Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Jeszcze rok temu uliczną dychę robił w 32 minuty z okładem. W ostatnią sobotę ustalił życiówkę na 30:29. Na mecie czuł, że mógłby tym tempem przebiec 5 kilometrów ekstra. Jest na fali, od czerwca nie przegrał zawodów. Kim jest 22-letni Krzysztof Tschirch, który podbija jesienne biegi uliczne? Rozmawiamy o narciarskich początkach, współpracy z Dariuszem Kruczkowskim, łączeniu treningów z pracą zawodowego żołnierza i poprawie szybkości, która stała się kluczem do tegorocznego postępu.
Zacznijmy od najważniejszego – jak prawidłowo wymawia się Twoje nazwisko?
„Tsch” czyta się jak „cz” – Czirch.
I wszystko jasne. Trzeba się jego porządnie nauczyć, bo tej jesieni regularnie wyskakuje na pierwszym miejscu wyników biegów masowych. Po efektownym zwycięstwie na 5 km w Warszawie, w ostatnią sobotę dołożyłeś wygraną na 10 km na Torze Poznań. Jak wyglądał bieg po życiowe 30:29?
Pierwszy raz biegło mi się dychę od początku do końca naprawdę luźno. Ruszyłem mocno na 3 km do mety i jedyne co mnie limitowało to prędkość. Mógłbym tym tempem ciągnąć nawet pięć kilometrów dłużej.
Aż tak?
Może to kwestia emocji i radości, ale zazwyczaj padałem na mecie, tym razem było inaczej. Jestem w takiej formie, że tylko korzystać.
Pierwsza piątka w 15:25, druga w 15:04, uczciwy negative split…
Gdyby była większa ekipa do biegania, byłoby jeszcze lepiej. Podobnie zresztą miałem w Warszawie, gdzie też musiałem końcówkę lecieć sam (Krzysiek 26.09 podczas New Balance Bieg na Piątkę przy okazji Maratonu Warszawskiego uzyskał życiowe 14:46 – red.).
Skąd w ogóle wziąłeś się w bieganiu?
W czasach gimnazjalnych trenowałem przez krótki czas biegi narciarskie. Przełomowe były jedne zawody, podczas których miałem życiową formę, ale narty nie niosły. W tym sporcie bardzo ważny jest sprzęt, odpowiednie smarowanie i ogólnie serwis. Często potrafi zmienić się temperatura podczas zawodów i nagle narty przestają trzymać na podjazdach. Po jednej takiej sytuacji, gdzie miałem formę życia a przez źle przygotowany sprzęt nie mogłem jej wykorzystać, przestałem trenować. Wolałem uprawiać sport, w którym wszystko zależy w stu procentach ode mnie.
W czasach szkolnych – poza trenowaniem na nartach – zdarzały Ci się też wyjazdy na zawody lekkoatletyczne? Jakiś tysiączek na powiatach?
Dopiero w gimnazjum wytypowano mnie do drużyny na szkolne przełaje. Zająłem drugie miejsce i wygrałem z chłopakami, którzy trenowali biegi narciarskie. Wszyscy byli w szoku i pytali skąd się wziąłem? Na drugi dzień był już u mnie trener i zaproponował dołączenie do klubu narciarskiego. Wcześniej w podstawówce specjalnie się nie odznaczałem. Na 60 metrów nie mogłem złamać 10 sekund. W Jeleniej Górze, skąd pochodzę, był nacisk głównie na sporty zimowe. W szkole większość trenowała albo biegi narciarskie albo saneczkarstwo.
W Polsce są dobre warunki do uprawiania tego typu sportów?
Nie mogliśmy narzekać. Trasy, zwłaszcza w Jakuszycach są naprawdę dobrze przygotowane. W listopadzie-grudniu często mieliśmy obozy w Livigno. Jak wracaliśmy to najczęściej w Polsce był już śnieg, więc można było normalnie trenować na miejscu.
Narciarska przeszłość pomaga Ci teraz w bieganiu?
Myślę, że dużym plusem jest przygotowanie siłowe. Na pewno na nartach bardzo ważna była siła rąk. Ciężko było dobrze pojechać bez mocnych odepchnięć.
