1 stycznia 2009 Redakcja Bieganie.pl Sport

Julia


BLOG
FORUM

 2009-03-27

hmm…. to już w niedzielę!!

Został już tylko jeden dzień do startu!!! O rety! Nie sądziłam, że będę to aż tak przeżywać. Wciąż myślę o biegu i rozpatruję różne scenariusze zdarzeń. Ale właściwie co może się wydarzyć? W ostateczności w 4 godzinach raczej się zmieszczę 🙂

Dziewczyny (Kasiu Ż., Nat, Ef i Dziewczyny Teamowe!), dzięki za wsparcie, słowa otuchy i kciuki! Od razu mi lepiej. Dziura w nodze już prawie się zagoiła i czuję się dobrze. Wczoraj zrobiłam sobie próbną przebieżkę, żeby sprawdzić czy nie poleje się krew 😉 I nie polała się!! Noga nadaje się na półmaraton. 🙂 Pozostaje tylko pytanie czy kondycyjnie dam radę…. Nie mogę wciąż podjąć decyzji czy biec z Gallowayem czy samej wyznaczać sobie rytm… Ach, tyle pytań się pojawia, a czasu coraz mniej! 🙂

W tym tygodniu pojawiło sie jeszcze jedno pytanie: "Co będzie po półmaratonie? Pobiegniesz cały czy koniec z bieganiem?" No właśnie…
Oczywiście, że pobiegnę CAŁY!!! 🙂

2009-03-23

Wielki Dzień już coraz bliżej!!

Półmaraton coraz bliżej…. Nadchodzi wielkimi krokami, a ja nie mogę trenować!!! Już drugi tydzień goi mi się rana na stopie i z tego powodu jestem totalnie uziemiona. Pierwszy raz w życiu spotkało mnie coś takiego i powiem Wam szczerze, że to jest koszmar. Chciałoby się pobiegać, organizm wręcz się tego domaga, a tu nie można… Rana z początku niewinna stała się głęboką dziurą, nie chcącą się wyleczyć mimo różnych specyfików mających przyspieszyć proces gojenia! 🙁

Pozostało mi 5 dni i boję o to, co będzie 29 marca… W środę planuję pobiegać i zobaczyć jak tam moja zaniedbana kondycja i czy z nogą już wszystko w porządku. Oby okazało się, że tak.

Żeby nie odzwyczajać mojego organizmu zupełnie od regularnego wysiłku i zmagań, jeźdze sporo na rowerze. Wiem, że to nie to samo co bieganie, ale przynajmniej noga nie jest narażona i może się spokojnie goić, a kondycja się wzmacnia 🙂

Z dobrych wieści- zapisałam się w końcu do rywalizaji ona vs. on. Sprzęt już mam, wolę walki też, w środę doładuję kilometry na konto dziewczyn.
Mam nadzieję Dziewczyny, że pokażemy klasę! 🙂

2009-03-07

Rekord pobity!! 🙂

Miesiąc minął i przyszła pora na kolejną dychę na Kabatach. Było zupełnie inaczej niż zeszłym razem i to niemal pod każdym względem.

Ostatnio przymulało nas wiosenne słonko, tym razem mobilizował nas zimowy chłód, a na głowy spadały nam przez chwilę drobne płatki śniegu. Na starcie ludzi było chyba trochę mniej, ale być może to tylko moje złudzenie. Izie nie było już smutno, że jest sama, bo miała swojego kochanego Zająca 😉 Ania i Michalina biegły z nami na 10km, a nie na 5. Ja za to biegłam z mp3, której wtedy zapomniałam i pobiłam mój rekord!!! 🙂

Poprawiłam czas o 4 minuty, co znaczy, że przebiegłam dychę w 55 minut!!! HURA!! Mimo, że ostatnio prawie w ogóle nie trenowałam, zrobiłam postępy…. hm… ale chyba nie będę się przywiązywała do tej zasady i posłucham Michaliny, która powiedziała dzisiaj do mnie: "na bieganie najlepsze jest bieganie". Trzymając się tego, w poniedzialek spróbuję zrobić 14km.

