1 stycznia 2009 Redakcja Bieganie.pl Sport

Ela


BLOG
FORUM

2009-03-29
GODZINA ZERO

nadeszła szybko. Zbyt szybko:

1) W ubiegłym tygodniu w ogóle nie trenowałam, bo miałam zapalenie zatok. W tej sytuacji nie powinna ćwiczyć. Lekarz stwierdził, że sportowcy (!) są delikatni, jak dzieci.
2) Odchudzałam się intensywnie przez tydzień (w lodówce miałam pod dostatkiem … lodu) – schudłam 3 kg, piłam głównie kawę.
3) Po wczorajszej sztafecie słyszałam, że nie powinnam brać w niej udziału przygotowując się do półmaratonu.
4) Mam problemy z facetami.
5) Rano ledwie wstałam, bo nie spałam pół nocy. Dobrze, że ważniejsza jest poprzednia noc.
Tragedia. Może to stress?
i jeszcze zmiana czasu.

Od czego jednak przyjaciele – "ochotnicy". Są cudowni. Bardzo mi pomogli.

Zaczęliśmy od wspólnego zdjęcia, później toalety, krótka rozgrzewka i na start.
Ubrałam się już w domu, jednak na miejscu zostałam tylko w koszulce Dry-fit i kurteczce biegowej, którą i tak zdjęłam po pierwszym kilometrze. Pogoda była zamówiona, więc krótki rękawek wystarczył.

Mój plan 2:30 (początkowe przygotowania nie pomogły mi i dopiero od końca lutego korzystałam z rad trenera Nike, a także mojego poznańskiego kolegi).
Odnalazłam pacemakera – Ewę. Wiem, że świetnie prowadzi.
Godzina zero: start. I … nic. Stoimy. W trasę ruszyliśmy 4,5 minuty później. Niespiesznie, bo też nie było innej możliwości. Ucieszyłam się. Rozgrzewka składała się bowiem wyłącznie z rozciągania. Tempo wydało mi się zbyt wolne. Pomyślałam jednak, że początek pokonam razem z Ewą, a po 10 km przyspieszę.
Piękne widoki, trasa była naprawdę fajna. Taka wycieczka biegowa. Nawet nie wiedziałam kiedy pokonałyśmy pierwsze 5 km.
Pierwszy wodopój, pierwsi znajomi kibice. Podoba mi się coraz bardziej. Po drodze mogłyśmy porozmawiać o różnych sprawach, jak to kobiety 🙂
Przy dziesiątym kilometrze poczułam, że buty, w ktorych biegam, są niewygodne (w domu okazało się, że to nie buty, a skarpety. Mam piękne bąble).

W tunelu jeden z biegnących z nami kolegów zaczął śpiewać. Okazało się, że jest z chóru UW (występowali w czasie ostatniego maratonu). Cudnie. Kawałek dalej – bębniarze. Oj, dali czadu. Poderwali chyba nie tylko mnie. Bardzo pozytywna energia.

W okolicach 15-16 km zaczęłam żałować, że wcześniej nie zjadłam wziętych ze sobą żeli (straszliwie słodkie, trzeba je popić). Dotrwałam do ostatniego wodopoju przed Sanguszki i tu popłynęłam. Zatrzymałam się i zaczęłam pić wodę z każego stolika – musiałam spróbować, na którym stoliku jest najlepsza woda. Zkończyłam PowerAde – słodki. Po czym podeszłam "podbiegiem". I jeszcze kaszel – oj, nie wyzdrowiałam całkowicie. W ten sposób zgubiłam swoją prowadzącą. Nie zamierzałam jej gonić.

I tu z pomocą znów przyszła ochotniczka – Bożena. Zabrałam się z nią. Jest cudowna.
Po drodze minęłyśmy Ewę.

Dzięki obu dziewczynom mam sie czym pochwalic – ZYCIOWKA (2:28/ 2:23 netto). Oczywiście przy pierwszym półmaratonie w życiu trudno byłoby nie zrobić życiowki. Jestem szczęśliwa.

Teraz następny cel: kolejny półmaraton i MARATON.

ela_zdj2.jpg

2009-03-29
Jem
dla odprężenia słucham muzyki – to ostatnio moja ulubiona piosenka:

http://www.youtube.com/watch?v=8XDxhDbtDak

2009-03-28
stafeta 5×5

wielki dzień zbliża się wielkimi krokami. To już jutro.

Pakiety odebrałam już wczoraj wieczorem. W ciągu paru minut. Tak sprawnej organizacji nie widziałam już dawno. Żadnych zarzutów. I to właśnie słyszę od wszystkich znajomych. A odebrałam wczoraj, bo dziś była króciutka "rozgrzewka" przed godziną zero, czyli udział w sztafecie 5×5.

Wystawiliśmy 2 składy:
– BIEGAMY Z OCHOTĄ – koledzy zajęli 35 miejsce na 132 sklaszfikowane drużyny. Jesteśmy the best.
– BIEGAMY Z OCHOTĄ SUBTELNIE – zgodnie z planem nie byliśmy pierwsi, ani ostatni.

Jako kapitan ustaliłam, że będę biegła na pierwszej zmianie. W końcu dlaczego nie. Wczoraj po konsultacjach doszłam do wniosku, że może jednak na początku powinien byc ktoś lepszy ode mnie. I w ten sposób na pierwszej zmianie pobiegł jeden z kolegów. Na ostatniej zmianie drugi kolega. My kobiety biegłyśmy na miejscu 2,3,4. Ja w samym środeczku 🙂

Tuż przed startem chyba bladłam i zieleniałam. Byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam się uspokoić. Przypomniałam sobie, dlaczego MUSZĘ być zawsze pierwsza. Paraliż. Całkowity.
Wyobraziłam sobie, że nie uda mi się przejąć pałeczki, że po drodze ją zgubię lub nie uda mi się jej przekazać. Po paruset metrach zastanawiałam się, co ja tu właściwie robię… Dopiero w połowie trasy wyrównał mi się oddech. I mogłabym jeszcze dalej biec i biec …

Mój cel brzmiał: 40 min na te 5 km, aby się nie zmęczyć przed WIELKIM DNIEM. Niestety nie udało mi się go osiągnąć.
Wyszło mi ok. 31 minut. Nie jest to moja życiówka (29:07), ale też nie miało być aż tak dobrze.

Chciałam jeszcze powiedzieć, że i-pod podał, że przebiegłam 4,57 km. U innych było nawet powyżej 5 km. Ciekawe jaką trasę zmierzy jutro 🙂

Mamy też inną zabawną sytuację. Nasza druzyna została nazwana w wynikach: DAMY Z OCHOTĄ SUBTELNIE.

Piękna reklama.

Ogłoszę więc konkurs: co lub komu damy/ niedamy/ nie damy 🙂

Obiecałam przesłać drużynie wyniki konkursu! "Deklaruję gotowość współsponsorowania nagrody dla organizatorów za tę naszą -nienaszą nazwę" – to od jednej z naszych koleżanek, Fasolki. Przyłącze się.

Z KTB miałyśmy się spotkać ok. 14:00, więc nie opłacało mi się już jechać do domu. Poczekałam te 2 godziny.
I umówiłam się z fotografem z Gazety Wyborczej. Ciekawe, czy zdjęcia ukażą się przy naszych wywiadach. I kiedy to będzie?

W ciągu ponad pół godziny nie udało nam się zebrać – kobiety! Jednak zdjęcia zostały zrobione.
Szkoda tylko, że tak niewiele osób przyszło, aby nas zobaczyć na żywo. Pewnie wolą zdjęcia 🙂

2009-03-26
trening biegaczy

przez to, że nie wychodzę z domu jestem w kiepskim stanie. Dobrze, że kolega przysłał pamiątkę z niedzieli.
Więcej tu: http://biegajznami.pl/forum/viewtopic.php?t=1541&postdays=0&postorder=asc&start=5595

ela_zdj1.jpg

2009-03-25

Godzina dla Ziemi 28 marca 20.30
jestem w domu prawie cały czas, więc przeglądam na spokojnie nowości w swojej skrzynce eMailowej. I oto co znalazłam:

„Godzina dla Ziemi” (Earth Hour) to ogólnoświatowa inicjatywa zorganizowana przez międzynarodową organizacje ekologiczną WWF po to, by przeciwstawić się największemu zagrożeniu dla naszej planety: zmianom klimatu. Na całym globie o jednej godzinie wyłączymy światła w naszych domach, firmach i budynkach publicznych. Zgasną iluminacje spektakularnych miejsc, m.in. Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, Koloseum w Rzymie, Opera w Sydney czy Most Golden Gate w San Francisco.

http://pll-lot.enewsletter.pl/k.php?k=e01e32d05b806&u=129&l=ik2

Warto coś zrobić dla przyszłych pokoleń.

Zaraz zabieram się do sprzątania. To zamiast biegania 🙂
W końcu nie mogę pójść na półmaraton "z marszu", bez przygotowania.

2009-03-23

mam ambiwalentne uczucia

w piątek byłam w klubie na treningu fitness (Sweat&Shape&Strech). Mój wspaniały trener stwierdził, że jeśli przy bardzo lekkim treningu (dla niego był oczywiście lekki), miałam bardzo wysoki puls, to źle ze mną. Dobrze, że wysłał mnie tylko do lekarza na badania 🙂 W końcu kolega z pracy już myśli o napisaniu ogłoszenia, że szukają mojej następczyni…

Z dość dużą niechęcią zapisałam się. Bo w końcu nic mi nie jest – od czasu do czasu pokaszlę sobie, jestem zmęczona, puls skacze niesamowicie wysoko, … No przecież każdy widzi, że jestem zdrowa.
Udało się. Termin dostałam już na dzisiaj. Szczęściara.
Cały wieczór spisywałam co mi jest i dziś odczytałam lekarzowi potężną listę. Nie załamał się. Dzielny człowiek.
Po zbadaniu orzekł, że mam zapalenie zatok. I dał zwolnienie. Do piątku. Czyli odpocznę przed weekendem!!!

2009-03-22

uczestnicy półmaratonu w Afganistanie i Libanie – dla mnie niespodzianka

Został tydzień! Warszawa z niecierpliwością czeka na nalot biegaczy…

Na kilka dni przed rozpoczęciem 4. Carrefour Półmaratonu Warszawskiego składamy jeden z ostatnich meldunków z przygotowań do startu. Przede wszystkim zachęcamy wszystkich do zapoznania się z oficjalnym informatorem biegu, który jest dostępny na naszej stronie internetowej. Zawiera on wiele informacji praktyczynych, ale i sporo tekstów, które pozwolą wczuć się w klimat biegu i poczuć nadchodzącą wiosnę. Informator w formie papierowej każdy uczestnik biegu otrzyma też w Biurze Zawodów. Zapraszamy do lektury!

Niezdecydowanym i maruderom przypominamy przy okazji, że zapisy na stronie internetowej trwać będą tylko do 26 marca i tylko do tego dnia opłata startowa będzie wynosić 55 zł. Płatność w biurze to wydatek 80 złotych – nie warto zwlekać. Tym bardziej, że już 4416 osób zdążyło wypełnić formularz zgłoszeniowy i chyba trudno odmówić sobie przyjemności startu w takim tłumie i w takim miejscu. Na wszelki wypadek podajemy link do formularza zapisów.

Oprócz wielu atrakcji, które czekają uczestników imprezy (Nocne Manewry, możliwość spotkania i biegu w półmaratonie z samym Jeffem Gallowayem, konkurs na najlepsze półmaratońskie przebranie) przygotowaliśmy jeszcze jedną niespodziankę. Zawodnicy, których do tej pory mogliśmy oglądać tylko na podium albo w pierwszej strefie startowej – czyli faworyci biegu – będą w piątek i w sobotę uczestniczyć w pracy Biura Zawodów jako wolontariusze i wydawać pakiety startowe uczestnikom półmaratonu. Może i do Ciebie uśmiechnie się szczęście i otrzymasz numer startowy – a może i autograf – z rąk Gosi Sobańskiej, Pawła Ochala, Michaela Karoneia albo Alemayehu Shumye? Powodzenia!

Skoro już o faworytach mowa to nie sposób nie zacząć już mysleć o tym, jak rozwinie się walka na trasie. Wśród mężczyzn czeka nas prawdziwa uczta – rewanż za wrześniowy maraton. Trzykrotny triumfator półmaratonu Kenijczyk Michael Karonei podnosi rękawicę rzuconą mu przez Etiopczyka Alemayehu Shumye. Shumye wygrał z Karoneiem na dystansie maratońskim, ale na trasie o połowę krótszej może być odwrotnie. Jednego możemy być pewni – fantastycznej walki i świetnych wyników. Za plecami tej dwójki o jak najlepsze czasy powalczą młodzi polscy biegacze – Damian Witkowski, Błażej Brzeziński i świeżo upieczony mistrz Polski w przełajach Mariusz Giżyński. Towarzystwo Pawła Ochala i Michała Kaczmarka jest gwarancją tego, że i Polacy mogą pokusić się o niezłe czasy. A może napędzą stracha faworytom do zwycięstwa?

Wśród pań od roku wszyscy myślą o jednym – aby Małgorzata Sobańska pobiegła o 2 sekundy szybciej. Przed rokiem tyle zabrakło jej do rekordu Polski. Jak będzie tym razem? Odpowiedź poznamy 29 marca o godz. 11.11 i… no właśnie, ile sekund? Oprócz pani Małgosi na trasie zobaczymy między innymi trzykrotną olimpijkę na dystansie 1500 metrów Annę Jakubczak, która startem w Warszawie zaczyna walkę o czwartą olimpijską nominację – tym razem w maratonie! Nie zabraknie trzeciej przed rokiem Ukrainki Angheli Averkovej, piątej – Natalii Sergeievey z Rosji i czwartej na mecie ostatniego maratonu Tanith Maxwell z RPA. No i jest jeszcze Meseret Dugo z Etiopii. Na razie nie wiemy o niej nic (poza tym, że jest narzeczoną Alemayehu Shumye), ale po biegu może okazać się, że to kolejny nieoszlifowany diament prosto z serca Afryki.

I jeszcze jedna informacja – medale i numery startowe czekają już na uczestników półmaratonu w Afganistanie i Libanie. Polscy żołnierze dołączą do nas nie tylko duchem, ale i ciałem i otrzymają takie same medale, jak biegacze w Warszawie. Nie zapomnijmy o nich w dniu biegu!

2009-03-22
MOS Pruszkow, spotkanie KTB

Dziś gościnnie pojechaliśmy z koleżankami i kolegami z Ochoty z rewizytą do Pruszkowa (Międzyszkolny Ośrodek Sportu) do Iwony i Grzegorza. Świetnie nas przyjęli – dobry ośrodek, bieżnia. I jakie zaplecze. Każdy z nas robił swój trening, a jednak robiliśmy go wspólnie (3×100 m, 3×2 km). Sama radość. Do pewnego momentu.
Po raz pierwszy była z nami koleżank z Wilanowa. Do tej pory trenowała na bieżni. To był jej pierwszy raz na świeżym powietrzu.
Koledzy nas wspierali. Dostałam też radę, jak biegać bardziej efektywnie. Okazało się, że zbyt sztywno trzymam ręce. Jarek mówił mi już o tym, jednak nie potrafię tego zmienić. Starałam się jednak. Powinnam się tego nauczyć.

Po zakończeniu okazało się, że jest już za mało czasu, abym zdążyła na umówione spotkanie KTB (umówiłam się o 12:00). Udało mi się dojechać "tylko" 45 min później. Dziewczyny zmarznięte niesamowicie. Ja niestety też. Podobno byłam fioletowa – miałam szczęście, bo dziewczyny chciały mnie zabić za tak niewielkie spóźnienie.

A fioletowa byłam chyba dlatego, że po poprzednim treningu wszystkie rzeczy miałam mokre (włosy też). Zmieniłam koszulki i kurtkę, ale niestety nie wzięłam prysznica. Po przybyciu na miejsce miałam na sobie tyle rzeczy, że … 2 koszulki, 2 kurtki biegowe (!!!). I nadal było mi zimno. Dopiero, po kilkuset metrach rozgrzałam się.
Rozdałyśmy gazety reklamowe i po godzinie wróciłam do domu.

2009-03-22
godne otwarcie sezonu truskawkowego

http://biegajznami.pl/forum/viewtopic.php?t=26970&start=0

"KB Galeria Warszawa podobnie jak przed rokiem zaprasza do Truskawia koło Warszawy na II Bieg Truskawki, który odbędzie się na leśnych szlakach Kampinoskiego Parku Narodowego w niedzielę 31 maja 2009 r. w formule zbliżonej do tej z zeszłego roku. Dystans: 10 km. Możliwość startowania w parach damsko-męskich i indywidualnie. Impreza jest organizowana w porozumieniu z dyrekcją KPN.

Chyba nikt kto rok temu przyjechał do Truskawia nie żałował udział w truskawkowym święcie. W tym roku z pewnością będzie podobnie.

Już wkrótce na www.kbgaleria.pl będzie dostępny regulamin imprezy i możliwość zapisów. Szykujcie się na godne otwarcie sezonu truskawkowego 😀 .

