Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
W Jokohamie ogrywała Amerykanki, w Dosze zostawała wicemistrzynią świata, w Tokio miała sięgnąć po medal olimpijski. Życie napisało jednak Patrycji Wyciszkiewicz-Zawadzkiej inny scenariusz. Dwie operacje, półroczny „areszt domowy”, oglądanie koleżanek ze sztafety 4×400 m z perspektywy kanapy. Mimo wszystko, wierzy, że wciąż ma dużo do zrobienia na bieżni. Zamiast „jeśli wrócę”, woli mówić „gdy wrócę”. Dziś kończy 28 lat i podjęła decyzję: „Gdy wrócę na bieżnię, będę biegała 800 metrów”.
Pierwsze pytanie nie może brzmieć inaczej, jak zdrowie?
Jestem w trakcie rehabilitacji po drugiej operacji. Jeszcze wychodzę na prostą.
Poruszasz się o kulach?
Bez, ale nie mogę powiedzieć, żebym funkcjonowała w pełni normalnie. Trochę czasu jeszcze potrzebuję, żeby wrócić do sprawności. Nie mówiąc o powrocie do treningów.
Dlaczego pojawiła się potrzeba drugiej operacji?
Wyszły pewne komplikacje po pierwszym zabiegu. Z niczyjej winy. Po prostu, organizm zareagował tak, a nie inaczej. Wszystko zostało prawidłowo przeprowadzone – operacja i rehabilitacja. Jednak noga długo się broniła… Krótko mówiąc, potrzebna była poprawka.
Miałaś operowane Achillesy w obu nogach. To już samo w sobie brzmi na wyjątkowo poważną sprawę…
Achillesy to była tak naprawdę 1/3 zabiegu. Z przodu stopy miałam usuwaną wyrośl kostną. Była też ścinana pięta Haglunda. Czyszczenie Achillesów to tylko część.
Jakie są rokowania, jeśli chodzi o powrót do biegania?
Wstępny plan był taki, że w grudniu wracam do treningów. Powrót się jednak przesunął. Chcę zrobić wszystko odpowiednio, spokojnie, z niczym się nie śpieszyć. W swoim tempie, na ile organizm pozwoli. W ostatnich latach strasznie się ze wszystkim śpieszyłam, aż wreszcie moje ciało powiedziało „stop”.
To jest Twój najdłuższy rozbrat z treningami w życiu?
Wcześniejsze przerwy trwały do trzech miesięcy. Teraz praktycznie od pół roku siedzę zamknięta w domu. Ćwiczę i rehabilituję się na zmianę. To trwa zdecydowanie za długo.
Czego Ci najbardziej brakuje? Atmosfery zawodów, codziennych treningów?
Wszystkiego po trochu, ale chyba najbardziej tęsknię za treningami. Za zmęczeniem, za tym przeświadczeniem, że idę w dobrą stronę…
Nawet za pięćsetkami tęsknisz? (śmiech)
Akurat pięćsetki lubię (śmiech). Dziś jestem w takim stanie, że z chęcią wykonałabym każdy trening, nawet ten najgorszy. Po prostu, bardzo chciałabym móc ubrać buty i wyjść pobiegać.
Do kiedy tak naprawdę wierzyłaś, że Tokio jest możliwe? Jeszcze jadąc do Golęcina na mistrzostwa Polski była wiara, czy zgasła wcześniej?
Jakbym nie wierzyła, nie wystartowałabym w mistrzostwach. Wiara była do końca. Widocznie mój plan, nie pokrył się jednak z planem, który był dla mnie przewidziany gdzieś z góry.
Pamiętam jak jeszcze niedawno, bo w Jokohamie w 2019 roku, byłaś liderką sztafety. Kręciłaś na swoich zmianach międzyczasy poniżej 51 sekund (Ciekawy przypadek Patrycji Wyciszkiewicz | Bieganie.pl). Co się takiego wydarzyło na przestrzeni ostatnich dwóch lat, że doszło do takiego kryzysu?
Zbitek kilku rzeczy. Trenuję od wielu lat i dość młodo zaczęłam startować w sztafetach seniorskich. Wreszcie ciało i głowa powiedziały „nie”. Mimo, że jestem zawodniczką, która dba o siebie, to jakieś problemy ze zdrowiem pojawiały się tak naprawdę co roku. Ostatnim sezonem bez kontuzji był 2013. Poza tym, na początku 2020 roku wyszła nieprzyjemna sytuacja ze zmianą trenera. To było mocne zawirowanie w roku igrzysk olimpijskich. Jest też presja, którą sama na siebie nakładam, ale robi to też środowisko. Wszyscy patrzą na wyniki, a nikt nie zwraca uwagi na to, co dzieje się po drodze.
Był żal do Tomasza Lewandowskiego, że zdecydował się na „wojnę” ze związkiem w roku olimpijskim? Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że igrzyska zostaną przełożone.