Wracając jeszcze do dzisiejszych zawodów… przed startem byłam bardzo niespokojna. Ponieważ tak mało biegałam ostatnimi czasy, bałam się, że nie dam rady. Oczywiście jak to ja, miałam wizję, że nie dobiegnę do mety, że wymiękne przy pierwszym kryzysie itp. Na szczęście pojawiła się Kasia Ż. – moja duchowa partnerka biegowa – i powiedziała tuż przed startem: "Przecież wiesz, że dasz radę!!" Uśmiechnęła się, a ja poczułam natychmiastowy przypływ energii i wolę walki. Dzięki Kasiu!!! 🙂

Ruszyłyśmy/liśmy…. 🙂 Początek był trudny, bo tłoczny. Potem każdy znalazl swoje tempo i było już dobrze. Właśnie, tempo…. biegłam szybciej niż zwykle. Czułam, że nie jest to prędkość, w której czuję się pewnie i bezpiecznie, ale biegłam dalej. Goniłam na początku Izę i Kasię. Potem złapałam innego Zajączka i całą trasę biegłam w jego rytmie.
Kryzysów było kilka, z czego 2 bardzo poważne. Pierwszy – jak zobaczyłam na drzewie tabliczkę: 5km, przeraziłam się, że to dopiero połowa. Miałam wrażenie, że zupełnie nie mam już siły i że drugie tyle trasy jest ponad moje możliwość. Psychika zaczęłam mi już zupełnie siadać, kiedy nagle obudził mnie Michael Jackson 🙂 Jednak mp3 to świetny wynalazek 🙂 Jeszcze chwilę szacowałam trasę, która była przede mną, a potem ruszyłam w rytmie "Blame It On The Boogie" 🙂

Drugi kryzys dopadł mnie na (mniej więcej) 7 kilometrze. Bardzo mi się dłużyło. Cały czas czułam, że biegna bardzo szybko jak na siebie i ponieważ byłam znużona, zaczęłam myśleć… 🙂 że to bez sensu, że tak szybko biegnę, że już teraz to na pewno nie dobiegnę do mety i że muszę się zatrzymać, bo juz nie mogę… jednocześnie mój waleczny głos krzyczał, żebym nie marudziła, tylko dała z siebie wszystko, bo przecież to się musi zaraz skończyć 😉 I rzeczywiście, chwilę potem zobaczyłam tabliczkę 8km 🙂 Co za radość!! Nagle okazało się, że mam jeszcze sporo energii i tak, jak ostatnio zaczęłam przyspieszać. Na ostatnich metrach, gdy widziałam już metę, dałam z siebie wszystko. Byłam gotowa paść na mecie, ale koncówkę musiałam pobiec na maksa. Wyprzedziłam parę osób, co oczywiście dodało mi wiatru w skrzydła (ach ta nutka rywalizacji) i w końcu dobiegłam!!!

Co za radość! Co za szczęście!! 55minut (na moim zegarku, zobaczymy jakie będą wyniki oficjalne)!!! Dla tego uczucia warto męczyć się przez 10km! 🙂

2009-03-05

Witam serdecznie!!!! 🙂

Wróciłam i już spieszę donieść co u mnie słychać 🙂 Otóż, tak jak wspominałam, byłam na nartach we Włoszech. W odróżnieniu do ostatniego razu, pogoda dopisała. Było mroźnie, ale słonecznie. Przyjechałam więc z ogorzałym i opalonym licem 🙂 Niestety nie mieszkałam w miasteczku w pobliżu górskich serpentyn, po których w styczniu z wielkim upodobaniem biegałam. Mieszkaliśmy w pobliżu lasu, a po lesie boję się sama biegać. 🙁 W związku z tym trening stał w miejscu. Starałam się jednak zastępować go jakoś i na przyklad zjażdzałam na nartach po czarnej trasie, żeby popracować nad siłą w nogach; wieczorami skakalam na aurobiku, który rozwija wydolność (taką mam w każdym razie nadzieję ;)). Na brak ruchu nie cierpialam, ale butów biegowych z torby nie wyciągnęłam ani razu.

