1983 rok. Maraton w Bremen. Do mety dociera mężczyzna. Jego czas to 3 godziny i 8 minut. Znajomi przecierają oczy ze zdumienia. W przyszłości zdziwią się jeszcze wielokrotnie, a nasz bohater po latach przekaże do muzeum walizkę pełną wywalczonych trofeów. Brzmi standardowo? Mogłoby brzmieć, gdyby nie fakt, że Peter Samulski biegać zaczął w wieku 44 lat.
Samulski urodził się na terenie dzisiejszej Polski w 1938 roku. Na świat przyszedł w Braniewie, które ówcześnie należało do Prus Wschodnich i nosiło nazwę Braunsberg. Został bibliotekarzem i w latach 70. otrzymał propozycje pracy na Uniwersytecie w Münster. Jak wspomina portal „Westfälische Nachrichten” był wtedy dość pulchnym mężczyzną, który palił papierosy. Miał opisywać siebie jako „absolutnego pracoholika”, który jednak zdecydował się dołączyć do lokalnej grupy biegowej. Szybko pokochał aktywność fizyczną i już rok później w maratonie uzyskał wynik 3:08. Granicę trzech godzin pobił już w następnym starcie – uzyskał czas 2:52. W ciągu trzech kolejnych lat, od dołączenia do zespołu, mężczyzna na koncie miał już 13 zaliczonych maratonów.
Najszybciej dystans ponad 42 kilometrów pokonał kilka lat później – w Duisburgu w 1987 roku do mety dotarł w czasie 2:38:23. Największe sukcesy przyniosły mu jednak biegi ultramaratońskie, które pokochał i dzięki którym zyskał miano legendy.
Pokonane gwiazdy
Wśród eksponatów, które po latach zawodnik przekazał jako dar dla Muzeum Sportu w Berlinie, jest wyjątkowa nagroda, która obrazuje moment, gdy stał się rozpoznawalnym sportowcem. W 1989 roku mężczyzna wystartował w Pierwszych Mistrzostwach Niemiec w biegu 24-godzinnym w Mörlenbach. Na ich starcie, jak określa Helmut Winter, Peter był „nikim”, na mecie był już nową gwiazdą. W 24 godziny przebiegł dystans 256.513 km, co dało mu nie tylko pierwsze miejsce, ale pozwoliło także pokonać znanych w biegowym świecie zawodników – Helmuta Schieke i Hansa-Martina Erdmanna.
Rok później powtórzył swój sukces. Tym razem w ciągu doby przebiegł 261.028 km. To wyjątkowy wynik – rekord świata 50-latków, który przetrwał do 1998 roku. Dodatkowo do dziś, mimo rozwoju technologii, żaden zawodnik nie uzyskał lepszego rezultatu podczas Mistrzostw Niemiec. To także nadal jeden z najlepszych wyników reprezentantów tego państwa w historii wszystkich ich startów. Mimo iż Samulski właśnie wtedy osiągnął życiową formę, to nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Motto i trzecie złoto
Zawodnik, który dla wielu był niewątpliwą inspiracją, wielokrotnie zaznaczał, że sport zmienił jego życie. Dawał mu radość oraz przynosił zdrowotne korzyści. Credo Samulskiego, który zyskał przydomek „Calypso” – z uwagi na swój swobodny sposób biegania, brzmiało: „Trenuj raz za razem, a organizm będzie miał z tego korzyści”. Trzymający się tego przesłania mężczyzna klasę po raz kolejny pokazał w 1992 roku, gdy mógł poszczycić się mianem najlepszego w Niemczech, ale również na całym globie. Najpierw w maju wystartował w Holandii podczas pierwszej edycji zawodów IAU European 24 Hours Challenge, które do czasu ustanowienia oficjalnych mistrzostw świata były imprezą globalną. Samulski z wynikiem ponad 241 kilometrów wywalczył srebro. Musiał uznać wyższość swojego reprezentacyjnego kolegi – Helmuta Schieke. Wraz z nim oraz kolejnym z zawodników, czyli Valerym Klementem wywalczył drużynowe złoto.
Zdecydowanie najlepszy Peter okazał się natomiast w mistrzostwach kraju. Nie tylko zdobył złoto i sięgnął po trzeci tytuł, ale również drugiego zawodnika pokonał o niemal 15 kilometrów. Dwa lata wcześniej Samulski wziął również udział w prawdopodobnie najdziwniejszym wyścigu w swojej karierze, który po 12 latach opisał.
Myszy w klatce
W 1990 roku rozegrano zawody, które można określić jako „pierwsze w historii międzynarodowe halowe mistrzostwa świata w biegu 24-godzinnym”. Co ważne, zawodnicy rywalizowali na terenie zamkniętego centrum handlowego. Opisujący ten wyścig Samulski wspominał, że czuł się jak w akwarium. Równie ciekawego porównania wobec startujących użył strażnik nocny w galerii, który określił, że biegają oni jak myszy w klatce. Co ciekawe, w budynku poza startującymi zostało również kilku przypadkowych klientów, którzy mogli obserwować nadludzki wysiłek mężczyzn. U Petera, jak opisuje, kryzys nastąpił w nocy – między godziną pierwszą a szóstą. Musiał w trakcie zawodów zmieniać buty oraz brać aspirynę. W swojej relacji Niemiec zaznacza także, że trudno było w wyścigu o „ładne obrazki” – wspominał o tym, że zwycięskiemu Szkotowi z nosa ciekła krew, miał odparzenia, a po zakończeniu zmagań został zabrany do szpitala. Dodawał, że mottem dla wielu startujących tego dnia było: „Naucz się cierpieć bez narzekania”.
