Karolina Obstój
Z wykształcenia prawniczka, a z zamiłowania ambitna biegaczka amatorka, spełniająca się w biegach górskich, choć od asfaltu nie stroni. Trenerka biegania i organizatorka obozów biegowych. Więcej o mnie znajdziesz na Instagramie.
Katarzyna Solińska to czołowa, polska biegaczka ultra, członek On Run Crew Poland. Wraz z Maćkiem Dombrowskim tworzą duet Trail is Our Way skupiający się wokół biegów górskich, treningu i podróży. W czerwcu Kasia zajęła drugie miejsce wśród kobiet na dystansie 120 km podczas Lavaredo Ultra Trail w Dolomitach. Właśnie o tym biegu rozmawialiśmy z Kasią.
Kasia, jak Ty to robisz, że podczas zawodów jesteś cały czas uśmiechnięta? Na Lavaredo Ultra Trail na każdym zdjęciu, czy nagraniu widziałam Cię właśnie taką!
Ja po porostu kocham biegać! I czuję niesamowitą wdzięczność, że mogę się w swojej pasji spełniać. Wiadomo, są momenty, kiedy o ten uśmiech trudno, bo coś boli, bo robi się ciężko, bo jest kryzys, ale staram się przywoływać myśli do porządku i właśnie skupiać na tym, co wywołuje uśmiech. A powodów jest cała masa: piękne widoki, fantastyczni kibice, mój cudowny support, myśl, że jestem zdrowa i sprawna i że mogę ścigać się o drugie miejsce na tak ważnej imprezie, jaką jest Lavaredo. Jak się spełnia marzenia, nie da się nie uśmiechać (i wzruszać, bo łza też się polała).
Pomimo tego uśmiechu, z pewnością kryzysy – nawet małe – też się pojawiały? Jak sobie z nimi radziłaś?
Tak, choć cały bieg z duszą na ramieniu wyczekiwałam tego największego kryzysu, który sprawia, że każdy krok jest trudny – nie pojawił się. Ale te mniejsze i owszem. Zmęczenie kilkunastoma godzinami biegu, spadająca energia i nasilający się ból w mięśniach czworogłowych, utrudniał sprawę – ale skupiałam się na tym, nad czym mam kontrolę, na co mam wpływ i gdzie mój organizm schował rezerwowe siły i z tego korzystałam. Byłam totalnie skoncentrowana i cały czas przyciągałam pozytywne myśli i czerpałam dużo energii od kibicujących i wspierających mnie ludzi!
Jak smakuje meta po przebiegnięciu 120 km ze świadomością, że zajęłaś drugie miejsce wśród kobiet?
Fantastycznie! W ubiegłym roku, kiedy wbiegałam na metę Laveredo – UltraDolomiti (80 kilometrowy bieg), byłam totalnie wyczerpana, ledwo poruszałam nogami, powykręcanymi przez skurcze. Nawet organizatorzy nie wyłapali, że wbiegła trzecia kobieta tego dystansu, którą byłam, bo wyglądałam jakby mnie ktoś totalnie przemielił. Dlatego w tym, postanowiłam, że odczaruję ten moment i wbiegnę na metę z uśmiechem i energią, która bym nie była. I udało się zakończyć bieg w pięknym stylu, byłam na deptaku „incredibly strong” jak mówili speakerzy i tak też się czułam. Radość mnie niosła i zrobiłam coś, czego się nie spodziewałam 🙂
Czy świadomość tego, że Maciek ma problemy na trasie i nie wszystko idzie po jego myśli nie dekoncentrowała Cię? Pewnie dużo o nim myślałaś.
Tak, zawsze dużo myślę o Maćku, kiedy razem startujemy – zastanawiam się jak sobie radzi, czy wszystko w porządku, a jeśli wiem, że coś idzie nie tak, jest mi bardzo przykro. Przygotowując się do Lavaredo, rozmawialiśmy dużo o różnych scenariuszach, które mogą się zadziać na trasie. Jednym z nich były problemy żołądkowe, które mogłyby przytrafić się mi, czy Maćkowi. Postanowiliśmy sobie, że jeśli nie będzie to zagrażało naszemu zdrowiu, ukończymy bieg, choćby maszerując do mety. I po to rozwiązanie niestety musiał sięgnąć Maciek, a ja miałam się skupić na moim biegu, choć cały czas myślami byłam przy nim. Nie było innego wyjścia, za dużo pracy oboje włożyliśmy w przygotowania, by postąpić inaczej. Wiedziałam, że mamy support, że Maciek będzie zaopiekowany. Z tą myślą, że biegnę za naszą dwójkę, dałam pewnie z siebie więcej. Najszczęśliwszym momentem było to, kiedy Maciek dotarł na metę – mimo że poniżej swojego przygotowania, wciąż uśmiechnięty.
