mezo
19 stycznia 2022 Krzysztof Brągiel Lifestyle

Jacek „Mezo” Mejer: Nie potrafiłem cieszyć się życiówkami


5 lat temu przebiegł maraton w 2:48:32, co – najprawdopodobniej – czyni go najlepszym biegaczem w show biznesie. Celował wyżej, jednak dziś przyznaje, że etap bicia życiówek ma już za sobą. Jacek „Mezo” Mejer zdradził nam: jak wyglądała jego batalia o złamanie 2:30 w maratonie, dlaczego nie chciał wykonywać treningów z żoną, czy startował na kacu, jaki związek z kontuzją kolana ma medytacja i czy trudno jest być 40-letnim raperem?


Jaką masz dzisiaj relację z bieganiem? Zaznaczyłbyś facebookowe „w związku” czy „to skomplikowane”?

Jak najbardziej „w związku”. Ale nie są to romantyczne początki, pierwsze fascynacje bieganiem i ślepy pęd za życiówkami. Ten etap mam już za sobą. Trochę się tym zmęczyłem, a trochę uświadomiłem sobie, że dotarłem do granicy możliwości. Początkowo czułem rozczarowanie. Dziś jestem na etapie akceptacji. Dzielę bieganie z innymi aktywnościami. Gdy byłem w treningowym peaku, nie widziałem nic poza bieganiem. Teraz sportowo jestem zbalansowany. Dla niektórych może to być rozczarowanie, bo kojarzyli mnie z wariatem życiówkowym. Aktualnie bieganie służy mi do medytacji. Nie pilnuję czasówek, cieszę się tym, że mogę na trasie przybić „piątkę” z kibicami, jestem wolny od wskazań zegarka.

Etap walki o życiówki jest już bezpowrotnie za Tobą?

Myślę, że życiówek już nie poprawię. 2:48 w maratonie, 1:17:50 w półmaratonie… Pamiętam, ile kiedyś musiałem na to pracować. To było pięć lat temu. W tym roku skończę czterdziestkę. Już się nie poprawię, co nie oznacza, że nie będę miał sezonu, kiedy postanowię mocniej przewentylować płuca.

Przypomnijmy jak to było. Na początku 2016 roku, będąc trójkołamaczem, zadeklarowałeś, że w ciągu 2 lat złamiesz 2:30 w maratonie. Był chociaż jeden moment, że żałowałeś podzielenia się tą informacją ze światem?

Wiadomo, że była presja, ale ja z presją umiem żyć. Nie żałowałem i powiem Ci szczerze, że ja naprawdę święcie wierzyłem w 2:30. To nie było obliczone na podbicie sobie słupków popularności. Bardzo dużo czytałem bloga „Warszawskiego Biegacza”. On zszedł z 3:00 na 2:30 bodajże w trzy lata. Pomyślałem sobie, że ten gość jest dokładnie taki jak ja i że zrobię to samo. Taką miałem miarkę. Okazało się, że każdy ma inny profil, talent, genetykę, możliwości.

mezo bieganie

Zrobiłeś życiowe 2:48:32 podczas jesiennego, maratonu poznańskiego w 2016 roku. Byłeś na fali. Nawet za 30 km dogoniłeś swojego trenera Marcina Nagórka. Pamiętasz, jak trenowałeś przed tamtym startem, że aż tak siadło?

