absolutnie nie. Nigdy nie podchodziłam do biegania w taki sposób, że ja wam pokażę. Komu ja mam coś pokazywać? Mogę jedynie pokazać coś sobie. Sobie powiedzieć: słuchaj kobieto, jeszcze możesz. Nie miałam ani żalu do PZLA, ani do organizatora. To nie w moim stylu.

Karolina Nadolska

Przed Poznaniem dwa starty na 10 km, oba w idealne 32:40. W niedzielę biegnie pani 21 km prędkością startową z tamtych dyszek. Prędkość jest teraz najbardziej limitująca? Po 3:16/km może pani biec naprawdę długo, a przykładowo zrobienie 10 km po 3:10/km, to już byłoby tempo nie do udźwignięcia?

Ciężko powiedzieć. Na pewno prędkości na poziomie 3:16 są dla mnie dużo łatwiejsze. Nie oszukujmy się, ale dużą rolę odgrywa mój wiek. Natomiast dwie dyszki, o których pan mówi, nie były do końca miarodajne. Start w Manchesterze? Wysiadłam z samolotu zza oceanu i pobiegłam. Po długiej podróży i zmianie czasowej, uważam, że wynik był fajny. Tym bardziej, że dziewczyny zaczęły mocno, chciałyśmy trzymać tempo, ale udało się jedynie Eilish McColgan. Natomiast reszta zapłaciła na drugiej piątce. Tydzień później w Genewie pobiegłam z lekką infekcją. Zresztą nadal się do końca nie wykurowałam. Najwidoczniej wtedy byłam gotowa właśnie na 32:40. Ale tak jak pan zauważył, w niedzielę w Poznaniu dwie równe dyszki, 32:45, 32:44 i nie miałam z tym tempem problemów.

Efekt dwutygodniowego odpoczynku już na miejscu, w domu, bez podróżowania?

Ja nie lubię być w domu przed startami, bo dom mnie strasznie rozbija. Życie rodzinne, dziecko, nie do końca można wypocząć. Najważniejsze, że dobrze się skończyło. Po prostu, próbowaliśmy przytrzymać formę po igrzyskach. Nie boję się mówić, że w Sapporo byłam w wybornej dyspozycji. Byłam zdecydowanie lepsza, niż w niedzielę w Poznaniu. Czuję, że to nie jest już ten błysk. Ale tym bardziej cieszy, że udało się uzyskać przyzwoity wynik, w perspektywie – być może – przyszłości…

Karolina Nadolska

Pani mąż i zarazem trener w niedawnym wywiadzie dla naszego portalu (Zbigniew Nadolski: Karolina może pobiec 2:24 | Bieganie.pl), powiedział, że start w Poznaniu może być pożegnalnym. Był?

Mieliśmy rodzinny projekt – igrzyska 2020. Po tej imprezie miałam zejść ze sceny. Zawsze powtarzałam, że chcę opuścić biegowy teatrzyk, jako dobra zawodniczka. Nigdy nie chciałam przeciągać kariery na siłę, szarpać się… Na pewno sukcesy napędzają. Pomimo mojej metryki, jestem w stanie cały czas walczyć na krajowym rynku, mało tego, poprawiać rekordy życiowe. Może przeżywam drugą młodość? Jesteśmy w kontakcie z szefem wyszkolenia wytrzymałości PZLA. Polski związek zakłada projekt „Monachium 2022”, czyli mistrzostwa Europy w maratonie kobiet. O indywidualne medale będzie ciężko. Aktualnie w reprezentacji Rumunii są trzy nowe, bardzo dobre Kenijki z życiówkami 2:22-2:23… W PZLA jest jednak wiara w to, że do wzięcia pozostaje medal drużynowy. Dostałam zapytanie, czy się na to piszę? Za tydzień odbędzie się ważny zjazd trenerów, gdzie będą omawiane m.in. kwestie szkolenia. Do zjazdu mam czas na udzielenie odpowiedzi.

Trudno mi uwierzyć, że nie myśli pani jeszcze o życiówce w maratonie. Dlaczego by nie spróbować?

