Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Na dziesięć tegorocznych biegów ulicznych wygrał sześć. Dyszki kręci, jakby miał w nogach tempomat. W Kędzierzynie 30:39, w Bielsku-Białej 30:24, w Skawinie 30:30, w Krapkowicach 30:44, w Cieszynie 30:26, w Chorzowie 30:28. Na co dzień pracuje w Kopalni Węgla Kamiennego „Marcel” w Radlinie. W systemie czterozmianowym. Bieganiem się bawi. W ramach hobby chciałby pobiec 10 km poniżej 30 minut, a maraton poniżej 2:20. Tegoroczne wyniki pokazują, że jest na dobrej drodze. Poznajcie Mateusza Mrówkę.
Za 27-letnim biegaczem amatorem z Górnego Śląska pracowite półrocze. Pracowite, bo na co dzień jest zatrudniony w kopalni, a weekendami regularnie startuje w biegach ulicznych. Z sukcesami. W Żywcu przegrał tylko z Tomaszem Grycką, w Cieszynie był lepszy od wicemistrza Polski w maratonie, Emila Dobrowolskiego. Zdarzały się biegi, że do zwycięstwa wystarczyłyby 32 minuty na 10 km. Mrówka ma jednak na ten rok swój plan.
– Były w tym roku dwa starty, gdzie mógłbym wygrać w 32 minuty, ale mam cel na ten rok, żeby pobiec wszystkie dyszki poniżej 31 minut. Dyspozycja jest stabilna, więc jestem zadowolony. W ostatni weekend odpoczywałem, ale w najbliższy biegam w Częstochowie na 10 kilometrów. Ciągle brakuje mi biegu poniżej 30 minut, ale jak to mówią: trzeba być cierpliwym. Już kilka lat temu, kiedy byłem na poziomie 32 minut, wyznaczyłem sobie taki cel, żeby złamać 30 minut na dychę – powiedział nam Mateusz, którego rekord życiowy pochodzi z tego roku, z Biegu Fiata w Bielsku-Białej i wynosi 30:24.
Mrówka zaczął biegać 6 lat temu i praktycznie od razu wskoczył na wysoki poziom. Jego pierwsze wyniki to choćby 1:17:03 w Rybnickim Półmaratonie Księżycowym, czy 16:02 na 5 km w Wodzisławiu Śląskim.
– Chciałem podjąć jakąś aktywność fizyczną, a miałem znajomych, którzy biegali, więc zacząłem wychodzić raz w tygodniu, potem dwa razy, trzy… Dobrze mi to szło, więc stwierdziłem, że będę trenował pięć razy w tygodniu i zobaczymy. Początkowo miałem trenera z Rybnika, ale zrezygnowałem. Co chwila kontuzja, więc od 3 lat trenuję sam. Rozpisuję sobie co miesiąc plan treningowy. Inspirację czerpię od innych zawodników, korzystam z ich podpowiedzi. Kilometraż w okresie startowym to około 80 km, a w okresie przygotowawczym do 150 km. U mnie okres przygotowawczy to grudzień, styczeń, luty. W tym czasie nigdzie nie startuję, tylko trenuję. Zimą w niedziele robię długie wybieganie, do 35 kilometrów: w widełkach 3:45-3:50/km. Ogólnie staram się trenować spokojnie, żeby się nie przesilać. Jeden dzień w tygodniu zostawiam sobie wolny. Jak robię 8 razy 1 km to w granicach 3:05/km na przerwie 3 minutowej. Jak czterysetki to przykładowo 10 razy po 1:12 i 400 metrów przerwy w truchcie. Nie mogę szarżować. Raz, że pracuję na kopalni, a dwa, że następnego dnia muszę mieć siłę na kolejny trening – tłumaczy ambitny amator.
KWK Marcel, gdzie pracuje nasz rozmówca, to kopalnia z tradycjami. W przyszłym roku będzie świętować 140 rocznicę istnienia. Mateusz, zanim zdobył etat, ukończył trzyletnią szkołę górniczą, a później dwa lata czekał na zatrudnienie, ponieważ trafił na okres, kiedy nie było przyjęć. Na co dzień jest maszynistą lokomotywy. Poza tym, że zawozi ludzi, zajmuje się też transportem towaru. Do pracy ma dwa kilometry, które najczęściej pokonuje rowerem. Treningi musi dopasowywać do systemu zmianowego.
– Pracuję na cztery zmiany: rano, południe, 18 i północ. Na północ nie lubię chodzić. Jak wracam po nocce śpię 3-4 godziny i idę na trening. Nie ma po tym dobrej regeneracji. Co tydzień jest zmiana. Dzisiaj idę na północ, a za tydzień będę miał na 18. Teraz jestem już przyzwyczajony do tego systemu, ale na początku to była katorga. Mam dwójkę dzieci, nie jest to łatwe, żeby wszystko pogodzić. Jak mam zmianę na południe to wstaję o 5 rano, żeby zrobić trening i jeszcze mieć czas dla rodziny – wyjaśnia.
Mateusz jest biegaczem amatorem z krwi i kości. Zaczął biegać w dorosłym wieku, ponieważ szukał dla siebie pomysłu na aktywne spędzanie wolnego czasu. Jak przyznaje, w szkole podstawowej nie przejawiał wybitnych predyspozycji do biegania.
– O ile dobrze pamiętam, to w podstawówce biegałem 1000 metrów w 3:50. Tak szczerze mówiąc, wtedy nie za bardzo chciało mi się trenować. Jeździłem na zawody, chodziłem na SKS-y, ale dla rekreacji i żeby mieć dobrą ocenę z wuefu. W dużej mierze do biegania zostałem wciągnięty przez naszą lokalną grupę „Radlinioki w biegu”.
Jak na człowieka bez biegowej przeszłości tegoroczna seria biegów na 10 km w widełkach 30:44-30:24, może robić wrażenie. Zapytaliśmy Mateusza czy nie pojawiły się w jego głowie myśli, żeby bardziej poświęcić się bieganiu?
– Z biegania nie idzie się utrzymać, nie ma się co oszukiwać – odpowiada bez namysłu. – Muszę mieć zabezpieczenie na życie. Jakby mi się coś stało, to z biegania emerytury nie będę miał. To jest moje hobby, chcę się bieganiem bawić.
W swoich dalekosiężnych planach Mateusz skupia się na razie na krótszych dystansach. Ma już za sobą debiut w maratonie, ale następny chce pobiec dopiero wtedy, gdy będzie gotowy na złamanie 2:20.
– Maraton pobiegłem dwa razy w życiu i na razie odpuszczam. W zeszłym roku miałem 2:28 i to jest czas porażka. Interesuje mnie 2:20, więc na razie skupiam się na krótszych dystansach. Wrócę do maratonu, jak będę odpowiednio przygotowany – zapowiada.
Najbliższe plany startowe biegacza są ambitne. 18 czerwca wybiera się na mocno obsadzony Nocny Wrocław Półmaraton.
– Chcę pobiec między 1:05:30 a 1:06:30. Widziałem, że na liście startowej są: Emil Dobrowolski, Mateusz Kaczor, Artur Olejarz, więc będzie z kim biegać.
W sobotę (11 czerwca) Mateusza będzie można zobaczyć podczas Biegu Częstochowskiego na 10 km. Wcale się nie zdziwimy, jak znowu zakręci się w okolicach 30:30.