Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Ostatnio idzie jak przecinak. Jesienią przebiegł osiemsetkę w kosmiczne 1:44.84, a tej zimy zdążył już poprawić dwa halowe rekordy Polski juniorów. Do 600 m w 1:17.84, w poprzednią sobotę dorzucił 800 m w 1:47.63. Z Kacprem Lewalskim porozmawialiśmy o wychodzeniu z cienia Krzyśka Różnickiego, presji, niebotycznym poziomie juniorskich mistrzostw świata w Nairobi, nielubianych ciągłych, zmianie barw klubowych i planach na przyszłość.
Znalazłem filmik z rekordowego biegu w Spale. Wygląda, że wszystko poszło po Twojej myśli. Do 600 m miałeś prowadzenie, a później wykończyłeś temat sam. Pamiętasz międzyczas po 3 kołach?
1:20.5-1:21, coś w tym stylu. Przed biegiem dogadaliśmy się, że Filip (Rak – red.) będzie prowadził, więc dla mnie super. Biegło mi się luźno, obserwowałem sobie międzyczasy i kiedy na 250 metrów poczułem, że robi się wolno, to wyszedłem na czoło.
Wynik 1:47.63 Cię zaskoczył?
Zaskoczył. Parę dni przed startem powiedziałem trenerowi, że czas poniżej 1:48 biorę w ciemno. To jest super wynik, a cały czas jestem juniorem. Dopiero w tym roku skończę 19 lat.
Jak wyglądały przygotowania do hali?
Skończyłem roztrenowanie w październiku. Pierwszy obóz był w grudniu w Wałczu. Tam dopiero wykonałem konkretniejszą pracę. Zaczęliśmy od standardowej bazy. Więcej kilometrów, ciągłe, krosy, siłki biegowe. Później udało się pojechać na obóz do Monte Gordo. Super warunki, ciepło, byłem tam pierwszy raz i bardzo mi się podobało. Można było założyć kolce i pobiegać szybciej po bieżni.
Lubisz ten wstępny okres, kiedy jest więcej kilometrów w terenie, a mniej tartanu?
Zdecydowanie nie. Krosy w lesie, ciągłe… nie sprawia mi to frajdy. Nie jestem typem wytrzymałościowym. Wolę biegać tempo. Zawsze wyczekuję tego momentu, kiedy można założyć kolce. Mimo że, po pierwszych kolcach łydki są zawsze obolałe.
Jak Ci w takim razie wychodzą te nielubiane ciągłe? Bliżej 3:30, czy 4:00 na kilometr?
Różnie. Ogólnie nie jestem typem zawodnika, który lubi analizować treningi. Co powie trener, to robię. Ale jeśli mam już zbudowaną bazę, jestem w dobrym bieganiu, to 5 km po 3:30-3:35/km czy 6 km między 3:35 a 3:40/km – są w miarę okej. O wszystkim decydują trenerzy. Ja tylko biegam.
Wracając do Twojego halowego 1:47, skoro jesienią na stadionie pobiegłeś 1:44.84, to w teorii powinieneś biegać pod dachem nawet 1:46. Tak to się mniej więcej rozkłada u seniorów, że pod dachem biegają 1-1.5 s wolniej…
Można tak na to patrzeć. Jednak ja w tym roku do hali specjalnie się nie przymierzam. Zostały mi mistrzostwa Polski (w najbliższy weekend w Rzeszowie – red.), później mam nadzieję, że uda się wystartować w Orlen Copernicus Cup (22 lutego w Toruniu – red.) i to tyle. Wiadomo, że po Chorzowie, gdzie nabiegałem kosmiczny wynik, ludzie będą ode mnie oczekiwać więcej. Ja do tego tak nie podchodzę. Wynik jest super, duże zaskoczenie, ale nadal skupiam się na pracy. Nie mam ciśnienia, że w następnym sezonie muszę to poprawić. Przede wszystkim, chcę się ustabilizować. Najważniejsze jest dla mnie zdrowie. Jak będzie zdrowie, to będą wyniki.
