Karolina Obstój
Z wykształcenia prawniczka, a z zamiłowania ambitna biegaczka amatorka, spełniająca się w biegach górskich, choć od asfaltu nie stroni. Trenerka biegania i organizatorka obozów biegowych. Więcej o mnie znajdziesz na Instagramie.
22-latek. Medalista Mistrzostw Polski w biegach górskich. Wygrywa prestiżowe zawody, pokonuje mocnych, zagranicznych zawodników i pozostaje przy tym skromnym chłopakiem, który prawie w każdym zdaniu wspomina o swojej rodzinie i trenerce. Z Marcinem Kubicą rozmawialiśmy o tym, co uznaje za swój największy, tegoroczny sukces, czy lubi, gdy mówi się o nim, że ma talent i jakie znaczenie mają dla niego biegi rangi Mistrzostw Polski. Zapamiętajcie to nazwisko, bo o Kubicy jeszcze świat usłyszy!
Listopad, to dla większości biegaczy czas roztrenowania. Jak ten okres wyglądał u Ciebie? Ile trwał? Było aktywnie czy leżałeś do góry brzuchem?
Roztrenowanie rozpocząłem po starcie w La Skyrhune we Francji, biegu należącym do Golden Trail World Series (dalej jako: GTWS lub Golden – red.). Już wcześniej z trenerką ustaliliśmy, że po tych zawodach zaczynamy roztrenowanie, żeby odpocząć po dość ciężkim i szalonym sezonie. W tym roku postanowiliśmy zrobić je dłuższe, bo aż pięciotygodniowe. Dwa tygodnie kompletnego luzu, czyli praktycznie nic się nie ruszałem. Żadnych sportów, oprócz spacerów. Potem trzy tygodnie aktywne, w których już zacząłem się ruszać. Wtedy pojawił się niespodziewany start w Trofeo Vanoni w sztafecie z Krzyśkiem Bodurką i Piotrkiem Jaśtalem. Zdecydowałem, że wystartuję, więc przed tym startem zacząłem się już powoli ruszać, żeby nogi przypomniały sobie, jak się biega. Dodatkowo trochę jeździłem na rowerze, chodziłem na basen, doszła też lekka siłownia.
Czyli tę sztafetę Trofeo Vanoni poleciałeś w ramach pierwszego akcentu podczas roztrenowania?
Tak. To był mój pierwszy i jednocześnie jedyny mocny akcent na roztrenowaniu. Jak dobiegłem do mety, to nie czułem się ostro zmęczony, ale w trakcie biegu czułem, że nie jestem w stanie wejść na obroty, na które wchodziłem w trakcie sezonu. Pobiegłem to bardzo fajnie, uzyskując dobry wynik, ale wiem że to nie było moje 100%. Następnego dnia wstałem z łóżka i nic nie czułem.
Ten rok był dla Ciebie bardzo udany. Zdobyłeś dwa srebrne medale MP, wygrałeś Tatra Race Run zaliczany do Pucharu Świata WMRA, zająłeś 11 miejsce w La Skyrhune, jednym z biegów GTWS, wywalczyłeś 7 miejsce w Młodzieżowych MŚ w Skyrunningu. Mogłabym jeszcze kilka osiągnięć wymienić, ale ciekawa jestem, co Ty uważasz za swój największy sukces w tym roku?
Głównym celem w tym roku były Młodzieżowe MŚ w Skyrunningu. Był to jednak mój najsłabszy start tego sezonu. Popełniłem tam kilka błędów. Wyszło lekkie zmęczenie treningowe, bo przed tymi zawodami byłem na dość mocnym obozie. Głowa też nie zadziałała jak powinna. Z najlepszych startów mogę wymienić 3 biegi. Bieg Marduły, na którym odbywały się MP w Skyrunningu. Był to dla mnie bieg idealny. Od początku do końca układał się tak, jak chciałem. Do mety dobiegłem z zapasem sił, czując że mogłem pobiec jeszcze mocniej, tylko po prostu nikt na mnie nie naciskał. Nad drugim Piotrkiem Łobodzińskim miałem chyba ponad 5 min bezpiecznej przewagi.
