Michał Mieszko Podolak
Z racji tradycji rodzinnych, skazany na sport entuzjasta intelektu Aleksandra Wata, odwagi Władysława Broniewskiego i twórczości Jacka Kaczmarskiego.
Kobiecy maraton na Mistrzostwach Europy zadebiutował trzydzieści lat temu. I choć z polskiej perspektywy panie przez lata wydawały się być mocniejsze od panów, to przeglądając wyniki z europejskich championatów, o dziwo, widzimy zupełnie co innego. Ze statystycznego punktu widzenia do historycznego sukcesu Aleksandry Lisowskiej Polki w zmaganiach o tytuł najlepszej maratonki na Starym Kontynencie były tylko tłem dla najlepszych.
Mistrzostwa Europy w Atenach (1982) były pierwszą dużą międzynarodową imprezą, w której pozwolono kobietom sprawdzić się na królewskim dystansie. Z chwilą, gdy przystąpiono do walki o medale, przedstawicielki płci pięknej w Europie 42 195 m biegały już naprawdę szybko, a wynik Norweżki Grete Waitz z 1980 r. (2:25,41 – Nowy York) de facto mówi sam za siebie. W tym czasie nad Wisłą kobiecy maraton dopiero raczkował, a „pierwsza polska maratonka” – Anna Bełtowska-Król, która w latach 1981–1982 zdobywała tytuł mistrzyni kraju na tym dystansie, nie mogła uporać się z barierą 2:40. Co ciekawe niniejsza zawodniczka swoją przygodę z lekkoatletyką zaczynała jako… przedłużona sprinterka. Jej rekordy życiowe w biegach 400 i 800 m to odpowiednio 55:39 i 2:06,5 (1973).
Nic więc dziwnego, że w stolicy Grecji, gdzie triumfowała Portugalka Rosa Mota (2:36,03) przed Włoszką Laurą Fogli (2:36,28) i Ingrid Kristiansen (2:36,38), Polek na trasie nie zobaczyliśmy. Biało-czerwonych koszulek próżno było też szukać na I Mistrzostwach Świata w Helsinkach (1983). Ówczesne zwycięstwo Grete Waitz, która w latach 1978–1988 dziewięciokrotnie wygrywała maraton nowojorski, nie było zaskoczeniem, ale o tym, jak wielki krok naprzód zrobiły biegi długie kobiet na świecie, świadczy wynik Amerykanki Joan Benoit z Bostonu 2:22,43 (1983). Rok później Benoit potwierdziła klasę, zostając pierwszą mistrzynią olimpijską w maratonie. W piekielnie gorącym Los Angeles faworytka gospodarzy uzyskała fenomenalne 2:24,52 i w pokonanym polu zostawiła Grete Waitz (2:26,18) i Rosę Motę (2:26,57). Tuż za podium uplasowała się inna legendarna Norweżka – Ingrid Kristiansen (2:27,34), której czas dopiero miał nadejść.
W 1985 r. nie było żadnej międzynarodowej imprezy, aczkolwiek maratonki na świecie nie próżnowały. Benoit w Chicago pobiegła 2:21,21, ale przebiła ją Kristiansen, która w Londynie wbiegła na metę w czasie 2:21,06. Dla porównania Gabriela Górzyńska w 1985 r. doprowadziła rekord kraju do poziomu 2:38,14 (Berlin).
Rok 1986 do historii światowego sportu przeszedł z racji futbolowych popisów Diego Maradony podczas meksykańskiego mundialu. W tymże roku znacznie ruszyły się też wyniki polskiego maratonu w jego kobiecym wydaniu. 6 kwietnia w Dębnie Renata Walendziak (z domu Pentlinowska) pobiegła 2:32,30, a tuż na nią finiszowały Gabriela Górzyńska (2:33,24) i Grażyna Mierzejewska (2:33,44). Mistrzostwa Europy w Stuttgarcie okazały się jednak dla Polek zupełnie nieudane. Wśród zaledwie 23 zawodniczek, które dobiegły do mety, 21. miejsce zajęła Grażyna Mierzejewska (2:45,36), natomiast Gabriela Górzyńska znalazła się w gronie 8 maratonek, które nie ukończyły biegu. Tytuł mistrzowski obroniła mierząca 157 cm Rosa Mota (2:28,36). Srebro ponownie zawisło na szyi Laury Fogli (2:32,52), a na najniższym stopniu podium stanęła Jekatierina Chramienkowa z ZSRR, której zmierzono 2:34,38.
