Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
Bardzo emocjonujący finisz kobiet i wręcz błyskawiczne rozstrzygniecie wygranej w biegu mężczyzn. Boston Marathon jak zwykle nie zawiódł i przyniósł ogrom emocji zarówno zawodnikom jak i kibicom. Kto wygrał, jak spisali się faworyci i najlepsi Amerykanie przeczytacie w relacji.
Męska elita w słońcu i umiarkowanym wietrze wiejącym czołowo znad Atlantyku wystartowała w Hopkinton jako pierwsza grupa. W pierwszym rzędzie wyróżniał się CJ Albertson, który jako jedyny stał w bluzie. W swoim stylu zawodnik Brooksa ruszył bardzo mocno i już na pierwszym metrach oderwał się od reszty stawki! Jednak grupa, inaczej niż rok temu, nie dała mu odbiec i na drugim kilometrze doszła uciekiniera. Szeroka stawka minęła 5 km w 14:55 i choć Albertson nie oderwał się od przeciwników to on biegł na czele grupy. Otwarcie było zdecydowanie wolniejsze niż jesienią podczas poprzedniej edycji. Wtedy lider minął 5 km w 14:29. Na drugiej piątce szeroka stawka elity zaczęła się dzielić i pierwszy „peleton” zaczęła tworzyć grupa dziewiętnastu zawodników, w której znaleźli się wszyscy faworyci do wygrania. Niestety zarówno Kawauchi jak i Amerykanin Fauble mający najlepsze PB wśród gospodarzy nie byli w gronie liderów.
Druga piątka została pokonana dziesięć sekund szybciej. Dziesięć kilometrów pierwsi zawodnicy minęli w 29:38 co oznaczało bardzo mocny bieg, biorąc pod uwagę jak dużą grupę tworzyli panowie.
Półmetek mężczyźni minęli w 1:03:24, a na czele był Albertson. Mick Iacofano, Elkanah Kibet i Nico Montanez również reprezentowali gospodarzy w czołowej grupie, w które poza nimi jeszcze tylko Kolumbijczyk John Tello Zuniga utrzymywał się w afrykańskiej stawce biegaczy. Co ciekawe PB Zunigi to ponad 2:14, co oznaczało dla niego bieg na rozbicie w pył starej życiówki.
Na dwudziestym piątym kilometrze ponownie zaatakowała Albertson. Na zbiegu, czyli tam gdzie czuje się najlepiej, ruszył wypracowując sobie momentalnie przewagę około 20 metrów. Podobne obrazki obserwowaliśmy na każdym zbiegu, gdzie Amerykanin odbiegał, aby potem zostać doganiany przez resztę grupy na płaskim lub podczas podbiegu.
Topniejącą, ale dalej spora grupa liderów, trzydziesty kilometr minęła w 1:30:59. Amerykanów reprezentowała już jedynie dwójka biegaczy: Kibet i Albertson. Po 35 kilometrze na zbiegu z Heartbreak Hill jednak to nie Albertson ruszył w swoim stylu, a wszyscy jego rywale odjechali do przodu mocno szarpiąc tempo. Na czoło wyszedł Evans Chebet z Kenii i Gabriel Geay z Tanzanii.
Ataku nie wytrzymał Geay, który zostawił Chabeta i ten już samotnie zmierzał do mety będąc gonionym przez czwórkę biegaczy: Cherono, Kipruto, Geaya i Atanawa. Zryw Chabeta był tak gigantyczny, że o ile wierzyć w dobre rozstawienie mat pomiarowyc,h to piątkę między 35. a 40. kilometrem pokonał w 13:55. Pozwoliło mu to na pewne zwycięstwo w czasie 2:06:51.
Drugi był Lawrence Cherono w 2:07:21, trzeci Benson Kipruto, zwycięzca z zeszłego roku, z czasem 2:07:27. Pierwszym Amerykaninem z nowym najlepszym wynikiem na dystansie maratonu 2:08:52 był Scott Fauble, który dobiegł na siódmy miejscu. Albertson mimo odpadnięcia od liderów skończył również z najlepszym wynikiem w życiu 2:10:23.
W osobnym starcie, osiem minut po mężczyznach, wystartowała elita kobiet. Oczywiście w pierwszym rzędzie mogliśmy zobaczyć Molly Seidel, czy Des Linden, które były największymi nadziejami gospodarzy. Liderki piątkę minęły w 17:41. Czołówkę prowadziły zawodniczki gospodarzy Linden, Lindwurm czy Vaughn.
