Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
„Warszawski Sen” zaczął brzmieć w niedzielę 27. marca na Konwiktorskiej i pięknym akordem zakończył na Wisłostradzie. W 16. Półmaratonie Warszawskim padły rekordy trasy zarówno u panów jak i pań. Faworyci nie zawiedli, a na ulicach Warszawy wreszcie, po długiej przerwie, mieliśmy bieg z prawdziwego zdarzenia. Zapraszamy do relacji.
W chłodny, marcowy poranek ponad siedem tysięcy półmaratończyków przywitał Marcin Rosłoń. Na starcie rozbrzmiał tradycyjnie utwór Czesława Niemena „Sen o Warszawie” i wszyscy razem, bez podziałów na fale, ruszyli najpierw w stronę Żoliborza, a następnie w dół w kierunku Wisły.
Elita piąty kilometr na moście Gdańskim minęła w 14:23. W grupie biegło sześciu zawodników z Afryki. Pierwsi Polacy, Mariusz Giżyński, i ja – autor wielu wpisów o biegach ulicznych na tym portalu, minęliśmy w 15:59. Pierwsze panie z Afryki w tym punkcie zjawiły się w 16:30 w towarzystwie kilkuosobowej grupie. Pierwsza Polka, Aleksandra Brzezińska prowadzona przez zająca Krzysztofa Gosiewskiego początkowe pięć kilometrów minęła w 17:04.
Kolejne pięć kilometrów liderzy mocno podkręcili walcząc o rekord trasy. 28:28 oznaczało, że pobiegli między 6 a 10 kilometrem szybciej o prawie dwadzieścia sekund. W grupie był Ginki Gismaoda z Tanzanii, Ugandyjczyk Abel Chebet i dwóch Kenijczyków Josphat Kipchirchir Too i Edwin Kiptoo. Pierwsze dwie Kenijki biegnące razem mijały dziesiąty kilometr w 32:45 co też oznaczało lekkie przyspieszenie.
Pierwsi Polacy zajmowali wtedy odpowiednio, 10. miejsce Mariusz Giżyński 31:59 i siódme miejsce Aleksandra Brzezińska 34:09.
Rekordami trasy na poważnie zaczęło pachnieć na piętnastym kilometrze. Zawodnicy mieli za sobą kilka kilometrów będąc nieco osłoniętymi, lecz czekało ich ostatnie cztery kilometry z mocnym czołowym wiatrem wzdłuż Wisły. Dwaj liderzy Gisamoda i Chebet mijali piętnasty kilometr w 42:55, a trzy sekundy za nimi podążała dwójka Kenijczyków. Dwie Etiopki Tiruye Aman i Likina Amewab biegnące na plecach Andrzeja Witka pojawiły się na tym punkcie 49:09.
Ostatnie kilometry były już walką ze zmęczeniem i uciekającym czasem. Jednak i panowie i panie pokazali, że warunki na rekordy były odpowiednie. Z nowym rekordem warszawskiego półmaratonu wygrał Emanuel Ginki Gisamoda. Od teraz rekord to 60:30. Drugi był Abel Chebet 60:40, trzeci Josphat Too 60:47. Cała trójka na podium pobiegła szybciej niż poprzedni rekord należący od 2014 do Victora Kipchirchira 60:48.
Panie również rozprawiły się z ośmioletnim rekordem 69:06 Polline Njeru. Wygrała dwudziestoletnia Etiopka Tiruye Aman z 68:55, przed swoją rodaczką Likina Amebaw 69:01. Podium uzupełniła Kenijka Veronicah Maina 69:50. Pierwszym Polakiem był Mariusz Giżyński z 68:18 i zajmując dziesiąte miejsce. Na piątym miejscu wśród kobiet skończyła Aleksandra Brzezińska z czasem 1:12:11 co oznacza nowy, znacznie poprawiony rekord życiowy (1:13:55)
Kilka godzin po półmaratończykach przyszedł czas na ścigających się na dystansie pięciu kilometrów. Start usytuowany był praktycznie w tym samym miejscu jak w przypadku dłuższego biegu. Podobnie z metą, jednak wbiegało się na nią z drugiej strony. Dobrze przygotowanym do pokonania wiatru na pierwszych dwóch kilometrach następnie trasa już tylko pomagała. Długi zbieg i wiatr w plecy na ostatniej prostej ułatwiły bardzo dobrze dysponowanym zawodnikom wykręcić naprawdę wartościowe wyniki.
Do końca o triumf walczył zeszłoroczny zwycięzca Krzysztof Tschirch. Musiał on jednak uznać wyższość Krzysztofa Wasiewicza. Zawodnik SRS Kondycji Piaseczno wygrał z czasem 14:45. Drugi był Tschirch z 14:46. Trzeci był Kamil Szymaniak 14:50.
Wśród Pań wygrała zawodniczka z Ukrainy Bohdana Semenova z wynikiem 16:23 co w kontekście nazwania tegorocznego półmaratonu Półmaratonem Pokoju miało szczególny wydźwięk. Druga była Monika Kaczmarek 16:48, trzecia Maria Cześniak 17:19.
Sezon wiosenny można uznać za w pełni rozpoczęty. Po dwóch wiosnach gdzie brakowało biegów tym razem wróciło to co tak bardzo lubiliśmy.