Zostało siedem miesięcy do Tokio, kiedy okazało się, że zostałam bez trenera. Nie chcę komentować tej sytuacji. Co miałam powiedzieć, to powiedziałam. Zaczynam wszystko od nowa. Trzeba iść dalej i realizować swoje cele, a nie ciągle rozdrapywać stare rzeczy.
Jak doszło do współpracy z trenerką Iwoną Baumgart?
Na obozie w RPA przyszłam zapłakana do pani trener, do pokoju. Zapytałam się, czy pomoże. Zgodziła się bez zawahania.
Obserwując w mediach społecznościowych Waszą grupę, którą stworzyłyście z panią trener i Igą, widać chemię…
My się lubimy ze wszystkimi dziewczynami ze sztafety. To jest jedna ze składowych sukcesu, jakie osiągnęły dziewczyny w tym roku. To, co zrobiły na igrzyskach jest niesamowite. Cieszę się, że jestem częścią tej grupy.
Co czułaś oglądać olimpijskie finały sztafet? Więcej było radości, czy żalu?
Całe 11 lat pracowałam na to, żeby być tam razem z dziewczynami. Wiedziałam, że igrzyska w Tokio będą tymi najważniejszymi, z których sztafeta wróci z medalem. Nie spodziewałam się, że wróci aż z dwoma. Co czułam? Na pewno się cieszyłam. Z drugiej strony, było mi strasznie przykro. Dziewczyny walczyły o medale, a ja nie potrafiłam przejść z kanapy do łazienki, bo byłam świeżo po operacji.
Porozmawiajmy o przyjemniejszych wspomnieniach, niż rok 2021. W sezonie 2013 byłaś juniorską rewelacją, biegającą 400 metrów w 51.56. Dziś mamy do czynienia z eksplozją talentu wielu juniorów – Kornelii Lesiewicz, Kacpra Lewalskiego, Krzysztofa Różnickiego… Co, z Twojej perspektywy, może być dla nich największych zagrożeniem? Jeśli ma się 18-19 lat i wygrywa z seniorami, ego uderza do głowy?
Dużo zależy od osobowości konkretnego człowieka. Mam wrażenie, że mi sodówka do głowy nie uderzyła. W każdym razie, takie dostaję sygnały od bliskich znajomych, którzy są ze mną od lat. Byłam pokorna, w tym co robiłam. Nie zadzierałam nosa. Zdawałam sobie sprawę, że jednego roku się biega, a drugiego może cię nie być. Cieszę się, że mamy dzisiaj zdolnych juniorów. Nie będzie dziury pokoleniowej, nie trzeba będzie budować wszystkiego od nowa. Młodych trzeba odpowiednio poprowadzić. Motywować, zamiast zniechęcać.
W Twoich czasach jeszcze nie było aż tak prężnych mediów społecznościowych, w których młodzi sportowcy muszą umieć się odnaleźć, ale na pewno wraz z wynikami rosły oczekiwania środowiska. Jak sobie radziłaś z presją?
Od początku byłam rozliczana jak seniorka. Wystarczyło, że sezon 2014 był gorszy, a już słyszałam, że rok 2013 to łut szczęścia i nie wiadomo dlaczego tak dobrze pobiegłam. Pojawiały się opinie, że byłam przebodźcowana treningiem. Potem był rok 2015. Poprawiłam rekord życiowy i ponownie słyszałam, że się udało. Sinusoida. Tylko trener Motyl (Edward Motyl był w przeszłości doskonałym długodystansowcem, a jako szkoleniowiec zajmował się prowadzeniem maratonek np. Grażyny Syrek i Małgorzaty Sobańskiej – red.) wiedział co się ze mną dzieje, jak trenuję, ile poświęcam siebie, czasu, zdrowia, żeby osiągać te wyniki. Ci, którzy najchętniej oceniają, tak naprawdę mają najmniejsze pojęcie, co kryje się za konkretnymi rezultatami. Do juniorów trzeba przykładać inną miarę, niż do dorosłych sportowców. Oni są wciąż na etapie rozwoju, to nie są dojrzałe organizmy. Mogą się pojawiać przeciążenia, które wcale nie muszą być skutkiem żyłowania na treningach.
To jest kolejna rzecz. Presja, spadająca na trenerów zdolnych juniorów, którzy mogą być posądzani o to, że docisnęli młodego na treningach, a tak jak wspomniałaś – to nie musi być prawda. Ty chyba byłaś prowadzona przez trenera Motyla dość spokojnie…
Zdecydowanie. Biegałam więcej objętości, a wolniej. Kiedy przyszło mi już wykonywać trening pod 400 metrów, skupiony na myśli szkoleniowej, że trzeba się zalać kwasem, to początkowo trudno mi to przychodziło. Potrzebowałam czasu, żeby się zaadaptować. Z perspektywy czasu wiem, że trening ogólnej wytrzymałości służył mi bardziej, niż siłowo-szybkościowy.