Zaliczyłeś może jakąś spektakularną wywrotkę na nartach? Na zjazdach pewnie można się porządnie rozpędzić…
Pamiętam jedną historię… To było między gimnazjum a technikum. Miałem piąty raz w życiu narty na nogach i pojechałem na swój pierwszy puchar Polski. Trasa była trudna, jedna z najtrudniejszych jakie mamy w kraju. Był ostry zjazd, który kończył się zakrętem o 180 stopni. Trzeba było go pokonać sześć razy i za każdym razem tam leżałem.
Twój trener Dariusz Kruczkowski to uznana firma, multimedalista mistrzostw Polski. Kiedy zaczęliście współpracę?
To był przypadek. Odezwałem się do trenera niedługo o tym, jak wygrałem jeden z biegów przy okazji Chojnik Maratonu w 2017 roku. Zaraz będzie 5 lat jak razem trenujemy.
Na jakim byłeś poziomie, jak zaczynaliście?
Regularnie startowałem wtedy w Parkrunach w Jeleniej Górze. Tam trasa miała niespełna pięć kilometrów i wychodziło mi w 17:20-17:15. Z tego byłem w stanie nabiegać 35:30 na dychę.
Póki co więcej o Twoich sukcesach można było powiedzieć w kontekście biegów górskich. Rok temu byłeś 5 w biegu na Wielką Sowę i zdobyłeś brąz MP na krótkim dystansie. Jak górskie starty wpisują się w Twoje przygotowania?
Pod góry specjalnie się nie szykowałem. Z trenerem skupiamy się na poprawie wyników na ulicy i stadionie. Chcę łapać szybkość. Góry były jedynie dodatkiem. Wyniki, o których wspomniałeś, przyszły z treningów pod płaskie dystanse.
Sporo startowałeś w ostatnim czasie na bieżni. 4:08 to Twoja aktualna życiówka na półtoraka?
Zgadza się, ale wiem, że mogę z tego jeszcze sporo urwać. Trochę nie miałem szczęścia, żeby trafić na mocniejszy bieg. Wszystko co leciałem, leciałem sam. Ogólnie nigdy nie lubiłem krótszych dystansów. Lepiej czułem się na piątkę czy dychę. Brakowało mi szybkości, biegałem z wytrzymałości.
Najwidoczniej stawienie na bieżnie zdaje egzamin, bo postęp jest ogromny. Jeszcze rok temu biegałeś 10 km na ulicy w 32:09, na stadionie masz życiówkę 31:46. Jest zaskoczenie czy po prostu taki był plan?
Trener mówił, że jestem w stanie biegać na takim poziomie, ale nie spodziewałem się, że jego słowa sprawdzą się aż tak szybko.
Co było kluczowe w przygotowaniach do jesieni?
Zimą obudowaliśmy się większą liczbą kilometrów, co wiązało się z robieniem dwóch treningów dziennie. W ostatnim czasie postawiłem jednak na szybkość. Chodzi o treningi typu 20×200 m, 15×200 m w widełkach 32-28 sekund. Ogólnie, dużo krótszych, szybszych odcinków. Kiedyś tego nie lubiłem, ale spodobało mi się. Cały czas poprawiam prędkość. Progres mnie napędza.
A co z dłuższymi tempówkami?
Przed Goleniowem (chodzi o wiosenne MP na 10000 m – red.) było więcej dwójek, trójek, czwórek. Tym razem co najwyżej 300, 500, 600 m, raczej nic dłuższego. Dlatego tym bardziej nie wiedziałem, ile będę w stanie z takiego treningu nabiegać.
Jak wychodzą Ci biegi ciągłe?
Różnie. Wiadomo, że sporo zależy od samopoczucia. Raz jestem bardziej zmęczony po pracy, raz mniej. Staram się podchodzić do tego treningu, jak do jednostki, która ma mnie podbudować, a nie zajechać. Zajechać mam się na zawodach. Od dłuższego czasu tempo drugiego zakresu utrzymuje się u mnie na stałym poziomie, czyli 3:30-3:40/km. Na korzyść zmienia się za to tętno. Jest niższe i szybciej spada zaraz po biegu.