Kolejnym punktem na mojej trasie była Wenecja. Ostatnie 4 dni Karnawału!!! Nie będę tu opisywała przeżyć z tym związanych, toć przecież blog biegowy. Mogę tylko napisać, że było niesamowicie!!! Zabytki, kanały, słońce, kolorowy rozbawiony tłum, wytworne stroje, maski, muzyka, imprezy i cudowni ludzie…. wrażeń moc 🙂 Ale skoro o bieganiu, to pochwalę się, że po Wenecji biegałam 🙂 Wybrałam się raz na poranną przebieżkę wzdłuż wybrzeża Giudecci. Nie wiem ile przebiegłam, nawet nie wiem za bardzo jak długo biegłam. Widoki i atmosfera miasta pochłonęły mnie zupełnie. Biegłam czując na twarzy bryzę i kropelki wody rozbijających się o… chodnik fal 🙂 Mimo tygodniowej przerwy biegło mi się bardzo dobrze. Jedyne co mi przeszkadzało to buty, które potwornie mnie obcierały. Starając się nie zwracac na to uwagi, przebiegłam spory dystans i czułam jak mój organizm budzi się i na nowo przyzwyczaja do biegowego wysiłku.

Z Wenecji pojechałam do Krakowa i tam znowu, tak jak we Włoszech, moje buty biegowe przeleżały w walizce. Za to jak wróciłam do Warszawy, od razu ruszyłam do boju i w niedzielę przebiegłam sobie 7km w Parku Skaryszewskim. Powróciłam do starych przyzwyczajeń: rowerek, pare kółek po parku i z powrotem rowerek. Ach, jak cudownie!! Na świecie zapanowała wiosna i słonko przemiło raziło mnie w oczy. Wszystko budziło się do życia. Dopiero po tym biegu poczułam jak bardzo mój organizm tęsknił za takim wysiłkiem. Biegło mi się bardzo lekko- podobno to efekt świeżości czy jakoś tak. 🙂 W każdym razie, po tej dwutygodniowej przerwie (przebieżki w Wenecji nie liczę!) miałam dużo energii i czułam się świetnie. No może poza stopami…. Na szczęście okazało się, że w Fundacji czekają na mnie nowe buty! 🙂 Ach, co za radość. Odebrałam je w poniedziałek i oczywiście tego samego dnia wieczorem postanowiłam je przetestować. Są CUDOWNE. Idealnie wygodne, miekkie i do tego barrdzo ładne 🙂 Zupełnie nowa jakość. Moje stopy maja teraz komfort i z żadnym miejscu nie tworzą się rany. Jest pięknie! 🙂

A za oknem pachnie wiosną….

Mam nadzieję, że spotkamy się w sobotę na Kabatach. Nie wiem czy pobije mój ostatni wynik na dychę, ale chcę się zmierzyć z kabackim błotem! A Wy? 🙂

13/02/2009

Z płatkiem śniegu na rzęsie….

Pogoda w naszym kraju jest nieprzewidywalna. Wszyscy Wicherkowie i wszyskie Chmurki mogą to potwierdzić. Mimo wielkich starań o ty, by prognoza była prawdziwa i tak zawsze posądzani są o kłamstwo. Biedaki… A co mają powiedzieć nasi drogowcy, których zima zawsze zaskakuje i pojawiający się niespodziewanie centymetr śniegu urasta do kataklizmu niejednokrotnie na skalę krajową. I wreszcie, co z biegaczami? Takimi jak ja i Ty…?
Zupełnie nie przewidziałam tego, że po wiośnie znowu przybędzie do nas zima. Zima, zima, zima, ach to Ty!

Jak dojechałam do parku dzisiaj rano, śnieg sypał niepozornie. Pojedyncze śnieżynki z wolna opadały na ziemię i były właściwie niezauważalne. Jednak po 20 minutach rozpadało się na dobre. Ponieważ byłam już w połowie treningu, postanowiłam go dokończyć mimo ekstremalnych warunków 🙂
Jak to ja, próbowałam odciągnąć uwagę od niedogodności – tym razem smagającego mnie po policzkach zimowego podmuchu – i zaczęłam obserwować przemiany krajobrazu, jakie dokonywały się z każdą minutą. Zrobiło się białawo (w sumie niewiele pozostawało na ziemi z sypiącego gęsto śniegu 🙁 ), wiewiórki zdębiały zupelnie i stały bez ruchu, patrząc co się dzieję na świecie(czy one nie powinny teraz spać?!!), a ja biegłam coraz szczęśliwsza wspominając mojego śnieżnego bieszczadzkiego sylwestra. Już byłam bliska zupełnemu zapomnieniu, gdy nagle… jeden płatek, potem drugi…. i kolejny…. osadzały się na moich rzęsach, przesłaniając piękne widoki 🙂 Sprytnie zmieniłam kierunek biegu, myśląc że przechytrzę wiatr i śnieg i własne rzęsy, ale nic z tego. Pozostało mi tylko pogodzić się z faktami i polubić uroki biegania podczas nawałnicy śnieżnej. Dobiegłam więc dzielnie 8 km z płatkiem śniegu na rzęsie. 🙂

