Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Jeszcze kilka lat temu dostawała duble, dziś jest w krajowej czołówce. W ciągu dwóch lat z biegaczki o zerowym dorobku medalowym seniorskich mistrzostw Polski, stała się multimedalistką. Rozmawiamy z Moniką Jackiewicz, która opowiedziała nam o poznańskim dywanie, wyskakującej przepuklinie, cudzym łokciu na swoim nosie, całorocznym obozie w Szczecinie, oraz nieocenionej pomocy Artura Olejarza, sparingpartnera treningowego i partnera na życie.
Jak samopoczucie po Poznaniu? Kolana ciągle obite?
Myślę, że jeszcze bardzo długo będę odczuwać ten upadek. Nadal nie mogę uklęknąć. Rany słabo się goją. Sączyła mi się ropa, okazało się, że jest zakażenie. Musiałam włączyć antybiotyki.
Twój upadek tuż przed metą wyglądał jak scena z filmu, albo ze złego snu. Cały czas pracuje to u Ciebie w głowie? Wracasz do tego myślami?
Kto by o tym nie myślał? Ale co mogę zrobić? Stało się. Mam nadzieję, że szybko zniknie to z mojej głowy. Na pewno nie spodziewałam się, że będzie z tego taki szum w mediach.
Można odnieść wrażenie, że przyjmujesz wszystko na chłodno. Nawet w wypowiedziach zaraz po biegu, nie było u Ciebie żadnych oskarżeń w kierunku organizatorów…
Wiadomo, że było mi przykro po biegu. Masz 10 kilometrów w nogach, prowadzisz, wierzysz, że wygrasz, a nagle upadasz… W mediach wybuchła krytyka w kierunku organizatorów. Sędziowie z PZLA, którzy byli na miejscu, też nie kryli zaskoczenia całą sytuacją. Pojawiły się nawet głosy o anulowaniu mistrzostw. Teoretycznie miałam prawo do wniesienia protestu, ale nie chciałam tego robić. Nie chciałam zabierać dziewczynom medali i życiówek. Nie oskarżam nikogo, ale mam nadzieję, że w przyszłości organizatorzy będą zwracać większą uwagę na takie szczegóły, jak dywan. Może, gdyby stało się to dziesięć lat temu, reagowałabym inaczej. Jak byłam juniorką miałam poważny wypadek na rowie z wodą. Uderzyłam w belkę centralnie splotem słonecznym. Wtedy strasznie to przeżywałam. Był płacz i lament. Dzisiaj inaczej do tego podchodzę. Mam medal mistrzostw Polski i z tego się cieszę.
To już czwarty medal w tym sezonie. Zdradź swój sekret. Jak to się robi, że w 2019 roku biegałaś półmaraton w 1:19 i byłaś daleko za czołówką, a dziś jesteś mistrzynią Polski na „połówkę” z życiówką 1:12:50? Zaczęłaś trenować trzy razy mocniej?
W 2019 roku biegałam z przepukliną w pachwinie. Zatrzymywałam się w trakcie treningów, musiałam ją wpychać, gdy pojawiało się wybrzuszenie. Nie mogłam się mocno śmiać, kichać. Nic przyjemnego. Jeszcze 11 listopada pobiegłam życiówkę na dychę, złamałam 35 minut (W Goleniowie MJ uzyskała 34:36 – red.), a już 13 listopada leżałam na stole operacyjnym. Okazało się, że operacja była dla mnie zbawienna.
Przepuklina to była dłuższa sprawa, czy pojawiła się dopiero w 2019?
Została zdiagnozowana o wiele wcześniej. Jednak nie doskwierała mi na tyle. Machałam na to ręką i biegałam dalej. W pewnym momencie potrafiła mi już jednak wyskoczyć nie tylko na treningu, ale też w sklepie jak podnosiłam zakupy. W końcu nie było innego wyjścia, jak operacja. Miałam do wyboru cięcie chirurgiczne albo zabieg laparoskopowy. Doktor Krzysztof Przygodzki powiedział, że po cięciu jest szansa 1 na 100, że przepuklina wróci. Po laparoskopii 1 na 10. Zdecydowałam się na cięcie. Pamiętam, że jak pakowałam się do szpitala, w radiu podali, że Robert Lewandowski też będzie miał operowaną przepuklinę. Pomyślałam, że nie jestem sama.
Czyli zadbałaś o zdrowie, a czy coś zmieniłaś w treningu?