Kolejnym, bardzo udanym biegiem był Tatra Race Run. Decyzja o starcie pojawiła się dość spontanicznie. Przejąłem pakiet od Megi Krzeptowskiej. Wystartowałem na dość sporym zmęczeniu, tuż po obozie w Zakopanem, ale jestem zadowolony z tego startu, bo czułem się od początku biegu bardzo źle, a jednak potrafiłem wejść na niezłe obroty i wygrać z niezłymi przeciwnikami, bo startowali tam bracia Dematteis (Martin i Bernard – red.), medaliści Mistrzostw Europy w biegach górskich.
Zadowolony jestem także z Małej Rycerzowej. Wystartowałem tam tydzień po nieudanych Młodzieżowych MŚ. Chciałem odblokować głowę. Puścić w niepamięć poprzedni start. Na Małej Rycerzowej wykręciłem bardzo fajny wynik, a nie naciskałem na maxa. Była to dobra zabawa.
Na Małej Rycerzowej zdobyłeś też swoją rekordową ilość punktów ITRA, aż 861. Wykręciłeś tam świetny czas, mimo samotnego biegu (drugi zawodnik pojawił się na mecie 9 minut za Tobą). Chyba faktycznie głowa zdała egzamin i się odblokowałeś!
Na tym biegu była ze mną moja rodzinka. Często jeżdżą ze mną na zawody i jest to dla mnie bardzo ważne. Pytali się mnie przed biegiem, czy na pewno chcę biec, bo tak źle wyglądałem i byłem przybity. Pytali, czy to jest dobry pomysł. Powiedziałem: „Tak! To jest świetny pomysł! Muszę się odblokować i zobaczycie, że to zrobię!” Ruszyłem mocno. Szczyt Małej Rycerzowej zdobyłem w 52 minuty. To jest bardzo dobry czas. Nawet początkowo ITRA wyceniło mi ten bieg na 880 coś punktów, ale potem to zmienili na 861, więc był to bardzo dobry start, a wcale nie musiałem się nie wiadomo jak spinać. Bardzo dużo dał mi ten bieg. Odblokował mnie psychicznie. Poczułem, że wróciłem na dobre tory.
Jak ocenisz start na La Skyrhune, jeden z biegów GTWS? Zająłeś 11 miejsce, byłeś minutę za Bartkiem. Brzmi bardzo dobrze!
Początkowo planowałem wystartować w Ring of Steall w Szkocji, ale nastąpiły zmiany w Goldenie i ten bieg został zastąpiony przez La Skyrhune we Francji. Udało się na ostatnią chwilę załatwić mój udział w tych zawodach i jestem bardzo zadowolony z tego biegu, bo poziom był tam bardzo wysoki. Choć mimo wszystko wiem, że mogłem pobiec dużo lepiej. Poszedłem za mocno na początku i w końcówce zaczęło brakować sił.
Pojechałem na te zawody bez żadnej presji. Chciałem zobaczyć, czy w ogóle już czas na to, żeby myśleć o całej serii GTWS, bo poziom jest tam bardzo wysoki. Ruszyłem od początku bardzo mocno. Na 14 km – na najwyższym szczycie – byłem obok Bartka (Przedwojewskiego – red.), za jego plecami. Tuż po szycie, na zbiegu, Bartek mi uciekł, ale w sumie nie dziwię się, bo na tym zbiegu czułem wszystko, co się da czuć. Zastanawiałem, jak ja w ogóle dobiegnę do mety. Myślałem, że mnie zaraz zaczną mijać, jak pachołek, ale nie było tak źle, bo chyba wszyscy cierpieli, tak samo jak ja. Wiem, że byłbym w stanie jeszcze sporo urwać, gdybym pobiegł według założeń, które miałem przed biegiem.
Po tak dobrym występie, planujesz wystartować w całym cyklu GTWS w 2022 roku?
Jest plan wystartować w Goldenie w 2022 r., ale z ostateczną decyzją czekam do momentu aż organizator ogłosi, jakie biegi będa wchodziły do cyklu, bo mają być jakieś zmiany. Mam nadzieję, że ze 2-3 starty mi podpasują, więc wtedy mógłbym myśleć o finale. A z tego co wiem, finał ma być dość ciężki w formule etapowej, takiej jaką miał Bartek w 2020 r.
Poza GTWS, gdzie Cię zobaczymy w przyszłym roku?