Dwa lata temu zapytałem Cię o perspektywę przedłużania się do 800 metrów. Odpowiedziałaś wymijająco. Co dzisiaj sądzisz o pomyśle, żeby zamiast jednego okrążenia biegać dwa? Patrząc na Twoje 1:26 na 600 metrów, współpracę z trenerami: Motylem i Lewandowskim, ale też na sukcesy, jakie – po transformacji – osiąga Patryk Dobek, pomysł biegania osiemsetki jest dzisiaj bardziej realny, niż kiedykolwiek?
Miałam w głowie ułożony bardzo dobry plan – do igrzysk biegam 400 metrów, wracam z Tokio z medalem, a potem do końca sportowej kariery bawię się i robię to, co będzie mi sprawiało przyjemność, czyli biegam 800 metrów. Plan legł w gruzach. Na igrzyska nie pojechałam. Natomiast podjęłam decyzję: gdy wrócę na bieżnię, będę biegała 800 metrów.
Trenerka Baumgart ma doświadczenie w prowadzeniu średniodystansowców?
Już nie współpracuję z trenerką. Rozstałyśmy się po przyjacielsku, w dobrej atmosferze.
O, w takim razie jak wygląda Twoja sytuacja? Jesteś sobie sama sterem, żaglem, okrętem?
Nie chcę jeszcze o tym mówić. Na razie chcę się wyleczyć i zacząć trenować. Wszystko po kolei.
Dwa lata temu, w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, powiedziałaś, że karierę sportową chcesz kontynuować do 2024 roku, a potem stawiasz na życie rodzinne. To nadal aktualny plan?
Poprzedni rok pokazał mi, że nic nie jest pewne. Ktoś kiedyś powiedział, że jak chcesz rozśmieszyć pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach. Zgadzam się z tym. Natomiast, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a nie dopuszczam w ogóle do głowy myśli, że nie wrócę do biegania, to Paryż 2024 pozostaje głównym celem. Ale to też nie jest tak, że jeśli będzie mi się super biegało, noga będzie się kręcić, to na pewno powiem: okej, wybiła konkretna data, już mi wystarczy.
We wspomnianym przeze mnie wywiadzie podjęłaś temat macierzyństwa. Często słyszy się o polskich maratonkach, które decydują się na ciążę podczas trwania kariery, natomiast u biegaczek bieżniowych chyba trudniej wyłuskać takie historie. Macie trudniej, żeby pogodzić jedno życie z drugim?
To jest zawsze indywidualna sprawa kobiety. Ale coś w tym jest, że więcej maratonek decyduje się na taki krok. Przychodzą mi do głowy tak na szybko: Monika Drybulska-Stefanowicz, Iwona Bernardelli, czy Karolina Nadolska. Może wynika to z tego, że maratonki mogą dłużej biegać na wysokim poziomie, bo nawet do 35-40 roku życia? W biegach krótkich górna granica wieku jest zawieszona niżej. Ale z drugiej strony, pamiętam sprinterkę Darię Korczyńską, która jeździła na obozy z dwójką dzieci. Marika Popowicz też wróciła na bieżnię po przerwie macierzyńskiej i biega na bardzo wysokim poziomie. Wszystko zależy od tego, jak kobieta sobie to rozplanuje i czy ma odpowiednie możliwości. Jedna zawodniczka zatrudni nianię, druga pojedzie na obóz z babcią, która będzie opiekować się dzieckiem podczas treningów…
A jaki Ty masz pomysł na macierzyństwo?
Chciałabym być w stu procentach sportowcem i w stu procentach matką. Nie chcę łączyć jednego z drugim, pół na pół.
Powiedz na koniec jak Twój doktorat? Według moich obliczeń, powinnaś być na finiszu…
Planuję w tym roku się obronić. Widzę finisz. Wychodzę z łuku na ostatnią prostą.
Jaki masz temat?
„Wpływ otwartych innowacji na kreowanie wartości dla klienta, na przykładzie rynku imprez biegowych”.
Czyli w życiu naukowym znalazło się też miejsce dla życia sportowego…
Mój promotor jest rozbieganą osobą, więc udało się połączyć jedno z drugim.
O ile Internet nie kłamie, 8 stycznia obchodzisz urodziny. Jeśli w ramach życzenia mogłabyś zmienić jedną rzecz ze swojej przeszłości, skorzystałabyś z takiego prezentu?
Nie warto zmieniać przeszłości. Przeszłość zawsze nas czegoś uczy. Zostawiłabym ją bez zmian. Za to przyszłość chciałabym widzieć zdrową.
Jesteś w stanie powiedzieć, czego Cię w takim razie nauczyło ostatnie pół roku?
Jeszcze nie znam odpowiedzi na to pytanie. Na pewno po tych miesiącach siedzenia w domu zatęskniłam za życiem obozowym, choć w pewnym momencie miałam już dość ciągłych rozjazdów.
W którym kierunku najchętniej byś wyruszyła?
Do Kenii, ale Spała też jest okej (śmiech).
fot. Marta Gorczyńska