Portal Maratony Polskie uhonorował pierwszą edycję Biegu Truskawki z 2008 roku nagrodą Filipides w kategorii imprez kameralnych."

http://biegajznami.pl/forum/viewtopic.php?t=26970&start=0

2009-03-21
bieg dookoła ZOO

miałam być dziś na treningu z z Anną Jakubczak na terenie warszawskiego ZOO. Było tylko 25 miejsc. Udało mi się – mogłam pobiegać "w towarzystwie" żyrafy, słonia, pingwinów i innych egzotycznych zwierząt. Niestety w musiałam zrezygnować. Na moje miejsce wybrali inną osobę. Szkoda.

Musiałam jednak załatwić coś ważnego i umówiłam się w … Falenicy. Coż, skoro tak, przy okazji wystartowałam. Za "karę" udało mi się złapać zająca. Nie wyglądało to dobrze. Na szczęście żołądek przestał boleć dość szybko i mogłam pobiec dalej. Oba łokcie jednak nieco pościerane. I czuję, że mam nerki 🙁 Mam nadzieję, że do jutra przejdzie.
W końcu w ubiegłym tygodniu udało mi się ocalić 3 osoby, które wiozłam. Więc nie zasłużyłam sobie na konuzję. Nie teraz.

A co do Biegu dookoła ZOO. Został mi nadany numer startowy 349. Zawody już 18.04.

2009-03-21
ostatnie spotkanie przed półmaratonem

to już jutro – musi być piękna pogoda. Przynajmniej taka, jak dziś. Czyli w niedzielę w samo południe o 12:00, na Pl.Zamkowym.
Happening w towarzystwie rodzin, znajomych. Nie tylko kobiet. Już rozmawiałam z paroma osobami. Może przyjdą 🙂

Jeśli przy okazji doładujemy kilometry na konto biegajacych kobiet w rywalizacji ONA CZY ON …
Chwilowo faceci górą: http://nikeplus.nike.com/nikeplus/

2009-03-15

Nike+

Nie mam możliwości wgrywania swoich treningów z nowej pięknej zabaweczki na swoim komputerze, więc wybrałam sie do Złotych Tarasów.
W końcu trzeba pokonać facetów. A może to nie być proste:
http://nikeplus.nike.com/nikeplus/?l=all_challenges,943438092

Są tam 2 tablice ze zdjęciami klientów i ze świetnymi komentarzami. Bardzo mi się to podobało. Tak bardzo, że postanowiłam dać się "zmusić". Ciekawa jestem, jaki będzie podpis.

A to z dzisiejszego dnia – krótka stumetrówka:

http://nikeplus.nike.com/nikeplus/?l=runners,runs,1422414068,runID,538999531

15.03.2009

Biegamy z Ochotą

jaka to piękna nazwa i jaka wieloznaczna 🙂
Nie dość, że biegamy z ochotą, to jeszcze na/ po Ochocie. I jest nas coraz więcej.

Mamy już własną stronę:
http://www.biegamyzochota.pl/

Wprawdzie w budowie, ale jest już stworzona przez kolegę – zapaleńca. Marcinie chwała Ci za to.
Artystyczne zdjęcie widniejące na stronie jest z naszej współnej imprezy. Po środku "ojciec założyciel" naszej grupy na forum:
http://biegajznami.pl/forum/grupy biegowe/ wszystkie grupy/ Biegamy z Ochota

Grupa rozrasta się i mogę powiedzieć, że stałam się szczęśliwą kapitanką 2 drużyn:

Biegamy z Ochota Subtelnie (numer 191) – sztafeta 5×5 w przeddzień półmaratonu
Biegamy z Ochota na półmaraton

W pierwszym przypadku planowaliśmy pobiec po 40 minut każdy. I okazało się właśnie, że w ten sposób nie udałoby nam się w żaden sposób zmieścić w limicie, bo 5 x 40 min to 200 min, a limit wynosi tylko 180 min. Oj, muszę się z blondynki na brunetkę przefarbować 🙂
Nie ma lekko, trzeba przyspieszyc.

Podam jeszcze sklad:
1. Ela (kapitan), KTB
2. Bożena
3. Tomek
4. Iwona, KTB
5. Marcin

Najbardziej boję się tej pałeczki. Co z nią zrobić przez 5 km????

W drugim przypadku nasza drużyna jest nieco liczniejsza. 12 osób (a minimum to: 3 Panów, 1 Kobieta). Większość doszła jednak do wniosku, że w ten sposób zwiększymy nasze szanse na zwycięstwo. Pewnie tak, bo brane są pod uwagę 4 najlepsze czasy (w tym 1 kobiety).
Dobrze, że dziś sobie o tym pryzpomniałam, bo dziś mija termin zgłaszania drużyn.

A poranny trening na Skrze (po wczorajszej Falenicy) cudowny. Mam teraz tyle energii, że aż nie wiem, co z nią zrobić.
Może uda mi się po raz kolejny popastwić 🙂 nad autoryzacją tekstu do "Metra".

2009-03-14
bieg dookoła ZOO

Przypomniałam sobie, że chyba nie napisałam, że zgłosiłam się do biegu. To już 18 kwietnia.
Chciałam wygrać bezpłatne zaproszenie, ale niestety, zbyt wiele osób znało prawidłową odpowiedź. A przyznam, że nie było łatwo znaleźć w internecie.

Za to jestem zaproszona na trening w ZOO!
Trening z Anną Jakubczak, "trzykrotną uczestniczką Igrzysk Olimpijskich, jedną z najlepszych polskich biegaczek ostatniej dekady." Trening ma odbyć się na terenie Ogrodu Zoologicznego w Warszawie. 21 marca o godz. 9:00

Czyli Falenica, czy ten niepowtarzalny trening?

2009-03-14
Falenica

rano przypomniałam sobie, że trzeba kupić 2 koszulki dla koleżanki i kolegi, którzy będą biegli w mojej drużynie w sztafecie 5×5 (w przeddzień półmaratonu). Pojechałam do Decathlonu i kupiłam 2 niebieskie koszulki "dry fit", takie, jak ma pozostała część drużyny "Biegamy z Ochotą" – uzgodniłam, że mogę w sztafecie reprezentować barwy naszego parku 🙂 Dziękuję.
W sztafecie z KTB będzie też Iwona – świetna koleżanka. Uwielbiam treningi z nią. Bo spotykamy się co tydzień na ścieżce biegowej w naszym parku. Trener to prawdziwy trener. Z zamiłowania. Po prostu przychodzi potrenować z nami (zimą nie wszędzie są ścieżki, w Parku Szczęśliwickim nie ma).
Bardzo żałuję, że poprosiłam go o pomoc dopiero na miesiąc przed półmaratonem. Bo musiał wykonać jeszcze większą pracę niż normalnie – cel główny: na trening mam znowu wychodzić z chęcią. No napracował się nad tym.

W Falenicy cudnie było. Prawdziwa wiosna.
I tak dużo osób było, że … 😯 zabrakło numerów startowych na krótsze dystanse. Ci, którzy biegli 1 lub 2 kółeczka mieli numery startowe na 10 km. Oj, ostra będzie końcowa rywalizacja.

Dzięki dobranym do mnie treningom, zrobiłam swoją życiówkę:

24.01.09 00:24:54
21.02.09 00:27:04
14.03.09 00:23:43 (to według iPoda, inne są juz oficjalne)

Może dobrze, że wybrałam Falenicę. Ale nie miałam z kim pojść na ciasteczka 😳 (wątek ciasteczek postanowiłam kontynuować).

Właśnie – użyłam słowa i-pod. Tak, tak. Mam piękne niebieskie urządzenie, o którym od dawna marzyłam. Już się w nim zakochałam. Pasuje do moich ukochanych butków (Vomero3) i koszulki do półmaratonu. I pozwoli mi na wzięcie udziału w rywalizacji Ona czy On. Oczywiście musi być ona – przekonamy się o tym 19.04. w Parku Skaryszewskim. Ja się zapisałam, opłaciłam. Teraz tylko trzeba zdobywać dla nas kobiet kilomery. Świetne w swojej prostocie. I fajna zabawa.

Zdjęcie z "Maratończyk" – nie jestem pewna, czy mogę go użyć, ale w końcu ja tam jestem.
http://www.maratonczyk.pl/Galeria/falenica_etap_4_2009/img_0187.html

Oj, niełatwo biega się w bawełnianej koszulce. Szkoda, że mam tylko czerwone koszulki fintessowe "Adidas". Gdybym miała niebieską dryfit, chyba zrobiłabym sobie napis KTB. I już. Jeszcze 2 tygodnie, muszę coś wymyślić, bo się zagotuję (dziś było ciepło).

http://www.maratonczyk.pl/Galeria/falenica_etap_4_2009/img_0659.html

http://www.maratonczyk.pl/Galeria/falenica_etap_4_2009/img_0659.html

2009-03-14
i tak zaczął się piątek

który miał być dniem wolnym od biegania. Wieczorem wybrałam sie na trening do mojego ulubionego instruktora. Niestety, zamiast Trasą Łazienkowską pojechałam przez centrum. Przez godzinę nie udało mi się dotrzeć do Pl. Trzech Krzyży. Na zajęcia (3 moduły półgodzinne) mogłabym się spóżnić o pół godziny. Przyjechanie godzinę póżniej nie miało sensu.

Poczekałam więc na następne spotkanie, ktore było zaplanowane na późny wieczór – trzeba jeszcze raz przyjrzeć się swoim planom emerytalnym. W końcu sytuacja ulega zmianom.

I wreszcie w domu. Spać, bo następnego dnia kolejne zawody w Falenicy. Wahałma się do ostatniej chwili. Ale w planach na ten dzień miałam 6 podbiegów. W Falenicy jest ich 7. Czyli plan wykonam na ponad 100% 🙂

2009-03-14
we czwartek

jak zwykle wzięłam dzień urlopu. Bo wreszcie chciałam pójść do HP na ćwiczenia rozciągające. Ze wstydem przyznam, że nie chodze do żadnego klubu. Dlaczego, ten czas nie jest z gumy???

Rano umówiłam się na depilację laserową. W Wilanowie. Przynajmniej nie popalę skóry kremami (na szczęście było to tylko "do pierwszej krwi"). Pierwszy sukces: 15% rabatu. To lubię.
Niestety wizyta przeciągnęła się tak, że nie udało mi się dotrzeć do HP. A przeciągnęła się, bo pielęgniarka jest bardzo precyzyjna (jest dużo dokładniejsza od lekarki, która wykonuje tę samą pracę).
Czyli miałam czas na wykonanie paru pilnych "pracowych" i nie tylko telefonów.

Później pojechałam do Złotych Tarasów. Moja koleżanka zainteresowana jest dobrymi butami biegowymi. Ja oczywiście poleciłam markę, której używam dotychczas (od paru lat butki do fitness, teraz biegowe). Niestety nie ma. Fakt, że swoje kupiłam we Frankfurcie, ale wolałabym u nas.
Następny punkt: dentystka. I do domu.

Wieczorem miałam jeszcze zaplanowany trening biegowy, ale doszłam do wniosku, że zdrzemnę się po tych wszystkich wrażeniach. I tak drzemka, z krótką przerwą na ablucje trwała ok. 14 godzin.

Czyli trening w piątek rano. Czułam się strasznie. Dobrze, że trener zaplanował na czwartek "lajcik".
Po dotarciu do pracy było jeszcze gorzej. Po którymś ataku kaszlu koledz stwierdzili, że więcej nie pójdę na urlop. Bo to mi szkodzi. Dowcipnisie.

2009-03-11
poranne bieganie

chyba mnie właśnie zaczęło przerastać. Nie jestem w stanie wstać rano i wyjść do parku. Na przykład wczoraj wstałam o 6:00, poszłam do łazienki umyć się i już, już mialam założyć naszykowane wieczorem ubranko biegowe. Wzięłam je do ręki i czym prędzej odłożyłam z powrotem na miejsce. Odwróciłam się na pięcie i poszłam … dalej spać. 😳
Stąd wieczorny trening. Było już dość ciemno, niewielu biegaczy. W planie podbiegi – trochę się bałam, że po ciemku nie zauważę przeszkód (ostatnio mój kolega poturbował się wpadłszy na cieniutką smycz, na której prowadzony był pies. Właściciel psa nawet nie powiedział: przepraszam). Dlatego wolałam czasami poczekać, aż przejdą ludzie (szczególnie ci z pieskami). Jednak trening udał się.
W nagrodę na zakończenie spotkałam moich kolegów – oni dopiero wybierali się na trening. Jednak ich treningi są już bardziej intensywne…

A oto zdjęcia z Kabat:

http://www.polmaratonwarszawski.pl/files/images/galerie/18.JPG
http://www.silne-studio.pl/Kabaty_zakret/target171.html

2009-03-09
totalne lenistwo

to właśnie mogę powiedzieć o dzisiejszym dniu. Jest to jedyny dzień w tygodniu, gdy mogę odpocząć od wszelkich treningów.
Rozważałam wprawdzie pójście do klubu fitness. Jednak to nie jest najlepszy pomysł.
Pamiętam dobrze, jak się czułam po przetrenowaniu.
W ubiegłym roku odchudzałam się na maksa (zakład z moim ukochanym trenerem – Pawle, to o Tobie). Czyli minimum jedzenia, max treningów. Gdy było mi słabo – czekolada. Po jakimś czasie nic mnie już nie cieszyło. Brrrrr………
Czyli WOLNE PONIEDZIAŁKI!
Od wtorku do czwartku i w weekend rozpisany dla mnie trening biegowy, we wtorki i czwartki joga, we czwartek rozciąganie. I wreszcie w piątek – Pawle, powinnam się wreszcie pojawić. Przygotuj coś specjalnego. Mam tylko ostatnią prośbę – chciałabym przeżyć, bo w weekend będę miała sprawdziany. W ostateczności Basia z Jolą będą musiały mi pomóc 🙂

Idę spać, bo rano trening.

Aha – zapomniałabym. W końcu nie leniuchowałam całkowicie. Rozwiązałam zadanie konkursowe – możecie się też sprawdzić i wygrać jeden z 3 bezpłatnych zestawów startowych (http://biegzoo.pl/news). A później stanąć oko w oko z wyprowadzonym z klatki tygryskiem. Ciekawa jestem, czy będzie on motywował do biegu 🙂

2009-03-08
08.03.2009 Bieg po Zdrowie i Urodę

Dziś chciałam rozbiegać Kabaty (tak naprawdę to sugestia trenera), więc wybrałam się na SGGW – "Bieg po Zdrowie i Urodę" (http://www.sportevolution.pl/documents/bieg_po_zdrowie_i_urode_press.pdf).
Pomyślałam sobie, że to bardzo dobry pomysł, bo dzstans dla kobiet wynosił tylko 2,5 km, dla mężczyzn 5 km (2 pętle).
Pojechałam m.in. z jednym z moich biegowych kolegów z parku – Rafałem. Później zamierzaliśmy jeszcze chwilę (max godzinkę) potruchtać, jeśli byłyby sprzyjające warunki.
Chyba nigdy jeszcze nie byłam na tej uczelni. Na szczęście miałam dobrego przewodnika. I dzięki niemu udało mi się nie tylko bez problemów dotrzeć na miejsce, ale też wjechać na teren uczelni (sędziemu wolno :-)). Czyli pierwsze sukcesy.

Była 11:30, start dla kobiet przewidziany był o 12:45, a dla mężczyzn o 13:00.
Zapisaliśmy się dość szybko i sprawnie. Fajnie, ale zostało jeszcze mnóstwo czasu do zagospodarowania.
Co robić z taką ilością czasu? Poszliśmy więc zwiedzić trasę. Mój Boże. W pierwszym odruchu pomyślałam, że wracam do domu. Typowe przełaje po terenie uczelni (a ja spodziewałam się prostej trasy). Błoto prawie takie, jak na Kabatach. Dobrze, że nie czyściłam butów!
Slalom, jeden zbieg, przeprawa przez powalone drzewo, podbieg. Udało nam się przejść w ponad 20 minut.
Po chwili zwątpienia zostałam. Dzięki Rafałowi.
Dla kobiet zorganizowano profesjonalną rozgrzewkę fitnesową przed startem i później wszystkie poszłyśmy na metę. Na te 2,5 km było 15 minut, ale miałam wrażenie, że nie uda mi się. Cóż – trudno konkurować z młodymi profesjonalistkami, więc od początku biegłam "w ogonie". W stresie, bo o 13:00 na trasę mieli wyruszć mężczyźni. Musieli poczekać, aż wszystkie dobiegniemy. Brrrrrr…
Udało się. Po analizie danych z i-poda okazało się, że trasę pokonywałam w dużo lepszym tempie niż wczoraj. Po prostu młodzież była tak szybka, iż zdawało mi się, że jest gorzej niż wczoraj. Czyli: ja nie byłam gorsza (byłam taka sama), to inne były lepsze (w porównaniu z osobami biegnącymi w dniu wczorajszym).
Po dobiegnięciu na metę każda z nas otrzymała moje ulubione kwiaty – pąsowe róże.
Na mecie poznałam dwie Anie – obie były wczoraj na Kabatach. Jedna z nich była już zapisana na bieg w półmaratonie. Druga zapisze się. Byłyśmy skuteczne 🙂
A później dobre jedzonko i wręczenie pucharów. Jedna z moich nowych koleżanek została wywołana na podium (dotarła na metę tuż przede mną). Była tak zaskoczona, że mało brakowało, aby nie podeszła po odbiór pucharu i nagrody. Ma piękny puchar.
Ja też zostałam poproszona na podium – w końcu mężczyźni byli mi na pewno wdzięczni, że mogli wystartować o czasie 🙂
Dostałam nagrodę za zajęcie zaszczytnego … pierwszego! miejsca …
Organizator przestrzegł mnie jednak, aby nie weszło mi to w nawyk (chyba zapamiętał mnie z Grodziska Maz.). Cóż – dla mnie to była dobra szybkość, ale … REALTYWIZM!
Następnym razem będę lepsza. Nie po to ćwiczę.

