Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
Wysoka temperatura, wysoka wilgotność i wysoki poziom sportowy. To wszystko czekało na biegaczy podczas Bank of America Chicago Marathon. Dodatkowo jak przystało na Wietrzne Miasto wiatr postanowił kolejny raz utrudniać zmagania zawodników. Wysokie miejsca zajęli przedstawiciele gospodarzy, a Mistrzyni Świata pokazała jak wygląda fantazyjne bieganie. Zapraszamy do relacji z Chicago.
W trakcie prezentacji główny faworyt gospodarzy Galen Rupp sprawiał wrażenie bardzo zrelaksowanego. Po starcie znalazł się w grupie kilkunastu biegaczy, w której poza zawodnikami z Afryki był Japończyk Kengo Suzuki, rekordzista kraju 2:04:56.
Prowadzący męską elitę zając od początku biegł w oderwaniu od czołówki. Na trzecim kilometrze postanowił do niego dołączyć Etiopczyk Shifera Tamru. Piąty kilometr minął w 14:36 (prognoza na 2:03:12) z siedmiosekundową przewagą nad resztą czołówki.
Wśród kobiet Ruth Chepngetich ruszyła szaleńczo na wynik 2:11:43 mijając piąty kilometr w 15:37. Podobną fantazją wykazała się Vivien Jerono Kiplagat, która biegła jedyne pięć sekund za Mistrzynią Świata. Trzecia była Meseret Belete Tola 16:02 i dalej już bardziej rozsądnie Sara Hall 16:43. Mocny początek rozerwał nie tylko czołówkę kobiet, ale i mężczyzn. Z kilkunastoosobowej grupy na piątym kilometrze już około ósmego kilometra zając bieg jedynie z Tamru. Reszta podzieliła się na małe grupki lub zawodników biegnących pojedynczo. Szybko około 150 metrową stratę złapał Rupp biegnąc samotnie w kontakcie wzrokowym z prowadzącymi. Trzymał się za to Suzuki, który biegł w tradycyjny japoński sposób, czyli mocno z czołówką jak długo się da.
Odważnie biegnący Tamru miał dużego pecha na jedenastym kilometrze. Na punkcie z płynami przegapił swój bidon rozglądając się ze zdziwieniem. Jako jedyny z grupy, która chwilę wcześniej znowu się połączyła, nie chwycił picia. Zgodnie z przepisami zawodnicy sami musieli sięgać po butelki ustawione na stołach. Równie duże zdziwienie w oczach miał jeden z wolniejszych zawodników męskiej, szerokiej elity gdy mijała go Chepngetich. W tym momencie kilkukrotnie patrzył na zegarek nie dowierzając chyba w tempo pokazywane na wyświetlaczu. Kenijka mimo wolniejszej drugiej piątki cały czas biegła na wynik 2:12. Chwilę później spragniony Tamru znowu zerwał tempo odrywając się od grupy oraz poganiając i wyprzedzając zająca.
Na trzynastym kilometrze Ruth Chepngetich zaczęła poganiać zająca i wyprzedzać go patrząc srogim wzrokiem na jego umęczoną twarz. Po 41 minutach pacemaker stanął wykończony wywołując mocne poruszenie na twarzy biegaczki. W dosyć wczesnym etapie biegu Kenijka została sama z uciekającym czasem. Szybko jednak dogoniła poprzedzających ją mężczyzn i wsiadła do pociągu z wolniejszą męską elitą.
W okolicach siedemnastego kilometra faworytka gospodarzy Hall biegła w grupie kilku mężczyzn. Chodnikiem, obok biegł jej mąż Ryan Hall dając jej wskazówki oraz dopingując. Ryan Hall to były maratończyk z życiówką 2:04:45 będący najszybszym białym biegaczem w historii maratonu. Wynik ten jednak nie był oficjalnie uznany ze względu na nieregulaminową trasę maratonu w Bostonie. Dodatkowo jest od czternastu lat rekordzistą kraju w półmaratonie 59:43.
W połowie dystansu sześcioosobowa grupa liderów pojawiła się po 62:29. Rupp biegł ze stratą jedenastu sekund na siódmym miejscu. Wśród prowadzącej grupy byli: Tamru, Suzuki, Kenijczycy Reuben Kipyego i Eric Kiptanui i Etiopczycy Chalu Deso i Seifu Tura.
Na tym etapie za fantazyjny początek płacić zaczęła Chepngetich, która zdecydowanie zwolniła mijając połowę w 67:34 i notując piątkę już o minutę wolniejszą niż pierwsza. Na drugim miejscu biegła Vivian Kiplagat 68:50. Trzecia była Hall z 1:11:37. Na czwarte miejsce awansowała za to Amerykanka to Keira D’Amato, która wyprzedziła słabnącą Etiopkę Belete Tolę.
