Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
To był najlepszy maratoński debiut na polskiej ziemi. Monika Jackiewicz w ostatnią niedzielę w Dębnie: została mistrzynią Polski, złamała 2:30, uzyskała minimum na mistrzostwa Europy i z miejsca wskoczyła na 18 miejsce polskich tabel wszech czasów. Z mistrzynią Polski porozmawialiśmy o wrażeniach z debiutu, przygotowaniach, oraz planach na przyszłość.
CZYTAJ TAKŻE: Monika Jackiewicz: Wiem, co to znaczy być w tyle | Bieganie.pl
Jak wrażenia po maratońskim debiucie? Było tak strasznie jak niektórzy mówią?
Wiadomo, że jest to wymagający dystans. Trochę kilometrów trzeba pokonać, ale jak ktoś jest przygotowany to sobie poradzi.
Chcesz powiedzieć, że obyło się bez większych kryzysów, słynnej ściany i tak dalej?
Kryzysowa to była trochę pogoda. Nie miałam w głowie myśli o tym, że będzie ściana. Oczywiście czytałam wiele wypowiedzi biegaczy, że coś takiego istnieje, ale już podczas biegu nie myślałam o tym.
Kiedy podjęliście z Arturem Olejarzem decyzję, że jednak maraton? Jak rozmawialiśmy jesienią, powiedziałaś, że jest z tyłu głowy, ale bez żadnych konkretów.
Decyzja zapadła dość późno, bo w połowie lutego.
Od razu z nastawieniem, że będziecie szykować się pod minimum na mistrzostwa Europy?
Obserwowaliśmy organizm, jak reaguje na trening. To jednak były pierwsze przygotowania pod maraton, nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać. Ostatecznie trzeba było postawić sobie cel i tym celem było złamanie 2:30 i uzyskanie kwalifikacji na mistrzostwa Europy.
Jak dzień przed Dębnem zobaczyłaś prognozę pogody, a tam wiatr, deszcz, grad, to nie zrewidowałaś planów?
Każdy widział, że pogoda nie będzie sprzyjająca. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale mimo wszystko bardzo wierzyłam w to, że jestem przygotowana. Nie miałam wpływu na pogodę. Każdy miał takie same warunki. Chciałam zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby na mecie mnie serce nie bolało, że nie dałam z siebie wszystkiego.
Jak Ci się biegło? Międzyczasy pokazują, że było bardzo równo.
Pierwsza połówka przeleciała nie wiem kiedy. Poszło szybko. Później spadł grad, zrobiło mi się zimno, nie było to przyjemne. Cały czas miałam jednak w głowie, żeby nie myśleć o pogodzie, nie skupiać się na tym, tylko biec.
Zapas na 2:30 nie był duży, ostatecznie zegar na mecie pokazał 2:29:51. Były chwile zwątpienia?
Ostatnie kilometry bolały, dodatkowo było pod wiatr. Ale cały czas miałam w głowie, że wiem o co walczę. Wiedziałam, że jestem na styk i nie mogę się teraz poddać. Miałam świadomość, że jeśli chcę pojechać na mistrzostwa Europy, to muszę to przetrzymać.
Jak rozegrałaś kwestię żywienia? Wchodziły w grę żele, czy tylko izotoniki?
Korzystałam tylko z picia. Miałam schowany żel, ale finalnie z niego nie skorzystałam. Na jednym punkcie miałam problem… W tym roku były bardzo rygorystyczne przepisy. Za czołówką kobiet i mężczyzn jechał na rowerze sędzia z kamerą na kasku. Pilnowano chociażby, żeby nikt nie podawał zawodnikom płynów. Na jednym z punktów osoba, która była odpowiedzialna za to miejsce, wzięła picie do ręki i chciała mi je podać. Pominęłam ten punkt, gdybym wzięła napój mogłabym dostać dyskwalifikację. Przez moment adrenalina podskoczyła.
To był ktoś z obsługi sędziowskiej?
Nie wiem, czy to był sędzia. To był facet odpowiedzialny za punkt dla elity. Spodziewam się, że nie był to ktoś z przypadku, tylko przeszkolony w kwestii regulaminu. Stało się i tyle.
Co ciekawego udało się zrobić treningowo między jesienią a wiosną? Rozumiem, że przygotowania odbyły się przede wszystkim u Ciebie na miejscu, w Szczecinie?
W styczniu w ramach urlopu pojechaliśmy z Arturem do Monte Gordo, więc tam chwilę potrenowaliśmy. Dużo zmieniło się w głowie. Przestałam się bać dłuższych odcinków… Siłą rzeczy, trochę zwiększyliśmy objętość, ale nadal uważam, że pod tym względem mamy jeszcze duże rezerwy. Na pewno bardzo budowały mnie long runy. Zmieniliśmy w dużej mierze trening, jak widać przyniósł efekty.
Jak to się stało, że od Tomaszowa Lubelskiego jesienią do zeszłego weekendu nie startowałaś? Byłaś zapowiadana na Półmaraton Warszawski, ale finalnie nie pojawiłaś się w stolicy.
