damian swierdzewski
14 kwietnia 2022 Krzysztof Brągiel Sport

Damian Świerdzewski: Polska szkoła treningu? Nie kupuję tego


Za juniora biegał półtoraka w 4:13 i nie był w stanie wypełnić minimum na mistrzostwa Polski. Od ostatniej niedzieli trochę się jednak pozmieniało. W Dębnie zdobył brązowy krążek krajowego czempionatu w maratonie i spełnił swoje marzenie z dzieciństwa. Damian Świerdzewski opowiedział nam: jak wyglądała rywalizacja na dębieńskich ulicach, dlaczego nie kupuje polskiej szkoły treningu, oraz czy po złamaniu 2:20 w maratonie, jego następnym krokiem będzie 2:15?


Bardziej cieszysz się ze złamania 2:20, czy z medalu mistrzostw Polski?

Przed zawodami zadawałem sobie pytanie, co będzie łatwiej zrobić w przyszłości: złamać 2:20, czy zdobyć medal? Stwierdziłem, że zdecydowanie teraz będzie łatwiej zdobyć medal, a w przyszłości pobiec 2:20. Cieszę się tak samo z obu rzeczy. Choć nie ukrywam, że głównym moim celem był wynik. Przed biegiem wszyscy rozdawali medale. Starałem się tym nie sugerować, żeby nie zrodził mi się w głowie głupi pomysł, że skoro jest szansa na medal, to nie biegnę na wynik. Równie dobrze mógłbym przecież pobiec 7 minut wolniej i też miałbym brąz. Ale celem było złamanie 2:20. Dostałem dwa lata temu od Kamila Jastrzębskiego, mojego dobrego przyjaciela, bransoletkę z Kenii z napisem SUB 2:20. Chyba pora ją zdjąć.

Regularnie informowałeś o treningach w mediach społecznościowych, ale przed samym Dębnem zamilkłeś, ostatni wpis był z 10 marca… Skąd ta cisza?

Chciałem się skupić na tym co jest ważne, czyli na odpoczynku. Nie potrzebowałem dodatkowej presji. Niby to jest miłe, jak wszyscy rozdają medale przed startem i dopisują ci życiówkę, ale to zostaje z tyłu głowy i pojawia się za dużo myślenia. Celowo się wyłączyłem. Dla mnie ostatni tydzień przed maratonem jest bardzo trudny. To okres nerwowego wyczekiwania. Tętno na rozbieganiach rośnie, pojawia się niepewność.

Damian Świerdzewski
Piotr Krawczuk

Jak wyglądał bieg z Twojej perspektywy? Ustrzeliłeś bardzo równe połówki.

Dzień wcześniej na odprawie technicznej trener Szost powiedział, że pacemakerzy będą szli na 1:07 i tak pobiegnie Błażej (Brzeziński – red.). Znając Emila (Dobrowolskiego – red.) prognozowałem, że też ruszy z pierwszą grupą. Mnie by to zabiło, dlatego nastawiałem się, że to może być samotny bieg i tak się stało. Niestety, ale w zakresie wynikowym w jaki celuję, zazwyczaj biegam w Polsce sam. Liczyłem, że będę „zbierał” chłopaków po drodze. Poszczególne piątki wychodziły różnie, bo to nie była płaska trasa. Raczej zmienna, urozmaicona. Warunki pogodowe były, jakie były. Ja uważam, że wiatr nie był tragiczny. W lesie wiało w plecy, poza tym z boku. Nie było dużo odcinków z czołowym wiatrem w twarz. W 2020 roku w Oleśnie było gorzej.

Do srebra zabrakło zaledwie 4 sekund. Nie było szans dogonić Emila?

Emila doszedłem na 35 kilometrze. Czułem już trudy biegu. Wskoczył mi na plecy. Zrobiłem dwa zygzaki z lewej do prawej, żeby go zgubić, ale przytrzymał. Zaatakował na 500 metrów przed metą i nie dałem rady. Ograł mnie. Takie są prawa mistrzostw.

