Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
W najbliższy wtorek (22 lutego) Toruń będzie gospodarzem 6 mitingu elitarnej serii World Athletics Indoor Tour Gold. Podczas Copernicus Cup dojdzie m.in. do pojedynku Elaine Thompson-Herah z Ewą Swobodą na 60 metrów. Jak długo trwały negocjacje z najszybszą kobietą świata, żeby pojawiła się w Polsce? W którą stronę powinna pójść lekkoatletyka, aby konkurować z innymi dyscyplinami? Czy Diamentowa Liga jest w zasiągu krajowych organizatorów? Jak zmieniła się „lekka” na przestrzeni ostatnich dwóch dekad? Rozmawiamy z Piotrem Długosielskim, niegdyś członkiem niezwykle medalodajnej sztafety „Lisowczyków”, dziś dyrektorem ds. międzynarodowych PZLA.
Jak bardzo odpowiada pan za przylot Elaine Thompson-Herah do Torunia?
To wysiłek kilku osób, a nie pojedyncze zasługi. Miting ma swój prestiż i miejsce w kalendarzu World Athletics, co ułatwia ściąganie takich gwiazd. Chcemy robić wydarzenia na najwyższym poziomie, stąd pomysł, aby zaprosić najszybszą kobietę świata do Torunia.
Jak długo trwały negocjacje?
Pierwszy kontakt nastąpił na przełomie października i listopada ubiegłego roku. Rozmowy trochę trwały, nie były łatwe, ale najważniejsze, że skończyły się pozytywnie. Elaine przyleci bezpośrednio z mitingu w Birmingham (19 lutego – red.). Dotrze do nas w niedzielę, więc będzie miała czas, aby zapoznać się z szybką bieżnią w Toruniu.
Co ostatecznie przekonało Jamajkę? Możemy zdradzić coś na temat argumentów finansowych?
Wolałbym tego nie zdradzać. To tajemnica handlowa. Ale oczywiście przy takich wydarzeniach, budżet musi być odpowiedni. Duża jest tutaj zasługa sponsorów, ale przede wszystkim samego miasta, z panem prezydentem Michałem Zaleskim na czele. Być może Elaine weźmie udział w mistrzostwach świata, które odbędą się w marcu w Belgradzie. Chce się do nich przygotować biorąc udział w mitingach najwyższej rangi. W ramach przygotowań postawiła na starty w Birmingham i Toruniu. To był kluczowy argument, żeby przyleciała do Polski.
Zapowiada się ekscytujący pojedynek z Ewą Swobodą. Jakie przewidywania?
Wiemy, że bieżnia w Toruniu jest bardzo szybka. Padały tam już wielokrotnie mocne wyniki, chociażby podczas ubiegłorocznych mistrzostw Europy. Mam nadzieję, że bariera 7 sekund zostanie złamana. Moim zdaniem nie ma zdecydowanej faworytki. Sprawa zwycięstwa jest otwarta.
Inne biegi, na które szczególnie ostrzy sobie pan zęby?
Na pewno bliskie memu sercu 400 metrów. Prawdopodobnie najtrudniejszy dystans lekkoatletyczny. Trzysta metrów jeszcze można wytrenować na pełnej prędkości. Często mawialiśmy, że dopiero na ostatniej setce oddziela się chłopców od prawdziwych mężczyzn. W Toruniu świetnie zapowiada się bieg pań. Femke Bol zmierzy się z naszymi dziewczynami – Anią Kiełbasińską czy Natalią Kaczmarek. Wierzę też w Justynę Święty-Ersetic, której forma rośnie i myślę, że pokaże się z bardzo dobrej strony. Femke będzie musiała się naprawdę napocić, żeby powalczyć z Polkami.
Jest pan blisko największych imprez lekkoatletycznych. Daje się odczuć, że dyscyplina próbuje nadążyć za zmieniającym się światem. Mitingi stają się bardziej dynamiczne, krótkie, pojawiają się pomysły turniejów drużyn, jak Dynamic New Athletics, coraz ważniejsza jest oprawa… W jakim kierunku należałoby jeszcze pójść, żeby promować królową sportu na tle innych dyscyplin?