A gdyby jednak w tym krótkim sezonie halowym udało się zrobić minimum 1:46.7 na Belgrad?
Nawet, gdybym zrobił minimum, to nie wystartowałbym w mistrzostwach świata. Jestem jeszcze zbyt młodym i mało doświadczonym zawodnikiem, żeby przeciągnąć sezon halowy tak długo (Halowe Mistrzostwa Świata odbędą się w dniach 18-20.03 – red).
Rok temu duży dylemat, czy ścigać się z seniorami na igrzyskach, miał Krzysiek Różnicki. Ciebie podobny ból głowy ominął, bo minimum zrobiłeś już po Tokio. Ale gdybyś jednak nabiegał swoje 1:44 w czerwcu, a nie we wrześniu, walczyłbyś o igrzyska olimpijskie?
Szczerze? Myślę, że chciałbym pojechać do Tokio, ale to byłby na pewno temat do przedyskutowania z trenerami.
W zeszłym sezonie letnim dużo się działo u Ciebie. W Tallinie zdobyłeś srebro juniorskich mistrzostw Europy. Z kolei kilkanaście dni przed kosmicznym 1:44.84 w Chorzowie, byłeś 6 w finale Mistrzostw Świata Juniorów w Nairobi. Jak zapamiętałeś tamten bieg? Kenijczycy otworzyli pierwsze koło w 49 sekund. Prawie jak Rudisha podczas bicia rekordu świata…
Już po pierwszych 100 m, jak zobaczyłem, jak chłopaki lecą, to mówię – ja cię kręcę, ale to jest bieganie. Finał mistrzostw świata juniorów był szybszy, niż finał igrzysk olimpijskich. Jest straszna różnica między bieganiem na mistrzostwach Europy, a świata. W Tallinie chłopaki biegali taktycznie, w Nairobi Kenijczycy się nie oszczędzali. Czy to były eliminacje, półfinał czy finał, za każdym razem biegali mocno od startu i chcieli zamęczyć resztę. I to wszystko na wysokości 1700 metrów nad poziomem morza. Ja nigdy nie trenowałem w hipoksji, to był mój pierwszy raz w takich górach. Treningowo niewiele tam zrobiłem poza truchtem po 5:00/km.
Jak przed startem patrzyłeś na kenijskich rywali, którzy potem strzelili 1:43-1:44, to myślisz, że oni rzeczywiście są nastolatkami, czy jednak wyglądają na chłopaków z przekręconym licznikiem, jeśli chodzi o realną datę urodzenia?
Nie mi to oceniać. Ale jeśli zwycięzca jest z rocznika 2004 i robi 1:43 po dwóch mocnych biegach, to wow, ale coś jest chyba nie tak. Ja po każdym biegu byłem wyczerpany, czułem tę wysokość. W finale, do sześćsetki jeszcze wytrzymałem. Później już płynąłem.
Tym bardziej ciekawe, że kilkanaście dni później złamałeś 1:45. Analizowaliście z trenerem, skąd aż taki wynik w momencie, gdy już byliście po imprezie docelowej? Zjazd z gór zadziałał?
Sam byłem w szoku. Wróciłem z Kenii i nic wielkiego nie robiłem. Tylko trucht. Czułem się ciężko, noga mi się nie kręciła, więc trener powiedział, że odpuszczamy. Przyszła propozycja startu na Memoriale Kamili Skolimowskiej. Zastanawiałem się, czy biec, bo byłem zmęczony po długim sezonie. Po rozmowach z trenerami myślimy, że to Kenia oddała. Start wyszedł idealne 12 dni po zjeździe z gór.
Są jakieś objawy sodówki po takich sukcesach?
Nie, myślę, że nie. Nie podchodzę tak do sukcesów, żeby się z kimś porównywać. Skupiam się na tym, co robię. Idę po swoje.
W ostatnich dwóch sezonach więcej mówiło się o Krzyśku Różnickim, jako wielkiej biegowej nadziei. Po halowym rekordzie Polski na 600 m z 2020 roku trochę musiałeś zejść na dalszy plan. Jak się z tym czułeś?
