Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
W pierwszą niedzielę października London Marathon stał się kolejną areną zmagań najlepszych maratończyków na świecie. Mimo obaw o deszcz asfalt na ulicach angielskiej stolicy był suchy i gotowy na mocne bieganie. To wykorzystały przede wszystkim Panie, dzięki mocnemu atakowi Joyceline Jepkosgei. Wśród panów wygrał triumfator Orlen Warsaw Marathon Sisay Lemma. Zapraszamy do relacji.
W odróżnieniu od BMW Berlin Marathon, który odbył się tydzień wcześniej, tym razem zawodniczki elity wystartowały pół godziny przed mężczyznami, aby móc walczyć o Rekord Świata Women Only. Tuż po starcie od razu uformowały się dwie grupy. W pierwszej biegły Afrykanki m.in. Joyceline Jepkosgei, Rekordzistka Świata Mix Brigid Kosgei, Lonah Salpeter czy Roze Dereje. W drugiej grupie znaleźć można było głownie Europejki, w tym m.in. Brytyjkę Charlotte Purdue, ale i Australijkę Sinead Diver, która stanęła na starcie równo sześć tygodni po tym, jak zakończyła hotelową kwarantannę po powrocie do kraju z Igrzysk Olimpijskich, podczas których zajęła dziesiąte miejsce. Te dwie zawodniczki były prowadzone przez świetną Szkotkę McColgan, m.in. zdobywczynię Pucharu Europy na 10000 m.
O 10:30 wystartowali najlepsi mężczyźni i cały bieg masowy gdzie pojawiła się grupa kilkudziesięciu tysięcy zawodników w trzech falach jak za starych, dobrych czasów. Trójka pacemakerów szybko odciągnęła grupę faworytów od reszty biegaczy. Wśród liderów na samym czele znajdował się Birhanu Legese, a stawkę zamykał zeszłoroczny zwycięzca Shura Kitata.
Pierwszą piątkę, grupa liderek, w której znajdowało się dwanaście biegaczek pokonała w 16:21. Dawało to prognozę na 2:17:52. Ewidentnie było to delikatnie wolniej niż założenia, bo pacemakerki biegły około 10-15 metrów przed grupą prowadzących biegaczek. Purdue i Diver biegnące bezpośrednio w kolejnej grupce miały 26 sekundy straty do liderek. Prognozowany wynik 2:22:57 dawał w tym momencie mocną życiówkę dla obu biegaczek. Jednak ukształtowanie trasy maratonu w Londynie predestynowało do mocnego początku i pierwszy oficjalny pomiar nie był w tym wypadku miarodajny.
Panowie na tym etapie biegu zameldowali się w 14:33, czyli na wynik 2:02:43. Dość szybko tego tempa nie wytrzymał zeszłoroczny zwycięzca Kitata, który miał sześć sekund straty. Pierwszym zawodnikiem spoza Afryki był Kanadyjczyk Tristan Woodfine w towarzystwie dwóch Brytyjczyków Mohamuda Aadana i Philipa Sesemanna. Ci na piątce zameldowali się w czasie 15:21, czyli na złamanie 2:10. Prowadzeni byli m.in. przez świetnego Marca Scotta, olimpijczyka z Tokio, zawodnika amerykańskiego Bowerman Track Club.
Liderki na dziesiątym kilometrze pojawiły się po 32 minutach i 42 sekundach, czyli biegnąc drugą piątkę idealnie równo tak jak pierwszą. Na dziesiątym kilometrze jeszcze bardziej wyraźna była przerwa między pacemakerkami, a liderkami i zbliżała się już do około dwudziestu metrów. Zwolnienie na drugim pomiarze odnotowały Purdue i Diver. 34:11 oznaczało prognozę o 75 sekund słabszą niż na pierwszym punkcie.
Dyszka mężczyzn została minięta po 29:13. Daleko w tyle został już Kitata wyraźnie nieradzący sobie z tempem. W czołowej grupie była za to cała reszta faworytów, z ubiegłorocznym drugim zawodnikiem Vincentem Kipchumbą, ale przede wszystkim z Etiopczykiem Birhanu Legese. Praktycznie na całej trasie non stop widać było tłumy kibiców, których tak bardzo brakowało przez ostatnie półtora roku. Druga piątka zaczęła być tez weryfikująca dla wolniejszych biegaczy. Za pacemakerem Scottem został już tylko Woodfine. Dwójka Brytyjczyków dołączyła do dalszej grupy, która z założenia miała być prowadzona przez Jake Smitha na 2:11:30.
Na połówce liderki biegły nadal w zwartej grupie z wynikiem 1:08:51, co pozwalało myśleć o wyraźnym łamaniu 2:18 na mecie, a biorąc pod uwagę jak liczna grupa kobiet stawiła się w tym czasie to można było przypuszczać, że tempo na kolejnych piątkach będzie podobne. Na połówce oderwała się Purdue, która pokonała ten etap w 1:11:44. Australijka Diver traciła już do młodszej o kilkanaście lat Brytyjki ponad pół minuty notując bardzo duży spadek tempa.