Mój trener biegł na 2:40 i trochę spuchł. Dobiegł w 2:50. Udało się faktycznie go wyprzedzić. Tam był uczciwy trening. Poświęciłem się bieganiu. Nie było opcji, żeby jakiś trening wypadł. Wszystko zostało bardzo dobrze poukładane przez Marcina. W tamtym momencie maksymalny kilometraż wynosił około 100 kilometrów tygodniowo. Ale dochodziłem do niego stopniowo. Zaczynałem od 3-4 treningów w tygodniu, później wszedłem na 5-6. Miałem etap fascynacji kilometrażem i zdarzyło się, że dobiłem do 120 w tygodniu, ale doświadczenie pokazywało mi, że to nie jest kluczowe. Z setki można zrobić lepszy czas, niż ze 120. Jeśli się to dobrze poukłada. Jak zrobiłem 2:48 byłem przekonany, że 2:30 to kwestia czasu. Zwłaszcza, że tamten Poznań był moim najprzyjemniejszym maratonem w życiu. Do 40 km leciałem na hamulcu ręcznym, nic się nie działo. Dopiero na końcówce wszedłem w większą pracę. To był piękny bieg. A potem co? Pół roku później w Gdańsku pobiegłem 10 sekund wolniej. Trochę mnie to rozwaliło. Sześć miesięcy treningów i żadnej poprawy. Zacząłem kombinować z wagą. Zszedłem z nią chyba trochę za nisko. Czułem się apatyczny, anemiczny. Wraz z 2-3 kilogramami, straciłem energię do działania.

Między Poznaniem a Gdańskiem dokręciliście śrubę na treningach?

Ja jestem typem szybkościowym, mam więcej włókien szybkokurczliwych. Marcin Nagórek doskonale rozumie tę specyfikę. Często powtarzał, że nie mogę biegać za dużo i wręcz mnie hamował. Dlatego nie zwiększaliśmy objętości. Trochę wzrosły intensywności. W każdym razie po Gdańsku, mimo, że Marcin to mój bardzo dobry kolega, postanowiłem, że muszę potrenować inaczej i zmieniłem trenera. Zacząłem realizować trening Marcina Fehlaua. Stara szkoła maratonu. Tradycyjne jednostki dla długodystansowców, czyli sporo biegania na średniej intensywności. Nie było postępu. Wróciłem do Marcin Nagórka. Podkręciliśmy tempo, ale nie wyszło. Doszedłem do ściany. Dodatkowo przyplątały się kontuzje. Miałem operację kolana. Wiedziałem, że to koniec biegania pod życiówki.

Kolano to sprawka biegania?

Mam różne teorie, ale stawiam, że powodem była medytacja. Spędzałem sporo czasu w pozycji klęku, dążyłem do pozycji lotosu. W momencie, gdy masz spore mięśnie ud, staje się to niebezpieczne dla łąkotek. Jest to na swój sposób zabawne, że biegałem naprawdę intensywnie, a kolana prawdopodobnie załatwiłem sobie medytacją.

mezo życiówka

Wracając do Twojej współpracy z Marcinem Nagórkiem. Można powiedzieć, że „szybkość” stworzyła między Wami nić porozumienia…

Z jednej strony tak, ale zdarzało się, że patrzyłem z podejrzeniem na niektóre „szybkościowe” pomysły Marcina. Maraton to maraton, trzeba swoje wybiegać, a on ma ultra „szybkościowe” podejście. Lubi się drażnić z ludźmi w rozmowach o treningu. Na zasadzie: „Ja robię maraton z 50 kilometrów tygodniowo”. Spierałem się z nim i spieram do dzisiaj. To inteligentny rozmówca, ciekawy człowiek i bardzo dobrze mi się z nim współpracowało.

Czytałem u Marcina na blogu, że jak zobaczył blisko Twojego domu górkę to natychmiast postanowił ją wykorzystać, jako doskonałe miejsce na podbiegi 30×200 metrów… Byłeś zawodnikiem, który dyskutował czy robił?

Cisnąłem. Zresztą akurat podbiegi i inne treningi na stosunkowo krótkich odcinkach bardzo dobrze mi szły. Najgorsze były dłuższe tempówki np. 4×3 kilometry. Tam odpadałem. To też pokazywało, że jestem człowiekiem o predyspozycjach do szybkości. Wśród biegaczy często mówi się o szybkości w kontekście biegów na 5 kilometrów. Trochę się z tego śmieję. Piątka to przede wszystkim wytrzymałość. Szybkość wychodzi dopiero na finiszu, jak trzeba depnąć. W tym byłem mocny.