Faktycznie nie było żadnego przetarcia. Na start w Warszawie nie pozwoliła mi sytuacja losowa.
Nie bałaś się trochę, że debiutujesz w maratonie na żywca, bez żadnego potwierdzenia formy na zawodach?
A czego się bać? Wiedziałam, że wykonałam dobrą pracę i jestem przygotowana. Miałam spokojną głowę. Nie potrzebowałam się dodatkowo upewniać poprzez starty.
Od jesieni do wiosny byłaś też nieobecna w mediach społecznościowych. Pod tym względem jesteś podobna do Karoliny Nadolskiej. Skąd takie podejście?
Wiem, że czasy są takie, że wiele osób relacjonuje swoje treningi. Nie zapieram się, że nie będę więcej rzeczy udostępniać i pokazywać, ale póki co tak to rzeczywiście wychodzi, że jest mnie mniej. Być może się to zmieni. Chciałam mieć spokojną głowę przed debiutem. Choć chyba dobry tydzień przed maratonem wrzuciłam post dotyczący rozpoczęcia nowego projektu w naszym klubie MKL Szczecin ,, Zostań Mistrzem- Poznaj Mistrzów”, w którym rozpoczynamy współpracę z Enea. Czyli jednak byłam gdzieś obecna.
Czy po niedzielnym sukcesie coś się dla Ciebie zmienia w kwestii szkolenia? Z tego co pamiętam, jesteś w wojsku, ale nie należysz do „zespołu”.
Nie należę do Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego. Służę w 12 Brygadzie Zmechanizowanej w Szczecinie. To są dwie odrębne jednostki. Są przepisy regulujące możliwość współpracy tych instytucji. Możliwe, że CWZS zauważy mój debiut i coś się zmieni w tej kwestii (pułkownik Tomasz Bartkowiak w rozmowie z naszym portalem zaznaczył, że aby dołączyć do CWZS panie muszą łamać 2:30 w maratonie – red.)
Jeżeli chodzi o szkolenie związku… Wypełniłam warunki PZLA odnośnie startu na mistrzostwach Europy. Mam minimum i wygrałam mistrzostwa Polski. Oficjalny skład ma zostać podany w maju. Dopiero jak powołania zostaną przypieczętowane przez zarząd, prawdopodobnie pojawi się też propozycja szkolenia.
Wracając do CWZS. Czy nawet nie będąc w zespole, teoretycznie, możesz dostać powołanie na zawody wojskowe?
Żołnierze nie będący w Centralnym Zespole Sportowym niejednokrotnie startowali w zawodach wojskowych. Nie tylko w maratonie ale również w biegach przełajowych
Może być taka sytuacja, że jednak dostaniesz jutro telefon, że za miesiąc znowu trzeba pobiec maraton w ramach zawodów wojskowych?
Teoretycznie, mogę dostać taki rozkaz.
Jakie masz plany startowe? Aktualnie schodzisz tyłem ze schodów, czy jednak pomaratońska regeneracja przebiega sprawnie i 23 kwietnia będziesz biegać w Międzyrzeczu na 10000 m?
Tyłem nie schodzę, ale odczuwam napięcie mięśniowe. Myślę, że jeszcze parę dni i będzie okej. Jeśli będę się dobrze czuć, to chciałabym wystartować w Międzyrzeczu. Czas pokaże. Wolę dmuchać na zimne. Jeżeli stwierdzę, że jednak potrzebuję więcej czasu na odpoczynek, to odpuszczę. Jak będzie dobrze, to zawiążę buty i pojawię się na linii startu, bo nie mam nic do stracenia.
Jak sprawdził Tomasz Spodenkiewicz z twitterowego profilu Athletics News, jesteś trzecią Polką w historii, która w debiucie maratońskim złamała 2:30. Wcześniej dokonały tego: Katarzyna Jankowska (2:27:07, Walencja 2021) i Renata Sobiesiak-Paradowska (2:29:27, Hamburg 1997). Gdzie są Twoje limity?
Nawet nie wiedziałam o tym, że jestem trzecia w historii najlepszych debiutów. Czyli wychodzi na to, że mój debiut jest najlepszym na polskiej ziemi. Limity? Myślę, że to dopiero początek, mam sporo rezerw. Skupiam się na tym, żebym była zdrowa i mogła trenować. Dobrze, żebym otaczała się życzliwymi ludźmi, którzy są w stanie pomóc w dalszym rozwoju.
Pomyśleć, że jeszcze 3 lata temu nie miałaś żadnego seniorskiego medalu mistrzostw Polski, a dziś jako mistrzyni kraju możesz się powoli pakować na mistrzostwa Europy…
Może moja osoba, będzie żywym przykładem dla młodych zawodników, którzy dzisiaj są z tyłu, ale mają swoje małe cele, marzenia. Wiem jedno, że warto ciężko pracować nad sobą i się poświęcić dla takich chwil, jakie się przeżywa po przekroczeniu linii mety, kiedy wiesz, że właśnie zrealizowałeś swój cel. Nic nie przychodzi samo, jak za pstryknięciem palcem.
Zdjęcie tytułowe: Marek Biczyk