iwona bernardelli dziecko
22 maja 2021 Paweł Machowski Sport

Wróciłam!


Tegoroczny maraton w Dębnie to bieg, o którym polscy kibice pamiętać będą latami. Nieoczekiwany wysyp minimów olimpijskich zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn, przyćmił nieco jeszcze jedno wydarzenie, które w innych okolicznościach z pewnością wzbudziłoby ogromne emocje. Rywalizację kobiet na 4 miejscu ukończyła Iwona Bernardelli, której wynik 2:30:16 nie zapewnił jej biletu do Tokio, ale przypieczętował zakończenie czteroletniej przerwy od startów na najwyższym krajowym poziomie.
Media lubią historie takie jak Pauli Radcliffe, której macierzyńska pauza trwała niewiele dłużej niż spektakularne 2:15:25 z londyńskiego maratonu, jednak u innych kobiet droga ta potrafi być znacznie dłuższa i bardziej wyboista. Z Iwoną Bernardelli porozmawialiśmy o tym, co działo się u niej od 2017 roku, kiedy zdecydowała się zostać mamą i jak wiele ciężkich momentów przeszła, aby ponownie ścigać się z najlepszymi biegaczkami w kraju. 


Paweł Machowski (bieganie.pl): Jak oceniasz swój występ w Dębnie? Czy jesteś zadowolona z wyniku?

Iwona Bernardelli: Zależy jak na to spojrzeć. Jeżeli będziemy rozpatrywać to w kategorii, co chciałam tam osiągnąć, to niestety nie udało się. Nie osiągnęłam minimum olimpijskiego i to chyba najbardziej boli. Dla mnie to był cel numer 1 – pobiec szybciej niż 2:29:30. Nie mam jednak sobie nic do zarzucenia. Biorąc po, jaką pracę wykonałam w ostatnim czasie, pewnie wiele osób nie dałoby mi szans na wynik w granicach 2:30.

Przygotowania zaczęły się de facto od obozu w Portugalii na początku lutego. Postanowiłam pojechać na ten obóz, wyłożyć własne pieniądze, zaryzykować i zrobić wszystko, aby powalczyć o minimum. Miałam mało czasu, postawiłam wszystko na jedną kartę i wykorzystałam wszystkie swoje możliwości. Warto spojrzeć na to z innej perspektywy – tego, gdzie się zatrzymałam, czyli maraton na Igrzyskach Wojskowych w Ottawie w 2017. Pobiegłam tam z kontuzją, która była bardzo długo przeciągana i skończyła się operacją. Dębno to był mój pierwszy maraton po 4 latach, a to co przeszłam po drodze, to nie tylko ciąża, poród i macierzyństwo, ale też kontuzje, które się przytrafiły, więc dla wielu osób moje 2:30 to pewnie sukces.

Ja się bardzo cieszę, że już jako mama wróciłam na sensowny poziom. Myślę, że to dopiero początek i stać mnie na dużo lepsze bieganie. Na pewno bieg w Dębnie nie był dla mnie idealny i osobiście uważam, że byłam przygotowana, na to by pobiec minimum. Jednak nie wszystko ułożyło się po mojej myśli. Wyciągnęłam jednak wnioski i teraz wiem, że oprócz dyspozycji sportowej, sama muszę zadbać o szereg innych rzeczy, które przekładają się na wynik w maratonie, zamiast zostawiać je przypadkowi czy organizatorowi.

Iwona Bernardelli podczas zawodów w Bieganiu

Kiedy czułaś się lepiej przygotowana – teraz, czy wiosną zeszłego roku, kiedy Twoje plany startowe pokrzyżował koronawirus? 