Dużo zmieniło się w głowie. Przełamałam się do wielu jednostek. Wcześniej nie było dla mnie problemem biegać odcinki 400 metrowe czy tysiączki, ale gdy przychodziło do „dwójek”, „trójek”, ciągłych to miałam blokadę psychiczną. Teraz się tego nie boję. Ważna jest też pomoc mojego Artura (Artur Olejarz to wielokrotny medalista MP w różnych kategoriach wiekowych – red.). Wiele treningów, których sama bym nie zrobiła, wygląda w ten sposób, że łapię mu się na plecy. Innym razem ja prowadzę trening na rowerze. Pomagamy sobie wzajemnie. Wiele czynników ma wpływ na wynik. Trzeba się pilnować, choćby w kwestii diety. My na przykład od dwóch lat nie jemy mięsa.
Skąd taka decyzja? Kwestia światopoglądu?
Artur przez wiele lat miał problemy z Achillesami. Był u wielu specjalistów w całej Polsce. Pomagał mu chociażby Ryszard Biernat z Olsztyna, doskonały fizjoterapeuta. Każdy mówił, że jedyne rozwiązanie to operacja i czyszczenie. Artur zaczął się bardziej interesować tematem i postanowił, że spróbuje zmienić dietę. Początkowo byłam bardzo sceptyczna. Pochodzę ze wsi i całe życie mięso było obecne w moim menu. Ale stopniowo dałam się przekonać. Tak na dobrą sprawę od dwóch lat nie stosujemy żadnych odżywek, żadnych suplementów. Rano zaczynamy od soku, po treningu też zawsze mamy przygotowany sok owocowy lub warzywny. Efekt jest taki, że Artur jest w stanie biegać. Rok temu regularnie trenował z Marcinem Lewandowskim na szczecińskiej Arkonce i robił niesamowite jednostki. A jeszcze jakiś czas temu, jak szliśmy gdziekolwiek z samego rana, to zostawał cztery kroki za mną, bo był obolały jak stary dziadek.
Jak to się stało, że Artur został Twoim trenerem?
Od szkoły średniej, przez 8 lat trenowałam w Olsztynie, gdzie trafiłam na wspaniałych Zbigniewa i Bronisławę Ludwichowskich. Wiele im zawdzięczam i nie chodzi mi jedynie o trening, ale też o pomoc w życiu. Nie byłabym tą samą osobą, gdyby nie oni. Po skończonych studiach, w roku 2016, przeniosłam się do Artura, do Szczecina. Nie chciałam mieć trenera na telefon, uważam, że to nie spełnia swojej roli. Początkowo wiele pomysłów Artura kwestionowałam. Chciałam biegać po swojemu. Tak naprawdę dopiero od 2-3 lat ufam mu i przestałam podważać jego koncepcję.
Po zeszłorocznych medalach mistrzostw Polski zostałaś objęta szkoleniem związku?
Nie. Mogę natomiast liczyć na pomoc MKL-u Szczecin. Poza tym, dzięki ostatnim sukcesom zostałam doceniona w swoich rodzinnych stronach, przez Wójta Gminy Lubawa. W Szczecinie są programy dla zawodników, którzy byli na igrzyskach, albo mieli medal na mistrzostwach Europy. Jeśli jednak chodzi o medale mistrzostw Polski miasto jest w stanie wesprzeć zawodnika do 26 roku życia, więc już się nie łapię. Trzeba walczyć i dalej się pokazywać.
Czyli można powiedzieć, że jesteś na całorocznym zgrupowaniu w Szczecinie, tak?
Poza sytuacjami, gdy przyjadę do domu rodzinnego pod Lubawę, to tak, przez większą część roku trenuję na Arkonce. Ostatni raz byłam w Szklarskiej 3 lata temu.
Robicie w Szczecinie okresy imitujące warunki obozowe, kiedy trenujecie dwa razy dziennie?
Rzadko. Stawiamy na to, żebym była wypoczęta. Tutaj są jeszcze duże rezerwy. Kiedyś próbowałam robić po dwa treningi, ale to mi się często odbijało czkawką. Zwłaszcza, jeśli nie było przy tym odpowiedniej regeneracji. Wychodzimy z założenia, że lepiej zrobić jeden trening, a porządnie, niż zwiększać objętość i ryzykować kontuzją. Dmuchamy na zimne.
Niebezpieczne są takie przypadki, jak Twój. W PZLA mogą pomyśleć, że skoro zawodnik poprawia się o 7 minut w półmaratonie, trenując w domu, za swoje, to nie ma sensu wysyłać go na obóz klimatyczny…
Jest wielu zawodników, którzy zrobili wyniki, nie będąc objętymi szkoleniem. Wiadomo, że fajnie byłoby mieć obozy i zostać docenionym przez związek, ale też rozumiem ich zasady kwalifikacji. Ja dalej będę trenować. Może uda się pozyskać sponsora. Na razie inwestuję swoje oszczędności.