Lavaredo, to taki „polski” festiwal. Startuje tam bardzo dużo Polaków! Spotykałaś na trasie dopingujących Cię rodaków?
Zdecydowanie można było odczuć, że Lavaredo cieszy się ogromnym zainteresowaniem wśród Polaków. Im bliżej startu, tym język polski, był coraz częściej słyszany. Na campingu za sąsiadów mieliśmy całe grono polskich biegaczy, naszych podopiecznych i znajomych. To był świetnie spędzony czas! Naszym supportem również byli nasi zawodnicy z Polski, więc czuliśmy się prawie jak w domu.
Jedzenie i picie na biegach ultra, to temat rzeka. Jak to wyglądało u Ciebie na Lavaredo?
Strategię żywieniową przed startem i na sam bieg, przygotowuje dla mnie dietetyczka Andrea Dylong, która specjalizuje się w żywieniu sportowców wytrzymałościowych. Trzymałam się mocno zaleceń – żele Gu, jadłam naprzemiennie z waflami, na punktach chwytałam za tosta, zupę, czy owoce, na które miałam ochotę. We flaskach oczywiście izotonik, bo na wodzie skutecznie oduczyłam się biegać w ubiegłym roku. Najważniejszą zasadą była regularność – i choć z czasem było coraz trudniej, bo żołądek troszkę się buntował, jadłam do samego końca biegu. Poważnie tłumaczyłam mojej głowie, że to koniecznie. A wiesz, że głowa w ultra, jest niesamowicie ważna 😀
Start mieliście o 23:00. Jak Ci się biegło nocą? Pamiętam, że po 100 km na UltraBies wspominałaś, że byłaś trochę przerażona tą samotnością w nocy w lesie. W Dolomitach biegłaś w grupie?
Oj, bieganie nocą na Lavaredo to luksus, bo ciągle biegniesz z kimś. Było ponad 1400 startujących, więc nietrudno znaleźć towarzystwo. Poza tym, trasy Lavaredo nie są dzikie, są dosyć oczywiste, często nieopodal drogi, czy zabudowań (schronisk). Nie ma tam też dzikich zwierząt, jak niedźwiedzie czy wilki, a też wschód słońca był dosyć wcześnie. Bieszczady to inna bajka – tajemnicze, oddalone od zabudowań, nocą trochę (dobra, dla mnie bardzo) przerażające, szczególnie kiedy pokonuje się je w zupełnej samotności, ciemności i mgle. UltraBies to była dla mnie niezła próba sił i odporności psychicznej na lęk, ale jakże cenna.
Czy jest coś, co szczególnie zapamiętasz z tych zawodów? Może jakieś wydarzenie na trasie?
Sama nie wiem, cały bieg był wyjątkowy, a przez wynik, który uzyskałam, stał się dla mnie szczególnie ważny. Z pewnością będą wspominać to, jak moi zawodnicy na punktach się o mnie troszczyli, jak na trasie pięknie kibicowali. Zazwyczaj to ja daję im wsparcie, a tu oni dali mi, w tak pięknym stylu. Przy okazji, chciałam im jeszcze raz podziękować! Tym którzy byli we Włoszech i tym, którzy ściskali kciuki i pchali kropkę!
Jakie masz plany startowe na dalszą część sezonu?
Mój drugi główny start sezonu to UTMB – i uwierz, po tych 120 kilometrach, na myśl, że we Francji będzie dodatkowe 50 kilometrów, nogi mi się uginają. Czeka mnie jeszcze sporo pracy, w którą wplotę mini obóz w Tatrach, połączony ze starem na Tatra Sky Marathon. Zdaję sobie sprawę, że nie będę wówczas w najlepszej dyspozycji, ale będzie to dobre przetarcie przed sierpniowym startem. To ja zabieram się za trening, a Wy trzymajcie kciuki!
Życzmy zatem owocnych treningów i uśmiechu przez całe 170 km na UTMB!