Podobnie jak u kobiet liderzy dalej trzymali się razem tyle, że ich grupa była zdecydowania mniejsza i liczyła, poza zającami, sześciu zawodników. Czas 61:25 dawał prognozę na 2:02:50 na mecie i zdecydowany rekord trasy.
Po dwudziestym piątym kilometrze przyspieszyły panie. Spowodowało to znaczne uszczuplenie grupy. Na trzydziestym kilometrze na wynik 2:17:06 biegły Salpeter, Jepkosgei, Kosgei, Bekere, i Azimeraw. Dalej na czele od samego początku, tak jak w Sapporo, biegła Salpeter. Na końcu tej grupki widzieliśmy młodziutką Degitu Azimeraw. Zawodniczka NN Running Team, dla której był to trzeci maraton w karierze debiutowała w 2019 rok w Amsterdamie, gdzie w wieku dwudziestu lat wygrała z fenomenalnym rekordem trasy 2:19:26.Był to najszybszy biegiem w historii tak młodej zawodniczki.
Tuż przed trzydziestym kilometrem odpada z grupy mężczyzn Titus Ekiru. Kenijczyk zatrzymał się łapiąc się za mięsień dwugłowy, by dosłownie po dwóch sekundach ruszyć ponownie za liderami jednak zrywa trwał około 100 metrów, po czym Ekiru znowu przeszedł do marszu. Chwilę później zszedł zając, a prowadzenie przejął na siebie wysoki Kipchumba, który podobnie jak Legese i Geremew mieli najluźniejszy krok i zrelaksowane miny.
Na 35. kilometrze gdy nie było już pacemakerek atak przypuściła Jepkosgei. Tuż za nią ruszyły dwie Etiopki Azimeraw i Bekere, jednak nie potrafiły przykleić się do pleców utytułowanej Jepkosegi. Dalej biegła Salpeter, a piąta ze stratą już około 100 metrów do liderki biegła Kosgei. Z minuty na minutę liderka powiększała przewagę nad Azimeraw, a za jej plecami trwała zacięta walka między Bekere i Salpeter. Kontakt wzrokowy trzymała Kosgei. Jednak ta piątka, między trzydziestym piątym i czterdziestym kilometrem, jeśli chodzi o miejsca 2-5 była szaleńcza. Biegaczki za plecami Jepkosgei co chwilę uciekały i doganiały się wzajemnie mieszając się i szarpiąc tempo .
Tuż przed 35. kilometrem tempo zerwał Chebet jednak jego podkręcenie trwało bardzo krótko i chwilę później, już po punkcie z płynami, stawka znowu się zbiegła, a do Chebeta dobiegł Kipchumba podając mu bidon.
Pierwsza na mecie Kenijka Joyciline Jepkosgei uzyskała wynik 2:17:43. Druga Degitu Azimeraw wpadła na metę z 2:17:58, a za nią koleżanka klubowa Ashete Bekere 2:18:18. Cała trójka poprawiła rekordy życiowe. Kosgei dobiegła tuż za podium z wynikiem 2:18:40. Pierwsza spoza Afryki dobiegła Charlotte Purdue 2:23:26 z nowym rekordem życiowym i bardzo wysokim dziesiątym miejscem w mocnej stawce.
W czasie gdy Purdue wbiegała na metę usytuowaną nieopodal pałacu Buckingham, atak przypuścił Sisay Lemma. Zawodnik, który triumfował w 2013 roku podczas Orlen Warsaw Marathon, wykorzystał siłę mięśni i swoje mocno zbudowane udo i zerwał na czterdziestym kilometrze. Tuż za jego plecami biegł Kipchumba i Geremew, a reszta zawodników już ze sporą stratą nie liczyła się w walce o podium. Atak trzydziestoletniego Etiopczyka był porażający. Dosłownie z każdą chwilą powiększał swoją przewagę i ewidentnie polował na największą możliwą premię wynikową, co chwilę zerkając na zegarek. Wbiegł na metę z wynikiem 2:04:01. Drugi był Vincent Kipchumba 2:04:28, który drugi rok z rzędu zajął miejsce tuż za zwycięzcą. Podium uzupełnił Mosinet Geremew 2:04:41.
Gdy półtora roku temu mieliśmy wytrzymać jeszcze dwa tygodnie nikt nie spodziewał się, że normalność w biegach masowych wróci dopiero na jesieni następnego roku. Starty masowe w Berlinie i Londynie, a także szykujące się w kolejnych miastach Europy i Świata dają nadzieję, że wracamy do tego co znamy, tłumu na starcie, kolejek do toi toia i masy kibiców wzdłuż najważniejszych etapów biegu. Teraz czas na Chicago i Boston, te biegi już w najbliższy weekend.