Damian Świerdzewski
Piotr Krawczuk

Analizujesz sobie w głowie, jaki wynik byłbyś w stanie nabiegać w optymalnych warunkach, skoro w wietrze i deszczu było 2:19?

Często ludzie piszą: jestem na taki i taki wynik. Dopóki tego nie udowodnisz, to nie wiesz na jaki wynik jesteś. Aczkolwiek naprawdę czuję, że 2:18-2:17 mogę biegać. Jest różnica jak biegniesz w grupie, inaczej odczuwasz zmęczenie. W samotnym biegu najtrudniejsze jest utrzymanie koncentracji i tempa. Biegnąc w grupie, nie musisz o tym myśleć. Ogólnie maraton ma dużo zmiennych. Poza tym jest presja jednego strzału. Albo zagra, albo nie zagra. Nie ma poprawki za dwa tygodnie. Dużo rzeczy możesz wytrenować, ale nadal pozostaje sporo niewiadomych. Pogoda, grupa…

Jak wyglądały przygotowania do Dębna? Widziałem, że kilometraż dobijał w okolice 160.

Przekroczyłem 180 km w tygodniu. W zeszłorocznych przygotowaniach biegałem więcej. W marcu rok temu wyszło ponad 800 km, co dawało niespełna 27 dziennie. Tym razem postanowiłem nie szaleć tak z objętością. Marzec wyszedł z 715 km, czyli 23 dziennie. Nie klepałem kilometrów na siłę. Wychodziłem na drugi trening, na 30-40 minut biegania, żeby tylko trochę podbić objętość, ale bez przesady. Inna sprawa, że zima w zeszłym roku była inna. Wyobraź sobie, że teraz jeszcze tydzień przed Dębnem w Białej Podlaskiej spadło 20 cm śniegu…

Sam jesteś swoim trenerem. Skąd czerpiesz inspiracje?

Wiele osób uważa, że jak na amatora trenuję mocno. Ja tak po prostu lubię. Mnie polska szkoła treningowa nie przekonuje. Uważam, że trzeba mocno trenować, żeby były z tego wyniki. Nie kupuję myśli: trenuj mądrze i spokojnie.

Trenuj mądrze i spokojnie to polska szkoła? Czasami mam wrażenie, że jest zupełnie odwrotna…

Moim zdaniem w Polsce trenuje się tak, żeby nie przesadzić. Ja robię trzydziestkę w tempie maratońskim. Dla wielu osób to jest za mocno. U naszej czołówki widzę takie jednostki jak 5×5 km w tempie maratonu i czytam, że to dobry trening. Ja tego nie kupuję. Niektórzy mi zarzucają, że jestem mistrzem treningu, ale pokazałem na półmaratonie w Wiązownie (w lutym Damian uzyskał życiowe 1:06:32, co dało 2 miejsce – red.), że robota, którą robię nie jest abstrakcyjna, tylko przekuwam ją na wyniki.

Poza „Zalewem” to nie widzę w Polsce treningów typu 25 km w tempie maratońskim. Widzę za to trzydziestki po 3:30 i trochę mnie to dziwi. To jest 25 sekund na każdym kilometrze wolniej od tempa maratońskiego. Dwa tygodnie przed Dębnem przebiegłem 2×10 km na przerwie 3 minuty. Pierwsza dycha w 32:30, druga 32:19, czyli 3:15-3:14/km. Widzę sens w oswajaniu się z tempem maratońskim na dłuższych odcinkach. Inspiruję się treningiem Canovy, czy Hudsona ze Stanów. Oni nie boją się dłuższego i szybszego biegania. Według mnie to klucz. Ale jak możemy zaobserwować u innych zawodników, dróg do sukcesu jest wiele. Wszystkim dobrze życzę, chciałbym, żeby poziom w Polsce był tylko wyższy.