Na pewno na MP anglosaskich w Bielsku-Białej. O reszcie startów jeszcze nie myślałem, bo czekam na dokładną informację, jak będzie wyglądał cykl GTWS i od tego uzależniam cały kalendarz startowy. Chcę dobrze pobiec na Goldenie, więc te biegi będą głównymi startami, a całą resztę pod to podporządkuję. Nie może być sytuacji, żeby nakładały się starty i występowały blisko siebie, bo wiem jak ciężkie są biegi na Goldenie. Poczułem to we Francji. Po takim biegu organizm potrzebuje kilku dni, żeby dojść do siebie.
Kiedy pytałam o Twoje tegoroczne sukcesy, to nie wymieniłeś Mistrzostw Polski. Jak wiemy, medal MP – w biegach górskich szczególnie – za wiele nie daje. Oprócz własnej satysfakcji, nie wiążą się z nim żadne stypendia, obozy. Jakie znaczenie mają dla Ciebie biegi rangi MP?
Dla mnie najważniejszy jest wysoki poziom na zawodach. Wolę wystartować w mocnym biegu i zająć dalsze miejsce – tak jak na Goldenie jedenaste – bo wiem, że ścigałem się z najlepszymi na świecie. Jest to dla mnie dużo większe doświadczenie i nauka. Takie starty pokazują mi jakie są moje słabsze i mocniejsze strony. A na MP nie zawsze ten poziom jest wysoki. Zdarzy się, że zbierze się większa liczba mocnych zawodników – jak np. w czasie pandemii – ale nadal niektórzy Polacy w MP nie startują. Jeśli rzeczywiście zebrałaby się cała paka, to taki bieg miałby fajne znaczenie, bo ścigalibyśmy się na najwyższym poziomie krajowym. A zazwyczaj są to 2-3 mocne osoby do ścigania.
Co jest Twoją najmocniejszą stroną w biegach górskich? Podbiegi? Zbiegi? A może zapas prędkości na płaskich odcinkach?
Kiedyś bym powiedział, że moją mocną stroną są podbiegi. Teraz jestem po środku, bo lubię i podbiegi i zbiegi. Ciężko mi powiedzieć, co jest moją najmocniejszą stroną. Myślę, że trening zrobił swoje. Jak mi czegoś brakowało, w jakichś aspektach odstawałem, to zawsze szukaliśmy mięśni, które trzeba wzmocnić. Z moim fizjoterapeutą od razu działamy i pracujemy nad tym.
Masz w sobie coś z wariata na zbiegu? Nie masz hamulców, nie boisz się?
Widać to po moich startach. Ja się niczego nie boję. Jadąc na start na Goldenie mogłem się bać tego, że ruszę za mocno, albo za słabo. Poszedłem jak wariat. Nie przejmowałem się, że lecę z zawodnikami dużo mocniejszymi ode mnie, dużo bardziej doświadczonymi. Robiłem od początku swoje, nie patrząc na nich. Wracając do zbiegów, to chyba muszę być szalonym człowiekiem, bo zbieganie w Tatrach jest dla mnie wielką przyjemnością.
Gdybyś miał ocenić swoje dotychczasowe osiągnięcia, to w jakim procencie są one wynikiem talentu, a w jakim pracy?
Nie lubię słowa talent. Dużo osób rzuca to hasło w moim kierunku, ale ono nie docenia pracy, którą wkładam w trening. Na te wyniki składa się przecież też praca mojej trenerki, mojego fizjoterapeuty i wielu osób, które mi pomagają. Talent owszem pomaga, ale na samym początku. Jeśli nie będzie się go mądrze trenowało, to nic z tego będzie. Jest wielu zawodników, którzy zaliczyli kilka dobrych startów, czy jeden sezon, a potem zniknęli. Ile osób, które ze mną trenowały w czasach juniorskich nadal biega? Nikt. Zostałem tylko ja.
Słychać po Twoich wypowiedziach, że bieganie, to Twoja wielka pasja i miłość.
To moja ogromna pasja i bardzo ją cenię. Myślę, że ta pasja stworzyła całkiem innego człowieka, niż kiedyś byłem. Nie jestem już tak zamknięty w sobie. Bieganie pokazało mi, że potrafię do czegoś dojść, choć wiele osób sądziło, że do niczego nie dojdę. Nie wierzyli we mnie, a teraz często słyszę „Marcin, podziwiam, szanuję za to co zrobiłeś”. A kiedyś słyszałem „z niego nic nie będzie„. A jednak jest!