W zeszłym roku, myślałam, że przełożenie Igrzysk to dla mnie dodatkowy czas na treningi i bycie w jeszcze lepszej formie. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przytrafi mi się kontuzja pod koniec lipca… Wróciłam wtedy po złamaniu w stawie krzyżowo-biodrowym, zaczynając we wrześniu od zera. W styczniu pobiegłam półmaraton „z treningu” (1:14:07 w Sewilli – przyp. red) i potem polecieliśmy do Stanów. Zjeżdżając z obozu w USA, moja forma wyglądała obiecująco. Na mnie bardzo dobrze działają wysokie góry i pewnie tego zabrakło w tym roku. Trudno powiedzieć, jak bym wtedy pobiegła – czasu nie cofniemy i nie przekonamy się. Wiem jedno, maraton w Dębnie to był mój czwarty start od 2017 roku. Biorąc pod uwagę jeszcze MP na 10 000 m w Goleniowie, daje to raptem 5 startów w 4 lata. Zatem brakuje mi startów, obiegania na prędkościach – to na pewno.
Może jakiekolwiek przetarcie przed Dębnem przyczyniłoby się do lepszego wyniku, ponieważ przed 2017 byłam przyzwyczajona do częstszego startowania na krótszych dystansach przed startem docelowym. Nie powiem też, że nie uzyskałam minimum, dlatego, że nie pojechałam w wysokie góry. Uważam, że 2:29:00 w równym biegu było w moim zasięgu, chociaż wcale nie musiałoby mi to dać przepustki na Igrzyska (Iza Paszkiewicz, która była przede mną, jest na liście rezerwowej i nadal nie wie, czy pojedzie, czy nie). Miałabym jednak chociaż połowicznie spełniony cel w postaci uzyskanego minimum.

Przyglądając się temu, jak pechowy był dla Ciebie 2020 rok, Twoje plany pokrzyżował nie tylko koronawirus, ale także kontuzja, która przyplątała się do Ciebie w drugiej połowie roku. Jeśli dobrze kojarzę, miałaś problemy, żeby tę kontuzję w ogóle zdiagnozować. Czy mogłabyś opowiedzieć, co Ci dolegało i czy udało Ci się znaleźć tego przyczynę? 

Niestety na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi. Najważniejsze, że w ogóle wróciłam do biegania. Nie wyglądało to obiecująco i w pewnym momencie naprawdę straciłam cień nadziei, że w ogóle będę mogła biegać. To był dla mnie bardzo ciężki okres. Zaczęło się na obozie w Jakuszycach, kiedy miałam niecały miesiąc do startu na MP na 5000 m we Włocławku i forma miała być na wrzesień, na MP na 10 000 m i MŚ w półmaratonie. Z dnia na dzień czułam się coraz lepiej, a nagle spuchło mi kolano. Nie byłam w stanie biegać, a nawet chodzić. Cały sierpień i wrzesień spędziłam na szukaniu przyczyny i nic nie przybliżało mnie do diagnozy. Miałam cały czas przerwę, nie byłam w stanie biegać i ćwiczyć. Co tydzień miałam punkcję i ściągany płyn, ponieważ z bólem rozsadzającego kolana, który wtedy czułam, nie byłam w stanie chodzić, normalnie funkcjonować, a co dopiero trenować. 

Iwona Bernardelli podczas biegu

Jak w takim razie udało Ci się wrócić do treningu?

W okresie wrzesień-październik byłam bliska depresji, naprawdę nie wierzyłam, że wrócę. Chciałam tylko, żeby to kolano przestało puchnąć i żebym mogła normalnie chodzić. Pięciu niezależnych lekarzy oglądało wyniki mojego rezonansu magnetycznego i nikt nie widział w nim żadnych strukturalnych zmian, które można by zoperować.

Trafiłam w końcu do doktora Krzesimira Sieczycha z Carolina Medical Center. Miałam mnóstwo badań, między innymi wykluczenie bakterii, wirusów, boreliozy itp. Bezpośredniej przyczyny nikt nie znalazł. W październiku dostałam zastrzyki w kolano tzw. Terapia Orthokine i zaczęłam truchtać z końcem miesiąca, korzystając przy tym z pomocy fizjoterapeuty Mateusza Pepłowskiego, również z Carolina Medical Center. Miałam też problemy z układem współczulnym – od lipca chodziłam cały czas niewyspana, a nie mogłam zasnąć. Mateusz to wszystko naprostował, zadbał o różne zmiany w moim organizmie, a ja zaczęłam też ćwiczyć pod okiem trenera przygotowania motorycznego – Doriana Łomży. Zaczęliśmy od wzmacniania całego organizmu, eliminowaliśmy moje słabsze strony.

Na początku listopada to kolano nadal puchło. Z biegiem czasu było coraz lepiej. Pierwszy bieg ciągły przebiegłam w drugiej połowie grudnia. Przed wyjazdem do Portugalii przebiegłam 3 biegi ciągłe i to by było tyle z moich przygotowań do obozu, porządnie zaczęłam trenować dopiero tam. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, co było bezpośrednią przyczyną mojej kontuzji, ponieważ musiałam kompleksowo zająć się całym swoich organizmem. Wiem jednak, że bez pomocy wymienionych osób nie udałoby mi się do sportu wrócić, za co im z tego miejsca bardzo dziękuję.

