Redakcja Bieganie.pl
Krzysztof Gosiewski to były wioślarz, a obecnie żołnierz i jeden z czołowych polskich biegaczy, startujący na dystansach od 5 km do maratonu. Rozmawiamy m.in. o zaletach i wadach współpracy z trenerem, o częstotliwości stosowania butów karbonowych i podejściu do treningu. Krzysiek opowiedział też o kulisach swojego wyjazdu na Mistrzostwa Europy w Biegach Przełajowych w 2014 r.
Rok urodzenia: 1988
Klub: CWZS Zawisza Bydgoszcz
Rekordy życiowe:
– 5000m: 14:15
– 10000m: 29:51
– 10km: 30:00
– półmaraton: 1:06:38
– maraton: 2:18:34
Osiągnięcia:
– złoty medal w Mistrzostwach Polski w Biegach Przełajowych w 2014 r.
– 33 miejsce na Mistrzostwach Europy w Biegach Przełajowych w 2014 r.
Przebywasz teraz na obozie w Monte Gordo. Nietrudno zaobserwować, że większości biegaczy towarzyszy trener na rowerze, a około 50% osób biega w co najmniej dwuosobowych grupach. Tobie też zdarza się z kimś biegać. Jak dużo Ci to daje?
Takie bieganie w grupie bardzo dużo daje. Wielu czołowych zawodników na świecie korzysta z tego typu pomocy. Pojawiają się też głosy, że to rozleniwia. Choć ja tak nie uważam, bo dzięki temu można wejść na dużo wyższe prędkości, nawet takie których się samemu nie osiąga, zachować więcej energii. A wtedy kiedy trzeba samemu popracować, to się to oczywiście robi, ale dzięki treningowi w grupie, zostaje dużo więcej “paliwa w baku”. Ostatnio biegałem czterysetki po 67 sekund. Jakbym miał z kim je biegać, to pewnie zrobiłbym je po 66 sekund i czułbym się dużo lepiej i na drugi dzień odczuwałbym mniejsze zmęczenie. Jak się biega we dwóch, to tak jakby zmęczenie rozkłada się na dwie osoby.
Opowiedz trochę o swojej filozofii treningowej. Bardziej ufasz sprzętowi – mierzysz tętno i zakwaszenie, czy bazujesz przede wszystkim na samopoczuciu i słuchasz swojego organizmu?
Przez wiele lat kontrolowałem tętno na każdym treningu, teraz aż tak często tętna nie mierzę. Znam już swój organizm, jestem w stanie ocenić, jakie mniej więcej mam tętno i jaki jest poziom mojego zmęczenia. Wiem, jakie są odczucia, kiedy w drugim czy trzecim zakresie biegnę za mocno. Odpowiada mi taki model, tym bardziej, że poprzedni sezon pokazał, że zmierzam w dobrym kierunku, mimo że trenuję teraz sam. Nie zdarza mi się za często zamęczać organizmu, a wcześniej takie sytuacje się pojawiały, bo chciałem zrealizować to, co trenerzy rozpisali. Robiłem to, bo ufałem, że zmierza to do czegoś dobrego, byli to bardzo dobrzy szkoleniowcy. Jednak z drugiej strony nie ufałem sobie, nie chciałem dyskutować z trenerem i dostosowywałem się. Chyba to nie było dobre. Czasem lepiej byłoby odpuścić, nie rypać dzień w dzień dwóch treningów. Jak czułem się zmęczony to lepiej było zrobić jeden trening. Teraz nie trenuję cały czas w formule dwóch treningów dziennie. Nie robię na siłę dużego kilometrażu, bo wtedy czuję się masakrycznie wymęczony i nie jestem potem w stanie zrobić porządnego treningu. A jak zrobię mniej kilometrów, to mogę mocniej pobiegać, a o to chodzi, żeby mocno pobiegać. Nie zawsze trzeba biegać na “zmęczonych nogach”.
Powiedziałeś o plusach trenowania samemu, a czy dostrzegasz jakieś minusy braku współpracy z trenerem?