2009-03-07
dawno już się nie udzielałam

właśnie sprawdziłam. To już ponad dwa tygodnie. Nieładnie! Ela, popraw się.
Tym bardziej się wstydzę, że właśnie dziś dostałam wspaniałą nagrode za prowadzenie bloga. Zegarek TIMEX z logo MaratonWarszawski. Piękny kolor, pasuje do moich butków biegowych i do koszulki KTB 🙂
Czyż nie cudownie!

Dopiero niedawno wróciłam do domu i mam wiele do nadrobienia. Dlatego dziś chyba tylko 1 tekst. A reszta (będę się tłumaczyć z nieobecności 🙂 ) pewnie jutro.

Najważniejsze: właśnie odzyskałam radość z biegania. Po zawodach wróciłam do domu – po raz pierwszy od dawna – odprężona, wypoczęta (może fizycznie nie do końca, ale chodzi o ogólną radość.). I do teraz jest mi dobrze.

Kobiecy Team Biegowy był dziś na Kabatach. Było nas naprawdę dużo. Wszystkie moje wspaniałe koleżanki i oczywiście przedstawiciele Fundacji – Kazia Marczyńska i Łukasz Nitwiński. Łukasz zrobił piękne zdjęcie ubłoconych butków – te najbrudniejsze to moje! Gdzie ja biegałam? Aha – po lasku kabackim, oczywiście.
Pogoda cudowna do biegania. Nie było tak bardzo zimno (tylko w czasie rozgrzewki ręce mi skostniały, brrrrrrr), co niestety spowodowało, że w lesie było cudowne błoto, ale gdzieniegdzie był jeszcze lód (to pewnie, aby biegało się szybciej).

Iwona – moja biegowa partnerko, bardzo dziękuję za towarzystwo. Następnym razem nie odłączę się. Obiecuję.

Zawody skończyłam z czasem nieco lepszym niż poprzednio (o prawie 8 minut), ale do mojej życiówki na tej trasie brakuje mi kolejnych 8 minut.
Po kolei – najpierw radość z biegania, później szybkość.
"Mój" trener (ścieżek biegowych) założył, że pokonam tę trasę o 3-6 minut szybciej. Pobiegłam jednak z i-podem i miałam świetną muzykę (m.in. Marek Grechuta). A ponieważ śpiewać każdy może … Oby okazało się, że nikt tego nie słyszał.
Ważne, że plan treningowy, który od niego dostałam był bardzo rozsądny. Taki, jakiego potrzebowałam. Dziękuję Jarku.
Na przyszły raz nie biorę ze sobą słuchawek. To dobre do treningów.

Po zawodach tradycyjne spotkanie w szkole. Ale zorganizowane specjalnie dla kobiet z okazji naszego jutrzejszego święta (które tak naprawdę powinno trwać cały rok). Każda z kobiet otrzymała pięknego czerwonego tulipanka, pucharek i siatkę prezentów (dużo kosmetyków) od Yves Rocher. I na zakończenie pieczony podobno co roku tort.

18/02/2009

Biegamy z Ochotą

Jutro tłusty czwartek, ale nie możemy go tak szybko zakończyć.
Dlatego postanowiliśmy zorganizować spotkanie naszej grupy "Biegamy z Ochotą". Oczywiście zapraszamy wszystkich chętnych. Miejsce: Pink Flamingo o 19.00 w piątek. Na wszelki wypadek: http://www.pinkflamingo.pl/kontakt.html

Agdnda spotkania :-))

19.00 Powitanie
19.10 Powołanie przewodniczącego obrad
19.20 Powołanie komisji skrutacyjnej
19.30 Wybory zarządu i prezesa klubu
19.40 Odśpiewanie hymnu
19.50 Wspólne wyszywanie sztandaru
23.30 Odśpiewanie hymnu z wprowadzeniem wyszytego sztandaru
23.35 Zebranie składek od członków na poczet … na poczet sztandarowy
23.50 Pożegnanie

Już się nie mogę doczekać.

2009-02-18

wtorkowy poranek

we wtorek postanowiłam po raz drugi przetestować swoje nowe buty. Miałam wstać o 5:50. Trochę mi się nie chciało, przewróciłam się na drugi bok. Jeszcze 10 minut! SMS od kolegi, czy będę. Obiecałam, to przyjdę. Wstałam, zjadłam małe co nieco (głodna nie mogę biegać), szybkie mycie, ubrałam się, zeszłam na dół. I osłupiałam. Na zewnątrz trochę biało. Ale umówiłam się…
Zdjęcia nas po 2 kółeczkach zrobione komórką kolegi 🙂

Jego podpis:
tak "wyglądają poranne przebieżki dla twardzieli. Oto ja i Ela po drugim kółku na Szczęśliwicach w czasie śnieżycy we wtorek rano"

http://img148.imageshack.us/img148/8094/park01ul0.jpg
http://img502.imageshack.us/img502/9257/park07cc5.jpg

więcej na naszym forum:
http://biegajznami.pl/forum/viewtopic.php?t=1541&postdays=0&postorder=asc&start=5310

14/02/2009

26.02 Run for Breast Cancert ?virtually? in your neighborhood

zarejestrowałam się na stronie Jeff’a Galloway’a i od czasu do czasu dostaję eMaila. Oto jeden z nich. Mam nadzieję, że linki zadziałają także u Was:

Dear Elzbieta,

Can’t make it to Jacksonville but still want to support this great cause? Run the official 26.2 with Donna Virtual Marathon / Half Marathon powered by MapMyRun.com in your neighborhood!

Register today, map your course on MapMyRun.com, and complete the distance between January 31 and February 23.
Upload your results, and receive an official finisher’s medal and shirt from the Breast Cancer Marathon!
To learn more, visit www.breastcancermarathon.com, and select Run >> Virtual Race.

Jeff Galloway
US Olympian
www.JeffGalloway.com

P.S. Please pass this on to any friends or family you think may be interested!

2009-02-14
wzruszyłam się

w ostatnich dniach korespondowałam z kolegą z Poznania poznanym na forum dla biegaczy.
Wymieniliśmy uwagi na temat treningów. Choć słowo wymieniliśmy 🙂 jest trochę nieadekwatne do sytuacji.
Młodzi ludzie bardzo rozsądnie podchodzą do tego, czym się w danym momencie zajmują. Kolega podzielił się ze mna swoimi doświadczeniami. Wziął pod uwagę dokładnie każdy (mam wrażenie) aspekt istotny dla biegacza/ biegaczki: ćwiczenie uzupełniające, dietę, lekturę, …
I na zakończenie udało mu się doprowadzić mnie do łez.

Obejrzyjcie sami:
http://www.youtube.com/watch?v=OBjR1-0GVkI

Przeczytajcie najpierw komentarz:
There are no words to describe what you’re about to see. It’s all about HIM!

A Son asked his father, "Dad, will you take part in a marathon with me?" The father who, despite having a heart condition, says "Yes". They went on to complete the marathon together. Father and son went on to join other marathons. The father always saying "Yes" to his son’s request of going through the race together. One day, the son asked his fater, "Dad, let’s join the Ironman together."

To which, his father said "Yes"

Krzysztofie, liczę na książkę z autografem autora.

2009-02-14
dzisiejszy

dzień jest cudowny. Spałam dzisiejszej nocy całe 10 godzin. Nie udało się to poprzedniej nocy, bo niestety rano do pracy 🙁
Może niedługo praca będzie mi znów sprawiać przyjemność? Dostałam do współpracy kolegę, który nie jest szowinistą, mam nadzieję. Jest z nami dopiero od paru dni.

Nic ostatnio nie pisałam, bo byłam w delegacji, a później nadrabiałam "zaległości". Dobrze, że miałam trochę czasuaby poćwiczyć. Do wyboru dwa kluby – który wybrać? W każdym nacisk na coś innego. Poszłąm do HP na trening z Malwiną. Dokładnie przypilnowała każdej pozycji. A szczególnie, o zgrozo, ćwiczeń na brzuch 🙁 Nie miałam wyjścia, skoro już poszłam, musiałam go poświęcić. Biedactwo, w końcu całkowicie zaniknie. I nikt nie będzie po nim płakać (to straszne). No może właścicielka uroni parę łez. Należy mu się. Był zawsze na miejscu i ze mną 😉
Następnego dnia rozciąganie na zorganizowanych zajęciach. Bardzo poprawne.

A we czwartek i piątek joga w "moim" klubie. Właśnie po jodze udało mi się wyciszyć i pospać. Choć nie sądziłam, że będzie to możliwe. Magda pracuje nad tym, zbym była porządnie rozciągnięta. Strasznie to boli. Po tych wszystkich ćwiczeniach doszłam do wniosku, że pies z głową w dół jest takim relaksem! Można odpocząć po innych asanach, po których – jak zwykle – koszulka była mokra 🙁
Magda jest artystką, widać że lubi to co robi. Zresztą nie tylko ona. Jeśli ktoś robi to co lubi, wydziela pozytywną energię. A to udziela się otoczeniu. I wtedy każdy jest szczęśliwy. Instruktor, bo nakręca nas, my, bo nakręcamy instruktora 😉

08/02/2009

Pole Mokotowskie

W czasie wczorajszych zawodów poznałam m.in. Gienka, który zaprosił mnie na dziś na ścieżkę biegową Nike na Pole Mokotowskie.
Pomyślałam sobie, że w razie potrzeby będę miała zapewnioną opiekę trenerki.
Pogoda tak samo piękna, jak wczoraj. Rano zjadłam to samo, co wczoraj (nie miałam już nic innego w lodówce, a nie miałam kiedy zrobić zakupów). Mimo, że zarówno wczoraj, jak i dzisiaj nie miałam ochoty na jedzenie, ani na picie. Nie chcę jednak znów przytyć, więc co ok. 3 godziny powinnam coś zjeść.

Mogłabym niby dobiec, to tylko parę kilometrów, ale pojechałam. Dobrze, że wcześniej sprawdziłam, gdzie się oni spotykają.

Wczoraj na Kabatach z całej grupy byliśmy tylko ja i Gienek. Mieliśmy więc pozwolenie na trening bardziej relaksacyjny 🙂 Ja trochę z tego skorzystałam. Skoro mogłam.

Trening zaczął się rozciąganiem. Później "pomknęliśmy" na Skrę. Na stadionie byłam chyba po raz pierwszy. Duże przeżycie. Niestety trybuny były całkowicie puste. Nikt nas nie docenił 🙁
Trzy kółka po nawierzchni tartanowej. Grupa zrobiła też parę przebieżek (ja zrezygnowałam), a później… A później zaczęły się schody. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Z boku trybun znajdują się schody. Dość strome. Dla ambitnych (czytaj najlepszych) 2 serie po 6 wbiegów. Na szczycie parę skłonów i zbieg w dół. Ja wbiegłam 4 razy, później trochę potruchtałam na dole i porozciągałam się

Na samym początku zostałam rozpoznana przez jednego z kolegów. Nie wyobrażacie sobie w jaki sposób mnie przedstawił.
Całej wypowiedzi nie potrafię niestety powtórzyć, a szkoda, bo była bardzo zabawna.

A oto zwyciężczyni biegu na 10 km Kępie Potockiej. Zatkało mnie, dopiero po chwili zaczęłam protestować. Oczywiście niepotrzebnie 🙂
Dalej w ogólnym zarysie: zawody się już zakończyły, zostały rozdane prawie wszystkie nagrody, a tu Marek T. mówi do mikrofonu – oto nadbiega ostatnia już zawodniczka. Wszyscy śledzili tę zbliżajżcą się jednostkę i wreszcie META! Stwierdził, że on załamałby się po czymś takim. Jednak doszliśmy do wspólnych wniosków:
– sądzimy, że nawet zwycięzca nie miał takiego powitania na mecie (ja niestety z przyczyn niezależnych nie miałam szansy tego zobaczyć, niestety przybiegł przede mną)
– bardzo wiele osób mnie zapamiętało i to tak dobrze, że nawet po paru miesiącach wspomnienia te nie zatarły się.

Trenerka zna każdą osobę i jej możliwości. Czułam się mile widziana, mimo że byłam po raz pierwszy. Dostałam też numer telefonu, abym mogła dać znać, gdy rano będę trenerkę wspominać (zakwasy).

Schody w żaden sposób nie zastąpią naszej górki w Parku Szczęśliwickiem

By the way – założyłam dziś swoje nowe butki. Spisały się fantastycznie. Tak, jak bym nic nie miała na nogach. Są cudowne.

2009-02-08
treningi

rozmawiałam ostatnio z wieloma osobami. Większość jest zdania, że wybrałam sobie zbyt ambitny plan.
Sama też doszłam już do tego wniosku. Takiego planu nie da się stosować w pojedynkę. Trzeba też mieć dużo czasu. A ja nie mam w nadmiarze ani jednego ani drugiego.
Byłabym jednak nieszczera mówiąc, że stosuję swój plan w 100%. W czasie choroby nie trenuje się. Tak samo przy maksymalnym zmęczeniu organizmu. Sądzę, że nie odbiegam od normy i żaden amator nie jest w stanie trenować, gdy jest wyczerpany. Po prostu się nie da. Trzeba odpocząć. Tak właśnie robiłam przez ostatni tydzień.

Po radach otrzymanych od wielu różnych osób mam jeszcze większy mętlik – każdy ma przecież swój pogląd na treningi (tak jak i na życie). A ja muszę wybrać to, co jest najlepsze dla mnie. A tu tyle rozbieżnych zdań. Dlaczego wiedzę, co jest najlepsze dla mnie, zdobyć można tylko po długim okresie przyglądania się sobie? Ciekawe, kiedy ktoś wynajdzie sposób, aby nowicjusz sam mógł się na pierwszy rzut oka zorientować, co jest dla niego najlepsze.
To ostatnie pozostanie pewnie przez jakiś czas moją ideą fix podobnie jak maszyna do przenoszenia się na odległość – mam wolny weekend, przenoszę się do ciepłych krajów, albo na Antarktydę. Jeśli mam więcej czasu, wybieram tradycyją podróż. Ot marzenia …

2009-02-07
Kabaty, GP Warszawy 2009

i wreszcie dzień testu. Jeszcze dwa dni temu było mnóstwo błota, trochę lodu. I pogoda taka sobie.
Dziś to, na co wszyscy zasłużyliśmy. Czyli prawdziwa wiosna. Cieplutko, słońce. A co za tym idzie, mnóstwo chętnych do biegania, bo były także dwa dystanse do wyboru: 5 km i 10 km. W szkole, w której prowadzone są zapisy dziki tłum. Spotkałam wszystkie koleżanki z teamu. Przywitałyśmy się tylko, bo kolejki dość długie.
Cóż, dopiero trzecia kolejka, w której stanęłam okazała się tą właściwą. Oczywiście nie ustawiałam się na końcu.
Zapisałam się na cały cykl (zachęta do częstszego odwiedzania Lasku Kabackiego) i pojechaliśmy na miejsce startu. Prowadził nas kolega, więc trafiłam bez problemów. A tam z powodu tłumów brak miejsc do parkowania. Udało się dość daleko od startu. To dobrze. Miałam możliwość rozgrzewki.
Dotarłam do linii startu. Ależ mnóstwo znajomych! Cudownie, że po drodze miałam króciutką rozgrzewkę, bo po zamienieniu po parę słów z każdym nie dałoby rady.
Marku, Alicjo miło Was było zobaczyć, dziękuję ślicznie za wsparcie.
Zet – szkoda, że kontuzjowany. Miło go było zobaczyć.

Grzecznie ustawiłam się na końcu stawki. W końcu nie zamierzałam bić żadnego rekordu. Ot po prostu przebiec. Założyłam ok. godziny.
Dotarłam jednak na metę 15 minut później.
Na mecie najpierw postanowiłam zaprzyjaźnić się z dorodnym drzewem (aby do niego dotrzeć pokonałam chaszcze – ręka i noga poranione), a później pomyślałam, że nigdy jeszcze nie byłam w karetce pogotowia. Udało się. To był ten pierwszy raz. Pan doktor przebadał co mógł i po raz kolejny wyszło szydło z worka. Jestem symulantką 🙂
Dziękuję wszystkim za wsparcie.

