Redakcja Bieganie.pl
6:00
Budzę się zestresowany szósta rano. Nie znalazłem wieczorem nikogo kto mógłby rozmienić mi 1000 szylingów na pół i nie mam pięćsetek dla dwójki zwycięzców zawodów, które zaczynają się za trzy godziny. Muszę zaraz lecieć na stadion i już nikt mi tutaj nie rozmieni, to jest wieś.
Jesteśmy w Kenii od dwóch tygodni z grupą biegaczy amatorów, organizujemy obóz biegowy. Dziś jak pod koniec każdego obozu mamy zawody, ale tym razem są to zawody nietypowe – weźmie w nich udział spora ekipa Kenijczyków.
Pakuję się, szukam kabli, czyszczę jeszcze jedną kartę, strasznie powoli działa czytnik, ładuję baterie, której zapomniałem doładować, przy okazji próbuje się pakować generalnie – za osiem godzin mamy wyjazd z Iten na lotnisko do Eldoret i dalej do Polski, wiele czasu na pakowanie nie będzie.
7:30
Schodzi się. Chciałem być na stadionie przed 8:00 ale już widzę, że jestem chyba spóźniony. 7:30 lecę na stołówkę żeby zjeść coś małego, na szczęście są moje ulubione placki, połykam trzy, popijam sokiem z papai, pozdrawiam naszą ekipę obozową z którą zobaczymy się na stadionie za kilkadziesiąt minut i wybiegam.
Raczej idę, szybkim marszem. Jest 7:45 do Kamariny Track jest około 2 km, ale teren miejscami mocno pofalowany no i ta wysokość 2400 mnpm swoje robią. Po drodze mijają mnie małe grupki zawodników, niektórzy machają do mnie.
8:02
Na stadion docieram w miarę punktualnie, 8:02. Jest już moja kenijska ekipa mająca prowadzić biuro zawodów. Kieruje nią Meshack. Meshack był pierwszym zawodnikiem który zrozumiał co chcę tutaj zrobić i zaczęliśmy działać. Ma 23 lata, najbardziej lubi biegać 1500m, jego życiówka z Iten to 3:47. Na nizinach powinno to dać wynik poniżej 3:40. Rzucił szkołę bo nie miał za co jej opłacać, teraz mieszka u Harona Keitany (1500m 3:30.20 z 2009 roku) który ma aktualnie kontuzję.
Meshack ściągnął do pomocy swoją koleżankę i kolegę którego poznałem też wcześniej, ja załatwiłem jeszcze jedną Kenijkę, jest ich razem czwórka, czasem trójka, powinni sobie poradzić.
Biuro zawodów ustawiamy pod drzewem, Meshack zapisuje mężczyzn, jego koleżanka dziewczyny, ja na początku wypisuję numery i rozdaje agrafki. Znalezienie małych agrafek w Kenii to wcale nie taka prosta sprawa. W Iten nie mieli, pojechałem do Eldoret, tam po przejściu wielu sklepów trafiłem w końcu do sklepu krawieckiego prowadzonego przez Hindusów i tam były.
Wszystko idzie dosyć sprawnie, zawodnicy przychodzą powoli, nie są pewni co się będzie działo, odbierają numery, agrafki.
Po jakimś czasie przychodzi nasza obozowa ekipa. Karina zdenerwowana, mówi, że musi się czymś zająć, przejmują razem z Bożeną wypisywanie numerów i agrafki.
Biały, wyżyłowany i widać, że mocny gość chyba w moim wieku (będąc w Kenii obchodziłem 45 urodziny) przyprowadza jakąś zawodniczkę. Podchodzi do mnie
– Hej, jestem Peter, to Ty organizujesz te zawody?
– Tak
– Super, naprawdę ważna sprawa. Ja jestem tu od ośmiu miesięcy, próbuję zorganizować jakąś ekipę, zająć się jakąś managerką ale trudno jest z nimi
– Skąd jesteś, biegasz?
– Z Australii, kiedyś biegałem 28:10 na dychę, ale to już dawno, teraz staram się trzymać formę.
Przychodzą kolejni, przybiega Basia.
– Adam, start kobiet o 10:00, tak?
– Nie, o 9:00
– Przecież była rozmowa, że o 10:00 ?
– Była rozmowa, że Renato Canova zasugerował, że jeśli będzie to Kenijska organizacja to będzie to 10:00, ale organizacja jest na razie Polska i 9:00
Basia widać, że zdenerwowana. Basia to temat na odrębny artykuł. Jeśli przyjąć, że są jakieś średnie normy pomysłowości i energii jaką w sobie mamy to w przypadku Basi te normy zostały przekroczone wielokrotnie. Pokażemy za kilka dni ciekawą historię z Basią w roli głównej.