Do tego stopnia wkręciłeś się w sprint, że wystartowałeś na 100, 200 i 400 metrów podczas mistrzostw Polski weteranów. Spodobało Ci się bieżniowe bieganie?

Do biegów ultra nigdy mnie nie ciągnęło i pewnie nie zaciągnie, ale od 100 metrów do maratonu faktycznie spróbowałem różnych dystansów. Bardzo lubiłem starty w kolcach, na bieżni. Zdarzyło mi się wystartować między innymi podczas Warsaw Track Cup na 800 metrów. Po takich dystansach cierpi się na mecie. Po osiemsetce ból jest niesamowity. Fajnie, że biegi stadionowe zaistniały ostatnio w świadomości amatorów. Jest 1 Mila i inne podobne wydarzenia.

Marcin bardzo komplementował Twoją twardą głowę do treningów i do zawodów. „Powiem szczerze: gość jest twardy” – napisał na swoim blogu, gdy pierwszy raz rozmieniłeś 3:00 w maratonie…

W tamtym okresie łatwo było mi się zmusić do wysiłku. To był czas endorfin i życiówek. Gdy postęp się zatrzymał, trudniej było budować w sobie motywację.

jacek mezo mejer

Jak z perspektywy czasu oceniasz tamtego, zafiksowanego na życiówki, siebie?

Porównuję tamten czas z okresem pierwszej fascynacji muzyką, nagrywania demówek i tak dalej. Bardzo sobie cenię etap zajawki. Nie żałuję, że byłem ambitny, że popełniałem błędy… Ciekawe było to, że nie potrafiłem cieszyć się życiówkami. Dzisiaj chwalę się, że pobiegłem 2:48. Wtedy mówiłem – kurdę to jest jeszcze słabo, muszę zrobić dużo więcej. Nie doceniałem tego. Traktowałem rekordy, jako drogę do większych rzeczy. Byłem zuchwały, chciwy, niezaspokojony. Pamiętam jak żona chciała ze mną pobiegać, a ja jej odmawiałem. Mówiłem, że jest za wolna. Dziś jest inaczej. Każdy biegacz ma swoją drogę do przejścia.

Jak udawało się łączyć rockandrollowe życie artysty z jednak nieco ascetycznym życiem biegacza? Po całej nocy grania, rano wychodziłeś na trening?

Tak było. Marcin Nagórek mi w tym niestety nie pomagał, bo twierdził, że zamiast pasta party mogę sobie równie dobrze wypić trzy piwa i nic się nie stanie. Zdarzało się, że startowałem na kacu. Innym razem, 15 minut po zrobieniu życiówki w półmaratonie dałem godzinny koncert. Jednak bieganie jest na tyle fajne, że można je godzić z pracą. Wystarczyło zabrać w trasę buty i strój. Co innego, gdybym był triathlonistą. Czasami się zastanawiam, co by było, gdybym lepiej się prowadził. Może wyniki byłyby lepsze. Nie wiem. Poza koncertami udało mi się w tamtym okresie nagrać też płytę „Życiówka”. To rzecz, która do dzisiaj bardzo mnie cieszy. Ciągle dostaję sygnały od biegaczy, że moje piosenki dają im motywację, że podczas biegania czują dokładnie to, o czym mówię w konkretnych numerach.

Coś zaskoczyło Cię w biegowym środowisku? Zupełnie inna branża, niż show biznes. Wyciszona, może nawet introwertyczna.

Coś w tym jest, że bieganie wycisza. Sam miałem wrażenie, że nabieram charakteru anemika. Nie mówię, że wszyscy tak mają. Jest to słynne hasło: biegaj, jedz, śpij i tak w pętli. Monotonia. Może dlatego biegacze nie są gwiazdami show biznesu…

A szkoda. Przydałyby się osoby pokroju Usaina Bolta, które potrafią zrobić hałas wokół siebie.