Pojechaliśmy jeszcze do szkoły na zakończenie imprezy.
Usiadłam obok kolegi z naszego teamu "Biegamy z Ochotą" i doszliśmy do wniosku, że jest szansa wziać udział w 2 imprezach:
– sztafecie 5×5
– półmaratonie – drużyny
Mamy już 2 kobiety i pięciu panów. Prawie dwie drużyny na półmaraton. Jeszcze 1-2 osoby i gotowe.

W tym czasie trwało losowanie nagród. Wszyscy w moim rzędzie, poza mną wylosowali nagrody. Gratuluję szczęścia. Tylko ja nic nie dostałam. A dlaczego? Bo nie dopomogłam szczęściu i nie wrzuciłam karteczki z nazwiskiem 🙂

Spotkałam też Iwonę (spotykam ją na każdym biegu, do tej pory towarzyszyła mężowi). Dołączy do naszego teamu kobiecego (KTB). Bardzo się cieszę. Jest szansa, że razem będziemy umawiać się na bieganie.

2009-02-06
całkowicie zrelaksowana Ela
czyli całkiem inna ja:-)
Wczoraj miałam w planie totalny relaks, plus parę spraw urzędowych (w głębi duszy liczyłam na następną porcję faworków 😉 ).
Rano wybrałam się na depilację laserową aż do Wilanowa. Tym razem umówiłam się z pielegniarką, a nie lekarką (już wiem, jak moja skóra znosi to ciepełko). Ależ ona jest dokładna. Niesamowicie. Spędziłam tam pół godziny dłużej niż planowałam. Wyszłam jednak bardzo zadowolona. Takie leżenie jest jednak bardzo przyjemne.
No i 25% rabatu. Akurat trafiłam na promocję. Znów mogę powiedzieć, że szczęściara ze mnie. Tyle, że może nie zawszę potrafię to docenić. W każdym razie nie od razu.

Następnym punktem były zajęcia w HP. Rozciąganie. Spóźniłam się bardzo i nie sądziłam, że instruktor zgodzi się mnie wpuścić. Ale udało się.
Muzyka, którą lubię. Znakomita do relaksu. Pod koniec byłam już tak "odjechana", że chętnie poszłabym się przespać. Nie myślałam o żsdnych problemach, tylko o tym, że jest mi dobrze. Tak działa dobry relaks.
A na zakończenie niespodzianka – sesja zdjęciowa z koleżankami na siłowni. Trudno było mi wybrać moją ulubioną maszynę. Wcale nie dlatego, że wszystkie są ulubione. Najważniejsze, że są pożyteczne.

I znów do Wilanowa. Tym razem do koleżanki. Wprosiłam się na pyszny sernik. Był pyszny. Dostałam olbrzymi kawał, cudowna kawę latte i chwilę poplotkowałyśmy. Po ponad 2-godzinnej chwilce 🙂 nie pojechałam już do urzędów. Było zbyt późno.
W zamian za to wyszłam ze zdobycznym olejkiem argonowym, który koleżanka kupiła w Marakeszu. Chyba już pisałam, że jej mąż brał tam udział w maratonie. Czyli już z niego biegacz międzykontynentalny. Podziwiam.

Wieczorem do drugiego klubu na jogę. Tym razem nowe wyzwanie. Przygotowanie do stania na rękach. Nie czułam się zbyt pewnie opierając siętylko na dłoniach i przy trzeciej próbie, gdy coś chrupnęło w barku, odpuściłam nieco. Za tydzien zdam relacje, czy udalo mi sie stanac na rekach 🙄

Muszę ze wstydem przyznać, że przez cały tydzień leniłam się straszliwie. Jednak taki odpoczynek był mi potrzebny.
Szczególnie przed jutrzejszym startem. Trzymajcie kciuki już od 11:00. W Lesie Kabackim podobno duzo blota i dosc slisko … Najwyzej sprawdze, czy bloto jest miekkie, czy twarde (to jesli bedzie z drobinami lodu).

Olejek zamierzam wypróbować także jutro, po biegu na Kabatach. Ciekawa jestem, jak podziała na mnie …

04/02/2009

trening w HP

wczoraj niestety nie udało mi się poćwiczyć. Nie poszłam nawet na jogę. Cóż, inne priorytety … Z ich powodu nie ćwiczyłam od poniedziałku, stąd kiepski humor.
W pracy wszystko zwaliło się na jeden moment. Doszłam jednak do wniosku, że wszystkiego w żaden sposób nie da się załatwić. Coś musi poczekać. I będzie czekać do piątku, bo jutro odpoczywam. Muszę zrobić coś dla siebie. Należy mi się.

Do HP udało mi się dotrzeć już ok. 18:45. Wiedziałam, że "moja" trenerka Malwina będzie pomiędz 17-20, dlatego się pospieszyłam.
Dotarłam. Wyjątkowo bez żadnych przygód. Niebywałe 🙂
A może jednak – w połowie drogi przypomniałam sobie, że nie wzięłam kartki, na której miałam rozpisany trening. Trudno. Gdybym wróciła do domu, nici z treningu.
Przebrałam się i w tym momencie do szatni przyszła M. Rozgrzewka na bieżni – 15 minut. Na początek wolniutko 7 km/ h (8:34) – nie mogę iść w tym tempie (boli), mogę tylko truchtać. Podobnie przy 8 km/ h (7:30). Potrzebuję jednak trochę szybciej. Przełaczyłam na 10 km/ h (6:00) – tylko paredziesiąt sekund, boli bardzo.

Ok. Czas na obwody. Najpierw zadanie – przypomnieć sobie wszystkie ćwiczenia. Udało się! M. najpierw pokazywała, jak mam wykonać niektóre ćwiczenia, pokazała też jak najłatwij "dosiadać" jedną z maszyn. Dzięki temu dużo łatwiej się z nią (maszyną) zaprzyjaźnić 😉 Na jej zakończenie 3 serie brzuszków. Na razie nie mogę wiele czuć, ponieważ … No dobrze, napiszę. Poczuję, gdy tam będą mięśnie – dlaczego żaden instruktor nie lubi okrąglutkich brzuchów.
Drugą serię robiłam sama, a M. chodziła za mną i sprawdzała, czy robię wszystko i czy prawidłowo. W razie potrzeby korygowała.
Trzecią serię robiłam sama. Sądzę, że dobrze.
Na zakończenie znów bieżnia. Tym razem spróbowałam 12 km/ h (5:00). Po niecałej minucie musiałam szybciutko zmniejszyć. Boli jeszcze mocniej. Więc powrót do zawrotnej szybkości 7 km/ h (8:34). Było mi trochę wstyd. Niedługo jednak ból minie i będę mogła pokazać się z lepszej strony.
Umówiłyśmy się na przyszłą środę – w poniedziałek i wtorek wyjeżdżam w delegację. Muszę tym razem zabrać rozpiskę treningów.

Już sie cieszę na jutrzejsze rozciąganie z moimi koleżankami. Ma także dotrzeć Katarzyna.

Do jutra.

03/02/2009

It’s a beautiful life

z przykrością stwierdzam, że lekarze nie potrafią znaleźć u człowieka żadnej choroby. Kolejne podejście i … nic 😉
Znów się okazało, że jestem zdrowa. 🙂

Wczoraj pełna desperacji i ze łzami w oczach (no może trochę więcej) poszłam do lekarza dyżurnego z moją bolącą nogą. Dyżurował tylko internista, więc zalecił maść przeciwbólową i wysłał do ortopedy. Niestety miejsce było tylko na dzień dzisiejszy. I to na dyżur lekarski.

A więc dzień wizyt u lekarzy.

Najpierw poszłam na planowaną (czekałam tylko miesiąc) wizytę kontrolną. Pani doktor miała ocenić, czy rehabilitacja barku pomogła. Na szczęście okazało się, że tak (80%). Wykonując pewne ćwiczenia izometryczne mogę dojść do pełnego sukcesu, czyli 100%.

Moje zdenerwowanie nie mija jednak. Przecież w sobotę testy na Kabatach, a noga boli. Kroczę dostojnie. Mam niejasne wrażenie, że żółwie są dużo szybsze.
Wprawdzie rano obudziłam się i nic. Cud! Po wyjściu z mieszkania ból wrócił (buty na obcasach?).

Ortopeda w LuxMed (czekałam 1 dzień) zbadał dokładnie. Stwierdził, że pewnie to nic groźnego, ale lepiej zrobić USG. Wolne miejsca już pod koniec tygodnia. Udało mi się jednak. W innej placówce było miejsce na dziś 19:20.
Opisałam co mi jest. Pan doktor sprawdzał po kolei: przyczep …, przywodziciele, … I nie udało mu się nic znaleźć. Widoczne byłoby złamanie, krwiak, … Znaczy nie powinno być nic poważnego. W sobotę mogę pojść na Kabaty na testy (teren równy, podłoże dość miękie). Gdyby coś się działo – zawrócić. Wcześniej mam jednak poćwiczyć jakieś aeroby, aby mieć odpowiedni próg tlenowy.

Dobrze, że USG nic poważnego nie pokazało. Uffffffffff…

Napięcie powoli puszcza. Jest szansa, że przestanę na wszystkich krzyczeć.

Jutro mogę pojść na trening do HP (Malwina). Mamy przy okazji dostosować do moich możliwości trening biegowy. Nie powinnam dopuścić do zbyt dużego zmęczenia, bo przynosi to odwrotny od zamierzonego skutek.

Czyli: relax, take it easy
http://www.youtube.com/watch?v=sPHMnREkLiY

Szukając tego kawałka w internecie znalazłam:
http://www.youtube.com/watch?v=zASuWSSzGn4&feature=dir

01/02/2009

boli mnie

Nie mogę chodzić. Ani biegać. Ani wchodzić po schodach…

Na 9 rano umówiłam się z kolegami z Parku (Hyzio, Kotek) na długie wolne wybieganie. W planie 80 – 90 minut.
Najpierw dobiegłam do nich, a później ruszyliśmy w stronę Parku przy Żwirki i Wigury, a następnie Pola Mokotowskiego (tak, jak porzednim razem). Cała trasa liczy ok. 10 km plus mój dobieg.
Gdy do nich dotarłam, czułam ból między pośladkiem a udem (nie wiem co to). Co jakiś czas nasilał sie coraz bardziej. Tak napradę mogłam tylko dość wolno truchtać, chyba na 50% swoich możliwości (czyli naprawdę wolne wybieganie).
Na Polu Mokotowskim zrobiłam parę skipów, mając nadzieję, że to pomoże. Niestety przyniosło odwrotny skutek.

W pewnym momencie zobaczyliśmy grupkę ćwiczących – o 10:00 rozpoczęła się ścieżka Nike (ale im dobrze, a o naszym parku zapomnieli). Pomyślałam, że trenerka będzie mogła coś mi doradzić. Niestety, gdy już się zbliżaliśmy, oni odbiegli. Dla mnie zbyt szybko. Wołaliśmy, ale nie usłyszeli chyba.

Jeszcze nie było tak źle, więc powiedziałam kolegom, że idę do domu. Oni zostali.
Wróciłam podobną drogą. Po drodze chciałam rozmasować. I stało się – było ślisko. Jak dobrze mieć czasem trochę tłuszczu 🙂

Stanęłam na czerwonych światłach. Po dłuższej chwili zielone. Ruszyłam i … łzy w oczach. Nie mogłam przejść. Na szczęście dało się przetruchtać. Przy każdej następnej ulicy starałam się zrobić wszystko, aby nie stawać na światłach. Truchtałam choćby w miejscu. Na którymś przejściu bez świateł, kierowca zobaczywszy dorosłą kobietę ze łzami w oczach, zatrzymał się i przepuścił mnie.

Do domu chciałam dobiec skrótem przez parking, niestety, był zagrodzony. To przeważyło szalę…

W sumie wyszło ponad 80 minut.

Ciepła kąpiel i 3 godziny snu nie pomogły. Zastosuję jeszcze maść, którą stosowałam przy wypadniętym dysku. Może jutro trenerka pomoże mi to rozciągnąć? I określi co to takiego.

Na razie określił to kolega z pracy (były sportowiec). To co boli, to przyczep mięśnia dwugłowego uda. Na pewno chciał mnie wystraszyć.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C4%99sie%C5%84_dwug%C5%82owy_uda

Wieczorem zajęłam się swoim blogiem. Chaiałam, tak jak Iza, wprowadzić statystyki. I po wklejeniu danych praktycznie skasowałam sobie bloga. Ojej, co za dzień.
Iza wysłała mi kopię swoich danych, ale bałam się, że skopiuję jej dane.
Na szczęście udało się wszystko odzyskać.

Mam także statystyki – Izo, dzięki Tobie.

01/02/2009

zakwasy

Izo, wykasowałam swoją odpowiedź na ten temat, bo pomyślałam sobie, że będę miała szansę na większą ilość komentarzy. Właśnie dlatego, że nie znam się na tym.

Znalazłam coś:
http://www.sfd.pl/FAQ_dla_pocz%C4%85tkuj%C4%85cych_i_nie_tylko_%3B%2D_-t235951.html

"20. Mam zakwasy, czy to dobrze ?
Zakwasy wcale nie są oznaką dobrego treningu, lecz są efektem beztlenowego spalania w komórkach. Zakwasy zazwyczaj występują u osób które zaczynają trenować, lub wracają do treningów po dłuższej przerwie. Lecz jedna osoba może mieć zakwasy, inna osoba ich nie będzie miała, więc zakwasami nie należy się przejmować, chyba że utrzymują się przez długi czas.

21. Jestem chory, czy mogę trenować ?
Nie, organizm jest osłabiony, a chyba nie chcesz go jeszcze dobijać ? Nie ćwicz nigdy gdy jest Ci słabo, lub źle się czujesz, nie zmuszaj się do treningu, to bezsensu. Gdy jesteś chory i osłabiony mogą wystąpić przy treningu mdłości, możesz nagle zasłabnąć, nie trenuj, to duże ryzyko.

28. Jakie są objawy przetrenowania
Przetrenowanie może się objawiać np. przemęczeniem, brakiem motywacji i chęci do treningu, spadkiem wagi, zbyt długimi zakwasami. Z reguły dzieje się tak, gdy trenujemy zbyt często, zbyt ciężko i przez długi okres czasu bez zmiany planu. Przy "rozpoznaniu" przetrenowania należy dać sobie krotki okres (np. 2 tygodnie) odpoczynku, po czym zacząć cyklem regeneracyjnym."

Czyli w moim przypadku zakwasy na początku były czymś naturalnym. Dopiero parę lat temu zaczęłam ćwiczyć w klubie.

Coś, co mnie parę razy zaskoczyło, to zakwasy u koleżanki, która ćwiczyła wiele lat gimnastykę artystyczną. Ma wspaniale wyrzeźbione ciało. A jednak parę razy stwierdziła, że miała zakwasy. Wierzyć???
Na jodze – jeśli przychodzi nowa osoba, instruktorka uprzedza, że mogą wystąpić zakwasy. Tu jednak używane są mięśnie, których na codzień się nie ćwiczy.

31/01/2009

a z samego rana trzeba wstać

umówiłam się na wyjazd do Falenicy. Z Gavagai z naszego ochockiego forum, którego nigdy nie widziałam na oczy (nie jestem zbyt ostrożna, ale na zdjęciu wydawał się sympatyczny. I taki był). Mieliśmy pojechać do Falenicy. Kolega alpinista, a w Warszawie nie ma aż tak wiele miejsc do robienia podbiegów – u nas w parku jest wspaniała górka. Fajnie jest jednak porównać z innymi miejscami.
W ostatniej chwili dołączył jeszcze Hyzio. Agasia nie zdecydowała się.

Trochę panikowałam, bo nie dość, że miałam ich dostarczyć cało na miejsce, to jeszcze pokazać drogę (czyli nie wyprowadzić na manowce). No i jeszcze dorównać choć trochę.

Plan udał się. Po części.

Oczywiście rano stwierdziłam, że mam mało benzyny i muszę zatankować. Grzecznie wysłałam sms, ale Gavagai i odpisał, że wyjdzie o czasie i poczeka na dole (zimno i śnieg). Udało się. Czekał tylko 5 minut. Hyziowi poznał go – figura prawdziwego alpinisty. Ja wyobrażałam go sobie inaczej.
Trasa do Falenicy prościutka. Wałem Miedzeszyńskim i skręt w lewo. Nie wzięłam okularów i niestety nie widziałam nazw ulic. Ok. Skręt w lewo minęłam. Na szczęście tylko o parę metrów. Więc udało mi się wycofać. Skręciłam. Później zapomniałam, że powinnam skręcić w inną uliczkę, bo z tej co jadę nie ma chyba skrętu w lewo. Nic to. Dojechaliśmy jednak na miejsce.