Z dużym szacunkiem wypowiadasz się o swojej trenerce Małgorzacie Caputa. Widać, że dobrze się dogadujecie i bardzo ją cenisz. Jak wygląda Wasza współpraca?
Współpracujemy już 8 lat. Poznaliśmy się, kiedy byłem w podstawówce, ale wtedy nie chciałem trenować. Chodziłem do trenerki tylko na zajęcia ogólnorozwojowe, jeździłem na czwartki lekkoatletyczne, ale bieganie mnie nie kręciło. Poszedłem do gimnazjum i dalej nic. Trenerka uczyła wf’u dziewczyny z mojej klasy i za każdym razem powtarzała „Marcin, kiedy przyjdziesz na trening?” i tak w kółko. Aż w końcu zacząłem chodzić na te treningi. Potem pojechałem na pierwszy obóz i już poszło. Myślę, że trenerka traktuje mnie jak syna, a ja ją jak treningową mamę. Dogadujemy się świetnie. Jak czuję, że coś jest w treningu nie tak, to od razu jej o tym mówię, a trenerka od razu stara się to zmienić. Jak mam jakieś pomysły treningowe, to też podrzucam, a trenerka zastanawia się, czy można to już włączyć do treningu, czy już jest na to czas, bo czasem są to szalone pomysły. Wiadomo, że ktoś mnie musi stopować i właśnie trener powinien to robić.
Podpatrujecie z trenerką, jak trenują najmocniejsi górale? Przemycacie coś do Twojego treningu?
Myślę, że każdy to robi. Czasem podglądam innych zawodników np. Bartka Przedwojewskiego. Jak mam możliwość z kimś mocnym potrenować, to zawsze podpytuję tych zawodników. Każdy przemyca coś nowego, próbuje. My również. Moja trenerka z treningiem górali nigdy nie miała zbyt dużo wspólnego, bo wywodzi się ze stadionu, więc musiała nauczyć się tego treningu. Jest to dość duży eksperyment – jak w całej Polsce – bo nie ma zbyt wielu specjalistów od treningu górskiego. Górami zajmuje się trener Andrzej Orłowski, ale on też mówi, że cały czas się uczy.
Wspomniałeś, że Twoja rodzinka – całkiem spora, bo masz sześcioro rodzeństwa – czasem robi Ci niespodzianki i kibicuje na zawodach. Dodaje Ci to skrzydeł?
Jeśli wiem, że bedą, to jest to dla mnie ogromna motywacja. Czasem mnie zaskakują, np. na Tatra Race Run nie wiedziałem, że mój tata będzie na mecie. Było to dla mnie ogromne zaskoczenie! Dają mi niesamowitego kopa na zawodach, bo skoro przyjeżdżają, to chcę się pokazać z jak najlepszej strony. Nie lubię, kiedy długo na mnie czekają na mecie, więc jeśli są, to muszę się pospieszyć.
Rodzice zawsze Cię wspierali w sportowej pasji? Nie mówili „Znajdź sobie, jakąś „normalną” pracę. Z tego biegania na chleb nie zarobisz”?
Nie. Moi rodzice cenią sobie, że trenuję, są z tego bardzo dumni. Widzą, jak się rozwinąłem dzięki bieganiu, dzięki górom. Wiedzą, że to jest moja pasja. Widzą ogrom pracy, którą w to wkładam. Nigdy nie usłyszałem słowa, żebym to rzucił. Przeciwnie. Wspierają mnie w realizacji moich celów. A że czasem czego braknie? Każdemu czasem czegoś brakuje.
Miałeś kiedyś biegowy kryzys? Przeszła Ci przez głowę myśl „może rzucę to w cholerę!”?
Myślę, że każdemu się to zdarza, ale uważam że są to momenty dość fajne dla każdego z nas, bo dużo nas uczą i dzięki temu możemy się zatrzymać i sprawdzić, czy nie popełniamy jakiegoś błędu. Często też zapominamy, że bieganie jest naszą pasją i zazwyczaj w takim momencie pojawi się kryzys. Miałem taki czas w ostatnim roku juniora. Pojechałem na Mistrzostwa Europy. Przed tymi zawodami miałem trochę kłopotów, popełniłem jakieś głupoty. Na tych ME zszedłem z trasy i potem miałem moment, kiedy myślałem, czy z tym bieganiem nie skończyć. Wtedy pomogła mi rodzinka. Mama mi powiedziała: „Marcin, zapisz się na jakieś zawody. Jedziemy w najbliższy weekend”. A ja po tych ME cały tydzień się nie ruszałem! Ale pojechałem na te zawody i bum! Z powrotem wróciła chęć biegania. To pokazuje, jak ważne jest wsparcie naszych bliskich.