9:00
Zbliża się 9:00. krzyczę do rozgrzewających się zawodniczek, że za kilka minut start. Stadion ma nieco ponad 401 m, przesuwam linię startu o jakieś 10-12 m do przodu w stosunku do standardowej linii startu.
Zaczynam wołać zawodniczki.
– Widzisz? Widać jak są zestresowane, te zawody to dla nich rzadkość – mówi Peter, pokazując na zawodniczki idące bardzo powoli w moim kierunku, jak gdyby zawstydzone – to typowe zachowanie – dodaje
Zawodniczki ustawiają się w jakiejś odległości ode mnie – chyba ze 20 m.
– Hej, dziewczyny, podejdźcie do mnie, tutaj jest start – wołam.
Zbliżają się. Tłumaczę dlaczego przesunęliśmy linie startu, ile jest okrążeń. W grupie nieco z tyłu stoją też dziewczyny z naszej, obozowej ekipy. Jest też Edda, która wg mnie spóźniła się na start, pewnie biegła szybko i teraz jest zbyt zmęczona żeby dobrze pobiec.
Edda to zawodniczka Kenijska, o której też więcej któregoś dnia napiszę, stała się dla nas wszystkich przez ostatnie dni dobrą koleżanką, ale też jakimś symbolem Kenii czy Kenijczyków którym chcielibyśmy pomóc.
– Jakieś pytania? – wołam
Cisza.
– Gotów, Start !
Maciek jako sędzia główny włącza odliczanie na iPhonie, który jest głównym zegarem zawodów. Pomagają mu Tomek i Bartek, mają liczyć okrążenia i zapisywać kolejność.
Kenijskie dziewczyny ruszają mocno, nasze oczywiście muszą wolniej. Szybko krystalizuje się pięcio, sześcioosobowa czołówka, Edda na początku trzyma się całkiem nieźle, potem lekko odstaje ale biegnie równo. Na dalszych torach kibice pokrzykują, zawodnicy też, ale jednocześnie rozgrzewają się, bo za chwile to oni ruszą do biegu.
Na ostatnie okrążenie dziewczyny wchodzą razem w piątkę.
– Last lap – krzyczy Tomek, ktoś gwiżdże
I wtedy od grupki dość swobodnie odrywa się jedna zawodniczka. Zwróciłem na nią uwagę już wcześniej bo była wg mnie bardzo ładna, a przy okazji bardzo delikatna, to zresztą cecha wielu zawodniczek Kenijskich.
Szybko zyskuje przewagę i na ostatniej prostej jest właściwie niezagrożona.
– 9:57 – Krzyczy Maciek
Wynik może nie powala na kolana ale pamiętajmy o wysokości, Kenijczycy zazwyczaj na tych wysokościach nie robią super wyników, dopiero jak zjeżdżają w dół.
Bartek i Tomek łapią kolejność, dziewczyn na szczęście nie jest tak dużo więc idzie to łatwo i sprawnie.
Po kilku minutach finiszują także nasze zawodniczki.
Przy każdej z nich na ostatniej prostej biegnie jakiś zwariowany kenijski kibic, który pokrzykuje: Jiiiiihaaaaaa. Najpierw myślę sobie, że to jest z jego strony złośliwe, że Kenijki już dawno się przebierają, a białe jeszcze biegną ale potem stwierdzam, że jest po prostu wesoły. Zostaje potem uznany za czołowego kibica zawodów i obdarowany przez Tomka koszulką.
Najbardziej emocjonujący jest finisz Anny i Barbary. Są na podobnym poziomie, walczą ramię w ramię do ostatnich metrów, obok nich biegnie kenijski kibic ze swoim: „Juuuuhuuuuu” – w końcu Anna wpada na metę o pół metra przed Barbarą, Barbara kładzie się na trawie, zmęczone ale szczęśliwe.
Podchodzę do Jepleting, tak ma na imię zwyciężczyni biegu, rozmawiamy. Okazuje się, że jej czołowa konkurencja to 800m, życiówka 2:02, mieszka w wojskowym obozie obok stadionu. Bardzo wdzięczna dziewczyna, delikatna i naprawdę fajna, obiecuję sobie, że porozmawiam z nią później więcej, ale niestety nie mam potem już czasu.
