Katarzyna Zdziebło: Bieganie pozwala mi odpocząć psychicznie
Już jutro (20.08.2022r.) podczas Mistrzostw Europy w Monachium do rywalizacji w chodzie na 20 kilometrów stanie Katarzyna Zdziebło – jedna z naszych największych objawień niedawno skończonych Mistrzostw Świata w Oregonie. O swoich przygotowaniach, szansach i planach na przyszłość opowiada specjalnie dla nas w wywiadzie z Kubą Jelonkiem.
Jakie było Twoje nastawienie przed mistrzostwami świata w Eugene? Jak przebiegły starty na 20 i 35 km i czy nastawiałaś się na dwa medale, czy była to jednak duża niespodzianka?
Na początku nastawiałam się na czołową dziesiątkę na dystansie 20 km. To był mój cel, tak po prostu, żeby powalczyć w czołówce. Chciałam utrzymać się jak najdłużej w grupie prowadzącej i próbować tam powalczyć. Jakie to da miejsce – czy szóste, czy siódme, tego nie byłam w stanie przewidzieć, ale chciałam trzymać grupę najdłużej jak się da. To był taki mój cel, ale poczułam się na tym starcie wyjątkowo dobrze. Na szczęści złapałam właściwą, swoją grupę.
Od startu było równo, tak jak chciałam na tych pierwszych kilometrach. Wskoczyłam na odpowiednie tempo, a później już same te prędkości mi wchodziły. Ale na pewno medal był dla mnie pewnym zaskoczeniem na dwudziestkę. Z kolei na 35 km nastawiałam się od początku, że chcę powalczyć o medal. Może nie mówiłam tego tak otwarcie, jakoś w mediach, ale moja rodzina wiedziała, że jadę i będę walczyć o medal. Nawet nie planowałam, czy mogłoby to być drugie, czy trzecie miejsce, ale tak ogólnie – celem był medal. W najgorszym wypadku chciałam się zakręcić koło trzeciego miejsca, bo było kilka zawodniczek z lepszymi życiówkami. Takie było założenie.
Kiedy podjęłaś w ogóle decyzję, żeby startować na obu dystansach, czyli na 20 i 35 km?
Pierwotnie planowałam tylko ten dłuższy dystans, z tego powodu, że w tym sezonie przerobiłam większy kilometraż, szczególnie w styczniu i w lutym, dlatego chciałam wystartować jedynie na 35 km. Tak sobie po prostu ustaliłam, bo trzydziestka piątka była dla mnie bardziej komfortowa. Nie trzeba w jej trakcie wchodzić na takie duże prędkości. Było to też dla mnie takie nowe wyzwanie. Miałam dobre wspomnienia ze startu w październiku na Ukrainie i później w marcu tego roku w Omanie, właśnie na tym dystansie 35 km. Więc nastawiałam się na początku tylko na 35 km. Swoją decyzję zmieniłam po obozie wysokogórskim w Font Romeu w maju. Sprawdziłam też terminarz, kalendarz tych startów i skoro było 6 dni odstępu, to było to wykonalne.
Przeanalizowałam też, jakie temperatury panują w tym czasie. Na dwudziestkę była to co prawda 13 godzina, a więc mogło być ciepło. Ale gdy przemyślałam tę decyzję, że może przecież być różnie, może trafić się korzystniejsza pogoda, to 20 i 35 km wydawało się do pogodzenia. Ponownie, z racji tego, że lubię wyzwania, stwierdziłam, że nawet jak będzie ciepło, to ja sobie w cieple całkiem dobrze radzę i miałam tego świadomość. Więc pomyślałam, że może jest to dobry pomysł. Aby się upewnić, postanowiłam skonsultować się z bardziej doświadczonymi osobami. Wtedy skontaktowałam się z panem Robertem Korzeniowskim, który mnie utwierdził w tym, żeby startować na obu dystansach. Dodał mi takiej pewności siebie, że to jest możliwe, że da się połączyć oba dystanse i jeszcze dobrze zaprezentować się na obu z nich.
Między mistrzostwami świata i Europy są w tym roku tylko trzy tygodnie? Jak spędziłaś ten czas?
Ogólnie bardziej nastawiałam się jednak na mistrzostwa świata. Może trochę ryzykownie, biorąc pod uwagę mój dotychczasowy dorobek. Wiadomym jest, że mniejsza konkurencja jest na mistrzostwach Europy, ale Stany Zjednoczone to był taki priorytet, a mistrzostwa kontynentu – że tak powiem – potraktowałam drugorzędnie.
Trochę musiałam odpocząć po mistrzostwach świata w Eugene, przede wszystkim fizycznie. Jeszcze po powrocie do Polski zastanawiałam się, czy w ogóle startować w Monachium, czy dam radę dojść do siebie. Ale odpoczęłam, zrobiłam parę akcentów i sama jestem ciekawa, jak to z moją formą będzie. To też jest dla mnie swego rodzaju wyzwanie i nauka na przyszłość. Zobaczymy, czy da się mieć dwa szczyty formy – wszystko okaże się 20 sierpnia o 10:15.
Na igrzyskach w Paryżu pomiędzy dystansami 20 i 35 km będzie 5 dni przerwy. Czy w takim wypadku rozważałabyś starty na obu dystansach?