Dziesięć kilometrów kobiety pokonały w 34:21 oznaczało to bardzo mocne podkręcenie tempa. Na ostatnim miejscu w jedenastoosobowej grupie trzymała się dzielnie Brytyjka Purdue. Wśród liderek jedyną Amerykanką była Seidel.
Niedługo później wśród kobiet nastąpiło zerwanie. Czteroosobowa grupa liderek złożona była z największych faworytek. Były to dwie Kenijki Peres Jepchirchir i Joyciline Jepkosgei oraz Etiopki Ababel Yeshaneh i Degitu Azimeraw. Piętnasty kilometr minęły w 50:10. Pierwsza Amerykańska, Seidel, biegła na dziesiątym miejscu ze stratą już ponad trzydziestu sekund. Brązowa medalistka z Sapporo zapowiadała przed biegiem, że nie boi się wyścigu i zamierza iść z liderkami bez względu na to jakie tempo zostanie narzucone. Jednak 15:49 w trzeciej piątce było zabójcze dla Amerykanki. Zresztą nie tylko dla niej. Z prowadzącej grupki stosunkowo szybko odpadła też Azimeraw.
Półmaraton trójka liderek minęła w 1:09:41. Pierwszą Amerykanką była Seidel, ale już z ogromną stratą 1:11:44.
Kobiety na ostatnie 12 kilometrów wbiegały po 1:39:20. Na trzydziestym kilometrze Yeshaneh, Jepchirchir i Jepkosgei miały ponad minutę przewagi nad następnymi biegaczkami, w tym nad doświadczoną Edną Kiplagat. Prowadząca trójka biegał ramię w ramię przez kolejne kilometry i ciężko było określić, która z zawodniczek może mieć przewagę.
Z grupy na kilka kilometrów przed metą odpadła Jepkosgei. Pozostała dwójka na prowadzeniu biegła obok siebie utrzymując wysokie tempo i mając bezpieczną przewagę nad resztą przeciwniczek. Niezbyt pewnie mogła czuć się Yeshaneh, gdyż co pewien czas oglądała się kontrolując odstęp do kolejnych biegaczek.
Na dwa kilometry do mety obrazek, który widzieliśmy od ponad dwudziestu kilometrów, czyli bieganie w jednej linii zmienił się. Jepchirchir usiadła na plecach rywalki i podążała za nią jak cień przez kilkaset metrów. W pewnym momencie mistrzyni olimpijska ruszyła bardzo mocno i zaatakowała rywalkę. Wydawało się, że Yeshaneh nie ma ochoty kontrować. Zawodniczka oglądała się za siebie pilnując drugiego miejsca, ale po kilkudziesięciu sekundach jednak dogoniła Jepchirchir i znowu wyszła na czoło.
Etiopka jak mało która zawodniczka z elity co chwilę spoglądała na zegarek. Na przedostatnim zakręcie nawet prawie pomyliła trasę jednak Kenijka nie wykorzystała tego błędu. Wyglądało na to, że Yeshaneh kontroluje sytuację i ciężko wyglądającą w biegu Jepchirchir, jednak ostatnia prosta ostatecznie wyjaśniła kto jest najmocniejszą biegaczką ostatnich lat. Jepchirchir zaatakowała i mogło się wydawać, że bardziej niż siłą organizmu wygrała z Yeshaneh głową.
Etiopka na mecie zdawała się być załamana przegraną na ostatnich metrach. Czas Jepchirchir to 2:21:02. Druga Yeshaneh dobiegła w 2:21:06, trzecia była Kenijka Mary Ngugi 2:21:32. Wysoko, na dziewiątym miejscu skończyła Brytyjka Charlotte Purdue z czasem 2:25:26. Tuż za nią na dziesiątym miejscu przybiegła pierwsza Amerykanka Nell Rojas 2:25:57 z życiówką poprawioną o grubo ponad minutę.
Najszybszym Polakiem był Wojciech Kopeć, który po szybkim starcie i przetasowaniach na trasie z Marcinem Soszką ostatecznie dobiegł z czasem 2:28:38. Polak zajął 79. miejsce w biegu masowym (pomijając elitę). Wśród Polek najszybsza była Ewa Zaborowska z czasem 2:50:51.
126. Boston Marathon dobiegł końca. Ostatnie kilometry w wykonaniu Pań podkreśliły jak ważną rolę w bieganiu odgrywa głowa. Atak Chabeta pokazał, że rywale muszą trzymać koncentrację cały czas, bo jednym zrywem można ograć wszystkich przeciwników. Sam maraton pokazał, że jest jednym z najważniejszych biegowych wydarzeń i mimo czasów, które odbiegają od czołowych miejsc na listach światowych, zawsze dostarcza masy emocji.
Zdjęcie tytułowe: lev radin / shutterstock