Damian Świerdzewski
Piotr Krawczuk

Biegasz od czasów juniora, ale bez znaczących sukcesów. Długa była Twoja droga, nim zdobyłeś medal mistrzostw Polski…

Daru Bożego do biegania nie mam. Za juniora 4:13 na 1500 m? To nic nie znaczyło. 14 miejsce na juniorskich mistrzostwach Polski w przełajach? Byłem dumny, że tak wysoko. Na mistrzostwa Polski na stadionie nie jeździłem, bo nie byłem w stanie zrobić minimum. Dopiero ostatnie 3-4 lata zaczęły mnie mocno przesuwać. Pomyślałem o maratonie, zwiększyłem objętość i zacząłem się poprawiać. Jak w roku 2017 złamałem 1:10 w półmaratonie, byłem przeszczęśliwy. Nie wierzyłem, że jestem w stanie tak biegać. Teraz biegnę maraton tym tempem. Zrobiłem 1:06:32 w lutym w Wiązownie i uważam, że tu jest jeszcze trochę do zdjęcia…

Zaliczyłeś jakiś obóz tej zimy, czy wszystko wytrenowałeś u siebie w Białej Podlaskiej?

Śmieję się, że byłem w Font Romeu w namiocie. Wypożyczyłem na trzy tygodnie namiot do hipoksji. Spałem w nim po 10-12 godzin, wchodziłem o 20, wychodziłem o 8 rano. Protokół zakończyłem na trzy tygodnie przed maratonem.

Jak się spało?

Było ciepło. Wentylacja jest słaba, a trzeba każdą taką sesję utrzymywać ciągiem. Nieraz już wieczorem brałem ze sobą śniadanie. Wchodzenie w ciągu dnia na 2 godziny nie ma większego sensu. Nie czułem negatywnych efektów, jeśli chodzi o trening. Normalnie realizowałem założenia. Nie było takich sytuacji, że wychodziłem z namiotu ociężały, z wysokim tętnem i tak dalej.

Jak oceniasz efekty?

Zrobiłem krew bezpośrednio po wyjściu i spektakularnych wyników na hemoglobinie nie było. Nie wszystko można jednak zmierzyć morfologią. Rozmawiałem niedawno z Grzegorzem Sudołem, który powiedział, że najlepsze odczucia zawsze miał 2 tygodnie po wyjściu. Przed samym Dębnem nie chciałem ponownie sprawdzać krwi, ale teraz z ciekawości zbadam.

Damian Świerdzewski
Radosław Salamucha

Nazywasz się amatorem. Jak to świadczy o poziomie biegów długich w Polsce, skoro amator zdobywa brąz mistrzostw Polski?

Ten rok jest specyficzny, chociaż w 2017 było podobnie. Wygrał Artur Kozłowski, ale wyniki 2:26 i 2:30 dawały medale. Wojsko ma swoje priorytety, inni szykują się na mistrzostwa Europy. Trzeba było stanąć na starcie i wykorzystać swoją okazję. Nikt nikomu nie bronił biegać. Uważam się za amatora, bo bieganie to nie jest moja praca. To moja pasja. W Polsce jest problem z poziomem semi-pro. Mamy dużą lukę między czołówką a poziomem 2:18-2:20 w maratonie. Jak się akurat nie zbierze ekipa, to biegniesz sam.

Skończyłeś AWF, pracujesz jako nauczyciel?

W moich okolicach dla ludzi z takim wykształceniem nie ma pracy (śmiech). Złożyłem ponad 20 CV w różnych szkołach i nie dostałem żadnej informacji zwrotnej. Zajmuję się treningiem dzieci, prowadzę grupę w ramach LDK (Lekkoatletyka Dla Każdego – red.). Poza tym, trenuję biegaczy amatorów.

Może warto poskładać CV jeszcze raz z dopiskiem, że jesteś medalistą mistrzostw Polski w maratonie…

Przeprowadzamy się z żoną do Ostrołęki, w rodzinne strony, więc na pewno spróbuję jeszcze raz.

