FelietonKrystynaRoszak752
27 marca 2020 Redakcja Bieganie.pl Sport

i motylek boso lata


Dziś kurier podrzucił mi nowe* fivefingersy. Przymierzyłam natychmiast: pasują jak ulał. Nie zważając na komentarze M („o, nowe Jabberwocky!”) skakałam po salonie, radośnie przebierałam palcami i wyliczałam w głowie ich zalety. Miękkie jak rękawiczki, leciutkie jak piórko, doskonale przylegające. Tym razem wybrałam model Jaya, chyba najbardziej minimalny z minimalnych. Która to już para pięciopalczastych przyjaciół? Pierwszą nabyłam zupełnym przypadkiem na gwatemalskim jarmarku z badziewiem, wygrzebawszy je (wraz z boskimi, niebotycznymi szpilkami od Donny Karan) z piętrzącej się sterty używanego obuwia. To były Sprinty, szaro-niebieskie. Chyba jeden z najbardziej uniwersalnych modeli, dziś już nieco starej daty, jeśli chodzi o design. Już wtedy, w 2014 roku, ich uroda pozostawiała wiele do życzenia. Mój przyjaciel, z którym mieszkałam i któremu z dumą pokazałam zdobycz, popatrzył na mnie jak na wariatkę, a five’y dostały miano retarded shoes i na nic nie zdawały się tłumaczenia, jakie to zdrowe, wygodne i anatomicznie poprawne.

No dobrze, wiem, są brzydkie. Nie przeczę. Moja stopa w tych szpilkach z pierdolnika prezentuje się o niebo lepiej. Mimo to pozostaję wierna żabołakom. Nie tylko dlatego, że znam teorię i wiem, ile dobrego potrafią zrobić. Otóż znam również praktykę. Biegam prawie wyłącznie w fivefingersach szósty rok z rzędu i przez ten czas nie doświadczyłam żadnej kontuzji ani przeciążenia, a dawne gdzieś przepadły we mgle. Biegałam w nich po polskich Tatrach i przelazłam kolumbijską selwę, tym razem w modelu Spyridon z bieżnikiem i mocniej zabudowaną górą. Kolejne Sprinty, przeraźliwie różowe, były ze mną podczas zmagań z kitem na Bora Bora i eksploracji rafy na Fiji (potem się rozpadły, więc jednak nie polecam ich do długich zabaw w wodzie). Wreszcie, jestem w posiadaniu przeuroczych sandałko-balerinek Vi-S, które zaprojektowano chyba głównie po to, by wzbudzały sympatię dziadków z francuskiej ławeczki i pań z supermarketu. Te jedne jedyne można nawet nazwać estetycznymi. Piękne czy nie, to jednak tylko kwestia gustu, a zalet te kultowe buty mają niezliczoną listę. Miejcie choć jedną parę w waszej biegowej kolekcji i fruwajcie raz po raz.

Czemu tak w nich dobrze? Wiemy i udowadniać sobie po raz któryś nie musimy, że stopy są niezwykle wrażliwą i mądrą częścią ciała. Pozbawienie ich amortyzacji sprawia, że do naszego obwodowego układu nerwowego (a więc gałązek, które odchodzą od pnia: rdzenia kręgowego) dopływa dużo więcej stymulujących bodźców, te zaś pobudzają nas do działania, wspomagają pracę narządów wewnętrznych, poprawiają napięcie mięśniowe. Dzięki kontaktowi z ziemią – a przecież przez większość czasu stopy są jedyną płaszczyzną stykającą się z podłożem – osiągamy większą świadomość własnego ciała, lepszą równowagę  (popatrzmy na małe dzieci, które chętnie zrzucają buty czy kapcie – po to, by skuteczniej utrzymywać równowagę przy nowych wyzwaniach, chodzeniu i bieganiu. Nie znosiłam kapci jako dziecko!… podobnie jak i mięsa. Takie małe, a takie mądre…). Boso budujemy poczucie stabilności zarówno fizycznej, jak i mentalnej. Takie wyposażenie przydaje się biegaczowi i w ogóle każdemu. Stopa potrzebuje wyzwań, a nie zamknięcia w niezmiennym środowisku, jakim jest but. Będąc boso, lepiej „czytamy” podłoże, używając całej powierzchni stopy, uruchamiając palce, i dzięki temu zmniejszając ryzyko potknięć i upadków, a w szczególności – poślizgnięć na gładkiej powierzchni. Voila.

Korzystając z dziwnego czasu przyjrzyjcie się obecnym mnogo w sieci rycinom obrazującym chińskie schematy rozmieszczenia refleksów, czyli „odbić”, na ludzkich stopach. Oto mamy tu 72 tysiące zakończeń nerwów, które przewodzą bodźce pomiędzy stopami a wszystkimi organami wewnętrznymi ciała, łącznie z centralnym układem nerwowym i – mózgiem. Uwielbiam moment wejścia w euforię biegacza, zdwojoną, gdy dostarczam mojemu układowi nerwowemu dodatkowej stymulacji obwodowej. Gdy biegam bez amortyzacji, moje stopy przezywają prawdziwy festiwal stymulacji końcówek nerwowych: ciężar całego ciała plus siła nacisku wywołana biegiem uciskają poszczególne partie i punkty na stopach, ożywiając całe ciało, przywracając równowagę.

Warto spróbować, gdy brak gruntu pod nogami.

________________________________
Krysia Roszak. Profesjonalna powsinoga. Jeśli gdzieś jej jeszcze nie było, to niedługo będzie. W chwili, w której czytasz te słowa, zapewne zbiera lecznicze zioła na stokach wulkanu, lepi japońskie pierożki, gania owce na końskim grzbiecie, stoi na głowie lub gapi na zachód słońca. Gdzie tylko może, tam biegnie, bo szkoda jej czasu na zwykłą wędrówkę. Tym sposobem przebiegła już pół świata, łącznie z piekłem Miedzianego Kanionu, w co do dziś sama nie wierzy. Gardzi wszelkimi butami, nigdy nie założy garsonki, mieszka na jachcie. Bardzo chce jej się żyć. 

Możliwość komentowania została wyłączona.