Minusem jest to, że nikt Cię nie pochwali, nie poklepie po plecach, nie powie “świetna robota, jesteś Krzychu mocny, mocniejszy niż byłeś!”. To są czynniki mocno wpływające na psychikę. Choć z drugiej strony, mam już prawie 35 lat, więc jestem na takim etapie, że potrafię się sam zmotywować. Dla doświadczonego zawodnika nie jest problemem trenować się samemu. Ma to większe znaczenie w przypadku młodych zawodników, którzy potrzebują wsparcia, szczególnie w trudnych momentach. Ja w tych trudnych chwilach radzę sobie sam. Mam oczywiście rodzinę, żonę i córeczkę. Żona mnie bardzo wspiera, ale wiele rzeczy muszę sam ogarnąć, bo zajmuję się tym ponad 20 lat, więc wiem, jak to funkcjonuje.
Masz 35 lat. Nadal czujesz się jak “młody Bóg”, czy jednak odczuwasz trochę swoje lata na karku i w związku z tym zmieniłeś coś w treningu na przestrzeni kilku ostatnich lat?
Szczerze mówiąc, jak byłem młodszy to też nie mogłem mega mocno potrenować, bo nie byłem w stanie wejść na zawrotne prędkości. Nawet wydaje mi się, że teraz jestem w stanie mocniej trenować. Robię trochę mniej akcentów. Obecnie mam dwie mocne jednostki treningowe w tygodniu, jeden mocny trening jest poprzedzony siłownią. Przykładowo, jednego dnia robię rano wybieganie + siłownię + rytmy, a po południu krótkie wybieganie i następnego dnia tempo.
Przez wiele lat trenowałeś wioślarstwo. Myślisz, że dużo straciłeś z tego powodu, że nie trenowałeś biegania “za dzieciaka”?
Myślę, że gdybym zaczął trenować wcześniej, to na pewno byłbym na dużo wyższym poziomie niż jestem obecnie. Jako wioślarz zdarzyło mi się dwa razy startować w biegach. W gimnazjum pobiegłem dość dobrze w sztafecie 10x 1000m. Potem w liceum trener namówił mnie żebym pobiegł w przełajach. Ścigałem się wtedy z chłopakiem, który trenował bieganie, mówili, że był dobry. Pokonałem go na ostatnich 50m. Już wtedy sugerowano mi, że powinienem biegać, ale że selekcja u nas w kraju jest jaka jest, to do tego biegania nie trafiłem.
To jak to się stało, że w końcu zacząłeś biegać?
Kiedy trenowałem wioślarstwo, trafiłem na trenera, który uważam, że zepsuł moją technikę. Było za dużo mocnego trenowania i to takiego totalnie hardcorowego. Bardzo mnie to pospinało, a w wioślarstwie trzeba mieć luz. Nie musisz być wcale bardzo mocny fizycznie, ale musisz mieć luz. Musisz czuć wodę. A ja w pewnym momencie przestałem to czuć, wszystko było takie “na siłę”. Poczułem, że nie ma to już sensu i muszę poszukać alternatywy. Tego trenera w końcu wywalili. Wtedy akurat na uczelni, gdzie studiowałem poznałem swojego późniejszego trenera Błażeja Stankiewicza. Prowadził zajęcia z lekkoatletyki i zrobił nam sprawdzian na 1500m i jak dobrze pamiętam, to pobiegłem 4:17. Trener zrobił wielkie oczy i powiedział, że powinienem biegać i zacząłem u niego trenować. Z trenerem Stankiewiczem trenowałem 5 lat i zdobyłem z nim moje pierwsze – i jedyne jak dotąd – Mistrzostwo Polski w biegach przełajowych, po których pojechałem na Mistrzostwa Europy w przełajach. To ta głośna sprawa, że mnie nie chcieli powołać na tą imprezę.
Przypomnij, o co tam chodziło.