W trakcie przygotowań publikowałaś także bardzo emocjonalny post w mediach społecznościowych na temat poszukiwania przez Ciebie nowego klubu. Czy czułaś się w tym wszystkim osamotniona? 

Faktycznie zostałam bez pomocy, w najważniejszym momencie, czyli na rok przed Igrzyskami Olimpijskimi. Wzięło się to stąd, że nie pojechałem na mistrzostwa świata w półmaratonie i zostałam usunięta ze szkolenia PZLA. Z klubu także nie mogłam liczyć na wsparcie w postaci chociażby obozów. Postanowiłam zatem poszukać klubu, który byłby gotów wesprzeć mnie w przygotowaniach. Wiadomo, że jak jest dobrze, to jest dobrze – będąc w kadrze obozy nie były problemem, kiedy jednak przyszedł jeden z najgorszych momentów w mojej karierze, zostałam z nim sama. 

Iwona Bernardelli o  igrzyskach

Po dołączeniu do KS Prefbet-Sonarol masz już komfortowe warunki do trenowania? 

Jak najbardziej i bardzo się cieszę, że klub KS Prefbet-Sonarol wziął mnie pod swoje skrzydła i zaoferował swoją pomoc. To nie jest tak, że ja chcę coś dostawać za darmo, ponieważ na swoje wyniki ciężko pracuję i chcę swoimi osiągnięciami oraz medalami się odwdzięczać. Te dwa biegi, które zaliczyłam na wiosnę może nie są oszałamiające, ale zwiastują, że powoli się rozkręcam i jeśli zdrowie pozwoli, będzie tylko lepiej.

Cieszę się zatem, że wszystko wróciło na odpowiednie tory, i mam nadzieję, że starty w Dębnie i Goleniowie definitywnie zakończyły tę czteroletnią przerwę w Twojej karierze. Wróćmy jednak do jej początku i Twojego zajścia w ciążę. Powiedziałaś, że Twoja decyzja była zaplanowana i nastąpiła w odpowiednim momencie. To był odpowiedni moment dla Ciebie, czy może jest coś takiego jak „odpowiedni moment”, w którym sportsmenka może zostać mamą? 

Niestety kobiety nie mają takiej łatwej drogi jak mężczyźni. Nigdy nie będzie tego „odpowiedniego momentu”. Z doświadczenia wiem, że nie istnieje dobry czas, aby zrezygnować z treningu na potencjalnie dłuższy okres. Zawsze doradzam dziewczynom, które pytają o ten temat, że jeśli któraś z nich chciałaby mieć dzieci i jest tego pewna, żeby nie odkładała tej decyzji na później, „odpowiedni moment” nigdy nie nastąpi. Zawsze będą jakieś zawody, Mistrzostwa Europy, Igrzyska, Mistrzostwa Świata.

Oczywiście trzeba liczyć się z tym, jakie zmiany zajdą w ciele kobiety, która zachodzi w ciążę. Trzeba liczyć się także z przerwą, związaną z ciążą i połogiem. Nie można wykluczyć także niespodziewanej „cesarki”, która jest bądź co bądź zabiegiem operacyjnym, wtedy powrót do sportu jest wydłużony. Tak było w moim przypadku. Każda też inaczej przechodzi ciążę i poród. Chociaż widzę wiele kobiet, które trenują i startują w ciąży, a potem bardzo szybko wracają do siebie. Jestem dla nich pełna podziwu! Według mnie wszystko zależy od tego, jak się czujemy i czy wszystko jest w porządku z dzieciaczkiem. To są kwestie bardzo indywidualne.

Tak samo jest z powrotem do sportu – komuś sprawia trudności, a komuś przychodzi bardzo łatwo. Po urodzeniu też jest bardzo różnie, jedni rodzice mają pomoc, inni muszą radzić sobie sami, każde dziecko jest inne – jedno śpi cały czas, a ktoś inny ma bardzo aktywne dziecko. Warto słuchać cennych rad i wskazówek, wiele dowiadywać się od innych osób, ale trzeba przede wszystkim odnaleźć się w tej sytuacji na swój własny sposób i oczywiście pod kontrolą lekarza.

Iwona Bernardelli z dzieckiem

A czy ja dobrze zrozumiałem, że postanowiłaś połączyć zajście w ciążę z leczeniem kontuzji i zdecydowałaś się wykorzystać ten okres na regenerację aparatu ruchu, sfatygowanego latami kariery?

