Adam Nowicki zajął najwyższe miejsce spośród panów startujących w maratonie podczas trwających Mistrzostw Europy w Monachium (18. miejsce z czasem 2:15.21), choć – jak nam wyjaśnia – liczył na lepszy wynik. Podopieczny Zbigniewa Murawskiego opowiada nam, jak przebiegały przygotowania do tej imprezy, czego brakuje naszym maratończykom, by powtórzyć sukces ich koleżanek i jak zareagował na złoto Aleksandry Lisowskiej.
Jak przebiegały przygotowania do tych mistrzostw Europy? Czy wszystko udało się zrealizować?
Generalnie jeśli chodzi o przygotowania, to z góry miałem założone, że pojedziemy na obóz wysokogórski. Miałem taki zarys długoterminowy, który zakładał przygotowania pod mistrzostwa Europy, które zresztą były moim głównym celem w tym sezonie. To, że biegaliśmy i trenowaliśmy w Jakuszycach to był taki „surprise” dla mnie. Wielka szkoda, że nie miałem możliwości trenować na dużej wysokości, bo to jest dla mnie podstawa, żeby rzeczywiście konkurować z Europą i z tymi najlepszymi zawodnikami. Można prześledzić konta na mediach społecznościowych, by zobaczyć, gdzie trenował Ringer, gdzie trenowali inni topowi zawodnicy, którzy byli w pierwszej dziesiątce na tych zawodach, a gdzie trenowaliśmy my. Musieliśmy więc zweryfikować swoje plany, gdy okazało się, że jedziemy jednak nie na naturalną hispoksję, ale trenujemy w Polsce. Z drugiej strony, prędkości, które osiągałem na treningach były zadowalające. Byłem i jestem w tym momencie w życiowej formie, ale kilka rzeczy wpłynęło na mój wynik końcowy. Było ponadto kilka nowych rzeczy u mnie, takiego testowania. Po raz pierwszy w tym sezonie wszedłem do namiotu tlenowego, w tych przygotowaniach i zastanawiałem się, jak to odda i czy to w ogóle odda. Akurat przeszedłem taki 5-tygodniowy cykl, żeby „zaprzyjaźnić” się z namiotem i spałem w nim – trochę na próbę – przez 5 tygodni.
Jeśli chodzi o przygotowania, to mieliśmy w BPS-ie tylko jeden obóz w Jakuszycach, a resztę trenowałem w Szczecinie i troszeczkę w Wielkopolsce. To był ten ostatni etap. Bardziej rozbudowane przygotowania wykonywałem na wiosnę, kiedy chciałem poprawić rekordy życiowe na 10 km i w półmaratonie. Oba te cele z spełniłem, bo poprawiłem życiówki na obu dystansach. Dla mnie są to wyniki, które sobie założyłem i które mnie satysfakcjonują na tę chwilę. A tutaj, przygotowanie do maratonu na mistrzostwach Europy było krótsze, nie było naturalnej hipoksji i wyglądało to tak, jak wyglądało.
Kiedy dowiedzieliście się, że zamiast obozu wysokogórskiego jedziecie tylko do Jakuszyc?
Nie wiem nawet dokładnie, musiałbym to dokładnie sprawdzić i przypomnieć sobie, ale to, że jest dla nas obóz w Jakuszycach było wiadome jakieś dwa tygodnie przed wyjazdem, a więc na ostatnią chwilę. W ogóle to był już krótki okres, żeby dopasować te przygotowania do zaproponowanych warunków. Każdy z nas miał nadzieję, że jednak będzie obóz wysokogórski, bo zazwyczaj na tego typu imprezy zawodnicy dostają taki obóz i to zmienia przygotowania, bo to jest całkiem inne bieganie. Też nie do końca rozumiem taką politykę, że na przykład kulomioci jeżdżą do Afryki na obozy, a biegacze, którzy mają rywalizować na mistrzostwach Europy w maratonie, jeżdżą do Jakuszyc. To już by trzeba pytać kogoś, kto rzeczywiście o tym decyduje. Ostatecznie było jak było, więc nie będę już tej sytuacji roztrząsał.
Przejdźmy teraz już do samego biegu. Jak oceniasz warunki na trasie i przebieg maratonu?
Generalnie wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany, że jestem na rekord życiowy. Moim zdaniem, biorąc pod uwagę trening, jaki wykonałem, byłem na pewno przygotowany na życiówkę. Myślę, że nawet na bieganie w granicach 2:09. Warunki, jak pewnie dało się zauważyć, przez ostatnie tygodnie były naprawdę niekorzystne do długiego biegania. My mieliśmy troszeczkę szczęścia, bo warunki, które panowały w Monachium, do połówki biegu były dość dobre. Ale były zupełnie inne w drugiej części dystansu. Miałem wrażenie, jakby to były dwa różne biegi: do półmaratonu i od połowy. Druga połówka była sporo trudniejsza. Na początku było bez słońca, niebo było zachmurzone, biegaliśmy w temperaturze około 21 stopni. Biorąc pod uwagę to, że biegaliśmy o godzinie 11:30 w sierpniu, to były to całkiem fajne warunki do biegania. Natomiast po połówce wyszło słońce i to odczucie zmęczenia było całkiem inne, było w okolicach 30 stopni, naprawdę nie biegło się już komfortowo.