Mistrz Polski w biegach przełajowych miał dostać powołanie na Mistrzostwa Europy w biegach przełajowych w Samokovie. Wygrałem Mistrzostwa Polski, czekałem na kontrolę antydopingową, byłem taki szczęśliwy, że wygrałem. Przechodził obok szef Bloku Wytrzymałości PZLA, spojrzał na mnie i powiedział: “I tak nie pojedziesz!” (śmiech). Cieszyłem się, że mam za sobą dopiero niecałe 2 lata treningu, pokonałem mocnych kolesi i zostałem Mistrzem Polski, a tu przychodzi gościu i podcina mi skrzydła na samym początku przygody! Ja nic do tego człowieka nie mam, mógł się pomylić, ale gadać takie rzeczy…
Na ME nie chcieli mnie powołać, bo szef Bloku Wytrzymałości stwierdził, że jestem amatorem, że się nie nadaję, że jestem za słaby, że na MP nie było wysokiego poziomu sportowego, więc nie ma co mnie wysyłać na ME (PZLA punkty za styl – Sprawa Gosiewskiego). Później był rollercoster. Ciągle sprzeczne informacje: nie jedziesz, jedziesz, nie jedziesz, jedziesz. Zjednoczyło się środowisko biegowe – za co im bardzo dziękuję – które wywarło presję i w końcu na kilka dni przed ME przyszedł mail z PZLA, że jadę, ale na własny koszt (Krzysztof Gosiewski jednak pojedzie na przełajowe Mistrzostwa Europy!). Tzn. opłacili mi tylko hotel na miejscu, ale dojazd musiałem sam opłacić. Koszty dojazdu pokrył mój ówczesny klub LKS Ostromecko.
Pojechałem na te ME. Warunki były dość ciężkie, biegaliśmy na wysokości 1350mnpm Zawody wygrał Kenijczyk w barwach Turcji, a ja ukończyłem na 33 pozycji na 75 zawodników. Przegrałem dosłownie na żyletki z Dmytro Lashynem. W trakcie zawodów też miała miejsce ciekawa sytuacja. Zacząłem dość ambitnie, ale na jednym z zakrętów tak mnie wyrzuciło, że spadłem na około 60 pozycję. Młodsi zawodnicy, którzy kibicowali na trasie potem mi powiedzieli, że jak biegłem w okolicy tego 60 miejsca, to stojący na trasie szef Bloku Wytrzymałości powiedział do nich: “I co k… nie mówiłem?! Mówiłem, że i tak ch… pobiegnie!”. Ja się stopniowo przesuwałem i ukończyłem na 33 pozycji i po zawodach podszedł do mnie ten sam szef Bloku Wytrzymałości, uścisnął mi dłoń, pogratulował (śmiech) i taka to wspaniała historia. Podobna sytuacja miała miejsce na MP w Karpaczu.
W Karpaczu biegłeś “sam”, w słabszej serii, mimo że Twoja życiówka sugerowałaby, że powinieneś biec w pierwszej serii, tak?
Na 3-4h przed MP na 10000m dowiedziałem się, że nie biegnę w pierwszej serii, tylko w drugiej. Z życiówką 29:51 przypisali mnie do słabszej serii… Szef Bloku Wytrzymałości tłumaczył to tym, że obowiązuje limit 25 osób w serii, a ja nie zrobiłem minimum na pierwszą serię, bo nie pobiegłem piątki w tym sezonie w określonym czasie. Niektórzy chłopacy, którzy biegali w pierwszej serii biegali piątkę w okolicy 15:40, a ja wtedy biegałem regularnie dychę w okolicy 30:00, więc na dychę robiłem dwie piątki pod rząd szybciej. Jak się dowiedziałem tuż przed zawodami, że biegnę w drugiej serii, to mi się odechciało startować, miałem nawet już nie jechać na te zawody (bieg odbywał się po południu). W końcu zdecydowałem, że pojadę i zaliczę przynajmniej mocny trening. Ruszyłem ambitnie po 3:00, skończyłem w 31:06. Wściekły byłem.
Z czego to wynika? Czemu masz tak pod górkę?
To chyba taka polska mentalność. Jakby ktoś miał się wytłumaczyć z tego, dlaczego tak mnie potraktowano, to oczywiście odpowiedź byłaby taka, że to nie jego wina, ale wina zawodnika. Zawsze jest to wina zawodnika, ale w wielu dyscyplinach tak się dzieje. Lekkoatletyka nie jest jedyna. To samo było w wioślarstwie.