Pierwsze znaki na drzewach pokazałam, dalej prowadził Hyzio – był harcerzem. Trasa fajna, ośnieżone lekko drzewa. Po pierwszym kółeczku 3.333 m (26 minut) odpadłam (tętno max 102%, średnie 92%). Stwierdziłam, że muszę chwilę odpocząć, a koledzy mogą w swoim tempie pokonać trasę dużo szybciej. 5 minut rozciągania i w drogę (poprzednio potrzebowałam 20 minut odpoczynku). Na którymś podbiegu usłyszałam za sobą tupot. Obejrzałam się myśląc, że koledzy mnie już dogonili, a to byli jakiś obcy. Zobaczyli moją wystraszoną minę – Wystraszyła się nas pani? – Nie, myślałam tylko, że to moi koledzy. – Ależ my jesteśmy Pani kolegami.
I oodalili się w pośpiechu 🙂 Bo to także byli biegacze.
Na Hyzia i Gavagai poczekałam przy samochodzie. Przebrałam się w coś suchego.
I oczywiście zaczepiłam pierwszego nadchodzącego biegacza pytaniem, czy nie widział moich kolegów. I jak daleko oni są. Zaprosił mnie na następną niedzielę w to samo miejsce. Mówił o biegu, który tu organizuje grupa przyjaciół. Bardzo ciekawie. Dopóki nie powiedział, ile wynosi trasa. Jedyne 24 kilometry. Świetnie, coś dla mnie. Okazało się, że to Wawer. Przez ten czas nadbiegli koledzy. Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę i pojechaliśmy na … jak myślicie? TAK.
Pojechaliśmy na zasłużone ciastka. Darku, jeśli będziesz to kiedyś czytał – zgodnie z obietnicą: 2 kółka przełożyły się na 1 (słownie: jedno) ciastko. Ale jakie… Polecaną przez Renatę, rozpływającą sie w ustach bezę. Boska.

Powrót do domu udał się. Znaleźliśmy nową, ciekawą trasę. O tym innym razem …

31/01/2009

w smerfa marudę zmieniłam się wczoraj.
Nie lubię wracać z urlopu. Szczególnie w piątki. Wtedy w pracy dzieje się najwięcej.
Wstałam o 6:15, aby wykonać trening. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli po urlopie raniutko pójdę do pracy, zanim zaczną się telefony, zrobię szybciej to co zaplanowałam. Nie odsłaniałam nawet okna – za wcześnie. Prysznic, śniadanie i do garażu. Wyszłam tak, jak poprzedniego dnia. W pantoflach. Wsiadłam do samochodu, otwieram bramę garażu i zrobiło mi się ciepło. Na zewnątrz biało (to pewnie dlatego podświadoma niechęć do porannego treningu), a ja oczywiście w pantoflach. Nie wracałam już do mieszkania, tylko pojechałam do pracy.

A tam miła niespodzianka. Kolega, z którym współpracowałam zostawił mi ciasteczka. Wie, co lubię. Udało mi się oprzeć im przez całe 2 godziny.
Z pracy zamiast ok. 15 (piątek, a byłam wcześniej) wyszłam już ok. 16. Do domu na szczęście niedaleko. Dopiero o 18:00 zebranie Rady Osiedla z Prezesem Spółdzielni. Tym razem obecność obowiązkowa. Bardzo lubię przychodzić na te spotkania, ale nie wtedy, gdy mam bardzo napięty plan.
2 godziny wystarczą jednak zupełnie na wszystko (bieg 35 min, przysznic, przebranie się). Niestety niebacznie odebrałam telefon od szefa – zwykle nie telefonuje o takiej porze, tym bardziej po pracy w piątek. 15 minut. I … po treningu. Udało mi się jeszcze w locie przeczytać parę eMaili i na zebranie. Spotkanie z prezesem ważne (bezpieczeństwo), więc musiało odbyć się jak najszybciej. Podjęte zostały właściwe kroki.
Wyszłam po prawie półtorej godzinie i na jogę – mam 10 minut na dojazd i przebranie się. Na szczęście są ferie i nie korków. Dojazd zajął mi 15 minut. Znalezienie miejsca do parkowania w Śródmieściu ok. 10 minut. Mocno spóźniona wpadłam do klubu. I co mnie spotkało po paru szybkich krokach? Kara. W postaci ataku kaszlu.
Instruktorka wysłała SMS, że spóźni się. Wszystko pod kontrolą.
Ułożyłam się do relaksu. Następnie wzięłyśmy się za rozciąganie. Boli, znowu mam mokrą koszulkę …
Jednak po końcowym relaksie jest cudownie. mogę spać na stojąco.
Pawle, jestem Ci wdzięczna, że w tym stanie nie wypuściłeś mnie z klubu. Jazda samochodem przy takiej pogodzie i w takim stanie mogłaby skończyć się … ciekawie. W końcu już raz w czasie stłuczki wysunął mi się dysk szyjny (do dziś nie mogę robić wielu ćwiczeń). Przez dłuższy czas nie wolno mi było nawet podbiegać. Najwyżej szybki marsz.

Spać położyłam się przed pierwszą nad ranem.

31/01/2009

dzień pełen wrażeń

to czwartek. Wreszcie URLOP!!! Odpocznę!!!
Urlop będę brała w parę najbliższych czwartków. Zamierzam go wykorzystać na swoje przyjemności. Głównie na Stretching w Holmes Place. To jeden z zaleconych treningów. Jakże pomocny dla ludzi biegających. Mięśnie muszą zostać rozciągniete. Inaczej bolą dość mocno. Być może już o tym pisałam, ale najwyżej raz jeszcze. Parenaście dni temu zapomniałam o rozciąganiu. Wszystko było w porządku. Położyłam się spać i po godzinie obudził mnie mocny ból biodra i łydki. Zupełnie bez powodu – mówię o bólu. Po paru minutach przewracania się z boku na bok wstałam i postanowiłam się rozciągnąć. Lepiej późno, niż wcale. Parę ćwiczeń i usnęłam po nich jak niemowlę. Teraz już pamiętam, co jest ważne.

Nie udało mi się pospać dłużej niż zwykle. Obudził mnie telefon od taty, który niestety nie wiedział o moim urlopie. Trudno. Rozpoczęłam dzień wcześniej niż zaplanowałam. Pomyślałam sobie, że włącze komputer i doładuję baterie. Włożyłam zasilacz do gniazdka i … błysk, W całym mieszkaniu nie ma światła. Poprzedniego dnia pracowałam bez zasilacza, więc komputer roładowany. Jestem przecież zaradna, wzięłam więć drabinkę i włączyłam korki. Światła nie ma nadal. Musiałam umyć się po ciemku. Niec nie może mi jednak zepsuć humoru. MAM URLOP.

Poszłam więc odebrać swój nowy dowód osobisty. Wreszcie na zdjęciu nie wyglądam jak przestępca. Porównałam zdjęcie z poprzednim – na tym (po 2 latach) wyglądam młodziej. Zasługa biegania? W końcu dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu.

Przed 11:00 byłam już w HP. Czekały koleżanki z grupy. Cudownie. Mogłyśmy chwilę porozmawiać. Przebrałyśmy się i na ćwiczenia. Przyszłam w ostatniej chwili i nie powiedziałam instruktorowi o kłopotach z barkiem. Szkoda. Niestety nie znałam jeszcze jego ćwiczeń i stylu. Stąd na początku parę razy posyczałam z bólu. W końcu wypaliłam na cały głos: przepraszam, ale to z powodu złamanego barku. Instruktor przyglądał mi się bacznie już do końca 🙂
Ćwiczenia rozciągające, trochę jogopodobnych, trochę pilatesu. W porządku. Po zajęciach wymieniłyśmy się informacjami na temat ćwiczeń, które ma każda z nas na siłowni. Iza była bardzo zadowolona ze swoich.
Poźniej przysznic i do sauny – planowałyśmy wcześniej. Świetna, aby się odprężyć.

To jeszcze nie wszystko.

Czekało mnie jeszcze wyrobienie nowego prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego. Kiedyś trzeba to zrobić. Miałam jak najgorsze przeczucia. W końcu idę do urzędu. Na pewno będą dzikie tłumy. Brrrrrr
Weszłam. Pusto. Znalazłam pokój, w ktorym mogłam złożyć pierwszy wniosek, dostałam karteczkę do kasy.
Później drugi pokój – tam wniosek na dowód rejestracyjny. Prawie 14:00. Moja "pora karmienia" dawno minęła (jadam co jakieś 3 godziny). Jeść. Podzieliłam się tą uwagą z pania, która przyjmowała wniosek. A ona zaproponowała jedzonko. Takie które akurat miała – pudełko faworków. Nie wytrzymałam. Wzięłam jednego.
Czyli nie dość, że szybko załatwiłam sprawę, to jeszcze zostałam nakarmiona.
Lubię już urzędy i urzędników.
Za tydzień odbiór dokumentów. Znów tam ide :-)))

Na zakończenie wizyta w banku i zmiana danych. Na więcej nie miałam już ochoty. Wróciłam do domu.
Czeka przecież trening.

A wieczorem joga. Na jodze znów ćwiczenia wzmacniające. Przy 12 już nie miałam siły. Ledwie ustałam w psie z głową w dół. Chwila odpoczynku i dalej. To w końcu tylko półtorej godziny. Zwieńczone czym? Tak. Relaksem. Po czymś takim trudno jest mi wsiąść do samochodu i dojechać do domu. Całkowity "odlot".
Magda rozciągnęła wszystko, co mnie jeszcze bolało. Przestało do następnego treningu.

PS. przez ten relaks zapomniałam o świetle. Otóż okazało się, że na klatce schodowej są jeszcze jedne korki. Tak mężczyzna w domu może być przydatny …

30/01/2009

goście w parku

i znów dopiero w czasie weekendu nadrabiam zaległości "pisarskie".
W czasie ostatniego pobytu w Falenicy umówiliśmy się, że we środę zawitają do nas koledzy z innego parku. Impreza została zaplanowana na środę na 19. Trochę późno, ale nasi goście musieli ładny kawałek jechać.
W planach imprezy było o dziwo … wspólne bieganie 🙂
Renata z Darkiem dotarli przed czasem. Na szczęście Agasia z Fasolką i Zet-em byli odpowiednio wcześnie. Ja prawie o czasie. Ale po drodze znów dostałam ataku kaszlu i musiałam to odczekać. Chwilę później dołączył Magnes. I ruszyliśmy pokazywać nasz ukochany park. Nie wszyscy, niestety.
Pokazaliśmy główną ścieżkę prowadzącą od pub-u do "West Side", a poźniej skręciliśmy na ścieżkę biegową Nike. Nie udało mi się nikogo namówić do pobiegnięcia po prostu przed siebie. Taka żywiołowość nie pozwala obliczyć, jaki dystans się pokona. Założenie: 45 minut wolnego biegu, a później niespodzianka. Jedno kółeczko przeżyłam. Koledzy biegli nieco wolniej. Pewnie dlatego, żebym nie miała pretekstu do odłączenia się :-))

Przy drugim kółeczku niebacznie spojrzałam na pulsometr. Do zejścia z tego świata brakowało 4 uderzeń tętna na minutę. A ja jeszcze miałam siłę rozmawiać. Skłoniło mnie to jednak do rozmyślań o zboczeniu z prostej drogi i pobiegnięciu skrótem. Jedank dokończyłam kółeczko. Przy trzecim – na szczęście ostatnim – chęć skrótu była jeszcze silniejsza. Zaczęłam się nawet umawiać, gdzie się spotkamy. Doszłam jednak do wniosku, że przy ostatnim nie ma to sensu (a może koledzy troszkę zwolnili?) Na zakończenie pokazałam jeszcze "moją" górkę do podbiegów. Podobno nieźle dobrana. Mogłaby być odrobinę bardziej płaska.

Czas na niespodziankę. Wróciliśmy do pubu.
10 minutówek. Rozciągnęliśmy się, trzy, dwa, jeden, go. Zrobiłam z rozpędu 1 krok. Tak aż jeden. I zamurowało mnie. Nie mogłam się ruszyć. Tak czułam się kiedyś na egzaminach. Zaczęło mnie wszystko boleć (głównie nogi, tak nie da się biec). Przy drugiej serii przebiegłam ze 100 metrów. Przy następnych nawet po 200 (raz może ze 250). Ale nie zrobiłam nawet połowy z tych dziesięciu. Tylko Magnes dzielnie towarzyszył przez cały czas Renacie i Darkowi. Następnym razem zrobię więcej. Muszę mieć lepszą kondycję. I NIE kaszleć.

Po drodze do domu część z nas miała różne przygody, ale to jest opisane na naszym forum. Nie będę przepisywać. Tym bardziej, że nie potrafię tak barwnie opowiadać.

27/01/2009

na jogę

Na joge chodze trzy razy w tygodniu do niewielkiego klubu. 2 salki do cwiczen silowych, 1 do aerobiku. Urzadzenia nowoczesne, choc w ograniczonej przestrzenia ilosci. Mam karnet, ale nie musze go nawet miec ze soba. Pracownicy znaja wszystkich klubowiczow. Daja od razu klucz do duzej szafki, w ktorej na wieszakach moge powiesic swoje ubrania, moja torbe (co pare dni donosze czyste rzeczy). Po drodze do szatni biore reczniki (zaleta klubu hotelowego), szybki prysznic i na zajecia. Przychodzacy, nawet nieznajomi, usmiechaja sie do siebie, pozdrawiaja sie. Ale do rzeczy. Dzis byly cwiczenia wzmacniajace. Nic gorszego, niz wolne wykonywanie prostych asan. Prostych, jesli patrzy sie z boku. Praca nad kazdym elementem wymaga duzo uwagi i wysilku. Po 15 minutach mialam wilgotna koszulke. Tym bardziej, ze robie duzo treningow biegowych. Musze wiec dodatkowo rozciagnac sciagniete w ten sposob miesnie. Na zakonczenie najprzyjemniejsza czesc. Relaks. Pare minut. To bardzo wazne na zakonczenie cwiczen. Chwila rozmowy i do domku. Jest mi dobrze. PS. Instruktorka z HP nie zatelefonowala. Tu znam numery instruktorow lub moge je dostac, jesli poprosze w recepcji.

27/01/2009

Kochane ciasteczka

Kochane ciasteczka odłożyły się cichutko (choć nie mogę powiedzieć, że niespodziewanie) w postaci dodatkowego tłuszczyku i wagi 🙁
Zgodnie z zaleceniem trenerki postanowiłam więc pójść na siłownię. Dość ryzykowne, bo kaszel nie dawał mi spokoju przez cały dzień. Wystarczyło, że powiedziałam głośno jedno słowo. W takich sytuacjach należy przerwać ćwiczenia (lekarz).
Trudno. Po drodze poszłam do apteki i wyszeptałam prośbę o coś na kaszel (wcześniej w stojąc w kolejce byłam dobrze słyszalna :-(( ). Dostałam nieznany mi wcześniej syrop. Ależ skuteczny! Hurra, wreszcie nie muszę pić soku z cebuli – smaczny, ale całe mieszkanie przesiąka tym, jakże "miłym" zapachem).
Czyli mogłam pójść do HP.
Piękny, bardzo przestronny klub na ostatnim piętrze GM.
Olbrzymia siłownia, 2 sale do ćwiczeń.

Najpierw wjazd windą do recepcji, gdzie należy okazać kartę członkowską. Po sprawdzeniu tożsamości mogę wejść (przy wydawaniu karty miałam robione zdjęcie. Swoją drogą ciekawe, czy zdjęcia członków usuwane są po ustaniu członkostwa). Z olbrzymią torbą weszłam do szatni.
Tym razem miałam ze sobą własną kłódkę, aby zamknąć malutką szafeczkę na rzeczy.
Pech – mam tylko 1 ręcznik, czyli jeśli wezmę prysznic przed wejściem do klubu, nie będę miała ręcznika na póżniej. Po całym dniu w pracy, decyduję się na wejście tak, jak stoję (po przebraniu się). Tragedia.
Wysyłam na salę. Mojej trenerki już nie było, ale spotkałam przyjazną duszę – Michalinę. Od razu poczułam się lepiej. Po chwili rozmowy, 10 minut rozgrzewki. I to było jedyna 10 minut, które trochę poczułam 🙁
Poprosiłam jednego z trenerów o pomoc przy pierwszej serii obwodów (w sumie miałam zrobić 3, przerwa pomiędz 1,5 minuty). Szybko okazało się, że 2 ćwiczeń nie zrobię – bark jeszcze boli. Pozostałe jednak bez problemu. Maszyny do "moich" ćwiczeń rozrzucone po całej części do ćwiczeń, o tej porze tłum ludzi (po 19:00).
Trener bał się dodać obciążenia (wręcz zachęcał do obniżenia go), nie rekompensował tego ilością powtórzeń. Gdyby nie rozgrzewka, wyszłabym całkowicie sucha. Ale i tak przez prawie godzinę udało mi się wysuszyć, wyszłam wypoczęta fizycznie, endorfiny szczęścia nie wydzieliły się (ani jedna, jeśli to liczba mnoga).

Trenerka nie wiem kiedy będzie, bo klubowiczom nie podają numerów telefonów do trenerów. Ciekawa jestem, jak będzie wyglądał trening z nią.

We czwartek idę na zajęciach grupowe …

Dobrze, że mam Norriego. Jest niezawodny.