Można powiedzieć, że z tą kontuzją Achillesa biegałam wiele lat i nie było nigdy dobrego czasu, aby coś z nią zrobić, zawsze to było tylko zaleczanie. Pamiętam jak dziś, kiedy na miesiąc przed Igrzyskami Olimpijskimi w Rio nie byłam w stanie zrobić treningu, a jednak uważam, że przygotowałam wtedy życiową formę, chociaż oczywiście warunki, jakie tam panowały nie sprzyjały biciu rekordów. Już wtedy planowałam, że po IO robię porządek z nogą, jednak wszystko przesunęło się w czasie po zastrzyku, który pozwolił mi jeszcze przygotować się do maratonów w Osace i Ottawie, kiedy to kontuzja znowu dała o sobie znać i już nie było odwrotu, konieczna była operacja. W tym czasie zdecydowaliśmy się na dziecko i cieszę się, że nie miałam żadnych problemów z zajściem w ciążę, bo są przecież pary, które starają się o to latami.

Ta przerwa, to był dla mnie odpoczynek fizyczny, bo chociaż mój rekord życiowy nie jest tak dobry, jak bym tego oczekiwała, to jednak kosztował mnie wiele lat ciężkiej pracy. Potrzebowałam też odpoczynku psychicznego. Przez dobrych kilka lat biegałam z bólem i to nie był ten „dobry” ból, który był konsekwencją świetnego, acz wyczerpującego. To był ból, który uniemożliwiał mi zrobienie niektórych jednostek, powodował różne nerwowe sytuacje i dużą ilość stresu – czy uda mi się coś pobiec, czy nie, czy uda mi się wystartować. Dzięki tej przerwie chciałam zacząć kolejne przygotowania z czystą głową, z nową energią.

Czy po zostaniu mamą Twoje podejście do sportu i jego rola w Twoim życiu jakoś się zmieniły, przewartościowały? 

Na pewno moje życie wywróciło się do góry nogami. Łatwo nie jest i nie wygląda to tak, jak wyglądało przed zajściem w ciążę i urodzeniem dziecka, ale to nie znaczy też, że nie jestem szczęśliwa. Dziecko dodaje energii i motywacji do działania. Każdy uśmiech Mateuszka powoduje, że zmęczenie się rozmywa. Dzięki wsparciu najbliższych i dobrej organizacji można to wszystko jakoś zgrać. Kilkanaście lat bycia w biegu nauczyło mnie cieszyć się z najdrobniejszych sukcesów i bycia wdzięczną za to, gdzie jestem teraz, gdzie mnie to zaprowadziło, kim jestem.

Wiadomo, że wszystkie zwycięstwa, rekordy, medale, to jest radość nie do opisania, w sport wpisane też są porażki i kontuzje, ale tak naprawdę dzięki bieganiu poznałam wielu wspaniałych ludzi i zwiedziłam świat. Dziś, kiedy jestem mamą, wszystko ma dużo większą wartość. Mam teraz czystszą głowę. Opisując rytm dnia codziennego, kiedy jestem w domu – trenuję teraz raz dziennie, mogłabym próbować dwóch treningów, ale nie musiałoby się to skończyć dla mnie dobrze. W pewnym momencie przyszłoby pewnie zbyt duże zmęczenie, które mogłoby zaprowadzić mnie nie tam, gdzie trzeba. Robię trening, to jest jedno, ale kiedy wracam do domu, a Mateusz wraca ze żłobka, nie skupiam się już na tym, czy dobrze zrobiłam trening, tylko najważniejszy jest mój synek i nasze życie rodzinne. Nie chcę, żeby to zabrzmiało, że bieganie jest w odstawce, ale po prostu nie roztrząsam tego tak, jak kiedyś, kiedy bardziej się tym wszystkim przejmowałam. Dzisiaj moja głowa jest luźniejsza. 

Iwona Bernardelli podczas treningu

Dziękuję za tak osobistą odpowiedź. Chciałbym teraz zejść nieco na ziemię i porozmawiać o bardziej praktycznych aspektach powrotu do biegania po ciąży. Czy miałaś jakąś wizję tego, jak Twój powrót do wyczynowego treningu miał wyglądać, czy bardziej reagowałaś na bieżąco? 