Jeśli chodzi o kolano, jest super. Wszystkie bóle minęły 🙂

Drogie, Drodzy, nie będzie mnie do 28 lutego. Powracam na włoskie serpentyny 🙂 Trzymam za Was kciuki, powodzenia w Falenicy!!
Do "zczytania" za 2 tygodnie!!

10/02/2009

Pierwsza mini-kontuzja

Dopadła mnie pierwsza mini-kontuzja. Mini dlatego, że już prawie po wszystkim, ale jednak była to kontuzja…

Po sobotnim biegu, podczas którego walczyłam jak tygrysica, zaczęło boleć mnie lewe kolano. Nie zwracając na te boleści większej uwagi, wsiadłam w niedzielny poranek na rower i pomknęłam jak zwykle do Parku Skaryszewskiego. Przede mną stało trudne zadania- 12km!! Na rowerze kolano zachowywało się jak należy i nie sygnalizowało, że coś z nim jest nie tak. Jednak podczas biegu, z każdym kolejmym metrem było gorzej. Zaczęło się od lekkiego kłucia z boku kolana, potem ból przemieścił się pod kolano, żeby przy kolejnym okrążeniu przemieścić się znowu w bok kolana i w górę, promieniując na udo. Przy piątym kilometrze dolegliwości były już tak nieprzyjemne, że postanowiłam przerwać bieg. Noga od kolana w górę zupełnie mi zesztywniała i miałam wrażenie, że przy następnym kroku odpadnie 🙂 Był to ból trudny do opisania; nie bardzo silny, ale nieprzyjemny…. W każdym razie czułam, że nie jest dobrze. Wsiadłam na rower, pamiętając, że podczas jazdy nic złego się nie działo i resztę dystansu pokonałam dziarsko pedałując 🙂

Kontuzja, bynajmniej, nie popsuła mi humoru. Jak tylko wróciłam do domu stwierdziłam, że jest to idealny pretekst, żeby położyć się wygodnie pod kocykiem z wyciągniętą nogą i nadrobić zaległości czytelnicze. Ach, jak było cudownie! 🙂 Kolano bolało coraz mniej, a ja cieszyłam się pierwszym od dłuższego czasu, zupełnie leniwym dniem. Tata namawiał mnie do poczytania podręcznika "Lekkoatletyka. Technika. Metodyka. Trening", żebym poza praktyką, zajęła się także teorią biegania…. niestety, mimo że z pewnością jest to ważne i przydatne w życiu, w plebiscycie na książkę niedzielnego popołudnia zwyciężył Remarque 🙂 (-to uśmiech dedykowany mojej przyjaciółce Ko. vel. Mo.)

W poniedziałek moja mini-kontuzja dokuczała mi jeszcze trochę. Postanowiłam zarzucić więc wszelkie formy treningu i dać mojemu organizmowi jeszcze jeden dzień na regenerację. Opłaciło się. Dzisiaj bez bólu i jakichkolwiek problemów przebiegłam przewidziane na dziś 40 minut. Czuję się świetnie, moje kolano też i oby tak pozostało! 🙂

08/02/2009

Jak Rocky Balboa:)

To była sobota. Kabaty. W powietrzu czuć było wiosnę: przyjemne ciepło, promienie słońca przedzierające się przez gałęzie drzew i zapach odżywających roślin i błota…. Tak, błoto tego dnia było wielkie. Czarno-brązowe, kleiste i wszechobecne! 🙂
W pobliżu startu były tłumy, a wśród nich ja i dziewczyny z Teamu. Niby wszystkie spokojne i zrelaksowane przed biegiem, ale tak naprawdę w każdej z nas napinały się nerwy.