Szczerze mówiąc, czuję się już tym wszystkim zmęczona. Ja jestem zawodniczką na 100 procent, nie potrafię biegać na pół gwizdka. Nie jestem trenerem amatorów, nie rozpisuję planów. Chociaż kusi, bo droga zarobku jest otwarta. Ale takie mamy z mężem podejście – chcesz być dobry w bieganiu, nie możesz łapać kilku srok za ogon. Co do maratonu, czuję, że jeszcze mogę. W niedzielę zrobiłam fajny wynik w półmaratonie. Ale też będę powtarzać, że 1:09 to nie jest wielki świat. Wielki świat biega pięć minut szybciej. Na razie jestem zmęczona. Nawet nie samym treningiem, ale presją wokół. Mój wyjazd na igrzyska nie był pewny, musiałam się potwierdzać. Wszystko było okupione dużymi nerwami. Teraz jest czas, żeby zrobić konkretne roztrenowanie, porozmawiać z mężem i dopiero w dalszej kolejności określić plan działania na przyszłość.

Sinead Diver, na pewno pani zna, rocznik 1977, dziesiąta na igrzyskach, ścigałyście się też ostatnio w Manchesterze…

Nawet ze mną wygrała. Można biegać po czterdziestce, można. Łukasz Panfil przypomniał mi w niedzielę, że był pacemakerem, gdy w roku 2010 biłam rekord Polski w półmaratonie (1:11:37 – red.). Minęło 11 lat, a ja znowu biję rekord kraju. Na pewno przez lata kariery byłam bardzo dobrze prowadzona przez trenerów. Poczynając od mojego pierwszego trenera z Dzierżoniowa Tadeusza Żurawskiego, a kończąc na Zbyszku. Nikt nie starał się robić wyników na siłę, tu i teraz. Każdy myślał długofalowo. Ale wracając do planów, tak jak powiedziałam – muszę to jeszcze przemyśleć.

Karolina Nadolska

Jest jakaś rada, której dzisiejsza Karolina Nadolska udzieliłaby młodszej sobie?

Chyba zrobiłam przez te wszystkie lata biegowej przygody wszystko, co można było zrobić. Na pewno brakowało mi fizjoterapeutycznego wsparcia. W zasadzie mój mąż zajmował się wszystkim wkoło. Był moim trenerem, menadżerem, psychologiem, bywało, że był też fizjoterapeutą. Może na to zwróciłabym większą uwagę, zwłaszcza w latach mojego rozkwitu. Chociaż z drugiej strony, trening prowadziłam na tyle mądry, że urazów nie było dużo.

Porozmawiajmy chwilę o maratonie olimpijskim. Ciekaw jestem pani perspektywy. Warunki były tak ciężkie jak się spodziewaliście, czy jednak można było zacząć szybciej i pokusić się o miejsce w top 10?

Warunki były bardzo trudne, co pokazały wyniki. Rekordzistka świata pobiegła 2:27 (Brigid Kosgei zajęła 2 miejsce z wynikiem 2:27:36, przy rekordzie życiowym 2:14:04 – red.). Ważne było odpowiednie przygotowanie. Nie trenowałam w takiej wilgotności, jaka panowała w Japonii, ale na dobrą sprawę od marca przygotowywałam się w upałach. Z drugiej strony, trening w warunkach idealnie symulujących Sapporo, skończyłby się tak, jak skończył się dla Japończyków. Wydawało się, że super zawodnicy, pobiegną u siebie, a tak naprawdę nie zaistnieli. Myślę, że przesadzili z treningiem w trudnych warunkach. Zgubili dyspozycję, zamiast ją zbudować. Jeśli chodzi o mój bieg, zaczęłam bardzo spokojnie. Od 18 kilometra połykałam kolejne rywalki. Oczywiście pojawiły się w głowie pytania – a może trzeba było ruszyć odważniej? Może byłaby pierwsza dziesiątka? Zostawiam te pytania za sobą. Pobiegłam inteligentnie, dobrze taktycznie. Oczywiście dało mi to tylko 14 miejsce na igrzyskach olimpijskich, ale traktuję to jako swój osobisty, mały sukces.

Okazuje się, że nie tylko wśród kibiców były wątpliwości czy powinna pani pojechać na igrzyska, bo nawet prezes AZS UMCS Lublin grzmiał, że powołanie dla pani to niezrozumiała decyzja. Przyszły może przeprosiny z Lubelszczyzny?

Nie przyszły, ale też żadnych przeprosin nie oczekuję. Ja rozumiem, że każdy walczy o swojego zawodnika. W tym przypadku chodziło o Izabelę Paszkiewicz, dla której ostatecznie zabrakło miejsca w składzie na igrzyska. Ale taki jest sport. Ktoś jest pierwszy, drugi, trzeci… Podważanie mojego wyjazdu i wypominanie wieku, było po prostu nie fair i nieeleganckie. Cały czas miałam drugi wynik na listach. Nikomu miejsca nie zabrałam. Myślę, że to, co wydarzyło się w Sapporo, otworzyło niektórym osobom oczy, że nie można tak postępować.