9:30
Podchodzę do chłopaków, na szczęście problemów z wynikami nie ma, pierwsza trójka jest oczywista. Przekazują iPhonea i listę dziewczynom. Teraz za wyniki będą odpowiadały dwie Kenijki, Bożena, Karina i Anna.
Idę na linię startu. Gwiżdżę. Na starcie zbierają się zawodnicy. Wydaliśmy 63 numery, to za dużo, żeby puścić wszystkich w jednym biegu, dzielę ich na połowę.
– Hej, jeśli macie numery powyżej 30 to startujecie w drugim biegu, zwycięzcą będzie ten który ma najlepszy czas z obydwu biegów, czy wszystko jasne? Jakieś pytania?
Cisza. Polscy zawodnicy z naszej ekipy ustawiają się z tyłu. Kilka dni temu start zapowiadało jeszcze kilku białych obcokrajowców którzy mieszkają z nami u Lorny, ale dzisiaj przyszli jednak tylko kibicować, tłumaczą to ciężkim treningiem jaki zrobili dzień wcześniej.
– Do biegu….Start – krzyczę.
Ruszają. Jak tabun koni. Niesamowite uczucie. Byłem na zawodach nie raz, także takich gdzie wszyscy zawodnicy są mocni, choćby na Mistrzostwach Polski w przełajach, ale tutaj to są zawody organizowane przez nas.
Duża grupa biegnie razem, na prowadzenie wysuwa się zawodnik w ciemniej koszulce i prowadzi przez dwa koła, ale po 1000m schodzi. Pacemaker? Dziwne. Zaczyna się dublowanie naszych zawodników. Na prowadzenie wychodzi gość w żółtej koszulce i prowadzenia nie odda do końca. To Wilfred Kimtai. Jego wynik to 8:13.55. Obiecuję porozmawiać z nim chwilę później, upewniam się, że z wynikami wszystko ok, teraz wbiegają kolejni zawodnicy a wokół rozgrzewa się nadal druga grupka.
Co jakiś czas słuchać kibica wołającego Jiiihaaaaaa.
Pierwsza tura kończy się kiedy na metę przybiegają ostatni zawodnicy, czyli nasi, zmęczeni, ale nie jakoś bardzo wycieńczeni, mówią, że mieli problem z wejściem na wysokie obroty, że tak jak w Polsce są w stanie biec na tzw wyrzygu to tutaj jakoś nie potrafili.
9:55
Lecę przez środek stadionu na start drugiej tury, zawodnicy już czekają.
– Gotowi? Są pytania?
– Jaki miał czas najlepszy z pierwszej tury?
– 8:13 – mówię
Kiwają głowami.
– Gotów……Start – krzyczę
Znowu tabun koni, kiedy są na przeciwległej prostej łapię zwycięzcę pierwszej tury. Mówi, że biega 3000m z przeszkodami, że szuka managera. Wygląda dobrze, to znaczy chudo i mocno. Leci jednak druga tura i dłużej nie rozmawiamy, nakręcam film i lecę w stronę mety. Na wszelki wypadek liczę okrążenia. Na trzy okrążenia przed końcem dobiegam do linii mety, akurat przebiegają zawodnicy.
– Two to go – ktoś krzyczy (czyli dwa do końca)
Dwa? Nie możliwe. A może mi się pomyliło? Podbiegam do Bożeny, która trzyma zegar. Na zegarze czas w okolicach 5 minut. Biegną po nieco ponad 60 s na koło, to by znaczyło, że idą na Rekord Świata, mimo wszystko na tej wysokości to nie możliwe.
– Nie, słuchajcie, teraz mieli trzy, pomyliliście się – krzyczę
Robię zdjęcia, ale widzę, że trwa jakaś debata wśród sędziów. Podchodzę.
– Trzy czy dwa – wszyscy rozglądają się niepewnie
– Teraz mają jeszcze dwa – mówię
– Ale one mówią, że teraz będą mieli ostatnie?
– Jakie one? – pytam się
Pokazują na dwie Kenijki
– Nie, to na pewno nie ostatnie
Zbliża się czołowa grupka, a właściwie zawodnik prowadzący i goniąca go grupka, która ma do niego sporą stratę, sześć sekund.
– Two laps to go – krzyczę kiedy nas mijają
Niestety ktoś inny krzyczy, że to jest ostatnie i zawodnicy z czołówki zaczynają finisz. Chłopak z nr 2 w czerwonej koszulce biegnący na drugim miejscu łatwo odrywa się od grupki z którą biegł i dosłownie zjada przestrzeń jaka dzieli go od prowadzącego zawodnika. Tymczasem na mecie zamieszanie – czy to ostatnie czy nie.