Ładnie zaprezentowałeś się nowemu klubowi. Możesz zdradzić warunki transferu do Prefbetu-Sonarol Łomża?

Śmieję się, że Świerdzewski do Prefbetu, Lewandowski do Barcelony. Trener Andrzej Korytkowski dba o zawodników. Ja nie jestem w klubie jakimś topem, mamy mocniejszych zawodników. Dostałem sporo sprzętu, odżywek. Mogę liczyć też na nagrody za uzyskiwane miejsca. Mam zdecydowanie lepiej, niż w AZS-ie. Łomża jest blisko Ostrołęki, a mój tata i babcia pochodzą ze Śniadowa, co też miało dla mnie znaczenie.

Po filmikach z Twoich treningu, które wrzucałeś na FB, wygląda na to, że wybitnie oswajałeś sobie trudne warunki. Albo wiatr, albo śnieg, zimnica, często biegałeś na wahadle tam i z powrotem, co może przeorać głowę…

W Białej jest ciężko z miejscem do trenowania. Brakuje tras, gdzie miałbym spokój, bez skrzyżowań, samochodów… Trenowałem na chodniku wzdłuż drogi Terespol-Warszawa, odbijałem na końcu w lewo, żeby dokręcić do 4 km i tam była orka na wahadle. Często bywało tak, że czwórka z wiatrem, czwórka pod wiatr, ale lepszego rozwiązania nie znalazłem. Picie ustawiałem sobie na samochodzie z dołączoną karteczką: to moje picie, nie zabieraj tego (śmiech). Mocno trenowałem żywienie. Uważam, że to podstawa przy maratonie.

Dużo pomagała mi w całych przygotowaniach żona. Nie tylko wychodziła ze mną na treningi, ale w związku z tym, że jest z zawodu fizjoterapeutą, to miałem opiekę fizjo. Przy tych obciążeniach, gdyby nie jej praca, to pewnie bym się rozsypał.

Atakujesz w Międzyrzeczu 10000 m. Zregenerujesz się dostatecznie do 23 kwietnia?

Rok temu biegałem dychę w Goleniowie 6 dni po Dębnie, teraz są dwa tygodnie. Powinno być ok. Jestem trochę mięśniowo zniszczony, ale liczę, że będę w stanie pobiec w granicach 30:30-30:40.

Twój profil na Facebooku to „Następny krok”. To jaki będzie Twój następny krok w maratonie? 2:15?

Jak żona przeczyta tutaj o jakimś następnym kroku, to mnie chyba zamorduje (śmiech). To jest trudny temat. Trzeba znaleźć balans między życiem a bieganiem. Przygotowania kosztują sporo czasu. Jak planuje się wakacje, to tak, żeby było gdzie pobiegać. Żona dużo się poświęca, więc jak powiem o 2:15 to to się może dla mnie źle skończyć (śmiech). Trochę inaczej by to wyglądało, gdyby bieganie było moją pracą. Łatwiej byłoby to zrozumieć. 2:15 mnie nie przeraża, ale musiałoby za tym pójść duże poświęcenie, a nie wiem, czy tego chcę.

Niektórym biegaczom ciężko jest zrezygnować z bicia życiówek. Już dwa dni po zrobieniu wyniku, myślą o kolejnym…

Nie wiem, jak mają inni, ale dla mnie bieganie, samo w sobie, to nie jest przyjemność. Nie mam tak, że wychodzę na rozbieganie i jest flow, ptaszki śpiewają i jestem szczęśliwy. Rzeczywistość częściej wygląda tak, że pada i wieje, nie chce ci się iść, ale się zmuszasz. Dla mnie celem biegania jest wynik. Robię to, żeby móc się ścigać i przesuwać swoje możliwości. To mnie jara.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Krzysztof Brągiel
Krzysztof Brągiel

Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.