Na wielu zdjęciach z treningów jest z Tobą trener. To nie jest dzisiaj takie oczywiste, często trenerzy ograniczają się do współpracy online, suchej rozpiski planów…
Mega to doceniam, że kiedy tylko trener może, to jest ze mną na treningu. To bardzo buduje. Cieszyłem się, że był ze mną w sobotę w Poznaniu, bo wiedziałem, że jestem w stanie nabiegać dobry wynik. Zależało mi, żeby przy tym był, żeby zobaczył, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Szczególnie, że wiosną w Goleniowie obaj liczyliśmy na coś więcej. W Poznaniu momentami wydawało mi się, że trener cieszył się nawet bardziej ode mnie. Radość była niesamowita. Poza trenerem, często na trudnych, tempowych treningach pomaga mi też przyjaciel Filip. Mogę dzięki niemu jeszcze bardziej podkręcać tempo na końcówkach.
Jesienną formę wykuwałeś m.in. podczas obozu na Słowenii. Nietypowy kierunek. Jakie tam są warunki do biegania?
To był tak naprawdę mój jedyny obóz w tym roku. Zazwyczaj szukaliśmy wyjazdów do Włoch i Austrii, ale tym razem udało się trochę przez przypadek pojechać na Słowenię, dokładnie do Kranjskiej Gory. To są rejony skoczni narciarskiej w Planicy. Dużo płaskich terenów, miałem do dyspozycji chociażby 60 kilometrową ścieżkę rowerową. Na szczyty wbiegałem rzadko. Większość treningów zrealizowałem na wysokości około 800 metrów nad poziomem morza.
Rozumiem, że to był obóz klubowy – Karkonosz Running Team?
Tak, można się do nas zawsze dołączyć na taki wyjazd. Wiem, że niektórzy boją się napisać, bo myślą, że ciężko się dostać. Każdy kto raz z nami pojechał, ten sobie chwali. Atmosfera jest fajna, trening w takiej grupie idzie super.
Od niedawna jesteś zawodowym żołnierzem. Jak wygląda łączenie pracy z trenowaniem?
Jak szedłem do wojska myślałem, że będzie to wyglądać inaczej. Dużo zależy od tego do jakiej jednostki się trafi. U mnie wygląda to w ten sposób, że od 7 do 15:30 jestem w pracy i poza bieganiem muszę trenować dwie dodatkowe dyscypliny: bieg patrolowy i biegi na orientację. Jednostkę mam w Bolesławcu, godzina drogi od mojej rodzinnej Jeleniej Góry. Jak mam możliwość to w weekendy zjeżdżam w swoje rejony. Uwielbiam tutaj biegać, chociażby na Drodze pod Reglami.
Długo musiałem scrollować Twoją tablicę na Facebooku, żeby dojść do ostatnich zawodów, których byś nie wygrał. Poza Poznaniem i Warszawą, pierwszy byłeś też w Twardogórze, Ząbkowicach, Jeleniej Górze… Kiedy ostatni raz nie przekroczyłeś mety jako zwycięzca?
Kurczę, dobre pytanie (śmiech). Faktycznie dużo startowałem w ostatnim czasie też w różnych mniejszych biegach. Bodajże od czerwca nie zdarzyło się, żebym zajął inne miejsce, niż pierwsze.
Można się uzależnić.
To faktycznie nakręca.
Widziałem w Twoich wpisach, że współpracujesz z psychologiem sportowym. Co Ci to daje?
W czerwcu miałem ciężki okres i w pewnej chwili nawet myślałem nad skończeniem z bieganiem. W tym czasie najbardziej pomogły mi rozmowy z trenerem i właśnie z Joanną Misiakowską, psychologiem sportowym. Na co dzień taka współpraca pozwala mi lepiej skupić się na celu, wyrzucić z głowy wszystko, co może mnie w jakiś sposób rozpraszać.
Powiedz na koniec, jak się zapatrujesz na swoją biegową przyszłość? W ciągu roku z chłopaka na poziomie 32 minut na 10 km, jesteś gościem z widokami na łamanie 30 minut. Szanse są tym większe, że masz dopiero 22 lata. Jeśli chodzi o młodzieżowców chyba tylko Olek Wiącek biegał w tym roku 10 km na ulicy, tak jak Ty.
Zawsze chciałem załapać się do czołówki. Wiedziałem, że wykonuję naprawdę mocny trening i wierzyłem, że za rok, może dwa będę w stanie rywalizować z chłopakami. Stało się to szybciej. Najbliższym celem na pewno są przełajowe mistrzostwa Polski, które wypadają w listopadzie. To mój ostatni rok w kategorii młodzieżowca, więc tym bardziej chcę tam powalczyć o fajny wynik. Może nawet o medal.