Karolina Nadolska

Rozmawialiśmy w czerwcu (To jest technologiczny doping | Bieganie.pl), niedługo po półmaratonie w Granollers, gdzie bodajże po raz pierwszy w warunkach startowych miała pani na nogach buty z karbonową płytką. Od tamtego czasu zmieniła się może w jakiś sposób pani opinia na ich temat?

Absolutnie się nie zmieniła. W niedzielę wystartowałam w butach z karbonową płytką. Pobiegłam dwie dychy równo, co mi się bardzo rzadko zdarza. Ja mam skaczący styl biegu, co mnie wymęczało na końcówce. Wszyscy się śmieją – ile kilometrów można pokonać wieloskokiem? Myślę, że dzięki mojemu „skakaniu” jestem w stanie wykrzesać z buta więcej, niż inni. But pomaga, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Widzę, jak się czuję po biegu. Zawsze miałam zmasakrowane łydki, teraz następnego dnia nogi są świeże. To nie jest normalne. Cały czas uważam, że powinniśmy zostać przy starych modelach. Ale jeśli dzisiaj chcę nawiązać rywalizację z innymi, muszę mieć na nogach to, co oni. Cały czas myślę jednak o zawodnikach z ery przed karbonem. Ich wyniki zginą, nie będziemy ich doceniać.

Może należałoby zrobićtak, jak sugerował Marek Plawgo w Tokio. Oddzielna klasyfikacja rekordów świata w butach z płytką i bez…

Dokładnie tak traktuję swoje życiówki w półmaratonie. 1:09:54 w starym modelu, 1:09:18 w karbonowym.

Myśli pani, że forma w niedzielę i 4 lata temu była zbliżona?

Myślę, że tak. Cztery lata temu mięśniowo nie wytrzymałam końcówki i zgubiłam kilkadziesiąt sekund. Teraz zawodnicy otwarcie mówią, że buty pomagają. Nie jest to już taka sensacja, jak w czerwcu, kiedy moja opinia uchodziła za kontrowersyjną i trochę mi się dostało…

Zapytałem o zmianę opinii o butach, bo po jesiennych wynikach naszych mężczyzn, można jednak mieć wątpliwości, czy karbon na pewno działa. Znowu biegamy półmaraton w 1:04-1:05. Nie ma efektu wow z wiosny.

No właśnie, to jest ciekawa historia, prawda? Po zachłyśnięciu się wiosną, wynikami z Dębna, gdzie już pojawiały się głosy, że jesteśmy potęgą europejskich biegów długich, okazuje się, że chyba nie do końca. Przychodzi jesień… Ja też się zastanawiam, co jest nie tak? Zawsze uważałam, że aby biegać dobrze maraton musisz mieć mocną piątką, dychę, połówkę. Słyszę od zawodników starszego pokolenia: Kurczę, nie da się biegać maratonu w 2:10, jak nie biegasz połówki w 1:02. Buty pokazały, że jednak można. Można biegać półmaraton w 1:04-1:05 i z tego maraton w 2:10. Wiosną w Dębnie, cała wiedza, całe doświadczenie i logika, legły w gruzach.

Karolina Nadolska

Na koniec mała prośba. Założy pani konto na Facebooku? Fani się domagają, a poza tym, nie jesteśmy w stanie nawet pani oznaczyć, a okazji było w tym sezonie sporo…

Naprawdę nie mam tego w sobie. Cały czas jest problem, gdy ktoś mnie prosi o jakieś zdjęcie. Widzę, jak inni zawodnicy robią sobie fotki przed startem, z numerkami… 5 minut do strzału a oni jeszcze pozują. Nie wiem, jak to ogarniają, ale nie miałabym do tego głowy. Przed startem jestem nieobecna, w swoim świecie. Wywiady są dla mnie lepszą formą komunikacji, niż wrzucanie codziennie zdjęcia na Instagrama, że wypiłam kawę z dwoma łyżeczkami cukru…

Kawa jest pani rytuałem przedstartowym?

Przed startem koniecznie jeden banan i dwie filiżanki kawy z dużą ilością cukru.

Teraz już wiadomo, w czym tkwi sekret pani wyników (śmiech).

Tak jest, tu jest ukryty sukces (śmiech).


Zdjęcie tytułowe: Bartosz Jankowski, zdjęcia w artykule: archiwum prywatne Karoliny Nadolskiej

Możliwość komentowania została wyłączona.

Krzysztof Brągiel
Krzysztof Brągiel

Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.