Macie z Arturem upatrzone miejsce za granicą, gdzie szczególnie chcielibyście trenować?
Na pewno tam gdzie jest ciepło, bo jestem zmarzluchem (śmiech). Artur bardzo chciałby jechać do Kenii. Na razie trening w Szczecinie nam wystarcza, żeby robić wyniki. Ale jeśli będziemy chcieli wskoczyć półkę wyżej, to na pewno obozy są tutaj rezerwą.
Maraton jest w planach?
Zobaczymy. Jest z tyłu głowy. Na razie przełamałam się do półmaratonu. Już nie boję się tego dystansu. W tym sezonie łącznie przebiegłam go cztery razy. Na pewno przed maratonem chciałabym jeszcze poprawić życiówki w krótszych biegach. Inna sprawa, że do maratonu dobrze byłoby przygotowywać się w grupie. Artur jest w stanie mi pomóc, ale też nie chciałabym, żeby mój trening odbywał się kosztem jego przygotowań. Po długich problemach ze zdrowiem w tym roku zdobył w Poznaniu brąz na 5000 metrów i chciałabym, żeby też się dalej rozwijał…
Jest na to proste rozwiązanie. Musisz zacząć biegać treningi na jego prędkościach (śmiech).
Kto wie (śmiech). Niektóre dziewczyny na świecie tak biegają.
Maraton to taki bilet na imprezy międzynarodowe. Daje największe szanse na zrobienie minimum olimpijskiego i pokazanie się przed związkiem. Też tak na to patrzysz?
Start na igrzyskach jest marzeniem każdego sportowca i też o tym myślę. Na razie podchodzę do maratonu ze spokojną głową. Muszę poprawić życiówkę na dychę i w „połówce”. Nabiegałam w Pile 1:12:50, ale nie trafiliśmy z pogodą. Trasa fajna, ale było wietrznie i ciepło. W idealnych warunkach mogłoby być trochę lepiej. Myślę też o poprawieniu trójki, piątki. Chcę jeszcze popracować nad zapasem szybkości.
Większość zawodników, którzy dziś odnoszą sukcesy, jako seniorzy przebijali się też w młodszych kategoriach. U Ciebie historia jest zupełnie inna. Za juniora nawet miejsce w top 10 mistrzostw Polski było rzadkością…
I pewnie dlatego inaczej podchodzę do biegania. Doceniam to, co mam. Na swoich pierwszych OOM-ach (Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży – red.), byłam bodajże 19. Później pojechałam na przełaje i na starcie dostałam od jednej dziewczyny z łokcia w nos. Szkoda, bo akurat miałam wtedy formę. Pobiegłam cała zakrwawiona i skończyło się na miejscu w pierwszej dwudziestce. Jak byłam dobrze przygotowana na mistrzostwach Polski juniorów na przeszkodach, to wpadłam na belkę przed rowem z wodą i nie dobiegłam. Za młodzieżówki dużo czasu poświęcałam na studia. Trening był, ale nie w takim wymiarze, jak powinien.
Były momenty, kiedy chciałaś rzucić bieganie i zająć się normalnym życiem?
Trzeci rok studiów był najbardziej kryzysowy. Trafiły mi się dwie jesienne poprawki, z dwóch najcięższych przedmiotów na prawie. Chciałam rzucić biegowe buty w kąt. Traf chciał, że w podobnym okresie były młodzieżowe mistrzostwa Polski. Dla mnie była to ostatnia szansa, żeby zdobyć medal mistrzostw Polski w tej kategorii, bo od następnego sezonu przechodziłam do seniorek. Miałam jednak wielką barierę psychiczną przed rowem z wodą. Po dwóch wypadkach, niemal zatrzymywałam się przed belką. Bardzo pomógł mi wtedy Artur. Pojechaliśmy potrenować do Szklarskiej… Skończyło się na tym, że wróciłam z młodzieżówki z brązowym medalem.
Dwa lata temu nie miałaś żadnego seniorskiego medalu mistrzostw Polski, teraz masz sześć. Trudno jest w to uwierzyć?
Jeszcze rok temu rzeczywiście trudno było mi się z tym oswoić. Już na treningach, jak patrzyłam na zegarek, to nie wierzyłam, że kręcę takie odcinki. Później na zawodach zaczęłam rywalizować z dziewczynami, od których nie tak dawno dostawałam duble. Wiem, co to znaczy być w tyle i ledwo dobiegać do mety. Jedyną osobą, która cały czas we mnie wierzyła był Artur. Powtarzał: „Zobaczysz, jeszcze będziesz biegać szybko”.