Konkurencja jest duża. Obserwuję co dzieje się poza lekkoatletyką. Jestem kibicem tenisa, piłki nożnej i wielu innych dyscyplin. To jest ważne, żeby mieć szerszą perspektywę. Dzisiaj trudno jest zdobyć atencję widza. Obserwujemy, że zawody lekkoatletyczne stają się kompaktowe. Jest trend, żeby trwały 90 minut, podobnie jak mecz piłkarski. W lekkiej atletyce mamy tę przewagę nad piłką nożną, że możemy kierować dynamiką wydarzeń, poprzez odpowiednie zarządzanie programem minutowym. Dla mnie wzorcowo ułożonym mitingiem był dwudniowy finał ostatniej Diamentowej Ligi w Zurychu. Program został tak ułożony, że bardzo przyjemnie się oglądało całość. Jestem zwolennikiem klasycznej lekkoatletyki bez specjalnych udziwnień. Wystarczy wszystko odpowiednio opakować.
Można powiedzieć, że jesteśmy organizacyjną potęgą. Organizowaliśmy mistrzostwa świata i Europy w hali, Chorzów będzie gospodarzem mistrzostw Europy w roku 2028. Mamy topowe mitingi. Brakuje już tylko mistrzostw świata na stadionie i Diamentowej Ligi. Kwestia czasu?
Jeśli chodzi o Diamentową Ligę, konkurencja jest bardzo duża. Jest wiele mitingów, które chętnie wskoczyłyby do diamentowego towarzystwa, gdyby tylko jakieś zawody wypadły. Nie jest to prosta sprawa. System Diamentowej Ligi różni się od imprez serii WAS, czyli World Athletics Series. Nie można powiedzieć, że „diamentowa” jest zupełnie niezależna, ale jednak w pewnym stopniu ma autonomię. Organizatorzy trzymają się blisko. Ciężko się tam dostać. Z drugiej strony, wszystko jest możliwe, co pokazuje przykład Copernicusa, poprzez którego kilka lat temu udało nam się dostać do halowej elity.
Wracając do „diamentowej”… Z tego co pan mówi rozumiem, że drzwi są dość słabo uchylone, a może nawet zatrzaśnięte…
Czasami decyduje przypadek. W 2016 roku w Bydgoszczy awaryjnie zorganizowano mistrzostwa świata juniorów. Początkowo gospodarzem miał być Kazań, ale Rosja została zawieszona przez światowe władze. Było bardzo mało czasu, niewiele ponad pół roku, ale wszystko udało się przeprowadzić wzorcowo. Duże słowa uznania dla prezesa Kujawsko-Pomorskiego Związku Lekkiej Atletyki pana Krzysztofa Wolsztyńskiego i prezydenta Bruskiego, którzy dali pełne wsparcie tej imprezie. Dlaczego o tym mówię? W 2017 roku po raz pierwszy zorganizowaliśmy Copernicusa w ramach World Indoor Tour. Światowe władze doceniły nasze zaangażowanie przy organizacji mistrzostw juniorów i między innymi dzięki temu zostaliśmy dołączeni do cyklu WAIT. Wracając, więc do tematu „diamentowej”, czasami muszą się wydarzyć nieprzewidziane, losowe rzeczy, żeby otrzymać organizację elitarnej imprezy.
Korzystając z okazji, że jest pan wieloletnim działaczem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, aktualnie dyrektorem ds. międzynarodowych, chciałem porozmawiać o związku. Z jednej strony PZLA dostaje nagrody od światowych władz, jak choćby za sezon 2020, w którym pomimo epidemii udało się z sukcesem przeprowadzić mistrzostwa świata w półmaratonie. Z drugiej strony, gdzieś na drugim biegunie do sukcesów organizacyjnych, są sytuacje, pokazujące związek w niekorzystnym świetle. Adam Kszczot, w niedawnym oświadczeniu o końcu kariery podkreślił złe relacje z PZLA. Tomasz Lewandowski woli pracować w holenderskiej federacji niż dla PZLA. Remigiusz Olszewski nie chce startować w sztafecie z uwagi na swoje relacje ze związkiem… Takich przykładów można mnożyć. Skąd ten kontrast?
W kwestii nagrody. Oczywiście Polski Związek Lekkiej Atletyki jest najważniejszym partnerem dla World Athletics. Natomiast w przypadku samej organizacji zawodów, gro obowiązków spada na miasto, lokalne komitety. Miasta: Toruń, Gdynia, Chorzów czy Bydgoszcz, to właśnie na nie spadły główne czynności operacyjne. Wspomniana nagroda od World Athletics należy się wszystkim osobom zaangażowanym w organizację imprez na poziomie lokalnym. Bez tych ludzi zawody by się nie odbyły.