Jakie masz podejście do butów karbonowych? Niektórzy nadużywają ich i zakładają nawet na wybiegania, inni zostawiają tylko na zawody. A Ty?
Trener Piotr Rostkowski – u którego trenowałem i do którego mam duży szacunek, bo zna się na tym fachu – nauczył mnie, żebym w karbonach za dużo nie biegał, wręcz rzadko je używał. Pamiętam, że przed maratonem w Dębnie – w którym pobiegłem w debiucie 2:18, do którego trenowałem z trenerem Rostkowskim – zrobiłem maksymalnie jeden czy dwa treningi w karbonie. Miało to służyć temu, żeby nie przyzwyczaić się za bardzo do tego buta i poczuć to “coś” dopiero na zawodach. Potem na maratonie, jak założyłem karbony, to do 30km biegło mi się tak luźno. Teraz jednak używam ich dużo częściej. Elita też z nich często korzysta. Choć w tym okresie przygotowawczym założyłem karbony dopiero tu, w Monte Gordo. Biegnie mi się w nich dużo lżej, swobodniej, łatwiej mi rozwinąć wyższe prędkości, więc ładuje mnie to też psychicznie. Biegnę szybko, a koszt energetyczny nie jest taki duży. Kolejnego dnia czuję się luźniej, szybciej dochodzę do siebie, ale to też jest pokłosie tego, że stosuję trening siłowy. Grzbiet, pośladki i dwójki muszą być silne. Rozmawiałem kiedyś z Mariuszem Giżyńskim, który zwrócił uwagę na to, że po masowym korzystaniu z butów karbonowych pojawi się dużo kontuzji pośladków, mięśnia dwugłowego. I tak się faktycznie dzieje. Jak ktoś nie ma mocnych mięśni i tych butów nadużywa, to pojawiają się kontuzje. A jeśli chodzi o rozbiegania, to nie ma to sensu. Karbony nie są od tego. Do większości treningów wystarczą “zwykłe” buty, czy ewentualnie półstartowe.
Podobno planujesz jakiś start w biegu górskim…
Chodzi mi to od dłuższego czasu po głowie. Na razie chcę się nadal przygotowywać do mocnego biegania na ulicy, a póki co starty górskie chciałbym wplatać do przygotowań jako treningi. Zobaczę, czy w tym roku uda mi się już wrzucić w kalendarz jakiś start. Myślę o dystansie w okolicy półmaratonu. Najlepiej jakby to był bieg z podobną ilością podbiegów i zbiegów. W przyszłości może częściej będę się pojawiał w górach, może nawet na ultra. Jest zresztą jedna zawodniczka Nienke Brinkman, z życiówką 2:22 w maratonie, która łączy biegi płaskie z górskimi.
Jakie masz plany startowe na ten rok?
Prawdopodobnie pobiegnę 19 lutego 3000 m na Halowych Mistrzostwach Polski. Typowo treningowo, bo nie zrobię dużo jednostek treningowych pod ten bieg. Chłopaki poszli bardzo mocno do przodu na dystansie 3000 m. Ja chcę pobiec swoje i zobaczę, co z tego wyjdzie. Potem 18 marca pobiegnę 5 km w Bydgoszczy. Na razie jestem na liście rezerwowych, bo zapisałem się za późno, ale mam nadzieję, że uda mi się wystartować. Dwa tygodnie później, 1 kwietnia chcę pobiec Bieg Europejski w Gnieźnie. Liczę, że około 29:20 będę w stanie tam pobiec. Potem mamy Mistrzostwa Wojska Polskiego w biegach przełajowych. Później jeszcze na pewno kilka biegów zaliczę, może połówkę, a na jesień maraton. Może Mistrzostwa Polski w maratonie, jak w końcu PZLA ogłosi, gdzie się odbędą. No chyba, że ogłoszą że jednak będą w kwietniu w Dębnie (śmiech).
Jak pobiegniesz poniżej 29:20 w Gnieźnie, to umówimy się znowu na rozmowę i zdradzimy Twoją tajną jednostkę treningową, którą praktykujesz w Monte Gordo, OK? (śmiech)
OK (śmiech)!
Powodzenia!