– To nie było ostatnie – krzyczę
– Ale one mówią, że było
– No to się pomyliły
Zawodnik w czerwonej koszulce, który jeszcze przed chwilą był drugi wychodzi na prowadzenie gdzieś na przeciwległym krańcu stadionu, widać go biegnącego wielkimi susami, ciśnie żeby pobić wynik z pierwszego biegu, czyli myśli, że to koniec. Tomek biegnie w jego stronę na ostatniej prostej, pokazuje palec i wydziera się
– One more, one more
Zawodnik zwalnia, rozkłada ręce i nie wie co robić ale rusza dalej. Pozostali są zaskoczeni, niektórzy schodzą z bieżni inni biegną dalej. Prowadzący chłopak biegnie już chyba jakoś bez wiary. Wpada na metę, wynik 8:16, czyli trzy sekundy gorzej niż w poprzednim biegu. Zmęczony. Sprawdzam wyniki pierwszego biegu. Będzie łącznie na trzecim miejscu czyli nieźle. Idę w jego stronę, mijam też zwycięzce pierwszego biegu, który z niepokojem czekał na wynik. Gratuluje mu zwycięstwa zawodów. Idę dalej w kierunku zwycięzcy drugiego biegu.
– Gratuluję – mówię – przepraszam za pomyłkę
– Tak nie powinno być – mówi krzywiąc się i próbując złapać oddech
– Wiem, niestety sędziowie się pomylili, jeszcze raz przepraszam
– To bardzo niesprawiedliwe
– Wiem, ale teraz już nic na to nie poradzę
Podchodzi Lornah Kiplagat?
– Kto dał ciała? – pyta się z uśmiechem
– No…..sędziowie się pomylili
– A kto był sędzią, dziewczyny?
– Tak
Kiwa głową z uśmiechem
– No i co teraz zrobisz?
– Nic, nie mamy wyjścia.
Po drodze zaczepiają mnie niezadowoleni zawodnicy
– Niech zwycięzcą będzie ten który miał najlepszy czas po dwóch kilometrach – proponuje jeden
– Nie, to w ogóle nie wchodzi w grę – mówię
Wszyscy widzą, że jestem zdecydowany, że nie będzie żadnych dywagacji, dosłownie widzę, jak zwycięzcy pierwszego biegu spada kamień z serca.
Proszę pomagające Kenijki o przygotowanie nazwisk zwycięzców, dają mi kartkę. Idę w kierunku miejsca, gdzie mieliśmy biuro zawodów.
– Czy mogę prosić wszystkich o uwagę? Teraz będzie ceremonia wręczenia nagród
Zawodnicy zbliżają się.
– Poproszę do mnie trzy zawodniczki: Jepleting Busienei, Jane Wanja i Maximilla Koross
Dziewczyny podchodzą, ustawiam je w kolejności tak jak gdyby stały na podium. Gratuluję i wręczam nagrody. Tomek wręcza koszulki i czapeczki. Zdjęcia z zawodniczkami.
Aktywizuje się kibic …..Iiiiihaaaaa
Teraz wołam chłopaków: Wilfred Kimtei, Serem Douglas i Titus Biwott. Podchodzą. Mam krótkie przemówienie.
– Słuchajcie – ludzie popełniają błędy. Ktoś, nie wiem kto, za szybko krzyknął że jest to ostatnie okrążenie i gość nazywający się Titus Biwott przyspieszył, może by wygrał, może nie, ale teraz nic już nie poradzimy. Musimy porównać te wyniki, które zrobiliście. A zatem końcowe wyniki są..
– Pokangua samaruia tokanguda maia – słyszę nagle ze strony jednego z kibiców
– Nie rozumiem
– W skrócie: tak
Wszyscy się śmieją. Atmosfera raczej rozluźniona.