Śmiejemy się z Krzyśkiem, że kiedyś się nie lubiliśmy. Teraz wygląda to zupełnie inaczej. Jesteśmy w stałym kontakcie. To, że Krzysiek w ostatnim czasie wychodził ze mną na bieg w roli faworyta, dla mnie super, bo nie miałem presji. Mogłem wygrać, ale nie musiałem. Trener mi zawsze powtarza, żebym robił swoje i dążył do swoich celów.
Jak się dogadujesz z trenerem Czesławem Nagym? Dzieli Was spora różnica wieku…
Trener jest super człowiekiem. Wychowuje mnie nie tylko na zawodnika ale też na człowieka. Bardzo trenera szanuję i cieszę się, że na niego trafiłem.
Co sobie myślisz, gdy przeglądasz, słabsze od swoich, juniorskie wyniki starszych mistrzów – Lewandowskiego, Kszczota, Czapiewskiego?
Fajnie, że biegam szybciej, że z sezonu na sezon się rozwijam. Cieszę się, że jestem zdrowy. Zobaczymy, co będzie za kilka lat. Było wielu świetnie zapowiadających się juniorów, a później różnie to wyglądało. Nie pompuję balonika. Podchodzę do tego na chłodno.
Sprawiasz wrażenie osoby twardo stąpającej po ziemi, z dużą pokorą do życia, sportu… Skąd taka cecha u nastolatka?
Trener często powtarza, że lepiej pobiec odcinek za wolno, niż za szybko. Mam zawsze te słowa w głowie. Po prostu, nie śpieszę się. Cieszę się z tego, co mam.
W tym roku matura. Z czego piszesz?
Wybrałem rozszerzony angielski i geografię. Miałem w planach biologię, ale jest strasznie ciężka i trzeba na nią poświęcić dużo czasu.
Co po maturze?
Jeszcze nie mam sprecyzowanego kierunku. Na pewno chcę studiować, ale co, gdzie? Nie wiem. Ostatnio wszystko w moim życiu dzieje się szybko. Rok temu nie powiedziałbym, że będę w tym miejscu, w którym jestem. Zobaczymy, co przyniesie czas.
Zmieniłeś przynależność klubową. Skąd pomysł na transfer do AZS UWM Olsztyn?
Miasto Elbląg nie dawało mi większej pomocy. Dostawałem bardzo małe stypendium. Po zdobyciu srebrnego medalu mistrzostw Europy w Tallinie w nagrodę dostałem bon na 300 złotych. Jakiś czas temu była też sytuacja, że zwolniono mojego trenera. Super się wtedy rozwijałem, pobiłem rekord Polski juniorów młodszych na halowe 600 metrów (1:20.11 w 2020 roku – red.). Z każdych mistrzostw Polski przywoziłem medal. To była dla mnie niezrozumiała sytuacja i brak szacunku. Dlatego odszedłem.
Jakie plany startowe na sezon letni?
Mistrzostwa Świata Juniorów w Cali i seniorskie Mistrzostwa Europy w Monachium. Z naciskiem na „juniorkę”. To będzie mój ostatni sezon w tej kategorii, później wchodzę do „młodzieżowca”. Jakby się udało też dostać na „seniorkę” do Monachium, to byłoby super.
Zanim stadion, to już w najbliższy weekend w Rzeszowie halowe mistrzostwa Polski juniorów. Wystąpisz w roli mocnego faworyta do złota. To jest dobra sytuacja dla Ciebie, czy jednak wolisz startować z pozycji czarnego konia?
Lepiej być czarnym koniem. Mniejsza presja. Teraz jadę do Rzeszowa, jako faworyt i wszyscy myślą: jak mógłby nie wygrać, przecież ma taką przewagę? Nigdy nie można być do końca pewnym. To jest bieg. Wszystko może się wydarzyć. Na bieżni każdy jest równy. Chłopaki mogą zaskoczyć. Trzeba być pewnym siebie, ale zobaczymy, co to przyniesie.
Zdjęcia: Mariusz Mazurczak