Kwestie treningu absolutnie zostawiam mojemu Trenerowi, to on panuje nad tym, co i kiedy mam wykonać, a ja się do tego dostosowuję. Mój powrót był spokojniejszy przez to, że miałam zabieg cięcia cesarskiego i trzeba było czekać, żeby wszystko dobrze zagoiło się. W moim przypadku nie było z tym żadnych problemów, ale mój powrót odbywał się bardzo spokojnie.

Pierwsze truchtanie rozpoczęłam 1,5 miesiąca po porodzie, potem były to tylko i wyłącznie rozbiegania, gdzie stopniowo rosła liczba kilometrów. W grudniu pojechałam na pierwszy obóz z Mateuszkiem – do Wałcza, tam nieco zwiększyłam kilometraż i wykonałam pierwszy bieg ciągły. Po urodzeniu także często chorowałam, przez co z treningu wypadałam na 1-2 tygodnie i ten mój powrót ciągle się wydłużał. Dopiero na obozie w USA (na który wybrałam się z siedmiomiesięcznym Matim) wykonałam pierwszy trening powtórzeniowy typu 7-8 razy 1 km, ale to nie były jakieś zawrotne prędkości. Tam zaliczyłam też pierwszy start z marszu, bez specjalnych przygotowań.

Na tamtym obozie doznałaś jednak także bardzo bolesnej kontuzji, czy mogłabyś o niej opowiedzieć? 

Przytrafiło mi się złamanie zmęczeniowe w stawie krzyżowo-biodrowym, chociaż przed nim nie miałam żadnych sygnałów ostrzegawczych, żadnych delikatniejszych objawów. Z dnia na dzień zaczęło mnie boleć w okolicy odcinka krzyżowego kręgosłupa, a kiedy ból się zaostrzał, nie byłam w stanie chodzić, zrobić normalnego kroku, czy nawet przekręcić się w łóżku. Zajmując się wtedy malutkim, 8-miesięcznym dzieckiem, był to dla mnie ogromny problem.

Wspominałaś także, że ta kontuzja miała związek z Twoim układem hormonalnym i przebytą ciążą. Czy to był Twój pech, czy taka przypadłość zdarza się także u innych sportsmenek? 

Nie wiem, czy koniecznie u sportsmenek, ale na pewno u kobiet, które były w ciąży, urodziły dziecko i karmią piersią. Można to nazwać „ryzykiem zawodowym”. Kiedy zaczęłam o tym czytać, okazało się, że takie rzeczy mogą się przydarzyć. Lekarze stwierdzili, że mój organizm nie wrócił do stanu sprzed ciąży, hormony kobiece były na bardzo wysokim poziomie, a testosteron był za to poniżej normy.

Wygląda na to, że pod wpływem tych zmian, moje kości były znacznie bardziej kruche i podatne na uszkodzenia. Wtedy faktycznie karmiłam jeszcze piersią. Ciężko powiedzieć, żeby to złamanie zmęczeniowe nastąpiło w wyniku zbyt ciężkiego treningu, ponieważ nawet na obozie trenowałam tylko raz dziennie. Nie miałam wtedy innej możliwości, ponieważ na trening mogłam wyjść tylko wtedy, kiedy trener mógł zająć się Mateuszkiem. Przy okazji ogromne podziękowania dla Trenera Marka Jakubowskiego, który jest bardzo bliską osobą dla mojego synka. Od samego początku Trener spędzał z Matim dużo czasu i bardzo mi pomagał. 

Iwona Bernardelli z dzieckiem na bieżni

Powiedziałaś o trenerze, a wcześniej także o rodzinie i bliskich. Pozostając przy podziękowaniach i bardziej optymistycznym tonie – w czym to wsparcie dokładnie się przejawia? Co jest dla Ciebie najcenniejszą pomocą? 

Bez dwóch zdań najważniejsze jest wsparcie mojego męża. Gdyby nie On i jego wiara w to, że mogę bardzo szybko biegać, to jak mnie motywuje do tego, żebym się nie poddawała i walczyła, to bym pewnie w ogóle nie wróciła po tych wszystkich kontuzjach.