Może właśnie przez tę dyscyplinę treningową, którą muszą utrzymywać, nie są w stanie łączyć wody z ogniem. Bardziej sprinterzy, bardziej średniacy, ale długodystansowcy? Oni tak się mordują na treningach, że nie mają już siły na show biznes.

mezo maraton

Chciałem na koniec zagadnąć Cię o muzykę. Jakiś czas temu Eldo powiedział w Kanale Sportowym, że dla młodych słuchaczy jest dziadersem. Trudno jest być raperem w dojrzałym wieku?

Jest to coraz trudniejsze. Z racji wieku stajesz się bardziej odpowiedzialny, angażujesz się w rodzinę… Nie każdy przechodzi ten etap, ale kto tego nie zrobi, ten często źle kończy. Pewnie Twoi rówieśnicy, którzy kiedyś słuchali rapu, dziś odchodzą od takich zajawek. Ale z drugiej strony nie uważam, żeby rap był tylko dla nastolatków i jak masz 40 lat to powinieneś przestać rapować. Trzeba znaleźć swoją niszę, swoją formułę. To przedefiniowanie jest trudne. Dużo zależy od kreatywności. Inna sprawa, że nie da się być wiecznie super popularnym i trzeba to zaakceptować. Kwestia jest tylko taka, czy nadal potrafisz wykrzesać z siebie zajawkę i masz coś do powiedzenia.

Przesłuchałem kilku numerów z albumu „Credo”. Dużo refleksyjnych treści o wartościach, znaczeniu rodziny… Muzyka zmienia się razem z autorem?

Według mnie rapowanie powinno być ściśle związane z życiem. Nawet jeśli wątki w piosenkach są fabularyzowane, to dużo jest w nich mnie. Myślę, że słuchać na płycie „Credo”, że jestem na etapie pewnego przewartościowania.

Zawsze uderza mnie fraza: „Bierzesz nadgodziny dla rodziny, nie ma mnie w domu nie z mojej winy, dwa etaty, kredyt, raty, tylko czy córka chce twej wypłaty, czy ona chce taty” z kawałka „W tlenie”. Skąd takie obserwacje?

Sam mam dwuletnią córkę i widzę ile jest przy niej roboty. Można osiągać sukces w wielu dziedzinach, ale zawsze jest druga strona medalu. Przykład, zawodowi sportowcy. Widzimy medale i sukcesy, ale nie widzimy, że są 300 dni w roku poza domem. Każdy coś wybiera i płaci za to cenę. Dobrze jest się umieć zatrzymać i przyjrzeć swoim wyborom. Fajnie, jeśli osiągnąłem sukces finansowy, tylko co z tego, jeśli jednocześnie nie mam relacji ze swoją córką czy synem? Te pytania zaczęły do mnie docierać. Łatwo powiedzieć: rodzina jest dla mnie najważniejsza. Jeśli tak, to dlaczego nie masz dla niej czasu? To są trudne pytania. Cały numer „W tlenie” jest filozoficzny. Ale po to się też nagrywa piosenki, żeby dawać do myślenia.

życiówka jacek mezo mejer

W lipcu skończysz 40 lat. Wiele osób obiecuje sobie na czterdziestkę przebiegnięcie maratonu. Ty już masz ten cel za sobą, więc może 2:40 na 40 urodziny? (śmiech)

Jak nie wyszło mi z 2:30, to faktycznie pomyślałem, że może 2:40 na czterdziestkę (śmiech). Ale nie, nie mam celów wynikowych. Celem jest uczestnictwo w poznańskim półmaratonie i poprowadzenie żonie w Wings for Life na jej rekordowy wynik. Mam zamiar biegać 1-2 w tygodniu, trenować tenisa, być sprawnym, nagrać kilka nowych piosenek, dbać o rodzinę. To mi w zupełności wystarczy.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Krzysztof Brągiel
Krzysztof Brągiel

Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.