Dystans 35 km ma być w formule mikstu, co mocno komplikuje sprawę. W tym temacie się jeszcze nie zastanawiałam. Myślę, że mimo wszystko na ten moment nastawiałabym się na start indywidualnie, bo jakoś idea tego miksta mi troszeczkę nie pasuje. W takim sensie, że ciągle jest dużo znaków zapytania, a klasyfikacja będzie trochę niewymierna, bo wiele zależy tak naprawdę od drugiej osoby. I jeśli na przykład sędziowie zdyskwalifikują tę drugą osobę, to nie będzie drużyny. Po prostu za dużo jest takich „ale” dla mnie. Dlatego na razie nastawiam się na start na 20 km, bo chyba tylko taki będzie indywidualnie, ale tamtego jeszcze nie wykluczam. Ciągle jest jeszcze dużo czasu, a taki trening pod 20 km i 35 km jest dość podobny. Da się połączyć te dwa dystanse, więc jest to dla mnie jeszcze kwestia do ustalenia.
A co myślisz o zmianie dystansu chodziarskiego z 50 do 35 km, bo to również świeża sprawa. Czy gdyby nie było w programie 35 km, a zostałby dystans 50 km dla kobiet, to też spróbowałabyś tego dłuższego dystansu?
Nigdy na 50 km nie startowałam, ale gdy byłam młodsza, to ta pięćdziesiątka była na mistrzostwach świata w 2019 r. Wtedy myślałam sobie o tym: no fajnie, ciekawy dystans i nie mówiłam: „nie”. Chociaż wiedziałam, że jest to dystans mega-wymagający. Nie było mi dane startować na nim, ale jestem przekonana, że inne były by odczucia na pięćdziesiątce, niż na trzydziestce piątce. Tak naprawdę to trzeba do tego dołożyć jeszcze 15 km, a więc dwa razy tyle, ile trzeba było dołożyć do dwudziestki. Dlatego nie jestem w stanie powiedzieć, jakby to wyglądało. Nigdy nie miałam takiego startu za sobą, tylu kilometrów podczas treningu też nie zrobiłam, także nie mam pojęcia. Natomiast na pewno prędkości byłyby inne, wolniejsze na dystansie 50 km. Nie mogę gdybać, bo to tylko moje przypuszczenia. Może bym się skusiła, bo ta 35 km w sześć dni po dwudziestce to też było wyzwanie. Ale czy bym w takim wypadku wystartowała pięćdziesiątkę? Nie wiem. Naprawdę. Ta 35 km bardziej mnie przekonuje, bo to „tylko” 15 km więcej, a nie plus 30 km do dwudziestki.
Od tego sezonu zaczęłaś współpracować z trenerem Grzegorzem Tomalą. Jak zmienił się Twój trening?
W tym sezonie zaczęliśmy przygotowywać się pod 35 km. Taką dużą zmianą było dla mnie zwiększenie objętości, kilometrażu, czy to w ujęciu tygodniowym, czy najdłuższego treningu w tygodniu. W tamtym sezonie maksymalnie przeszłam 25 km spokojnego wychodzenia, a w tym roku wychodzenia czy drugie zakresy znacznie się u mnie wydłużyły. W drugim zakresie też robiłam ostatnio o wiele więcej kilometrów. Czyli objętość i treningi w drugim zakresie – to są zmiany, które najbardziej się zadziały.
Stosowałaś różne rodzaje hipoksji: od wyjazdów w wysokie góry, przez namiot tlenowy i pokoje hipoksyjne. Jak się czujesz po tych poszczególnych rodzajach?
Z górami nie mam za bardzo doświadczenia, trochę jest to ciągle dla mnie temat nowy i tajemniczy. Nie wiem jak mój organizm reaguje po zjeździe z gór, w który dzień czuję się najlepiej itd. Mam różne odczucia, byłam do tej pory dwa razy w wysokich górach: w tamtym roku w Sankt Moritz i w tym roku w Font Romeu. Później starty miałam w różne dni po zjeździe z tych obozów i jak na razie ciężko wyciągać z tego jakieś większe wnioski. Jeśli chodzi o taką sztuczną hipoksję, na przykład namiot, to też jest dużo różnych opinii na ten temat, ale z mojego doświadczenia uważam, że na mnie to działa dobrze i w tym momencie w trakcie moich przygotowań korzystam z namiotu hipoksyjnego. Jeśli chodzi o spanie w pokoju hipoksyjnym, to jest to również fajna opcja, bo można sobie tę hipoksję dawkować również w dzień, nie tylko w nocy. Jednak ze względu na to, że troszkę tutaj w Spale za głośno chodzi wentylacja, to przyjechałam ze swoim namiotem hipoksyjnym. Ogólnie bardzo to lubię i czuję się bezpiecznie startując po tym namiocie. Mam nieco większe doświadczenie, jeśli chodzi o namiot i nie boję się go stosować.
A czy stosujesz w swoim treningu bieganie? Jaka jest wedle Twoich odczuć różnica między chodem sportowym a bieganiem.
Z bieganiem jest u mnie różnie. Traktuję je jako taki trening wypoczynkowy, głównie psychicznie. Jeżeli nie chcę chodzić, chcę się poruszać, to wychodzę pobiegać. W tym roku na pewno mniej było tego typu treningów. Wcześniej więcej biegałam na drugich treningach, a w tym sezonie było tego troszkę mniej. Podstawowa różnica między biegiem a chodem jest taka, że z daną prędkością w biegu mam niższe tętno, niż podczas chodu (w tym samym tempie). Mimo, że jest różnica, to jesteśmy chodziarzami i musimy więcej chodzić niż biegać. Nie uważam za to, żeby to źle wpływało na technikę chodu, ponieważ to jest inna forma ruchu, która pozwala mniej obciążać stawy. Czasem wolę pobiegać, ale też popływać na przykład. To dla mnie taki trening trochę zastępczy i regenerujący. Nie stosuję go jako treningu podstawowego.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na mistrzostwach Europy!
Były chodziarz, który nieustannie dokądś zmierza (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor biografii Henryka Szosta, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz książki „Trening mistrzów". Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV L.O. w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.