Redakcja Bieganie.pl
prezentacja numeru startowego dla potomności
i jeszcze ostatnie poprawki przed startem
A niedosyt złość rozczarowanie…. No cóż po prostu opuszczone treningi z długimi wybieganiami (spowodowane chorobą) dały o sobie znać podczas półmaratonu.
A tak się pięknie zapowiadało……
Do 17km biegło mi się super. Muzyka w uszach. Ja pomiędzy uśmiechniętym, podekscytowanym tłumem ludzi. Żyć nie umierać.
Ustawiłam się gdzieś pod koniec grupy na 2: 10 plus. Ruszyłam spokojnie, swoim tempem. Biegło mi się lekko, płynnie, nic nie bolało. Co jakiś czas mijałam ludzi, którzy chyba za szybko zaczęli i musieli przechodzić w marsz. Myślałam wtedy, że mnie to nie spotka, za dobrze się czuję. Wszystko wydawało mi się takie fajne, myślałam bieganie jest piękne.
Na 17km zdecydowanie zmieniłam zdanie o bieganiu.
Zaczęły pobolewać mnie przyczepy tuż nad kostkami. Mówiłam sobie w myślach – Ula to siedzi w twojej głowie, nie myśl, że boli, zapomnij o tym, biegnij dalej.
Wbiegając do tunelu faktycznie na chwilę zapomniałam o bólu. Moją uwagę przykuła muzyka bębniarzy. Super to wyglądało i brzmiało. Ale gdy tylko wybiegłam poczułam jak opadam z sił. Teraz już nie tylko bolały mnie przyczepy, ale złapała mnie kolka pod prawym żebrem i bolało kolano.
Zorientowałam się, że wszyscy, których wcześniej wyminęłam teraz zaczęli wymijać mnie. Doszła mnie grupa na 2: 30. Za chwilę znajomi, których widziałam na starcie daleko za mną.
Załamałam się. Spojrzałam na zegarek 1: 59, a przede mną jeszcze 3 czy 4km.
Największym błędem, jaki mogłam wtedy zrobić było przejście w marsz. Pomyślałam, dobra tylko na chwilę tylko na podbiegu później znowu ruszę, dookoła wszyscy tak robią. I praktycznie już nie ruszyłam. Podbieg przeszłam. Potem próby biegu, znowu marsz i tak praktycznie do mety. Na ostatniej prostej jacyś ludzie zaczęli głośno krzyczeć, dopingować żebym biegła. Zebrałam w sobie resztki sił i przebiegłam linię mety.
Dostałam medal i Powerade. Nigdy mi nie smakował, a tym razem wypiłam cała butelkę. Był pyszny! Czas: 02:25:37
Ło matko ile ja jadłam po tym półmaratonie! Makaron, wielka porcja sernika na zimno. To zaraz po biegu, a w domu: dwa naleśniki z serem, galaretka z truskawkami (była przeznaczona dla dzieci, może nie zauważą) i jeszcze sałatka z pomidorami, różnego rodzaju sałatami i z serem feta. Dobrze, że w końcu poszłam spać bo nie wiem czy coś by zostało w lodówce?!
Aha chciałam jeszcze bardzo podziękować Joycat, która na ostatnich kilometrach próbowała mnie zmobilizować i pociągnąć ze sobą..Niestety nie dałam rady.
Zauważam Adama, uśmiech wraca, ale siły nie.
śmiech przez łzy
Ostatnia prosta.
Łyknę jeszcze Pana w czerwonym i jestem na mecie!
Z medalem i Poweradem na mecie.
Chyba niewyraźnie widzę i ledwo stoję, ale do zdjęcia trzeba się uśmiechnąć.
W pobliskiej restauracji czekam na makaron
wylegując sie na kanapie. Chyba już z niej nie wstanę.
A tu popijając wino (dostaliśmy je od biegacza, który
nie dał rady sam wypić całej butelki i nas poczęstował)
opowiadam znajomym o przeżyciach z trasy.