– Trzecie miejsce, Titus Biwott 8:16,55, drugie Serem Douglas: 8:16.44, pierwsze Wilfred Kimtai 8:13.53
Widzę, że Serem to gość, którego kojarzę dosyć nieźle, spotykałem go w ostatnich dniach, to on wołał mnie żebym przyszedł do ich obozu przy stadionie, do jednego z najbardziej niezwykłych miejsc w Iten. Pomyślałem, że muszę parę słów powiedzieć
– Powód, dla którego zorganizowaliśmy te zawody jest taki, że kiedy przyjechałem tu dwa tygodnie temu nikt nie potrafił mi powiedzieć na jakim mniej więcej biega poziomie. Pomyślałem, że w związku z tym zorganizujemy zawody, które będą miały w sobie dwa cele. Pierwszy jest taki, że będziecie mieli jakiś zmierzony wynik. Wiem, że 3000m na wysokości 2400m npm to nie to samo co na nizinach, ale odpowiednio kalkulując to można wziąć pod uwagę. Druga sprawa to że trening zawsze musi zawierać jakieś zawody, trening to nie tylko trening, ale także zawody. Tak więc będę was próbował przekonać, że czasami musicie robić zawody. Nawet małe, lokalne, między sobą, weźcie kilku kolegów i pobiegnijcie 800, 1500m. Musicie się czasami ścigać inaczej się nie rozwijacie. To jest naprawdę ważne dla waszego rozwoju jako lekkoatletów.
Brawa……Iiiiihaaaaa
Zdjęcia, rozmowy, wiele osób podchodzi i mówi, że szuka managera lub chce mój email, rozdaję bez problemu.
Biorę na stronę dwójkę, która zajęła drugie miejsce, czyli Jane i Serema, daję 1000 szylingów Jane i mówię, że musi się podzielić na pół z Seremem, oboje przytakują, że się dogadają.
– Widzisz, mówiłeś mi dwa dni temu, żebym się oszczędzał, posłuchałem się – mówi Serem
Uśmiecham się. Rzeczywiście dwa dni wcześniej spotkałem go na treningu i mówił mi, że szykuje się do zawodów, więc powiedziałem mu, że musi być świeży.
10:30
Powoli czuje presję czasu, jest około 10:30, ja zupełnie nie spakowany a wiem, że z tym mam zawsze spore problemy.
Zaczynam się ze wszystkimi żegnać. Nadal rozdaję maile. Każdy chce chwilę pogadać, w końcu wychodzimy ze stadionu szybkim krokiem z Grześkiem. Jesteśmy już jakieś 200 m za bramą kiedy odzywa się moje sumienie. Ten gość który był trzeci, może chociaż z nim zrobić krótki wywiad? Jakąś korzyść może z tego dla niego wyniknie? Tłumaczę Grześkowi i wracam.
Zbliżając się do stadionu widzę, że stoi jakiś samochód. To Renato Canova przyjechał na zawody. Podchodzę.
– Organizacja była raczej Europejska więc się spóźniłeś
– Widzę, niestety
– Ale bardzo bym chciał żebyś podpisał mi swoją książkę, tylko że mam ją w hotelu
– Mogę podjechać do waszego hotelu …… o trzeciej ?
– O trzeciej mamy wyjechać matatu w stronę Eldoret
– To o drugiej?
– Ok, super, to do zobaczenia, muszę lecieć na stadion
Zostawiam go i biegnę znaleźć Tytusa. Pytam się na stadionie czy wiedzą gdzie jest znajduję go stojącego przy końcu stadionu w jakiejś grupce ludzi.
– Tytus, możemy chwilę porozmawiać?
– Tak
– Zróbmy mały wywiad, będzie dla Ciebie chociaż jakaś korzyść.
– Ok
– Jakie dystanse najbardziej lubisz?
– 1500, 3000, czasem może 5000.
– Ile masz lat?
– 17
Chwila zastanowienia. 17 lat? Po 400 m finiszu pobiegł drugą czterysetkę korespondencyjnie przegrywając z zawodnikiem w pierwszego wyścigu o 3 sekundy? Kurcze, to przecież może być drugi Daniel Komen.
– Z kim trenujesz?
– Sam
– Zupełnie sam?
– Czasem z kolegą ale generalnie sam. Ale chce dołączyć do jakiejś grupy
– Nie, poczekaj, skoro trenując sam jesteś na takim poziomie to jakakolwiek grupa może nie być dla Ciebie dobra
– Myślałem o tym, żeby porozmawiać z Colmem O’Conellem (trenerem Davida Rudishy)
– Rozmawiałeś już z nim?
– Nie
Widzę Colma po drugiej stronie stadionu
– Choć, podejdziemy do niego
Idziemy, ale za chwilę zatrzymuję się
– Wiesz co, może to nie jest najlepszy pomysł, Colm jest chyba głównie skupiony na 800m, poza tym musiałbyś trafić chyba do jego szkoły
– Tak, chyba tak
Myślę chwilę. A może Canova?