Samulski w rywalizacji zajął łącznie 9 lokatę. Najlepszym zawodnikiem w kategorii „50+” tego dnia został natomiast czwarty na mecie Schieke, który pobił także rekord świata w tej grupie wiekowej. Dzięki rezultatowi tych dwóch zawodników oraz Erdmanna zespół Niemiec wywalczył drużynowe złoto. Peter, pisząc relację z wyścigu, nie tylko kolejny raz wspomniał o swoich sukcesach, ale również pokazał pisarski kunszt. Pojawienie się klientów w centrum handlowym opisywał następująco: „Dopiero gdy wzeszło czerwone poranne słońce, życie i zgiełk znów wróciły. Wróciły wózki, a z restauracji wydobywały się hałasy i zapachy. Dzieci nie chciały uwierzyć, że jeszcze tam jesteśmy.”
Zjednoczeni biegacze
Wspominając zawodnika, który zmarł w 2012 roku, nie można zapominać, że na jego oczach rozgrywała się historia świata oraz Europy – obserwował upadek muru berlińskiego oraz zjednoczenie Niemiec. Wziął także udział w wyścigu, który odbył się z tej okazji i wiódł przez połączony kraj. Autorzy tekstów o losach i karierze Samulskiego wspominają, że przez lata startów zawarł on liczne przyjaźnie, a zawodnicy w tym czasie odczuwali większą niż obecnie jedność. Jednym z bliskich znajomych Petera był Roland Winkler. Panowie poznali się w 1990 roku i później regularnie kontaktowali. To również z uwagi na tę znajomość Samulski pojawiał się w Berlinie na legendarnym Plänterwald Team Marathon, gdzie aranżował kontakty pomiędzy zawodnikami. W biegowym świecie był bowiem obecny również wtedy, gdy nie był w stanie już startować – nadal nie odmawiał nikomu pomocy, a także angażował się w działania sportowe i lokalną politykę.
W ostatnich sezonach swojej kariery Samulski skupił się na nieco krótszych dystansach – w 1998 i 1999 roku rywalizował w biegach na 50 i 100 kilometrów. Choć nie wygrywał, to w swojej kategorii wiekowej nadal mógł poszczycić się sukcesami – m.in. w 1999 roku zajął drugie miejsce w Mistrzostwach Niemiec na 100 km wśród mężczyzn „60+”. Z rywalizacji w maratonach oraz ultramaratonach musiał zrezygnować w 2001 roku. Wykryto u niego raka. Mimo choroby nie poddał się, ale został członkiem zarządu organizacji, która wspierała chorujących na tę przypadłość i pomagała im organizować spotkania z medykami oraz terapeutami.
Walizka sukcesów
W 2011 roku, co opisywał Lukas Speckmann, inicjator maratonu w Berlinie, czyli Horst Milde postanowił stworzyć muzeum poświęcone biegaczom. I to właśnie jemu Peter Samulski miał przekazać walizkę, w której złożył swoje liczne trofea. Niewątpliwie miał się czym pochwalić – według danych zgromadzonych przez Stefana Hinze – mężczyzna wziął udział w 107 maratonach i 180 ultramaratonach. Część z nagród, które wywalczył, podziwiać można w Muzeum Sportu w Berlinie, gdzie Samulski ma własną gablotę. Jak w 2011 roku donosiła prasa, jego trofea sąsiadowały z tymi wywalczonymi przez największe gwiazdy – Japończyka Naoko Takahashiego (mistrza olimpijskiego w maratonie z 2000 roku), Kenijczyka Paula Tergata (medalistę olimpijskiego w biegu na 10 000 metrów) oraz Etiopczyka Haile Gebrselassiego (dwukrotnego mistrza olimpijskiego z 1996 i 2000 roku).
Według Wernera Sonntaga śmierć Samulskiego, choć dla wielu przedwczesna (zmarł w wieku 74 lat), była spodziewana. Już w 2011 roku, gdy Peter składał dziennikarzowi oraz dawnemu koledze z biegowych tras życzenia urodzinowe, miał powiedzieć mu, że za rok już tego nie będzie mógł zrobić. Podsumowaniem historii tego niezwykłego mężczyzny, społecznika, przyjaciela biegaczy oraz wybitnego ultramaratończyka, który w wieku 44 lat postanowił zmienić swoje życie, mogą być pożegnalne słowa samego Sonntaga: „Straciliśmy nie tylko biegacza, ale przede wszystkim biegającego przyjaciela, którego przepełniała ludzka serdeczność. Jeżeli ktoś z młodego pokolenia go nie znał, powinien wiedzieć: również w sporcie potrzebujemy takich ludzi. Peter Samulski pozostawił po sobie ślad, za którym z wdzięcznością podążamy.”
Pasjonatka sportu, którą bardziej niż listy wyników i cyferki interesują ludzkie historie. Szuka odpowiedzi na pytanie: „jak do tego doszło?”. Zwolenniczka długich dziennikarskich form i opowiadania barwnych historii. W szczególności zajmuje się sportami zimowymi, żużlem oraz lekkoatletyką