Zdecydowałam się biec na 10km. Podniecenie z lękiem buzowały we mnie i wciąż zadawałam sobie pytanie: czy dam radę? Nagle tłum zaczął ustawiać się na lini startu. Do wystrzału pistoletu oznajmiającego początek biegu było już coraz mniej czasu. Szłam w stronę mojej strefy startowej i poczułam się jak Rocky Balboa przed najważniejszą walką. Byłam zdeterminowana i gotowa do zmierzenia się z dystansem i samą sobą- moją siłą i kondycją. Pełna wiary w to, że mi się uda, stanęłam w gotowości. Strzał! Ruszyliśmy…..

Kasia Ż, moja serdeczna koleżanka, doradziła mi strategię. Początek należy przebiec wolno, po 3-4km, jak już ciało się rozgrzeje, można zacząć się rozpędzać. I ostatnie 1-2km na maksa. Spokojny początek zapewnia siłę właśnie na ten ostatni odcinek, na którym wielu biegaczy zwalnia, ma kryzys, albo zupełnie wysiada kondycyjnie. Posłuchałam tych rad i tak właśnie pobiegłam. Dziękuję Ci Kasiu!!! Sądzę, że gdyby nie Twoje rady, nie dałabym rady złamać godziny na tym dystansie, a udałó się!! 🙂
Większość trasy biegłam za pewnym Panem, którego imienia niestety nie znam. Nie wiedząc chyba nawet o tym, był dla mnie wsparciem i brakującym treningowym partnerem 🙂 Ostatnie 2km przebiegłam na pełnej mocy i zostawiłam moje "zająca" z tyłu. Rzeczywiście siła, którą oszczędziłam na początku, dodała mi skrzydeł na finiszu.

Na metę przybiegłam po 59 (i iluśtam sekundach:)). Jestem bardzo zadowolona z tego wyniku. Jak na miesiąc przygotowań, to jak dla mnie duży sukces. I właśnie z takim poczuciem i rozpierającą radością wróciłam z dziewczynami do szkoły na Hirszfelda. Jaki piękny widok nas tam zastał – dzisiątki uśmiechniętych i zadowolonych ludzi! Piękne! A wniosek z tego taki: bieganie receptą na usmiech i radość 🙂

Jeżeli ktoś nie wie, jak poradzić sobie z chandrą i co zrobić, żeby w końcu uśmiech pojawił się na twarzy – niech zacznie biegać!! 🙂

03/02/2009

Mroźny trening

Wyruszyłam dzisiaj o 9:40. Nie wiem właściwie dlaczego, ale nie spodziewałam się mrozu i ubrałam się lżej niż zwykle. To był błąd… (tak mi się w każdym razie na początku wydawało). Już w drodze do parku, pokonywanej jak zwykle na rowerze, czułam jak zimne powietrze mrozi mi płuca, a palce u rąk zamieniają się w sopelki. Przestraszyłam się, że będzie za zimno na bieganie i że nie zrealizuje planu treningowego, a chciałam zrobić 10km…. na szczęście stało się inaczej!!

O 10 w parku dołączył do mnie mój kolega, Alkindi Ibn Ahmad Alatufajlah (w skrócie Alkindi 🙂 ). Ten sam, który towarzyszył mi podczas niedzielnego biegu na 8km. I tak jak wtedy, niezwykle mi pomógł. Biegliśmy obok siebie, pilnując tempa, rozmawiając sobie sympatycznie i nawet się nie zorientowałam, jak kończyliśmy 6 okrążenie. Niesamowite!! Przebiegłam 10km!!!:) Miałam kryzys po 3 kółku, a potem biegło mi się tak, jakby droga prowadziła wciąż z górki. Lekko i przyjemnie. Na koniec odnosiłam wrażenie, że mogłabym tak jeszcze biec i biec 🙂
Kasiu, miałaś świętą rację- świetnie biega się na mrozie (pod warunkiem oczywiście, że nie jest to -18:) )!!
I kolejny raz stwierdzam, że nie ma nic przyjemniejszego i bardziej motywującego niż bieganie z kimś. Żadna mp3 nie zastąpi miłego towarzystwa!! 🙂

Pod wpływem kolejnego treningowego sukcesu podjęłam decyzję, że w sobotę biegnę dychę. Oby nie dopadł mnie spadek formy!!