25/01/2009

Falenica

I wreszcie sobota.

Jeszcze w piątek nie byłam pewna, co zrobię. Zmęczenie ustępowało tak powoli. Ale udało się.

Wspaniała pogoda. Temperatura powyżej zera.
Na miejsce dotarliśmy w ciągu 20 minut. Czyli rekord trasy. Mój kolega, Marcin, zaparkował na terenie szkoły.
Na miejscu spory już tłumek ludzi.
Zeszliśmy do piwnicy, a tam .. niesamowity tłok. Zapisy na trasy 10 km (czyli 3 kółka), 3,333 km i 6,666 km oraz na bieg Wedla.
Ustawiłam się w najdłuższym ogonku. Niepotrzebnie. Była to kolejka na najdłuższy bieg. A ja zamierzałam pokonać max 2 kółeczka.
Tutaj prawie nie było chętnych. Ciekawe dlaczego? To niełatwa trasa.
Zapisałam się na 2 kółka, wpłaciłam 5 złotych. Musiałam mieć jeszcze siłę na wieczór.
Poszliśmy na linię startu. Start dla biegnących 10 km o 11:00, dla pozostałych 11:05.
O dziwo, nie było błota. Jedynie na starcie olbrzymia kałuża, która należało wyminąć.
Tym razem ubrałam się w 2 koszulki z krótkim rękawem. Moją ulubioną i na wierzcz "Biegamy z Ochotą", bo koszulki z półmaratonu trzeba wyprasować, a ja nie miałam kiedy. Dobrze, że udało mi się je wyprać (w pralce automatycznej jest to wyjątkowo skomplikowane).
Myślałam, że zmarznę. Na starcie dostałam jednak od Ewy rękawki od jej kurtki i dotrwałam do startu. Ruszyliśmy punkt o 11:05. Przy pierwszym podbiegu kaszel = wolniej. Przede mną rodzina: dziadek, wnukowie, … Za mną niewiele osób.
Trasa świetnie oznaczona.
Na podbiegach piasek, w końcu to wydma.
Przy największym i najbardziej piaszczystym podbiegu zaczęłam iść. Później okazało się, że tak postępuje wiele osób (ja tego nie widziałam).
Na ostatnim kilometrze byłyśmy we dwie z inną biegaczką. Ona miała do pokonania 1 kółeczko. Ja zapisałam się na dwa.
Chwilę porozmawiałyśmy. Przed metą wzięła mnie za rękę i tak wbiegłyśmy na metę współnie. Ten sam czas. Sprawdzałam listę wyników. Nosi ona piękne imię: Elżbieta, ta sama kategoria wiekowa.
W ten sposób zajęłyśmy 19 i 20 miejsce na 29 startujących na tym dystansie osób.
Dobiegłyśmy wcześniej o ok. 5,5 minuty niż pierwsza osoba, która pokonała dystans 6,666 km.

A później musiałam poczekać na Marcina, który do pokonania miał 10 km. Okazało się, że cały czas ścigał się z koleżanką z naszego parku – Agasią.
Na końcu wyprzedziła go jednak.

Miałam okazję porozmawiać ze swoimi koleżankami i kolegami, napić się odrobinę napoju regeneracyjnego (ja nie prowadziłam).
Po wyjściu z szatni koleżanka poprosiła o zrobienie nam zdjęcia. Okazało się, że "upolowała" w tym celu fotografa "bieganie.pl". Czyli mamy naprawdę profesjonalne zdjęcie.

Na zakończenie cukiernia – podobno taka jest tradycja. Cukiernia jest niedaleko szkoły. Nie było sensu brać samochodu. Paredziesiąt metrów od cukierni czuć było cudowny zapach. Nie mogłam zdecydować się, co kupić. W końcu 1 kółeczko przełożyło się na małą szarlotkę i serniczek.
Cóż zgodnie z radą Darka, na przyszłość nie powinnam brać w ogóle pieniędzy.

Do wieczora prawie cały czas miałam już kaszel. Czyli wyszłam z domu za wcześnie. DO tego krótki rękawek. I gotowe.

Dziś zakupy. Kupiłam 3 główki czosnku. Zjadłam już 3 ząbki. A jutro do pracy 🙂
Jednak kaszel mniej dokucza.

A tu parę zdjęć:

http://biegajznami.pl/forum/viewtopic.php?t=1541&start=5115 (Roxi wstawiła zdjęcie zrobione przez profesjonalistę)

http://www.maratonczyk.pl/content/view/947/14/ po raz pierwszy w fotorelacji ("Jak zwykle spotkali się biegacze z różnych pokoleń, co widać na naszych zdjęciach:)")

http://www.maratonczyk.pl/Galeria/falenica_etap_2_2009/index.html – na zdjęciach 218 do 220 dwie Elżbiety

25/01/2009

ubiegły tydzień

ubiegły tydzień nie był dla mnie łatwy.
Ostatni, trzeci tydzień rehabilitacji. Zaplanowałam ją sobie na 12, zamiast przerwy na lunch. Okazało się, że w tym czasie było najmniej osób. Dzięki temu nie musiałam czekać na zabiegi, ani na gimnastykę. Ćwiczyłam z piłkami, taśmą, przepychałam ścianę 🙂 To ostatnie niestety nieskutecznie. Nie udało mi się jej przesunąć. Ale będę próbować nadal. Tym razem w domu albo w klubie.

A propos klubu, to ostatnio w klubie byłam we wtorek. A właściwie w poniedziałek. Skąd to niezdecydowanie?
W poniedziałek ćwiczyłam w "swoim" klubie.
A we wtorek poszłam do "Holmes Place" w Galerii Mokotów na spotkaniu z trenerką Marleną. Rozpisała mi ćwiczenia obwodowe: 2 razy w tygodniu po 3 serie po 12 ćwiczeń (opartych na tych, które robiłam wcześniej; niestety z powodu barku ich ilość jest ograniczona). Przerwa między seriami 1,5 minuty. Plus raz w tygodniu stretching. Została jeszcze joga w "moim" klubie – 3 razy w tygodniu. I trening biegowy.
W Galerii spotkał się tam prawie cały nasz kobiecy team biegowy. Poszłyśmy na kawę, lody, …

Później wypoczywałam. Opisałam co mi jest i Marlena orzekła, że się przetrenowałam.
W pracy prawie same spotkania, więc i tak nie miałabym czasu na treningi. Bo swoje trzeba zrobić.

Do czwartku zmęczenie nie tylko nie przeszło, ale się nasiliło. Wieczorem poszłam na jogę. Maksymalne odprężenie.
W piątek jednak musiałam jeszcze odpocząć. Przed sobotą…

25/01/2009

treningi a prawdziwa przyjemność

wybrałam się wczoraj do Falenicy. O tym trochę później, w innym poście. Tak, coby nikogo nie zamęczyć (ja lubię czytać te krótkie. Długie także, ale tylko wtedy, gdy są naprawę wciągające. A o to nie zawsze łatwo).

Po zawodach rozmawiałam z kolegami i wymknęło mi się, że muszę w czasie treningu zrobić to i to. Padło pytanie "musisz?", a gdzie przyjemność.
Fakt. Moim głównym celem jest przecież pokonanie dystansu maratonu w jak najkrótszym czasie i jak najmniejszym kosztem dla mojego organizmu. Nie jest nim natomiast trening sam w sobie. On jest tylko drogą do osiągnięcia głównego celu.
Już wiem (mam nadzieję), co jest istotne: siła i wytrzymałość. Stąd te wszystkie długie wybiegania, przyspieszenia, podbiegi, …
Niezbyt wiele startów – w treningu przewidziane są tylko 2 testy.

Jednak zgodnie z artykułem Grzegorza Gajdusa: "Jeśli chcesz utrzymać stabilizację wyników i ich progresję startuj na maxa maraton 2 – 3 razy w roku i nie częściej niż co 3 – 6 miesięcy . Częste starty na krótkich dystansach 5 – 10 km mają bardzo dobry wpływ na układ krążenia, mięśniowy, swobodę biegową na szybkościach startowych do maratonu. Jeśli startujesz często, biegaj starty kontrolne na 80/90 %. Takie bieganie asekuracyjne na zawodach jest dobrym treningiem do maratonu."

Czyli chyba wybrany przeze mnie trening jest dla mnie dobry. Jednak w rozsądnych granicach. Jeśli mój organizm mówi mi "odpocznij", robię to. Bo nie muszę zrobić treningu. Ja chcę osiągnąć cel.

19/01/2009

żyję jeszcze

Przed weekendem zastanawiałam się, czy dobrze robie biorąc udział w Szalonej Maryśce i w biegu na Chomiczówce. Założyłam, że Maryśka będzie po płaskim terenie i będzie to pikuś. Obudziłam się w nocy. Wszystko mnie bolało. Zapomniałam się rozciągnąć (szybko do domu). Wstałam, stretching, joga. Przeszło.

Wczoraj nie byłam już tak nierozsądna. Jednak myślałam, że ten wysiłek odczuję mocno dzisiaj. I nic 🙁 Czyję wprawdzie, że mam łydki, ale nic więcej. Rozczarowałam się. Pozytywnie oczywiście. To znaczy, że nie eksploatowałam się w 100% (mimo, że prawie takie tętno pokazał pulsometr) i wiem już jak ważne jest rozciągniecie mięśni. Oczywiście rozgrzewka przed. Dobrze, że wcześniej chodziłam na ścieżki biegowe, bo wiem, jak najlepiej się rozgrać i rozciągnąć.
O kurczę, zapomniałam o masażu. Stanisław radził wymasować sobie mięśnie. Trudno. Następnym razem.

I jeszcze przesłanie dla mojego ukochanego fitnessowego instruktora. Tak się nie robi. Nie zostawia się człowieka w potrzebie.
Poszłam dziś do klubu, aby się odprężyć, pozbyć się resztek zmęczenia mięśni. A tam zajęcia prowadzi ktoś inny. I mimo godzinnych zajęć, nie czuję że ćwiczyłam.

18/01/2009

Chomiczówka

Dziś wybrałam się na Chomiczówkę. Wiem, że nie jest to najpiękniejsza trasa, ale jednak bardzo odpowiednia do mojego treningu. Ze względu na długość. http://www.biegchomiczowki.pl/

Wyjechałam rano z koleżanką, która jeszcze nie miała swojego numeru. Na miejscu byłyśmy w ciągu 15 minut. Dostała ona świetny numer: 444. Mój 240 też niezły. Chciałam podjechać jak najbliżej miejsca startu i tak zapatrzyłam się na biegaczy poprzedniego biegu na 5 km, że mało nie spowodowałam wypadku. Nie zauważyłam, że policja wstrzymała ruch.
Zaparkowałam w Leclerc – parenaście metrów od startu. Miałam więc jeszcze parę chwil na rozgrzewkę, poznanie w realu nowej koleżanki (Kluseczka).

Pogoda wspaniała. Niezbyt zimno, bezwietrznie, żadnych opadów.
Cel jasny – wykonać trening.

Stanęłam skromnie na tyłach grupy. W końcu nie chciałam robić życiówki, ale przeżyć 🙂
Zaczęliśmy dość wolno. Po parudziesięciu metrach poznałam bardzo sympatycznego biegacza – Stanisław O. Zaczęliśmy rozmawiać i tak … dotarliśmy razem do mety. Oczywiście z przygodami, a jakżeby inaczej. Czy nie mogłoby raz być normalnie?

Stanisław przebiegł już 30 maratonów. Na moje jednak szczęście okazało się, że 1,5 miesiąca temu miał operację, stąd nie mógł biec szybko i mógł mnie wspierać. Najpierw uczestniczył w biegu o puchar Bielan (5 km) i wspierał niewidomego biegacza. Później wspierał mnie. Pierwsze okrążenie przeżyłam 🙂 Drugie pobiegliśmy nieco szybciej. Trzecie jeszcze szybciej. Jednak w pewnym momencie zorientowaliśmy się, że do tej pory tu nie byliśmy. W ten sposób trzecie kółeczko, mimo że biegliśmy szybciej, pokonywaliśmy parę minut dłużej. Czyli nasza trasa zamiast 15 km wyniosła ok. 16 km. Oczywiście nie zawróciliśmy, bo Staś zna okolice. Naprawdę miałam szczęście. Kolega biegł równym tempem – ja takiego doświadczenia mieć nie będę w ciągu paru miesięcy. Na to pracuje się latami.
Do mety dotarliśmy po 1:47 lub 1:48 godz. Cały czas biegłam (prawdziwi biegacze mają na to inne określenie 🙂 ). Ani razu nie przystanęłam, nie pomaszerowałam. Podobno przy marszu i przy biegu pracują inne mięśnie. I dlatego nie powinno się tego robić po przebiegnięciu paru kilometrów.
Chyba, że stosuje się metodę Galloway’a. To jednak należy robić konsekwentnie od samego początku.

Ze Stanisławem spotkamy się na półmaratonie. Jednak już wtedy każde z nas będzie pokonywać dystans własnym tempem.

Zapomniałam o jeszcze jednym: rewelacyjna grochówka.

17/01/2009

porównanie butków biegowych +

Wczoraj byłam tak zmęczona, że padłam.
Po czwartkowym urlopie poszłam spać w piątek ok. 2 nad ranem.
A na piątek przewidziane było 35 min. I kiedy powinnam to zrobić? W piątek po południu joga. Po jodze nie ma sensu, bo zepsuję efekty. Poza tym na sobotę miałam w planie trening.
Wstanie o 6:30 było dużym wyzwaniem. Udało się jednak.
Założyłam po raz drugi buty M. Znów bolały mnie w nich łydki. Więc to chyba jednak wina butów. Dobrze, że kupiłam je w niesamowitej przecenie (80!), bo byłoby mi szkoda je odstawić – wypróbuję jeszcze wiosną i latem. Jednak są strasznie twarde. Muszę biegać na cełej stopie, to oznacza dla mnie dużo wolniej.

Czyli zostały mi najwygodniejsze N. Muszę też wypróbować w terenie A. Na bieżni w siłowni po 30 min miałam wrażenie, że coś mnie uwiera.

Muszę mieć dwie pary, bo co prawda buty schną bardzo szybko (po paru godzinach jest ok), ale rezerwa zawsze jest niezbędna.

A joga – rozciąganie bioder czuję do dzisiaj. Straszny wycisk wczoraj dostałam. Rano myślałam, że nie da się z tym biegać. Może przed maratonem uda mi się wreszcie zrobić żabę. Na razie to fizycznie niemożliwe.

17/01/2009

Szalona Maryśka

Dziś prawie się wyspałam. Prawie, bo od 5 rano budziłam się, aby nie zaspać. Mimo dokładnego opisu trasy dojazdu przez Darka, miałam wątpliwości, czy uda mi się trafić. Udało się. Na dojazd przeznaczyłam pół godziny, a byłam po 15 minutach. Jednak na miejsce startu dotarłam minutkę za późno – zadeklarowałam czas pokonania trasy: godzina, bo trasa nieznana. Okazało się, że mimo dystansu 7,6 km nie byłoby to zbyt wiele.
Skoro przybyłam zbyt późno, Renata zarządziła, że mam 55 minut i biegnę z kolegą – pierwszygal (KB Galeria Mokotów), który zna trasę. Niesamowite. Prowadził mnie przez cały czas. I niestety nie udało nam się osiągnąć tego czasu 🙁
Dystans pokonaliśmy w 53 minuty.
Nie sądziłam, że są tam górki! Więc zamiast 5 x 1.600 m wyszedł mi kross. Czas podobny, wysiłek, mam nadzieję też. Liczę na to, że dowiem się tego z komenarza (oczywiście życzliwego 🙂 ).

A na zakończenie: herbata z grogiem i faworki.
Nic dziwnego, że nie mogłam znaleźć drogi do domu 🙂

Naprawdę świetnie się bawiłam.

A i jeszcze jedno – mam zdjęcie w koszulce naszego teamu. Wbiegam w niej na metę.

http://www.bazza.pl/index.php?akcja=kalendarz

16/01/2009

jestem całkowicie wyczerpana

Dziś wzięłam sobie urlop. Cały dzień! Miałam wypoczywać i … nie zdążyłam.
Cała nasza grupa dostała na dzisiaj zaproszenie do programu "Pytanie na śniadanie". Byłam ciekawa, jak to wygląda. Parę lat temu byłam na nagraniu programu. Nie pamiętam już nazwy. Coś w rodzaju "Randki w ciemno", tylko, że w tym programie naprzeciw siebie siedziały dwie grupy. Po trzy panie i trzech panów. Za pierwszym razem wszystkie, jak jeden mąż wybrałyśmy tego samego pana (najprzystojniejszy był). I w tym momencie powiedzieli nam, że coś się zepsuło (nie powiedzieli oczywiście prawdziwego powodu). Musimy jeszcze raz wybierać. Wybrałam inaczej – i był to najgorszy wieczór w moim życiu (bo na wspólną kolację poszliśmy). Na szczęście człowiek nie był z Warszawy, bo byłoby mi jeszcze trudniej to przerwać.