W Rzymie (1987) podczas globalnego championatu na starcie stanęła zaledwie jedna Polka. Renata Kokowska, bo o niej mowa, start w Wiecznym Mieście zapewniła sobie dzięki styczniowemu maratonowi w Osace, w którym zajęła 4. miejsce z wynikiem 2:33,07. W stolicy Włoch nie było już tak dobrze, albowiem w końcowym komunikacie pod nazwiskiem Kokowska widnieją trzy litery: DNF. Skądinąd był to jedyny start tejże zawodniczki na imprezie mistrzowskiej na królewskim dystansie (nie licząc Pucharu Świata). Zawodniczki, dodajmy, jednej z najlepszych w historii polskiego maratonu, która w latach 1988–1993 berliński maraton kończyła na 1. lub 2. miejscu (była też 2. w 1996 i 3. w 1998 r.). Bliski sercu Kokowskiej był również prestiżowy Londyn, w którym w wymienionych poniżej latach zajmowała następujące pozycje: 1992 – 2., 1993 – 4., 1995 – 4., 1996 – 7., 1997 – 8. Rekord życiowy ww. biegaczka uzyskała w wieku 35 lat w ulubionym Berlinie (2:26,20). Ale urodzonej w Głubczynie maratonki Polakom nie było dane oglądać na igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata (wyłączając wspomniany Rzym) czy mistrzostwach Europy. Dlaczego? Po latach można snuć różne teorie, ale faktem jest, że ówcześni związkowi włodarze nie spoglądali przyjaznym okiem na kobiecy maraton, dlatego Kokowscy (trenerem zawodniczki był jej mąż) nie doszli do porozumienia z PZLA. Poza tym swoistą tajemnicą poliszynela jest, że jak nie wiadomo o co chodzi…
Gdy Renata Kokowska 9 październiku 1988 r. ustanawiała rekord Polski (2:29,16), było raptem kilkanaście dni po igrzyskach olimpijskich w Seulu. W Korei honoru polskiego maratonu broniła Wanda Panfil, która rok wcześniej w wieku dwudziestu ośmiu lat zadebiutowała na dystansie 42 195 m (2:32,01). Trenująca od 1987 r. w Meksyku Panfil, Polskę opuszczała z wynikami: 3000 m – 9:01,71; 5000 m – 15:56,13; 10000 m – 33:06,31. Na dobrą sprawę była więc dobrą „długaską”, aczkolwiek bez większych szans na międzynarodowe sukcesy na bieżni. Dochodząc trzydziestki, zagrała va banque i podążyła śladem Bronisława Malinowskiego, który polskie zimy zamieniał na meksykańskie powietrze.
Pierwsze IO Wandy Panfil nie wypadły rewelacyjnie. 22. miejsce z czasem 2:34,35 było rezultatem poniżej oczekiwań biegaczki, która uważa, że wynik mógł być lepszy, gdyby nie „działacze” PZLA, którzy „ściągnęli” ją z Meksyku do Dębna i kazali ponownie się potwierdzać. Na polskiej ziemi Panfil w 1988 r. pobiegła 2:32,23.
W kolejnych latach było już znacznie lepiej. 2. miejsce w Londynie (1989) z wynikiem 2:27,05 stanowiło preludium do mających wkrótce nadejść spektakularnych sukcesów. Lata 1990–1991 to prawdziwy popis w wykonaniu Polki, która wygrała maratony w Nagoi (2:31,04), Londynie (2:26,31), Nowym Yorku (2:30,45), Bostonie (2:24,18). Zwieńczeniem zwycięskiej passy był triumf podczas mistrzostw świata w Tokio (1991) z czasem 2:29,53 (6. miejsce w stolicy Japonii zajęła Kamila Gradus – 2:32,09). Po drodze był też start w mistrzostwach Europy w Splicie (1990), gdzie Panfil wystartowała w biegu na 10000 m, w którym zajęła 7. miejsce (32:06,01) – medal dawał rezultat 31:51,68. Rekord życiowy Polki na 25 okrążeń wynosi 31:53,83 (1991).
Wracając jednak do maratonu, to podczas europejskiego championatu w Jugosławii polska reprezentacja była nad wyraz skromna. Dość powiedzieć, że poza Panfil biało-czerwonych barw broniła tylko jednak kobieta (sprinterka Joanna Smolarek, która odpadła w eliminacjach na 100 i 200 m).
Kariera pani Wandy, która w latach 1990–1991 wygrała Plebiscyt „Przeglądu Sportowego”, zakończyła się w 1992 r. nieudanym startem na IO w Barcelonie (22. miejsce z czasem 2:47,27). Po igrzyskach Panfil wzięła jeszcze udział w I Mistrzostwach Świata w Półmaratonie, w których zajęła 35. pozycję z wynikiem 1:13,01 (wówczas wygrała Liz McColgan – matka Eilish McColgan). O tym, że nasza mistrzyni w roku olimpijskim nie jest w najwyższej formie, świadczył już maraton w Bostonie (1992), gdzie Panfil przybiegła 6. z wynikiem 2:29,29. Tuż przed nią finiszowała Małgorzata Birbach (2:28,11), która również poległa w barcelońskim upale (26. miejsce z wynikiem 2:54,33).