Rupp w tym momencie biegł już ponownie w prowadzącej grupie. Ta na punkcie oddalonym trochę ponad dwanaście kilometrów od mety pojawiła się po 1:30:06. Oznaczało to mocne zwolnienie względem pierwszych kilometrów. Przewidywany wynik na mecie na tym etapie to 2:06:44. Nie było w tym nic dziwnego jeśli spojrzeć na zachowanie czołówki. Ta kilkukrotnie na poprzednich kilometrach oglądała się na siebie i dyskutowała, kto ma prowadzić bieg po zejściu zająca. Atak nastąpił chwilę później gdy szarpnęli Tura, Kiptanui i Rupp. Amerykanin miał z tej trójki najgorszy rekord życiowy jednak w dorobku posiadał już i zwycięstwo w Chicago jak i medal olimpijski na dystansie maratonu z Rio.
Najlepszą kobietą na trzydziestce była oczywiście dalej Chepngetich biegnąc samotnie i meldując się na 30 km z bezpieczną przewagą 1:38:13. Druga była Kiplagat, trzecia Hall. Liderka cierpiała jednak bardzo mocno biegnąc coraz wolniej. Między 25, a 30 kilometrem pobiegła 17:21 w porównaniu do 15:37 z pierwszej piątki.
Etiopczyk Seifu Tura na pięć kilometrów do mety postanowił przetestować rywali. Na zakręcie zrobił kilka mocniejszych kroków urywając zarówno Kiptanui i Ruppa. Na długiej i szerokiej prostej trzeci Rupp odbiegł bardzo szeroko od Erica Kiptanui, a następnie zaczął go wyprzedzać. Rywal szybko zorientował się w zamiarach gospodarza i ściął w jego kierunku siadając mu na plecach. Ten moment bardzo dobrze pokazywał jak wyglądają zawiłości taktyczne w biegu maratońskim na najwyższym poziomie. Rupp jednak spokojnie poradził sobie z Kenijczykiem urywając go chwilę później na bezpieczną odległość.
Na czterdziestym kilometrze Tura miał dziewięć sekund przewagi nad Ruppem i dwadzieścia jeden nad Kiptanui. Etiopczyk biegł mocno, jednak często oglądał się za siebie kontrolując przewagę nad rywalami. Mogło to sygnalizować problemy lidera, ale nie tym razem. Seifu Tura wpadł na metę z wynikiem 2:06:12. Drugi był Galen Rupp 2:06:35, trzeci Eric Kiptanui 2:06:51.
Na trzydziestym piątym kilometrze pierwsza dwójka kobiet cały czas biegła bez zmian, jednak na trzecim miejscu nastąpiła zmiana i starszą Hall zmieniła Emma Bates. Co ciekawe Bates zbliżała się też mocno do zwalniającej na drugim miejscu Kiplagat. Dogoniła ją przed czterdziestym kilometrem. W tym samym czasie Hall, której pomagała aż dwójka pacemakerów biegła wygięta z wyraźnym grymasem na twarzy na trzecim miejscu.
Ruth Chepngetich notując coraz wolniejsze tempo dobiegła na pierwszym miejscu w 2:22:31 kończąc ostatnie dwa kilometry już bardzo wolno w około 3:40 min/km. Druga na mecie była dość niespodziewanie Emma Bates z uśmiechem i nową życiówką 2:24:20. Co ciekawe Bates pobiega drugą połowę o ponad pół minuty szybciej niż pierwszą. Trzecia była Sara Hall 2:27:19 kończąc bieg z ogromnym grymasem i zataczając się za metą notując wynik bardzo oddalony od życiówki.
Bieg w Chicago nie zawiódł i dał wiele emocji kibicom. Oglądaliśmy szaleńcze zrywy, taktyczne rozgrywki i niespodziewane obroty sytuacji, a wszystkiemu towarzyszył tradycyjny wiatr. Jeśli ktoś ma mało już jutro kolejny wielki bieg, czyli Boston Marathon. Emocje jeszcze nie opadły, a już szykują się kolejne. Co ciekawe po biegu w Berlinie dwa tygodnie temu (2:38:32), w Londynie tydzień temu (2:34:04) i dzisiaj w Chicago (2:46:39) jutro stanie na starcie w Hopkinton stanie Shalane Flanagan. Srebrna medalistka na 10 000 metrów z Pekinu, wielkokrotna rekordzistka kraju i zwyciężczyni NY Marathon ma zamiar zaliczyć jesienią wszystkie biegi World Marathon Majors z wynikami grubo poniżej trzech godzin.