Dziś był więc drugi raz. W Dwójce. Na wszelki wypadek wpisałam sobie wcześniejszą godzinę spotkania (często spóźniam się). Planowałam być ok. 9. Z domu wyszłam już o 8:50 🙂 Sprawdziłam trasę na mapie i stwierdziłam, że pojadę boczną uliczką. Błąd. Dopiero tam był korek. Dojechałam na Woronicza, ale nie zauważyłam budynku i minęłam go. Niestety trzeba było wrócić.
Oczywiście pomyślałam, że nie zdążę i ten stan został mi aż do końca.
Dotarłam we właściwe miejsce. Była już Iza – nareszcie przyjazna dusza. Ale ona już gotowa. Czyli biegiem, aby założyć koszulkę przed makijażem. Za chwilę dotarły Ania i Kasia. Miałyśmy chwilę na coś do picia lub zjedzenia.
Byłam pewna, że ktoś z nami chwilę porozmawia, ustali co mamy mówić. A tu nic.
Zrobili mi make up, uczesali. Przyznam, że świetnie.
I wezwali do studia. Ja ze zdenerwowania zaczęłam mówić dużo, głośno. Piłam jak smok. Była jeszcze niewielka, ale zawsze, szansa, że to nie będzie na żywo. Niestety.
Podobno coś mówiłam. Dobrze, że Iza ma nagranie. Zobaczę jak wypadłyśmy. Bo tak naprawdę pamiętam tylko, że znów mówiłam coś o jedzeniu lodów zimą. I nic poza tym. Zanim zaczęłyśmy, program się skończył.
I do domu

Z tego wszystkiego pomyślałam, że mogę się zapisać na bieg na Chomiczówce. Jest w niedzielę. 15 km. A według planu Norriego: 90 – 100 min wolnego biegu.
Na sobotę "Szalona Maryśka". Niecałe 8 km. A według planu Norriego: 5x 1600 m, …

Ciekawe, jak mu się udało w ubiegłym roku zdobyć plany wszystkich warszawskich biegów. A przecież miał to być plan uniwersalny. Dla wszystkich .. 🙂

Oczywiście dojazd na Chomiczówkę jest bardzo prosty – Trasą Toruńska do Broniewskiego jechałam z 10 minut. Po zjeździe: korek. Do ronda (parenaście metrów) jechałam ponad 10 minut. Póżniej już tylko za wcześnie skręciłam. I z głowy następne 15 minut. Zaparkowałam przy Spółdzielni Mieszkaniowej przy jakichś schodach. Zapytałam grzecznie, gdzie jest biuro. Przy schodach na drugim końcu budynku. Niedaleko. Poszłam. Okazało się jednak że to nie tam. Zapisy były dokładnie obok miejsca, gdzie zaparkowałam 🙂
Powrót był jescze ciekawszy (oczywiście zawsze mam ze sobą mapę Warszawy). Po godzinie wiedziałam, gdzie się znajduję. Nie było sensu jechać do domu, więc na szybkie zakupy, bo w lodówce został tylko lód. I z zakupami w bagażniku dalej.

Do domu dotarłam już ok. 22. I tak zakończył się mój wypoczynek 🙂

Jutro do pracy. Może odpocznę po tym urlopie.

15/01/2009
kroki a metry

wreszcie znalazłam przelicznik, teraz muszę tylko sprawdzić, czy mój krok jest też tak długi:
http://www.4learning.pl/angielski.item.13/jednostki-miar.html

1 krok = 76.2 centymetra

Pamiętam, że w szkole podstawowej mierzono kiedyś długość kroków. Ja miałam najkrótszy z całej klasy.

I teraz obliczenia będą prostsze?

14/01/2009

Mikołajki są parę razy w roku

Wczoraj po raz kolejny odwiedził mnie Mikołaj. Tak, tak. Wcale nie żartuję. Otrzymałam ostatnio mnóstwo prezentów.

Niedawno w pracy "dostałam" nową szefową, trochę później nowego kolegę, z którym współpracuję.
Dostałam też zaproszenie do "Kobiecego Teamu Biegowego". I tu same niespodzianki. Miłe oczywiście: udział w półmaratonie, koszulka szyta specjalnie na wymiar dla mnie w twarzowym kolorze, pulsometr Timex (jeszcze nie potrafię go używać, bo nie mam czasu przeczytać instrukcji, ale liczę na wsparcie), słodycze – mnóstwo słodyczy. Uwielbiam, dlatego tak dobrze wyglądam.
I jeszcze karnet do nowego klubu – dobrze jest robić porónania od czasu do czasu.
Trenerkę – mam nadzieję ostrą i wymagającą.

I co najważniejsze – kontakty ze wspaniałymi ludźmi. już nieco znanymi lub dopiero co poznanymi.

14/01/2009

zdjęcia z WOŚP

uffff… udało się. Wreszcie zamówiłam sobie zdjęcia z WOŚP. Ciekawa jestem, czy będę na jakimś.
Już z niczym się nie wyrabiam. Dopiero dziś udało mi się odpisać na pocztę sprzed 2 dni. Jeśli dalej tak będzie …

12/01/2009

żółta koszulka lidera 🙂

Komentarz Marka pod moim ostatnim wpisem przypomniał mi, że już miałam okazję dzielić się żółtą koszulką.
Mam takową do fintessu. Piękny kolor, z przodu dekolt, z tyłu szczypanka. Taka typowo damska koszulka.
Zapewne wcześniej o tym wspomniałam, że pod koniec ubiegłego roku dość mocno przytyłam: delegacja, 2 choroby, święta.
Na któreś zajęcia założyłam moją, jakże twarzową, żółtą koszulkę. Cóż. Uwidoczniła ona wszystko, co powyżej.
Mój ukochany instruktor stwierdził, że on lepiej wyglądałby w tej koszulce. Toteż na następnych zajęciach mu ją wręczyłam. Ćwiczył w niej dzielnie całą godzinę. Nasze "klasy" , to same kobiety. Tak …, facet ma niesamowite poczucie humoru. Dlatego tak bardzo lubię zajęcia w moim klubie.

PS. niestety nikt nie zrobił zdjęcia. Następnym razem.

11/01/2009

III Bieg WOŚP "Policz się z cukrzycą"

Dzisiaj w ramach treningu wzięłam udział w tym biegu.

Jurek Owsiak napisał: "Nie chcemy twardej, sportowej rywalizacji, nie będą to zawody „kto pierwszy”, sukcesem i wygraną w naszym biegu będzie sam w nim udział. Potraktujmy to przedsięwzięcie jako HAPPENING BIEGOWY".

I rzeczywiście tak właśnie było. Świetna organizacja, byłam ok. 10, odebrałam pomarańczową koszulkę. O takim kolorze od dawna marzyłam.
Przed biegiem zdążyłam jeszcze pojechać do domu.
Zaparkowałam dość daleko od miejsca startu, aby mieć okazję dobiegnięcia na linię startu. Spotkałam tam 4 kolegów z naszego parku. Poza mną ze Szczęśliwic nie było żadnej! kobiety. Szkoda, bo bieganie na takiej trasie to czysta przyjemność. I co ważne – dodatkowy trening przed półmaratonem po ulicach zamkniętych dla ruchu. Do tego świetna atmosfera i słoneczna pogoda.

Po biegu spotkałam wielu znajomych z Parku Skaryszewskiego, Kabat, Ursusa. Mogliśmy chwilę porozmawiać, wymienić doświadczenia. Dowiedziałam się, że koleżanki/ koledzy śledzą moje postępy. Muszę się więc jeszcze bardziej postarać.

Nie biegłam zbyt szybko (blisko pół godziny), ale czułam się zmęczona. Efekt wybrania niewłaściwego treningu? Przetrenowania? Być może powinnam poprzestać na treningach biegowych plus joga. A przecież ćwiczę jeszcze w klubie, chodzę na rehabilitacje. W sumie dziennie 3-4 godziny. Jutro dzień przerwy w treningu NW, zrezygnuję z rowerów. Tylko 1 godzina fitness (+ reha) i trochę inna dieta (teraz cały czas mam ochotę na ser, mleko, jogurt, kawałek mięsa, ale żadnych warzyw i owoców – nie mam ochoty). Wyniki opiszę.

10/01/2009

wczoraj i dziś

Wczoraj umówiłam się na wyprawę do parku z moją mamą biegową: Iris. Mieszkamy niedaleko siebie. Ma dużo większe doświadczenie – już po maratonie.
40 minut w tempie wolnego wybiegania – całkowity luzik.

Stąd najpierw joga w klubie, a następnie park. Nie dałam sie zniechęcić nawet marznącą mżawką. Pogoda cudowna, dość ciepło. Miałyśmy okazję chwilę porozmawiać. Oczywiście 40 minut to za mało. Poszłyśmy więc do kawiarni. Zmówiłyśmy lody (w parku rozgrzałyśmy się nieco) "pszczółka Maja". Polecam. Palce lizać. I jakie kolorowe. I co z tego, że były w menu dziecięcym. Zasłużyłyśmy na nie. Piękny wieczór.

Dziś rano postanowiłam dokonać małej zmiany. Zapewne prawdziwi sportowcy dokładnie trzymają się planów. Ja jednak jestem amatorką i zawsze nią będę.
Na jutro zaplanowane były podbiegi, a na dziś bieganie w różnym tempie.
Dziś zrobiłam podbiegi. Chciałam w Falenicy, skończyło się jednak na górce w parku (to nie była górka dla narciarzy).

3 x 5 x 35 sek
Między seriami miałam zrobić 4 minuty przerwy. Zrobiłam 5 minut na wolny truchcik i rozciąganie. Stanęłam przy drzewie, oparłam ręce i okazało się, że czarne rękawiczki stały się zielone. Starłam chyba duża część mchu.
Dopiero pod koniec drugiej serii, gdy już byłam zmęczona, przypomniałam sobie, że pokonując górki należy stawiać drobne kroki. Rzeczywiście tętno nie rosło już tak szybko. Trzecią serię zrobiłam, choć prawie nie miałam już siły.

Cdn.

10/01/2009

rehabilitacja

postanowiłam co nieco napisać na ten wyjątkowo pasjonujący temat 🙂

Od poniedziałku przez 3 tygodnie w samo południe stawiam się na zabiegach. Najpierw laser, krioterapia (zmniejsza ból – nie wiedziałam o tym) i później gimnastyka. W piątek (po pierwszym tygodniu) prawie zasnęłam na przepięknym metalowym łóżku. Pod głową maleńka poduszeczka. Nad łóżkiem gustowny baldachim – metalowa siatka, na której podwieszane są ludzkie kończyny. Oczywiście nie same. Razem z resztą człowieka. Tak, bo na olbrzymiej sali balowej stoi parę łózek, są też rowery, maty do ćwiczeń, piłki, …
A jednak po 40 minutach ćwiczeń x 5 dni widzę dużą poprawę. Na poniedziałek panie rehabilitantki zapowiedziały, że przeczołgają mnie po sali. Już się nie mogę doczekać. Ciekawa jestem co zaproponują. Jestem przygotowana na wszystko. Opowiem później …

10/01/2009

zima a treningi

Wreszcie wolna chwila. Sam na sam z komputerem.

Od dawna nic nie napisałam, ale miałam wybór – praca, ćwiczenia, pisanie. Gdybym nie ćwiczyła miałabym mniej tematów. Stąd zrezygnowałam przez chwilę z blogu.

Po Kabatach zniechęciłam się nieco do dalszych wypraw. W końcu może to nie było to zbyt rozsądne wybierać się samotnie do prawie ciemnego lasku. Pojechałam wprawdzie z mamą, która bardzo chciała akurat tam pospacerować. Ale za to nie odbierała moich telefonów (chciałam ją uspokoić, że tak długo nie wracam). I nie bardzo mogłaby mi pomóc. Bo jak miałam wyjaśnić, gdzie jestem w danym momencie? Określenie "na skrzyżowaniu" na pewno w pełni wyjaśniłoby sytuację 🙂

Dlatego w niedzielę wybrałam się do mojego ukochanego parku na 60 minutowy kross. Okazało się, że znalazłam parę miejsc do podbiegów – trasa całkowicie "autorska". Szukałam miejsc, w których nie mogłam poruszać się po płaskim terenie. Poza tym był śnieżek. Przypomniałam sobie wskazówki trenera – to bardzo dobry moment na treningi. Biegając (inni nazwą to truchtaniem, ale każdy w miarę swoich możliwości) po śniegu nauczę się wyżej podnosić nogi (zbliżając je do pośladka). To pozwala biegać szybciej. Chyba miał rację.
Godzinę pożniej stawiłam się w klubie na jogę.
To był duży błąd. Byłam tak zmęczona, że nie mogłam prawidłowo wykonywać asan. Sporo straciłam, bo akurat te zajęcia były dostosowane do moich potrzeb.

W poniedziałek pierwsza przerwa. Cudownie, tego potrzebowałam. Po pracy poszłam więc do klubu na "Shape and Stretch", a póżniej na rowery (stacjonarne). Na tych drugich byłam po raz pierwszy od paru tygodni – zdobyliśmy parę górek, nie ruszając się z sali ćwiczeń!

We wtorek miałam zrobić podbiegi. Rano, bo wieczorem znów joga. Chciałam uniknąć problemów. Nastawiłam budzik na 6:15. Nawet zadzwonił. I tak parę razy co 10 minut. W końcu wstałam i … poszłam prosto do pracy. Dodam, że nie mam za oknem termometra. Zdziwiłam się, że rano było mało osób. Po prostu nie "odpaliły" niektóre samochody. U koleżanki, mieszkającej po drugiej stronie Wisły było rano -22 stopni. Dobrze, że nie wyszłam raniutko na trening. Plan zrealizowałam więc tylko w 50% – joga bez podbiegów.

Zamierzałam je zrobić we środę. Na wszelki wypadek spytałam doświadczonego biegacza. Według niego w taki mróz można trenować. Powinny być to jednak spokojne biegi. Podbiegi, przebieżki, … dopiero gdy zrobi się cieplej. Tym lepiej. Bo na środę w planie miałam "70 minut wolno". Rano niestety za zimno. Wieczorem więc do klubu na zajęcia. Zdecydowałam się na trening na bieżni w klubie. Przy okazji przetestowałam drugą z kupionych w grudniu par butów.

Po zajęciach nie odpoczęłam, wzięłam tylko ręcznik, przygotowałam wode i stanęłam na bieżni. Nastawiłam na początek na 30 minut, po płaskim i stałe tempo. Po 10 minutach osiągnełam 101% wartości mojego tętna. Obok stał jakiś młodzieniec i co parę minut spoglądał w moją stronę. Pomyślałam sobie, że pewnie mam świetną technikę lub … 🙂 Dostałam kolki, więc odeszłam na parę minut. Po powrocie jeszcze 2 razy po 20 minut. Na bieżni obok stała już moja koleżanka. Okazało się, że mój pulsometr wysyłał sygnały także do urządzenia obok. Stąd spojrzenia młodzieńca.
To był prawdopodobnie ostatni taki trening. W małym pomieszczeniu było ok. 16 osób, ja tuż po pierwszym treningu – tylko 5 minut przerwy. Buty zaczęły mnie uwierać.
Zmęczenie czułam także następnego dnia. A tu do wykonania tempówki (3 x 3 x 300). Poszłam do parku po pracy, rano nie byłam w stanie. Okazało się, że wieczorem także – zrobiłam tylko 2 serie.

03/01/2009

pusty, ciemny, zimny las

Dziś następny dzień treningu (20 mins w tempie długiego wybiegania; 2 km w tempie biegu na 10km; 10 min wolno; 2km w tempie biegu na 10km; 10 min wolno; 2km w tempie biegu na 10km; 15 min w tempie biegu długiego). Doszłam do wniosku, że trudno jest trenować bez wsparcia, mając do dyspozycji pulsometr i zegarek. Nie wyczuwam, jak szybko biegnę. Opierałam się wyłącznie na wskazaniach zegarka i pulsometru.

Pojechałam na Kabaty. Dziś odbywały się zawody, dlatego na wszelki wypadek pojechałam późnym popołudniem. Trasę, jak mi się wydawało, już znałam, więc nic prostszego. Pierwsze 20 minut, 2 kilometry w tempie, które sobie wyliczyłam, …
W pewnym momencie miałam wrażenie, że wybrałam niewłaściwą przecinkę. Wróciłam i kontynuowałam główną drogą. Mocno oblodzoną. Nie byłam w stanie biec w założonym tempie. Nie chciało mi się wracać, więc biegłam dalej i szukałam jakiegoś skrętu w bok. W końcu na Kabatach nie można podobno zabłądzić. A skrętu już nie było. Zawróciłam do najbliższego (pod wiatr) i później pobiegłam, jak mi się wydawało, równoległą drogą. Dobrze, że nie udało mi się dostać do Powsina 🙂
W lesie zapadał powoli zmrok, żywego ducha. Czułam się już dość niewyraźnie. W pewnym momencie ktoś mnie minął (nie słyszałam, jak nadchodzi). Mało nie dostałam zawału. Był to na szczęście inny biegacz – pamiętam, należy biegać po cichu, tak jest chyba szybciej. Przeprosił grzecznie, że mnie wystraszył i wskazał drogę. Najpierw do końcowej stacji metra, a później w bok. Nie w prawo, jak sądziłam, ale w lewo. Ostatnia prosta, to pokonanie 1 stacji metra 🙂 W sumie nie wiem, jak powinnam to potraktować. Wykonałam plan?