Wróćmy jeszcze do Młodzieżowych MŚ w Skyrunningu z tego roku. Nie byłeś zadowolony z 7 miejsca. Nie oceniasz tego występu dobrze. Co się tam wydarzyło, że Ci nie poszło?
Myślę, że zawiodła tam moja głowa. Nałożyło się kilka spraw, które negatywnie na mnie wpłynęły. Mój dziadek zachorował, był w ciężkim stanie w szpitalu i głowa była gdzie indziej, zamiast skupić się na zawodach. Z drugiej strony narzuciłem na siebie zbyt dużą presję. Pojechałem tam z myślą, że muszę zdobyć medal i koniec. Wiedziałem, że na to mnie stać. W trakcie biegu mnie wyłączyło. Dobiegłem do mety i powiedziałem: „chłopaki, ja się w ogóle nie zmęczyłem!”. Głową byłem w innym świecie. To była główna przyczyna.
Po drugie, wydaje mi się, że zbyt późno z trenerką zeszliśmy z obciążeń. Miałem wtedy mocny okres treningowy. Po Biegu Marduły miałem 2 tygodnie orania i start w Tatra Race Run. Potem wróciłem do Bielska na drugą dawkę szczepienia. Myślę, że to też lekko osłabiło organizm. Potem znowu wróciłem na obóz do Zakopanego i dalej ciężko trenowałem i chyba nie zdążyłem się zregenerować po tym obozie przed startem w MŚ. Poza tym tydzień po MŚ pojechałem na Małą Rycerzową i tam fruwałem. To pokazuje, że szczyt formy pojawił się tydzień później niż planowaliśmy. Czasem się tak zdarza. Z drugiej strony, do medalu zabrakło niewiele, bo niecałe dwie minuty. Siódme miejsce to i tak czołówka światowa.
Przeżywałeś mocno brak medalu?
Na początku nie mogłem tego przeboleć. Gdybym był siódmy i na mecie padł jak trup, to biorę to na klatę. A tam dobiegłem do mety i pomyślałem, że dalej mógłbym biec. Ale przeanalizowaliśmy start z trenerką i z fizjoterapeutą. Porażki czasem nas dużo bardziej rozwijają niż sukcesy.
Jakim jesteś typem zawodnika: pokroju Marcina Lewandowskiego, czyli żołnierza, wykonującego polecenia, czy bliżej Ci do Adama Kszczota – analizatora zastanawiającego się dlaczego taki trening a nie inny?
Wykonuję cały trening od A do Z, ale lubię też analizować, więc myślę że mam coś z jednego i drugiego. Lubię zapisywać swoje treningi, przeanalizować, porozmawiać z trenerką o danym treningu.
Od tego sezonu jesteś członkiem Buff The North Face Team Poland. Domyślam się, że byłeś bardzo związany z Inov-8 Team, bo swego czasu odrzuciłeś nawet propozycję od team’u Salomona. Czym Cię TNF przekonał do zmiany barw?
Chcę się cały czas rozwijać, a z tego co wiem, Inov-8 Team zrezygnował z team’u międzynarodowego, a dla mnie jednym z celów jest dołączenie do team’u międzynarodowego. Poza tym, przyszedł po prostu moment na zmiany. Buff i TNF stworzyli mi warunki, w których widziałem szansę na rozwój, a to jest dla mnie bardzo ważne. Kolejną rzeczą jest fakt, że w tym team’ie jest dużo mocnych zawodników. Marcin Rzeszótko. Marcin Świerc. Marcin Świerc jest co prawda w Buff Pro Team i nie ma nic wspólnego z TNF, ale mam z nim dużą styczność i mogę się od niego wiele nauczyć.
Ciekawi mnie, jak oceniasz buty TNF w kontekście Inov-8, w których biegałeś dotychczas. Inov-8 są bardzo wymagające, wręcz surowe, z niewielką amortyzacją.