Mimo odejścia na sportową emeryturę Wandy Panfil, której międzynarodowa kariera przypominała przelot komety, polskie maratonki na początku lat 90. XX w. należały do szerokiej światowej czołówki. Przykładowo w 1993 r. maraton w Nagoi wygrała Kamila Gradus (2:27,38), która kilka miesięcy później przybiegła na 9. pozycji podczas MŚ w Stuttgarcie (2:36,48). 13. w tymże biegu finiszowała Anna Rybicka (2:39,44), która dwanaście lat wcześniej 800 m jako osiemnastolatka potrafiła przebiec w 2:00,17 (1981).
W Helsinkach (1994) reprezentowało nas aż 6 pań. Tyle tylko, że ich zmagania w walce o tytuł mistrzyni Europy skończyły się stosunkowo bezbarwnie. Izabela Zatorska – 20. miejsce z wynikiem 2:40,31; Anna Rybicka 23. miejsce z wynikiem 2:40,47; Lidia Camberg 27. miejsce z wynikiem 2:42,11; Marzanna Helbik 28. miejsce z wynikiem 2:42,14; Aniela Nikiel – nie ukończyła biegu. Na fińskich ulicach najlepiej poradziła sobie następczyni Rosy Moty – Maria Manuela Machado (2:29,54), która wyprzedziła Włoszkę Marię Curatolo (2:30,33) i Rumunkę Adrianę Barbu (2:30,55).
Cztery lata później w Budapeszcie ponownie wygrała Machado (2:27,10). Srebro przypadło Rosjance Madinie Biktagirowej (2:28,01), a z brązowego medalu cieszyła się Włoszka Maura Viceconte (2:28,31). Jedyna Polka, tj. Renata Paradowska (z domu Sobiesiak) zaprezentowała się wtenczas więcej niż przyzwoicie, finalnie zajmując 11. miejsce (2:32,18). Trzeba jednak dodać, że Polka była w owym czasie wyjątkowo mocna, o czym niewątpliwie świadczy 2. miejsce w Bostonie (2:27,17).
Dwa lata wcześniej podczas IO w Atlancie (1996) drugą dziesiątkę otworzyła Małgorzata Sobańska z wynikiem 2:31,52. W stolicy coca-coli najlepsza była Etiopka Fatuma Roba (2:26,05), która pokonała obrończynię tytułu Rosjankę Valentinę Yegorovą (2:28,05) i wicemistrzynię z Barcelony Japonkę Yuko Arimori (2:28,39). Jednakże największy międzynarodowy sukces Małgorzata Sobańska (aktualna rekordzistka Polski – 2:26,08) osiągnęła w Goteborgu (1995), zajmując 4. miejsce na mistrzostwach świata (2:31,10). W Szwecji bezkonkurencyjna okazała się Machado (2:25,39), a podium uzupełniły Rumunka Anuta Catuna (2:26,25) i Włoszka Ornella Ferrara (2:30,11).
Wraz z początkiem XXI w. polski maraton dopadł wyraźny regres. ME Monachium (2002) – brak Polek, ME Goteborg (2006) – brak Polek, ME Barcelona (2010) – Karolina Jarzyńska DNF, ME Zurych (2014) – brak Polek, ME Berlin (2018) – Izabela Trzaskalska 10. miejsce z czasem 2:33,43. Na MŚ w ciągu ostatnich 25 lat na starcie pojawiły się zaledwie 3 nasze reprezentantki: Dorota Gruca – 13. miejsce w Helsinkach (2005) z wynikiem 2:27,46; Izabela Trzskalska – 23. miejsce w Londynie (2017) z wynikiem 2:35,03; Katarzyna Kowalska – 36. miejsce w Londynie (2017) z wynikiem 2:39,39…! W przypadku IO również nie było kolorowo.
Naturalnie miejsca Polek na mistrzowskich imprezach w przeciągu ostatniego ćwierćwiecza są pochodną pojawienia się Afrykanek, które dzielą i rządzą na światowych ulicach. W czasach Wandy Panfil i Renaty Kokowskiej na dobrą sprawę poza Europejkami liczyły się jeszcze Japonki i Amerykanki. Niemniej jednak nie tylko Afryka odjechała nam niczym ekspres w bieżącym tysiącleciu.
Ubiegły rok w kontekście polskiego maratonu był więcej niż obiecujący. 2:26,08 Oli Lisowskiej i 2:27,48 Angeliki Mach w Dębnie, 2:27,41 Izabeli Paszkiewicz w Berlinie plus debiut marzeń Katarzyny Jankowskiej w Walencji (2:27,06), dawały (i dają) nadzieję na nową jakość w rodzimym maratonie. Tyle tylko, że poza Aleksandrą Lisowską nasze panie w Monachium, eufemistycznie mówiąc, furory nie zrobiły. Jankowska i Paszkiewicz zeszły z trasy, Monika Jackiewicz po bardzo dobrym debiucie w Dębnie (2:29,51) przybiegła 26. z wynikiem 2:37,15, a Mach finiszowała 19. z rezultatem 2:35,03. Gdyby zatem nie spektakularne zwycięstwo Aleksandry Lisowskiej (2:28,36), to o monachijskich zmaganiach dawno byśmy już zapomnieli, a sam występ Polek ocenili jako…