02/02/2009

Trening weekendowy – powrót formy:)

Znowu rozjazdy… ech! Tym razem Kraków. We czwartek w Warszawie było już wiosennie, za to w Krakowie piękna, ale mroźna za razem zima. Z biegania nici 🙁 Zajęcia miałam od 9 do 19:30 i wieczorami padałam na twarz jak pies pluto. O porannym wstawaniu nawet mowy nie było, bo nie dotrwałabym na warsztatach do połowy dnia. Na szczęście biegałam przed wyjazdem i w weekend po powrocie. Kondycja się kształtuje i jest coraz lepiej!! 🙂

W niedzielę przebiegłam 8km!! Dosłownie PRZEBIEGŁAM, nie robiąc przerw na marsz. Lekko nie było, ale udało się. W dużej mierze to zasługa mojego kolegi, który towarzyszył mi przez 4 okrążenia w Parku Skaryszewskim. Potem zostałam sama i przebiegłam jeszcze 1,5 kółka. Następnie domaszerowałam do kortów tenisowych, gdzie zostawiam rower i dzielnie pedałując wróćiłam do domu. Byłam bardzo z siebie dumna i zadowolona, że przebiegłam taki dystans. Kryzys (chwilowo ;)) minął!!

Czekam już na sobotę, kiedy będziemy z dziewczynami biegły test na 5 albo 10 km. Nie wiem jeszcze, który dystans wybiorę, okaże się na miejscu…

27/01/2009

Kryzys…

Michalino nie tylko Ciebie dopadają kryzysy….
Biegałam wczoraj i czułam się świetnie. Do parku tradycyjnie dojechałam na rowerze, więc miałam podwójny wysiłek. Mimo to wszytko było ok. Nawet zmaganie się z lepkim błotem dodało uroku moim biegowym zmaganiom 🙂 Byłam z siebie zadowolona, postanowiłam więc pobiegać też dzisiaj. Ustawiłam sobie 40 minut i wybiegłam w stronę mostu Siekierkowskiego. Widok kry na Wiśle na moment zagłuszył uczucie zmęczenia i sygnały organizmu. Jednak krótko to trwało. Już po chwili ani widoki ani muzyka w uszach nie były w stanie dodać mi skrzydeł i odciągnąć od myśli, że "już nie mogę!!" Męczyłam się potwornie. Bolały mnie nogi, potem złapałam zadyszkę, a końcówkę biegłam odliczając każdą minutę. "Żeby tylko przetrwać, nie paść na ostatnich metrach"…. o rety, straszna sprawa. Niech będzie, że to biorytm… oby było lepiej. 🙂

Z innej beczki- Kasiu Ż.! Dzięki, że odwiedziłaś mojego bloga. Zapraszam częściej i zapraszam róznież na bieg (5 albo 10 km) 7 lutego!! 🙂


Oj, działo się ostatnio:)

Zaniedbałam się pisarsko w ostatnim czasie, co nie znaczy wcale, że w bieganiu mam równy zastój. Mogę śmiało powiedzieć, że wrecz odwrotnie. Jednak mój tryb życia i ciągłe wyjazdy utrudniają mi bycie systematyczną. O ile w bieganiu staram się to zwalczyć, o tyle w pisaniu zupełnie mi to nie wychodzi. Ale dość już tłumaczeń, przejdę do sedna!