Jeśli chodzi o moje odczucia, takie ogólnie biegowe, to na pierwszych 10–12 km czułem się bardzo dobrze. Nawet mogę to ująć tak, że czułem się jak na rozbieganiu. W głowie nawet powtarzałem sobie, że to jest rzeczywiście chyba „ten dzień”. Widząc Arka obok siebie utwierdzałem się w tym przekonaniu. Biegliśmy praktycznie z przodu stawki i czuliśmy się fajnie. Widziałem po nim, że też jest u niego dobrze i jest jakaś szansa na powalczenie o medal w drużynie. Nie wiedziałem tylko, gdzie jest Kamil, a raczej dwaj Kamilowie. Ale miałem nadzieję, że gdzieś blisko nas. Dlatego dobrze mi się biegło do tego 12 km, ale później poczułem ból w przyczepie mięśnia dwugłowego. Już w przygotowaniach miałem z tym problemy. To uniemożliwiło mi troszeczkę rywalizację czy utrzymanie tej pierwszej grupy.
Zwolniłem, straciłem tego dystansu, ale miałem też takie losowe przygody, jeśli chodzi o dostarczenie węglowodanów na trasie, bo bidony, które miałem, nie do końca spełniły swoją rolę. Wieczko, które jest na górze tego bidonu, całkowicie się odrywało i większość tego płynu uciekało. Później zabrakło mi tego „prądu”, jeśli chodzi o węglowodany, co potem – w ostatniej fazie biegu, na ostatnich 8–10 km do mety – mocno odczułem. Biegłem, jakby mi ktoś „wtyczkę wyłączył”. Czułem, że tego paliwa brakuje. Bardzo źle zniosłem też dystans mięśniowo. Wydaje mi się, że to było przyczyną, bo dopiero tak na gorąco analizuję. Nie miałem jeszcze czasu, żeby się w to bardziej wgłębiać, ale wydaje mi się, że to przełożyło się na to, że bardzo mocno „zarąbałem” nogi. Ostatnie 8 km to była praktycznie walka o to, aby dobiec. Przez to mój wynik daleki był od ideału, czyli wyszło z tego 2:15 z kawałkiem. Wiadomo, że mam niedosyt, bo wiem, że jestem lepiej przygotowany i myślę, że pierwsza dziesiątka była w zasięgu moich możliwości. Ale to jest maraton, nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć, nie jesteśmy w stanie go poprawić. Musimy pamiętać o tym, że mamy tylko jedną szansę w danych przygotowaniach. To jest chyba taka największa trudność w tym wszystkim. Jestem zadowolony, ale mam niedosyt, że dało to tylko 18. miejsce, a nie to, co sobie założyłem. Moim celem było być minimum w pierwszej dziesiątce i do tego zabrakło.
Na mistrzostwach Europy jest prowadzona dodatkowa klasyfikacja drużynowa w maratonie i od kilku edycji mieliśmy nadzieję, że uda się wywalczyć ten medal drużynowy. W tym sezonie kontuzjowany jest Krystian Zalewski i Marcin Chabowski, ale mimo wszystko ciągle czegoś brakuje, by zdobyć ten medal. Dziewczyny pokazały, że da się to zrobić. Kiedy przyjdzie czas na naszych maratończyków?
Wiadomo, że bieganie na poziomie 2:15-2:18 nie da nam medalu na mistrzostwach Europy, już nie mówiąc o tym, że ten poziom cały czas idzie w górę. Przede wszystkim musielibyśmy osiągać wyniki rzędu 2:11-2:12 średnio, bo tyle dawało medal. Wyniki Z Monachium mówią same za siebie. Dały nam jedno z końcowych miejsc w drużynie. Nie ma co ukrywać, są to słabe wyniki drużynowe, wręcz bardzo słabe. Tym bardziej, że Arek bardzo dobrze wyglądał podczas przygotowań, podobnie Kamil, bo bardzo dobrze wyglądali na obozie, razem przecież trenowaliśmy. Na pewno nadzieje były większe i sądziłem, że też jako drużyna zaprezentujemy się lepiej. Myślę, że na pewno pomogła by nam lepsza współpraca, chociażby ze związkiem. Mogłoby to pomóc chociaż dać nam szansę myślenia o tych medalach. Dziewczyny pokazały, że się da, ale nie można zapominać o tym, że dziewczyny przed imprezą stały znacznie wyżej w rankingach, niż my. To, że one zdobyły medal, to nie było żadną sensacją czy niespodzianką, bo miały drugi wynik na listach. My mieliśmy 6–7 pozycję. To mówi samo za siebie.
Czy sukces Oli Lisowskiej był dla ciebie dużą niespodzianką? Czy ten medal zmieni coś w polskim maratonie?
Widziałem Olę na treningach, rozmawiałem wielokrotnie z trenerem Wośkiem, bo współpracował z nami często w niedawnych przygotowaniach, ale też na obozach przed igrzyskami w Tokio. Wiedziałem, że Ola jest mocna, było to widać na treningach, a na tle dziewczyn była bardzo mocna i wiedziałem, że będzie wysoko. Natomiast to, czy zdobędzie złoto, srebro czy brąz – było niewiadomą. Zakładałem medal , ale złoto to jednak troszkę zaskoczenie. Szczególnie biorąc pod uwagę wyniki, jakie miały rywalki. Niektóre z nich miały życiówki po 2:22–2:23. Ola osiągała wyniki na poziomie 2:26, więc trudno tu było mówić o tym, że jest faworytką. Zresztą napisałem w swoim ostatnim poście, że w sporcie wszystko jest możliwe. Ola pokazała wielką klasę, mogliśmy zobaczyć jej charakter. Udowodniła, że się da. Chwała jej za to, to jest dla mnie fenomenalne i myślę, że poruszy to nawet osoby, które próbują swoich sił w bieganiu, które walczą z wynikami. Jest to na pewno budujące i motywujące dla nas wszystkich, dla całego maratonu, szczególnie, jeśli chodzi o Polskę. Wspaniała sprawa!
Były chodziarz, który nieustannie dokądś zmierza (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor biografii Henryka Szosta, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz książki „Trening mistrzów". Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV L.O. w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.