– A może przyszedłbyś dzisiaj do nas do hotelu, mam spotkanie z Renato Canovą o 14:00, musiałbyś przyjść punktualnie o 14:30 bo o 15 wyjeżdżamy na lotnisko
– Ok
– No to do zobaczenia?
– Tak. A nie miałbyś dla mnie jakiegoś zegarka? Na butach mi nie zależy ale zegarka żadnego nie mam, telefonu też nie, przydałby się do treningu
Myślę chwilę, Timexa dałem Eddzie, Polara bym raczej nie oddał, mam jeszcze tego małego nowego Timexa, ale w nim to on się nie połapie bo sam nie mogę, no i mam jeszcze Forerunnera 610, ale czy on ma w domu prąd?
– A jak się rozładuje to miałbyś jak naładować ?
– Tak, z tym nie ma problemu
– Ok, przyjdź o 14:30 dam Ci zegarek
– Dzięki, będę.
11:00
Jest już po 11:00. Jest naprawdę ciepło, chowam aparat do torby i świńskim truchtem wybiegam ze stadionu, po chwili przechodzę w marsz bo podejście jest jak na mnie stosunkowo ambitne. Widzę po chwili, że równolegle do mnie na skarpie idzie jakaś dziewczynka.
– Pamiętasz mnie? – pyta
– Hmmhm – szukam w głowie – Twoje imię to..
– Charon – podpowiada mi
– Aaa, Charon – myślę że poznałem w ostatnich dniach wiele dziewczynek ale nie pamiętam która to była Charon
– Charon Koech – mówi – może miałbyś dla mnie jakieś buty?
– Charon, nie mam butów. A Ty biegasz?
– Tak
– Na zawodach?
– Tak.
– Ooo, kiedy ostatnio ?
– W zeszłym tygodniu.
– Gdzie?
– Tutaj – pokazuje na stadion z tyłu
Kurcze, to przecież ta dziewczynka która wygrała zawody na 5000m.
– Charon Koech – wołam – no jasne – włączam kamerę i nagrywam z nią rozmowę – nie wiem Charon czy buty które miały moje koleżanki nie zostały już rozdane ale mogę spróbować wysłać Ci z Polski, tylko musiałabyś pójść ze mną do hotelu i zmierzymy Ci stopę. Ale to są dwa kilometry.
– Ok, mogę pójść
Idziemy, dołącza się coraz więcej dzieci, robię im trochę zdjęć, rozmawiamy. Część z nich woła do mnie Adams, znają mnie z dni poprzednich.
11:30
Kiedy dochodzimy do hotelu mówię, żeby poczekali przed bramą, dalej strażnik ich nie wpuści. Lecę po pokojach czy któraś dziewczyna ma może jeszcze buty do oddania ale okazuje się, że nie.
Spotykam za to Wojtka, który chce, żebym zadzwonił do jakiegoś Kenijczyka, że ma dla niego buty, że ja się łatwiej dogadam. Patrzę, że podaje mi numer do Sarema. Dzwonię, ma przyjść niedługo.
Szukam Tomka (ze sklepbiegowy.com), tłumaczę, że musi wyjść ze mną i zmierzyć stopę dziewczynce której obiecałem buty. Tomek podchodzi do sprawy profesjonalnie, Charon i dzieci są pod wrażeniem, zwłaszcza w momencie, kiedy Charon wkłada stopę w buty Tomka. Kilka fotek z dziećmi i musimy się z nimi żegnać bo czas goni, muszę się spakować. Lecę do pokoju, pakuję się. Podłączam Forerunera do ładowania, żebym mógł Tytusowi coś pokazać.
13:00
Idę do stołówki, akurat obiad, dziś bez rewelacji, ale poziom trzyma. Ma być tort. Nagle ktoś mnie woła, że czekają na mnie jacyś Kenijczycy w sprawie butów. No tak, to pewnie Serem. Wołam do Wojtka, żeby przyniósł swoje buty i lecę do bramy.
Stoi czterech w tym Serem. Uśmiechają się. Serem łapie mnie za kciuka, przyciąga do siebie, uderza swoim prawym ramieniem o moje lewe a potem lewym o prawe. Ten ceremoniał powitania przechodzę z każdym z nich.