13 stycznia byłam w Holmes Place wraz ze wszystkimi dziewczynami z Teamu. Było to moje pierwsze spotkanie z nimi,a jednak miałam wrażenie, że znamy się już nie od dziś. Iza zaraziła mnie swoją energią i optymizmem, Ania z kolei dodała mi otuchy i zmotywowała do dalszych treningów- dzięki Dziewczyny!!
Wizyta w Holmes Place była niezwykła z jeszcze innego powodu- pierwszy raz biegałam na bieżni!! I szczerze powiedziawszy od razmy pomyślałam, że wiem czemu nie robiłam tego wsześniej- zamknięta przestrzeń, duszno, muzyka, na która nie koniecznie mam ochotę i telewizor przed oczami zamiast pięknych (a przynajmniej naturalnych) widoków…. śrenio. Następnego dnia biegałam po dworze, a w czwartek przybyłam znowu do Holmes Place na spotkanie z trenerem. Nie wiem jak to się stało, może to pogoda za oknem, która tego dnia nie sprzyjała bieganiu, może osoba trenera, który podszedł do mojego treningu bardzo poważnie i niezwykle mnie zmotywował wierząc w moje siły, może atmosfera, która panowała w klubie- dużo ludzi, zmagających się na różnych sprzętach i dodających sobie otuchy usmiechami- nie wiem co, ale coś odczarowało mi to miejsce i pomysł biegania na bieżni. Spodobało mi się!! Trening nie był co prawda zbyt udany, bo krótko przed nim byłam z przyjaciółka na obiedzie i obżarłam się nieprzyzwoicie. Biegnąc czułam się jak ociężały słon, ale plan wykonałam. Trener był ze mnie dumny, ja z siebie rónież i wychodząc już myślałam o kolejnym treningu. Zdanie zmieniłam- bieżnia jest ok 🙂

Mimo, że ją (bieżnie:)) polubiłam, musiała pójść w odstawkę, bo w zeszłym tygodniu byłam we Włoszech. Białe szaleństwo nie pochłonęło mnie jednak bez reszty i co drugi dzień zamiast dwóch ostatnich zjazdów, wracałam do hotelu, ubierałam moje buty biegowe i ruszałam na wycieczkę! Mieszkałam w maleńkim miasteczku, więc w którąkolwiek stronę pobiegałam zabudowania kończyły się bardzo szybko i wybiegałam na górskie serpentyny. Na szczęscie wieczorem rzadko uczęszczane przez samochody. Biegałam pod górkę i z górki, pod górkę i z górki – wykańczające. Zakwasy narciarsko-biegowe przez pierwsze trzy dni bardzo dawały mi sie we znaki, ale z każdym kolejnym dniem było lepiej. Ostatniego dnia górki i dołki nie robiły już na mnie wrażenia, wreszcie mogłam pozachwycać się widokami. A było co podziwiać- ośnieżone szczyty w świetle księżyca i gwiazd…. romantycznie 🙂
Żal było wyjeżdzać, ale z drugiej strony cieszę się już na spotkanie z trenerem w Holmes Place i wizja bieżni już nie przeraża 🙂

13/01/2009

Sejny – zaśnieżone miasteczko.

Dojechałam na miejsce w środę wieczorem. Na pierwszy rzut oka nic specjalnego. Małe miasteczko uśpione pod śnieżną kołderką. Bez sił po długiej podróży położyłam się spać z myślą o tym, że wstanę rano i pobiegam. Zapytałam miejscowych ile przewidują stopni mrozu na czwartek i prognoza była nie najgorsza: niecałe -10. Nad ranem dość szybko przekonałam się, że jednak prognozy kłamią 🙂 Było potwornie zimno i szybko wycofałam się z trasy biegowej i przełożyłam plany na wieczór. Była to bardzo dobra decyzja. Po pierwsze – w ciągu dnia zaczęła się odwilż, po drugie – podzieliłam się planami biegowymi z moimi koleżankami i okazało się, że nie jestem sama!! 🙂 I tym sposobem wieczorem, po niestety bardzo obfitej kolacji, ruszyłyśmy wraz z Martą na wspólną przebieżkę po sejneńskich okolicach. Wtedy okazało się, że miasteczko położone jest wśród pól i lasów i rzeczywiście zachwyca. Natchniona pięknem Sejn i rozochocona wieczornym bieganiem, wstałam o świcie następnego dnia i przed śniadaniem pobiegłam w drugą stronę miasteczka mijając po drodze Bazylikę, synagogę i kolorowe kamienice. Wszystko to w świetle wschodzącego słonca wyglądało cudnie, jednak biegłam sama i nie miałam z kim dzielić tych doznań. Wtedy właśnie pojawiła się w mojej głowie pewna refleksja na temat biegania: jest to sport niewątpliwie indywidualny i to lubię w nim najbardziej, ale jeszcze bardziej lubię jak ktoś w zmaganiach mi towarzyszy i wspiera. Przyjemniej biega się z kimś niż samemu z mp3 w uszach. A Wy co o tym sądzicie? 🙂 To nie koniec wniosków. Drugi jest taki, że mróz nie jest przychylny dla biegaczy. Wróciłam z Sejn zakatarzona i kaszląca, z postanowieniem, że bieganie na zewnątrz wznowie wtedy, gdy rtęć podniesie się w okolice 0. Marta, moja towarzyszka biegu sejneńskiego na szczęście nie zachorowała. Mało tego, postanowiła wystartować z nami w półmaratonie!! Jest nas coraz więcej 🙂 Marta nie jest z Warszawy, ale chciałaby przyjechać w lutym i w marcu na nasze testy biegowe i razem z nami szlifować formę. W kobietach siła!! 🙂
07/01/2009