Natomiast, jeśli chodzi o drugą część pytania. Byłem sekretarzem generalnym i członkiem zarządu do roku 2016. Aktualnie jestem dyrektorem ds. międzynarodowych. To jest moja działka. Na tym się koncentruję. Mam fantastyczne, przez lata wypracowane, relacje z federacjami. Skupiam się na pozyskiwaniu imprez dla Polski i dbaniu o kontakty międzynarodowe. Jestem poza tematami lokalnymi. Oczywiście znam wspomniane przez pana sprawy, o nich trzeba mówić, ale absolutnie nie czuję się adresatem tego pytania.
Porozmawiajmy na koniec o pana karierze sportowej. To było bieganie w innej epoce. Co się najbardziej zmieniło przez ostatnie dwie dekady w lekkoatletyce?
Nie ma już tyle romantyzmu. Pamiętam, że jak w roku 1996 wyjechałem naprawdę daleko, bo na Mistrzostwa Świata Juniorów w Sydney, to praktycznie nie miałem kontaktu z rodziną. Udało się może raz zadzwonić z budki telefonicznej i to było wszystko. O wyniku bliscy dowiedzieli się z gazety. Całą imprezę relacjonowała garstka mediów, zresztą z dużym opóźnieniem. Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej. Zawodnicy są cały czas w kontakcie przez media społecznościowe. Pojawiło się dużo mitingów, na których można zarobić. Sponsorzy, otoczka, marketing sportowy – wszystko to poszło bardzo do przodu. Na pewno pomimo upływu czasu nie zmieniły się emocje. Sport nadal jest świetną formą spędzania czasu, a lekkoatletyka daje najlepszą bazę pod uprawianie innych dyscyplin.
Kiedyś było więcej improwizacji, dzisiaj jest więcej profesjonalizacji?
Uważam, że trener Józef Lisowski i mój trener klubowy Leonard Dobczyński, jak na tamte czasy, bardzo profesjonalnie podchodzili do treningu. Pewnie między innymi stąd wzięły się wyniki sztafety. Mówiąc o różnicach, wydaje mi się, że kiedyś więcej czasu spędzało się razem. Był team spirit. Z rodziną 400 metrów spotykamy się regularnie do dzisiaj. W roku 1998 w Nowym Jorku na Igrzyskach Dobrej Woli ustanowiliśmy rekord Polski 2:58:00. Od 2008 roku organizujemy w związku z tamtym wydarzeniem cykliczne zjazdy, co 5 lat. Przyjeżdża po 20-30 osób. Wspominamy, kibicujemy, trzymamy się razem.
Skoro jesteśmy przy czterystumetrowcach. Rok temu karierę zakończył Rafał Omelko. Można powiedzieć, że odszedł ze świata lekkoatletyki po cichu. Bez specjalnych pożegnań i splendoru. W piłce nożnej, jeśli kadrowicz kończy reprezentacyjną karierę, odchodzi z honorami, gra ostatni mecz przy pełnych trybunach, odbiera pamiątkową paterę. Dlaczego w lekkiej atletyce nie ma podobnego zwyczaju?
Na pewno byłoby to miłe. Sam zakończyłem karierę po cichu, bez specjalnego pożegnania. Po prostu odwiesiłem kolce na kołek. W poprzedniej kadencji związku, z panem prezesem Jurkiem Skuchą, staraliśmy się raz do roku organizować pożegnanie i podziękowanie zawodnikom. Zazwyczaj odbywało się to przy okazji otwarcia mistrzostw Polski. Darek Trafas, były oszczepnik, wspierał nas w tym projekcie. Organizował kończącym karierę lekkoatletom pobyty nad morzem. Warto byłoby do tego wrócić, w sensie systemowym. Obecnie, jeśli robi się pożegnania, to wynikają one zazwyczaj z oddolnych inicjatyw.
Zaczęliśmy rozmowę od sezonu halowego, zakończmy przewidywaniami odnośnie sezonu letniego. Tomasz Czubak może kolejny rok spać spokojnie, czy jednak 44.62 zostanie wreszcie przebite?
Obstawiam, że Tomek śpi bardzo spokojnie… Chociaż z drugiej strony, jest strażakiem, więc może jednak nie do końca. W każdym razie, myślę, że też by chciał, żeby już ktoś ten rekord Polski poprawił. Sewilla 1999 rok, upłynęło bardzo dużo czasu. Nie wiem, czy to będzie w tym sezonie, czy musi upłynąć ćwierć wieku. Na pewno jest co najmniej 2-3 kandydatów, żeby ten rekord pobić.
Zdjęcie tytułowe: Paweł Skraba