– Hej, człowieku – (Hey man) – zaczyna Serem – nawet nie wiesz ile dla nas znaczy to co robicie – to jest coś niezwykłego, jeszcze nigdy tutaj czegoś takiego nie było, jesteśmy Ci strasznie wdzięczni – kiedy to mówi pozostała trójka kiwa się, uśmiecha i potakująco kiwa głową – to jest bardzo motywujące do dalszego treningu
– Bardzo się cieszę – mówię – pamiętajcie tylko żebyście nie przeginali na treningach, bo zwłaszcza jeśli trenujecie do długiego dystansu to to co robicie we wtorki to was raczej dołuje niż buduje
Rozmawiamy, przychodzi Wojtek z butami, dziękują. Co chwila powtarzają jak są wdzięczni, kiedy schodzi się na kwestie treningowe mam wrażenie, że zamierają i chłoną każde słowo. Mówią, że brakuje im kogoś takiego jak ja. 🙂 W pewnym momencie najniższy z nich proponuje mi, żebym został jego trenerem i ułożył mu program treningowy
– Słuchaj – mówię – to miło ale byłoby z mojej strony nie poważne gdybym się zgodził jesteś, zbyt dobrym zawodnikiem żebym mógł Ci zasugerować coś będąc tak daleko i nie widząc Cię na bieżąco, a przecież nic o Tobie nie wiem, w dodatku chyba nastawiasz się na biegi średnie a tutaj nie czuje się pewnie.
Kiwa głową. Przybiega chyba Tomek, że tort i że muszę przyjść bo mam przecież przemówić.
– Dobra, chłopaki, muszę lecieć, powodzenia i trenujcie mądrze
Chcę odchodzić ale widzę, że za ich plecami pojawia się …. Tytus.
13:30
– Tytus, miałeś być o 14:30, teraz jest 13:30 to jeszcze godzina
– No tak – mówi Tytus nieśmiało – ale skąd mam wiedzieć, mówiłem Ci, że nie mam zegarka
No tak, nie ma zegarka.
– Poczekaj – wołam
Lecę do pokoju, odłączam Garmina, którego ładowałem od przyjścia ze stadionu, 30 %, dobre i to. Lecę do bramy i zaczynam pokazywać Tytusowi jak obsługiwać zegarek. Serem i koledzy też podchodzą i słuchają. Kiedy orientują się, że to jest zegarek, który pokaże tempo i dystans są wszyscy pod wielkim wrażeniem, zazdroszczą Tytusowi ale sympatycznie, mam wrażenie, że bez negatywnych emocji. Znowu ktoś wybiega z hotelu i woła, że tort i że mam przyjść. Zostawiam ich przed bramą wpatrzonych w zegarek i biegnę.
14:00
Ale okazuje się, że tortu jeszcze nie ma. Dopiero ma być. Proponuję, żebyśmy przenieśli się do kawiarni obok, razem z tortem, który nagle wnosi piękna Anna, dziewczyna z plemienia Turkana. Ruszamy do Klubu, tak w skrócie nazywamy kawiarnię.
– Adam? – słyszę
14:20
Zaczyna się teraz scena jak z komedii, w której główny bohater próbuje zrobić jakąś prostą czynność ale kolejne wydarzenia coraz bardziej go od tego oddalają.
Patrzę, stoi Lornah Kiplagat z Lauren, angielską managerką HATC
– Możemy porozmawiać?
Idziemy gdzieś na bok.
– Jest jedna nieprzyjemna sprawa. Jak wiesz, uczestniczka waszego obozu, Barbara, pojechała na kilka dni na wycieczkę z Goeffreyem, który wynajął samochód od Silasa. Za te dni wynajmu Silas chce żeby mu zapłacić ale Goeffrey nie ma z czego mu zapłacić, bo podobno Barbara mu nie zapłaciła. I mówi, że jeśli Goeffrey mu nie zapłaci to on wezwie policję a tego chce uniknąć, bo jeśli zrobi to teraz to może uniemożliwić wasz wyjazd.
Trochę jestem zaskoczony
– Nie znam sprawy, ale musimy poprosić Barbarę, wiem, że podpisywała z Goeffreyem umowę i chyba z czegoś się nie wywiązał i pewnie to dlatego, poczekajcie.
Biegnę jakieś 50 m do naszego stolika, proszę Barbarę, żeby ze mną poszła.
– Masz tę umowę z Goeffreyem? Bo Silas chce wezwać policję
Barbara zdenerwowana, na początku myśli, że już ją wyrzuciła ale na szczęście ma przy sobie, idziemy do Lorny, powinienem być przy rozmowie bo na pewno z Angielskim czuje się mocniej niż Barbara ale w tym momencie przyjeżdża Canova
– Zaraz z wami będę – wołam i biegnę do niego
Tłumaczę mu, że jest jakaś sprawa do załatwienia z Lorną i prowadzę do naszego obozowego stolika:
– Słuchajcie, to jest słynny na cały świat Renato Canova, zostawiam was z nim i zaraz przyjdę ale muszę załatwić coś z Lorną – słyszę, że Canova coś tam się sumituje, że nie taki on słynny…
Lecę w stronę stolika Lorny ale widzę, że na parking wjeżdża nowy samochód. Wysiada z niego….. Mickael Karonei, wielokrotny zwycięzca Półmaratonu Warszawskiego.