Inov-8 były lekkie, agresywne i drapieżne. Może trochę mi brakuje w TNF tej agresywności, ale ogromną zaletą TNF jest ochrona stopy. Uwielbiam przede wszystkim Flight Vectiv. W porównaniu do Inov-8 są bardziej amortyzowane i chronią Achillesa, a to jest dla mnie bardzo ważne, bo w ostatnim sezonie biegania w Inov-8 pojawił się u mnie problem z Achillesem i z dużą pewnością przyczyną był but. Stopa obrywała w nich dużo mocniej. W TNF pojawiła się ochrona i spowodowało to, że Achilles nie jest już tak obciążony, więc dla mnie to duży plus. Ciekawi mnie, jakie nowości wypuszczą w przyszłym roku.
Biegi uliczne zostały zdominowane przez buty z karbonem. TNF jako pierwszy wprowadził karbonową płytkę do butów trailowych. Jak się to sprawdza w biegach górskich? Czujesz jakąś różnicę względem butów bez płytki?
Flight Vectiv to świetny but! Stopa całkiem inaczej pracuje, odbicie jest zupełnie inne. Czuję dużo mocniejsze, dynamiczne „wyjście”. Szczególnie na odcinkach asfaltowych, płaskich, ale w górach ten patent też się fajnie sprawdza. Poza tym pracowali nad tym butem mocni zawodnicy. Swój udział w jego tworzeniu miał przecież Pau Capell, który jest w team’ie międzynarodowym TNF.
Na jakiego rodzaju biegi polecałbyś TNF Flight Vectiv? Może alpejskie?
To jest but uniwersalny, a wręcz stworzony pod ultra. Pau Capell jest ultrasem i tworząc Flight Vectiv przyświecała mu myśl, aby ten but był idealny pod UTMB. Ideą było stworzenie buta, w którym zawodnik, po pokonaniu UTMB, nie będzie tak zniszczony mięśniowo, jak miało to miejsce dotychczas. Jednak ja – biegając biegi anglosaskie, dziesięcio, dwudziesto, czy trzydziestokilometrowe – jestem z nich bardzo zadowolony. Cały sezon w nich biegałem i każdy start mam zaliczony w tym bucie.
Planujesz może start w biegu ulicznym lub na stadionie?
Już od dwóch sezonów planuję start na 10 km i za każdym razem nie wychodzi. Może w końcu w przyszłym roku się zdecyduję, bo jestem ciekaw, na jakim jestem poziomie. A w tym roku treningi na stadionie pokazywały mi, że jak na górala mogę fajnie pobiegać uliczną dychę.
Jak myślisz, w ile byś poleciał dychę?
Moja trenerka obstawia poniżej 32:00, ale myślę, że przy dobrych wiatrach w okolicach 31:00 jestem w stanie się zakręcić. Pytanie, czy będzie okazja coś pobiec, bo nie chcę startować z mocnego treningu górskiego. Wiadomo, że pod dychę jest inny trening, trzeba się rozpędzić. Choć mi aż tak tej prędkości nie brakuje. Lubię trochę poszaleć.
Przywiązujesz dużą wagę do pomiaru tętna? Mierzysz zakwaszenie?
Dla mnie najważniejsze są odczucia organizmu. Czasem czuję się źle, a tętno pokazuje, że teoretycznie powinienem biec szybciej, żeby zrealizować założenia treningowe. Nie zmuszam wtedy organizmu do nie wiadomo jak dużego wysiłku, bo to nie ma sensu. Ten trening nic mi nie da. Z założonego drugiego zakresu wyszedłby trzeci zakres. Wtedy trzeba zwolnić i nie sugerować się paskiem. Moja trenerka też ma takie podejście. Trzeba przede wszystkim znać swój organizm i słuchać się go.
Podobno nie lubisz bieżni mechanicznej. Przekonałeś się do niej, czy nadal góry biorą nad nią górę?
Próbuję się przekonać, ale dalej ma z nią problem. Nawet nie chodzi o to, że mi się nudzi. Po prostu za nią nie przepadam. W tym roku wykonałem na bieżni kilka treningów. Były to głównie ciągłe, długie podbieg. Chcieliśmy z trenerką spróbować pobiegać na dużym procencie nachylenia, bo w terenie nie zawsze znajdzie się taką górkę. Próbuję treningów na bieżni, bo obserwuję jak trenują inni zawodnicym np. Bartek, który spędza bardzo dużo czasu na bieżni. Przekonuję się do tego, ale stopniowo.