Witam wszystkie i wszystkich serdecznie!

Wreszcie udało mi się założyć bloga i od tej pory będę dzieliła się z Wami moimi doświadczeniami, zmaganiami i sukcesami biegowymi. Licząc, że te ostatnie nie tylko dla mnie będą motywujące, ale też dla tych, którzy wciąż boją się spróbować własnych sił 🙂 Drugi tydzień treningu trwa… a za oknem mróz. Wybrałam plan treningowy Gallowaya co oznacza, że powinnam biegać 3 razy w tygodniu. Nie jest to dużo, ale z powodu poświątecznego rozleniwienia i -15 na świecie mam problem z mobilizacją!!! Jednak w głowie wciąż powtarzam sobie: "dasz radę, nie zamarzniesz. A ciepły prysznic po bieganiu będzie najwspanialszą nagrodą na świecie" 🙂 Więc jakoś to idzie. 🙂 Dzisiaj wyjeżdżam do Sejn. Polski biegun zimna…. mam nadzieję, że będzie łaskawy. Do walizki włożyłam już sprzęt: dres, kurtkę i buty- to rzeczy z którymi ostatnio rzadko się rozstaje. Trzymajcie kciuki, żeby udało mi się zrealizować plan i w piątek pobiegać po sejneńskich okolicach! Po powrocie opowiem Wam jak było!

Kim jestem:julia_300.jpg

Jestem wieczną studentką  Niedawno skończyłam studia pedagogiczne na UW, teraz kończę szkołę trenerską STOP (Stowarzyszenie Trenerów Organizacji Pozarządowych) i jednocześnie zaczynam Akademię Treningu Antydyskryminacyjnego. Pracuję jako koordynatorka projektów edukacyjnych i jako trenerka. W najbliższej przyszłości chciałabym zajmować się przede wszystkim prowadzeniem warsztatów, najchętniej dotyczących wrażliwości kulturowej oraz antydyskryminacji. A w między czasie będę próbowała spełnić kilka marzeń podróżniczych…

Życiowe pasje.
Obecnie moją pasją jest praca z młodzieżą, prowadzenie warsztatów i zmienianie zastanej rzeczywistości. Poza tym sport, w tym głównie narty i tenis (bieganie jest na trzecim miejscu, ale może się to zmieni ), taniec oraz wyjazdy- zarówno te tuż za miasto, jak i te na odległe kontynenty.

Sport w moim życiu:
Narty i tenis to dwa sporty, które uwielbiam uprawiać, ale bardzo też lubię oglądać, jak inni je uprawiają. Jeżdżę także na rowerze i z przyjemnością pływam.

Czy biegałaś do tej pory?
Biegałam, ale sporadycznie. Jak biegałam, byłam bardzo z siebie zadowolona i lubiłam uczucie zmęczenia po wieczornej przebieżce. Jednak nie starczało mi zapału, żeby biegać regularnie i tego żałuję.

Boisz się tego, co Cię czeka w ramach naszego projektu?
Nie boję się, jestem bardzo ciekawa i liczę, że będzie to dla mnie świetna motywacja do regularnego biegania i okazja do sprawdzenia swoich sił.
Mam świadomość, że będzie trudno.

Możliwość komentowania została wyłączona.