– Michael – wołam, i podbiegam do niego, witamy się już zgodnie z kanonem, kciuk, ramię, ramię – super że jesteś, siadaj tutaj zaraz będę z Tobą ale muszę najpierw coś załatwić – sadzam go przy jednym ze stolików
14:30
Przychodzi Tytus. Patrzę na zegarek, jest 14:30. Zawracam do niego.
– Tytus – siadaj tutaj – pokazuję inny stolik – najpierw coś muszę załatwić
Idę do Lorny. Na początku była absolutnie przekonana że Goefrey ma rację, w końcu zna go od lat. Ale kiedy posłuchała wersji Barbary, kiedy zapoznała się z Umową z której jasno wynikało, że Barbara nie zobaczyła tego co miała w umowie i dodatkowo przez naprawy samochodu spędziła w drodze dodatkowy dzień – zmieniła zdanie. Swoja drogą jestem pełen podziwu. Dla Lorny i dla Barbary. Dla Barbary za spisanie na papierze tej umowy. Mi nie przyszło by do głowy, żeby spisywać z kierowcą umowę. Dla Lorny za całościowe tak szybkie zrozumienie i rozwiązanie sytuacji, w efekcie Goeffrey nie tylko nie dostał żadnej dodatkowej kasy ponad to co już otrzymał ale Lorna zwróciła Barbarze z własnej kasy jeszcze jakieś pieniądze które wychodziło że Goeffrey jest jej winny. Czyli tutaj sytuację mieliśmy opanowaną, poczułem, że wreszcie lista spraw jakie były jeszcze przed odjazdem do rozwiązania zaczyna się zmniejszać.
Pożegnanie
Idziemy do naszego stolika, złotousty Canova prawi, inni słuchają, siadamy, Lorna siada z nami, robię wtedy nagranie, które myślę, że opublikuje niedługo – o wielu sprawach – o treningu, o rozwoju Iten, o Kenijczykach, bardzo ciekawa rozmowa. Rozmawiamy też o planach Lorny, o nowym stadionie i o planowanych zawodach, Lorna mówi, że jeśli będziemy chcieli to na jej stadionie zawody na 3000m mogą być już zawsze zawodami Bieganie.pl. Musimy się jednak zbierać bo matatu zaraz przyjadą, dziękuję więc wszystkim i robimy sobie pamiątkową fotkę.
Podchodzę do Michaela, rozmawiamy bardzo krótko, obiecuję, że zobaczymy się wkrótce.
Canova rozmawia jeszcze z Peterem, mężem Lorny, podchodzę do nich.
– Renato – mówię – dzisiaj mieliśmy zawody, i jeden gość pobiegł właściwie dwa finisze na 400m i był w końcu trzeci o trzy sekundy za najlepszym a ma tylko 17 lat, podobno biega sam ale chce dołączyć do jakiejś grupy co nie musi być dobre, nie chciałbyś z nim pogadać? Może coś z niego będzie?
Widzę, że Canovie zapala się światełko – Jasne – mówi
Wołam Titusa, siada koło Canovy i Petera, ja się pakuję ale słyszę jeszcze fragmenty ich rozmowy
– Adam mi powiedział, że biegasz sam, ale po prostu z kilkoma kolegami czy naprawdę sam?
– Sam
– Ale jak wychodzisz na długi bieg to biegniesz z kolegami czy sam
– Sam
Canova wpatruje się w Tytusa, żegnam ich i zostawiam, kiedy odjeżdżamy matatu na lotnisko jeszcze rozmawiają.
Tutus Kipruto Kibyego i Renato Canova. Na nadgarstku Tytusa sprezentowany Forerunner 610, w ręku ściska ładowarkę.
15:40
Odjeżdżamy
Były to naprawdę niezwykłe dwa tygodnie, w trakcie których sporo rzeczy się wydarzyło i mam nadzieję, że ich konsekwencje będą dla wielu jeszcze długo odczuwalne, co postaram się w najbliższych tygodniach jeszcze pokazać.
Poniżej – film.