Nie chcę mówić, że się załamałam, ale ostatnie lata to był na pewno najtrudniejszy okres w moim życiu. Już po tym złamaniu zmęczeniowym byłam rozsypana na kawałki, nie wiedziałam co zrobić z tym bieganiem, ale wsparcie Michała spowodowało, że zakasałam rękawy, jeździłam na rehabilitację, ćwiczyłam i wróciłam. Nie była to jednak sama motywacja i wiara, ale także pomoc fizyczna. Michał jest prodziekanem na SGH i wiąże się z tym bardzo dużo obowiązków i zajęć. Musimy dzielić się opieką nad naszym synkiem, wspierać się i pomagać sobie, na razie jakoś to się udaje. Na przykład dzięki temu, że jest w stanie sam zająć się Mateuszkiem, ja jestem teraz na obozie w Szklarskiej Porębie. Zawsze próbujemy to sobie tak poukładać, aby każde z nas mogło działać w swoim kierunku.

Nieoceniona jest także pomoc babć i dziadków, szczególnie w tak newralgicznych sytuacjach, kiedy Michał ma zajęcia w weekend, a Mateusz nie może iść do żłobka, mamy od nich pomoc (tak było, gdy przebywałam na obozie w Portugalii). Niestety nie możemy z niej korzystać zbyt często, ponieważ dziadkowie mieszkają bardzo daleko – jedni są oddaleni o prawie 200 km, drudzy o prawie 600 km. Nie mamy tej pomocy na co dzień, ale kiedy naprawdę jej potrzebujemy – możemy na nią liczyć. Bez tego wsparcia na pewno nie udałby się mój wyjazd do Portugalii na całe 6 tygodni.

Na tym pierwszym etapie, kiedy karmiłam piersią, a Mati jeździł ze mną na zgrupowania, bardzo dużo wniósł także trener Marek Jakubowski. Nie sposób nie wspomnieć o wsparciu ze strony Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego. Dzięki zaufaniu, na które zasłużyłam wieloletnimi zwycięskimi startami, mogę liczyć na miejsce w armii mistrzów mimo takiej przerwy. Wspólnymi siłami dotrwaliśmy do tego momentu, kiedy mogę powiedzieć otwarcie: wróciłam! 

Iwona Bernardelli z rodziną podczas zawodów w Bieganiu

Mając za sobą ciążę i poród, czy czujesz, że Twoje ciało inaczej zachowuje się w trakcie biegu? Czy jakoś zmieniła się Twoja technika biegu albo samopoczucie, czy percepcja zmęczenia i bólu? Czy Twój plan jakoś został zmodyfikowany pod tym kątem? 

Trener Jakubowski miał już do czynienia z kobietami, które rodziły dzieci i wracały do sportu, między innymi z olimpijką, Anną Jakubczak (finalistka biegu na 1500 m podczas IO w Sydney i Atenach – przyp. red.). Trener nie robił nic na siłę i wszystko przebiegało bardzo spokojnie

Na chwilę obecną tak naprawdę zapomniałam już o tym, że urodziłam i byłam w ciąży, oczywiście w sensie fizycznym. Wiele osób śmieje się i mówi, że ja nie wyglądam, jakbym urodziła dziecko. Na pewno to, co sobie przypominam, to pierwsze truchty – wydawało mi się początkowo, że to nie są moje nogi, tak jakbym nie do końca nad nimi panowała.

Znam historie kobiet, które w trakcie powrotu często potykały się, miały wrażenie, że podnoszą nogę, ale nie do końca ją podnosiły. Na pewno osłabione były także mięśnie brzucha. Przez pierwsze pół roku mój brzuch był „dziwny”, nie był wcale płaski ani wyrzeźbiony. Tak było jednak na samym początku, potem takich motorycznych rzeczy już nie było. Większym wyzwaniem było wejście na odpowiednie obroty, zmusić się do większego wysiłku na treningu. Miałam taki problem, że na treningu robiłam wszystko w takiej strefie komfortu i niełatwo było zmęczyć się tak, żebym padła, bo boli mnie wszystko i nie jestem w stanie dalej biec. Musiałam z tym bardzo długo walczyć, żeby otworzyć się ponownie na to maksymalne zmęczenie.

Dziękuję za rozmowę i w imieniu całej redakcji bieganie.pl życzę Ci przede wszystkim zdrowia!

Dziękuję serdecznie, pozdrawiam wszystkich czytelników i redakcję! Trzymajcie kciuki!

Możliwość komentowania została wyłączona.

Paweł Machowski
Paweł Machowski

Biegacz amator, o charakterystycznej, wyprostowanej sylwetce w trakcie biegu. Dumny posiadacz tytułu "Serockiego Championa" oraz portretu Karola Krawczyka na nodze. Miłośnik piwa bezalkoholowego i szparagów.