Muszę jednak dodać, że spotkałam dziwnego człowieka. Nie wiem, czy to kobieta, czy mężczyzna. Stworzenie to siedziało za kierownicą jeepa z przyciemnionymi szybami. Jechało bardzo wolno (prawie w moim tempie, choć w odwrotną stronę). Do tylnego zderzaka przyczepione były sanki. A na sankach dziecko.
Zapewne powinnam zareagować, ale na drodze był ten samochód z ??? w środku i ja. Mam jednak wyrzuty sumienia. Powinnam go pewnie zatrzymać i powiedzieć co o tym myślę.

buciki

Zamierzałam wczoraj podsumować swój pierwszy bieg po śniegu, ale wieczorem po prostu padłam. Za dużo wrażeń 🙂

Po rozpoczęciu nowego
roku w Falenicy (prawie same podbiegi), wczoraj miałam rozpocząć
"normalny" trening. Zaledwie 35 minut wolnym biegiem. Czyli całkowity
luzik.
Musiałam być jednak w pracy. W końcu gdzieś trzeba odpocząć po świętach 🙂
Został mi wiec dyspozycji ranek. Pobudka o 6:10 i 6:30 w parku. Śnieg
jeszcze nie stopniał, park puściutki i ja sama. Na ścieżce żadnych
latarni. Cudownie, szaro, nie za ciepło.

Wzięlam do przetestowania nowe buty. Po paru minutach doszlam do
wniosku, ze sa niewygodne – bolaly mnie piszczele. Powodem mogl byc
takze snieg, w koncu po raz pierwszy pokonywalam trase po – wprawdzie
niewielkiej, ale jednak – warstwie sniegu. Objawy przeszly w polowie
dystansu, wiec moze to jednak wina sniegu?

Pierwsza niespodzianka: po wyjsciu z domu moglam od razu potruchtac bez
przerwy na krotki marsz (do tej pory w ciagu pierwszych 5 minut zawsze
musialam przejsc pare metrow na poczatku). To pewnie zasluga tych
podbiegow. Sa niezle!

Pierwsze osoby w parku pojawily sie juz ok. 7 – jedna biegajaca
jednostka i pare osob z psami (oczywiscie niegroznymi :-), przez pare
ostatnich miesiecy widzialam tylko 2 atakujace biegaczy psy. Bez
smyczy! Nic sie na szczescie nie stalo. Wazne, aby pies nie wyczul
strachu, bo moze sie naprawde rzucic na czlowieka.)

O 8 bylam juz gotowa do pracy.

Zajrzalam do swojej
poczty. I niespodzianka. Kolezanka napisala: "Będę mocno trzymać kciuki
za Twoje przygotowania." I podala link do strony //bieganie.pl/?show=1&cat=70&id=1017. Czyli akcja rozpoczela sie na dobre.

Po pracy mialam w
planach cwiczenia w klubie "Sweat&Shape&Stretch". Po godzinie
mialam juz dosc. Trening na poczatku roku byl jeszcze mocniejszy –
trzeba spalic swiateczno-noworoczne zapasy. Na szczescie udalo mi sie
wytrzymac cale 1,5 godziny. Cud, ze przezylam (trening skladal sie
glownie 2 czesci, trzecia ulegla skroceniu). Dlaczego trenerzy nie maja
serca? Zamiast potraktowac nas lagodnie …

W nocy nie moglam
spac, bo dzis ponadgodzinny trening. Obawiam sie, ze mnie zajmie okolo
2 godzin. Zastanawialam sie, ktore miejsce bedzie najlepsze. W Parku
Szczesliwickim musialabym zrobic z 7-8 koleczek. Fajnie, ale trase znam
juz na pamiec. I przyda sie na krotsze dystanse – znalazlam niezle
miejsca na podbiegi. Pojade chyba na Kabaty. Tam trasa nieco dluzsza,
odmierzone kilometry. Czyli same ulatwienia.

Muszę tylko poczekac na zakonczenie zawodow.

01/01/2009

Sylwester i Nowy Rok

Już Nowy Rok. Przygotowania do półmaratonu czas zacząć. I zaczęłam.
Po pierwszym zastanawiam się, czy nie wybrałam zbyt ambitnego planu przy mojej obecnej kondycji. Cóż. O tym przekonam się 7.02. w czasie pierwszego testu.

Na 31.12. miałam zaplanowane podbiegi, a na 01.01. dzień wolny. Ale kusiły mnie dwa spotkania biegowe. Nie mogłam się oprzeć. Dlatego też lekko dopasowałam plan treningu do tych spotkań.

Zapisałam się na Guzik z Pentelką na Kabatach (31.12). Bardzo ciekawa formuła. Dla wszystkich.
Zawodnicy umawiają się na mecie o określonej godzinie. 31.12. były aż dwa "wyścigi". Z metą o 12:00 i o 15:40. Ja zapisałam się na ten pierwszy. Napisałam, że pokonam dystans w 1:05 godziny. To znaczy, że miałam wystartować o 10:55, aby dobiec o 12:00.
Niezbyt często zmieniam plany, ale to był jeden z takich przypadków.
Wstałam dość wcześnie i wyjechałam. Wzięłam tak duży zapas czasu na dojazd (w tamtym rejonie zwykle błądzę), że dotarłam jeszcze przed 10:00. Zaopatrzona byłam w tysiące wydruków (ostatnio z kolegami nieco zbłądziliśmy) 🙂
I postanowiłam wyruszyć od razu na rozpoznanie trasy. W jednym ręku mapa, którą przysłała MEL. W drugim mapa z identyczną trasą, którą na wszelki wypadek sama wytyczyłam. Do tego w kieszeni dokładny opis trasy, dokonany przez MEL na 10 stronach (ze zdjęciami). Oznaczenia kilometrów miały być co 1 km. Naprawdę szczegółowo opisane i obfotografowane.
Postanowiłam zobaczyć, jak można stosować metodę Galloway’a w praktyce. Tempo, które dla siebie przyjęłam: 3 minuty marszem, 10 minut biegiem. Tak naprawdę nie był to szybki bieg, raczej truchcik. W czasie przerw na marsz studiowałam niesione wydruki. NIGDY WIĘCEJ. I tak nie udało mi się wypatrzyć wszystkich oznaczeń. A wydruki bardziej przeszkadzły niż pomagały. Na metę dotarłam po 1 godzinie 18 minutach (zakończyłam biegiem). Mel czekała z zegarem, notatnikiem, herbatą, ciastem. Poczekałam na pozostałą grupę – całkiem sporą. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i trochę wcześnie pożegnaliśmy stary rok. Świetna atmosfera.
A niektórzy biegali "na dopingu" 🙂 Dzięki temu poznałam Szarą i Kudłatą.
http://biegajznami.pl/forum/viewtopic.php?p=871507#871507

Na dziś Ojla zaprosiła mnie do Falenicy (oczywiście nie tylko mnie). Na razie nie będę brała udziału w biegach górskich. Była to jednak okazja do zwiedzenia nowego miejsca biegowego. Pomyślałam, że skoro biegi górskie, to będę mogła poćwiczyć podbiegi. Tym bardziej, że jedno kółeczko to niewiele ponad 3 km. Gdybym wiedziała, na co się decyduję!
W czasie każdego kółeczka było 7 podbiegów po piaszczystym terenie (wydmy). Dobrze, że był przymrozek. Dzięki temu było mi łatwiej. Ale i tak po pierwszym kółeczku padłam. Mimo "zabójczego" tempa. Niecałe 8 (chyba 7:45). Oczywiście tylko na chwilę, czyli na 1 okrążenie. Po ponad 20 minut ćwiczeń byłam gotowa do następnej rundy. Trzeciego kółeczka i tak nie miałam w planie. I chyba większość obecnych zakończyła po trzech. Parę fotek:
http://biegajznami.pl/forum/viewtopic.php?t=782&postdays=0&postorder=asc&start=13620

Dla i chętnych do poznania terenu, mapka:
http://www.biegi.pl/aktual/gorskie2006.html

Pozdrawiam wszystkich noworocznie.

30/12/2008

4,57 a 8,16

Wczoraj po raz pierwszy poszłam na zwykły aerobik. Nawet nie sądziłam, że sprawi mi to taką przyjemność. Wszystkie przysiady, wypady. Nawet brzuszki. Tego ostatniego zwykle najbardziej nie lubię. Ostatnio wyznawałam teorię, że robienie brzuszków, to inaczej ZABIJANIE komórek tłuszczowych, a tak się nie godzi. I chyba zmieniłam zdanie…
Rano miałam wyjść do parku w nowych butach – muszę je kiedyś przetestować – ale nie udało się z powodu ręki. Do wieczora ją rozruszam i pójdę po pracy.
A jutro Kabaty. Sądzę, że będzie rozsądniej zastosować metodę Galloway’a. I wpleść w to elementy zaplanowanego treningu. Przecież do podbiegów i tak muszę się rozgrzać. Czyli dwa w jednym.

Aniu, gratuluję pierwszego treningu. Czekam na dalsze relacje. Chętnie poczytam je w szerszej wersji.

A wracając do tytułu. Na szczęście okazało się, że został uwzględniony postój na czerwonych światłach. Jestem więc spokojniejsza o swoją formę.

28/12/2008

dzień lenistwa

Dziś dzień odpoczynku po wczorajszej wyprawie. Dostałam właśnie podsumowanie od kolegi:
http://nikeplus.nike.com/nikeplus/?l=runners,runs,2017198971,runID,875283016

Moja część zaczęła się 1,5 km wcześniej, musiałam dobiec. Skończyłam też wcześniej. Po ok. 8,2 km. Niesamowite. Pierwszy kilometr 4,57, drugi 8,16. Na prostej, bez górek. No tak się nie da zrobić życiówki. Znów za szybki start. Muszę coś z tym zrobić. Tylko co? Już mi się skończyły pomysły. Nie zawsze będę miała "zająca". Przyznam jednak, że to rewelacja. Calkowity komfort. Na Grand Prix na Kabatach (byłam tylko na ostatnim biegu), dzięki Oli poprawiłam się o ok. 10 minut na 10 km. Ona wszystko kontrolowała. Dla mnie był to sprawdzian, co jeszcze mogę zrobić. Na pewno wiele. Muszę tylko dokonywać rozsądnych wyborów. A jeszcze nie potrafię (zaczęłam biegać dopiero od czerwca, wcześniej nic).

Nic dziwnego, że czułam się wczoraj niewyraźnie i nie spałam prawie całą noc – dopiero w nocy okazało się, że bolą mnie uda i biodro. Chciałam rozciągnąć się na jodze, a tu instruktorka chora. Została tylko sauna. Półtoragodzinny seansik. Póżniej wizyta rodzinna. To lubię. Całkowity relaks.

Poza tym muszę zrzucić te wszystkie nabyte ostatnio kilogramy. Całe 7 lub więcej. Czyli muszę znów zacząć ćwiczyć (podobno biegacze powinni ćwiczyć wszystkie mięśnie, bo to pomaga biegać). Na razie "mój" instruktor zabronił mi przychodzić aż do zakończenia rehabilitacji. Tak się nie robi. Tracę mięśnie, odwadniam się. Zyskuję za to tłuszczyk – jest lżejszy. Chyba nie powinnam się z tego cieszyć.
W spodnie do biegania na szczęście jeszcze się mieszczę. W przyszłym roku muszę mieć nowe. Mniejsze!
Na maraton? Chyba trochę zanadto wybiegam w przyszłość. Najpierw półmaraton.

31.12. 10 km na Kabatach (żadnych zawodów). Meta o 12 w południe. Póżniej chcę jeszcze zrobić zaplanowane podbiegi. 3 serie po 3 x 35 sek. Przerwa 3 min.

1.01. miał być dzień odpoczynku. A ja właśnie umawiam się na bieg towarzyski w Falenicy. Chcę poznać trasę i spotkać znajomych.

2.01. odpocznę. Przede mną tylko 35 min wolniutkiego biegu.
I dalej według założonego planu – oczywiście bieganie. Może uda się pójść wreszcie na fitness. Jeśli nie, zostaje joga.

27/12/2008

ubranie
Izo, zaskoczyłaś mnie. Do tej pory słyszałam wiele razy, że przy problemach z kręgosłupem nie powinno się biegać. Mnie w każdym razie niektórzy lekarze odradzali. Zastosowanie pasa – rewelacyjne. Rzeczywiście ogrzewa i na pewno dobrze przytrzymuje rzeczy.
Ja, przynajmniej zimą, mam inną metodę. Ubieram się na cebulkę. I zawsze uda mi się wziąć za dużo rzeczy. Dlatego też po parunastu minutach na biodra zakładam wierzchnią kurtkę. Nie jest to może wygodne, ale nie mam co z nią zrobić.

Wreszcie odżyłam. Po wypiciu co najmniej półtora litra wody, ciepłej kąpieli, owocach i … czekoladzie. Oraz godzinnej drzemce. To ostatnie pomogło chyba najbardziej 🙂 Czuję się jak nowo narodzona.

Dorota, dopiero teraz dotarłam do Twojego wpisu – nie jestem jeszcze biegła w posługiwaniu się tym narzędziem. Dzięki. Zrobiłaś mi dużą przyjemność.
Choć jako pierwszy wpisał się Gavagai. Wspierający mnie w nauce tanga. To postanowienie noworoczne. W przyszłym roku zapisuję się na kurs. Po półmaratonie, bo nie jestem pewna, czy wcześniej mi się uda. Nie da się zrobić dobrze paru rzeczy na raz. Choć zawsze można próbować 🙂

obżarstwo ukarane

Święta, jak zwykle przygotowali moi rodzice. Ja miałam dodatkową wymówkę w postaci kontuzji. Jedynacy … 😉
Cudownie było spędzić święta razem. Efektem niewstawania od stołu były i są dodatkowe kilogramy. Ale było warto – karp, którego jadam wyłącznie raz w roku. Przy innych okazjach nie smakuje. Własnoręcznie zrobione pierogi. Oczywiście własnoręcznie robił je mój tata.

Po świątecznym obżarstwie i dość długiej przerwie zamierzałam wyjść wczoraj do mojego ukochanego parku, aby pozbyć się choć niewielkiej ilości "zapasów świątecznych". I tak próbowałam i próbowałam aż do 21. Później zaprzestałam wysiłków …
Dobrze, że dziś koledzy zabrali mnie na wycieczkę po trzech pobliskich parkach. Świetna trasa. Udało mi się, mam nadzieję, zgubić trochę kalorii. Może ich już nie nadrobię. Tym bardziej, że dla mnie, jak na dziś, był to wyczyn – po "spacerku" czułam się jak po zawodach. Łącznie zrobiłam ok. 10 km. Niestety z najwyższym tętnem 103 % mojego max. Średnia trasy: 95% mojego max (max określone ze wzoru: 220 minus wiek). Nie wiem, jak wyliczyć inaczej. Słyszałam wprawdzie o innej metodzie, ale to hard core. Nie ma mowy …

Elżbieta
Jadwiga Ziółek
ELA.jpg

Kim jestem:

Jestem
kobietą. Chcę
być po prostu sobą.


Twoje życiowy pasje:

Lubię
podróże. Lubię doświadczyć czegoś innego, czasem niezwykłego. Przykładem
może być mój wyjazd zagraniczny. Większość ludzi wraca z
pamiątkami typu muszelki, zdjęcia. Ja wróciłam z … mężem. Szok dla całej
rodziny, znajomych.


Sport w twoim życiu


Sport
– jest ważny, ale nie najważniejszy – uprawiam go od niedawna. Zaledwie od paru
lat. Głównie fitness, joga. Od paru miesięcy rozpoczęłam swoja biegową
przygodę. To wszystko, aby zdrowiej żyć, mieć lepsze samopoczucie, …bez
biegania czułam się dobrze, z
bieganiem, jeszcze lepiej.

Bieganie
wpłynęło lepiej na moje samopoczucie – ruch na świeżym powietrzu, dookoła
życzliwe osoby, zawsze pomocna dłoń. Zasługa tego sportu?

Boisz się tego, co Cię czeka w
ramach naszego projektu?


Nie,
bo wiem już, że czeka mnie trochę pracy.

Moim
celem jest uczestnictwo w Maratonie Warszawskim. W tym lub najpóżniej w
przyszłym roku. Jednym z kroków jest uczestnictwo w półmaratonie. Dlatego też
cieszę się, że będę miała dodatkowe wsparcie. Bardzo się przyda.

Czy jesteś przygotowana na
trudności – na przykład na to, że czasami ciężko będzie zmusić się do treningu?


Tak. Dlatego
cenię szansę uczestnictwa w Teamie Biegowym Kobiet. Wiem z doświadczenia, że w
grupie jest mi dużo łatwiej pracować.

Możliwość komentowania została wyłączona.