Michał Mieszko Podolak
Z racji tradycji rodzinnych, skazany na sport entuzjasta intelektu Aleksandra Wata, odwagi Władysława Broniewskiego i twórczości Jacka Kaczmarskiego.
W przeddzień rywalizacji panów o tytuł najlepszego maratończyka Starego Kontynentu przypominamy starty Polaków w europejskim championacie. Ze statystycznego punktu widzenia nie jest kolorowo. 1 srebrny medal i zaledwie 5 miejsc w czołowej 10. przez 88 lat pokazuje, że maratońską potęga nigdy nie byliśmy. Niemniej jednak na skromny dorobek biało-czerwonych w dużej mierze wpływa fakt, że nad Wisłą zmagania na królewskim dystansie długo traktowano jak przysłowiowe piąte koło u wozu. A i dziś życie maratończyków nie jest usłane różami.
Podczas pierwszych Mistrzostw Europy w Turynie w 1934 r. na starcie najdłuższego biegu stanęło piętnastu zawodników. Próżno w ich gronie było jednak szukać panów z orłem na piersi, albowiem Polacy nie wystawili swoich reprezentantów. Jest to o tyle zaskakujące, że w owym czasie biegi długie cieszyły się w Polsce wyjątkową popularnością. Dość powiedzieć, że legendarny Janusz Kusociński, mistrz olimpijski z Los Angeles (1932) w biegu na 10000 m z czasem 30:11,4, był obok Stanisławy Walasiewiczówny najpopularniejszym sportowcem dwudziestolecia międzywojennego. Tyle tylko, że „Kusego” do maratonu nigdy specjalnie nie ciągnęło, podobnie jak innych polskich biegaczy. Józef Noji, który w latach 30-tych XX w. należał do najlepszych długodystansowców świata, także nie miał zamiaru biegać więcej niż 25 okrążeń na stadionie (podczas Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936 r. Noji na 5000 m zajął 5. miejsce z czasem 14:33,4). Gwoli kronikarskiego obowiązku przypomnijmy więc, że w Turynie gdzie wygrał Fin Armas Toivonen, do złotego medalu wystarczył wynik 2:52,29. W 1938 r. Mistrzem Europy ponownie został Fin – Väinö Muinonen, ale rezultat 2:37,28, zważywszy na poziom Janusza Kusocińskiego i Józefa Nojiego, bynajmniej nie rozpala wyobraźni.
Na pierwszy występ Polaka w maratonie na Mistrzostwach Europy musieliśmy czekać do … 1962 r., gdy swoich sił na królewskim dystansie postanowił spróbować Stanisław Ożóg. Jedenastokrotny Mistrz Polski w Belgradzie przybiegł 9., ustanawiając rekord Polski – 2:30,32 (rek. życiowe Ożoga na 5000 m i 10000 m to odpowiednio 13:59,2 i 29:03,2). Wynik etatowego reprezentanta Polski dobitnie odzwierciedla nasz ówczesny stosunek do maratonu. W dobie Wunderteamu, gdy byliśmy światową potęgą w biegach długich, maratonem nie zaprzątali sobie głowy ani trenerzy, ani przede wszystkim decydujący o szkoleniu działacze. Aż dziw bierze, że mając z kogo wybierać nikomu nie przyszło do głowy, by maratonem zając się na poważnie. Świat uciekał więc z zatrważającą prędkością i bynajmniej nie zamierzał się zatrzymać. W 1958 r. w Sztokholmie Mistrzem Europy został Sergiej Popow z ZSRR, przebiegając 42 km 195 w 2:15,17.
Jeden z czołowych polskich biegaczy tamtego okresu z rekordem życiowym 28:52,8 na 10000 m, którego nazwiska nie wypada mi przywoływać, na pytanie, dlaczego Polscy biegacze tak mocni w biegach długich byli relatywnie słabi w maratonie, odpowiada: „W centrali maraton wtedy nikogo nie interesował. Liczyła się tylko bieżnia i takie myślenie długo pokutowało. Maraton to był problem dla związku. W 1971 r. miałem startować na Mistrzostwach Europy, ale w PZLA pewien geniusz wpadł na pomysł żebyśmy na miesiąc przed startem jeszcze się sprawdzili i pobiegli maraton. Spytałem tego pana, czy przebiegł kiedyś maraton. Powiedziałem, że nie przebiegł, ale 10 przejechał samochodem… Popukałem się w czoło i na mistrzostwa oczywiście nie pojechałem”.
Do połowy lat 70-tych XX w. polski maraton był zatem w powijakach. Występy Polaków podczas Mistrzostw Europy mówią same za siebie:
W 1978 r. swoją obecność w zmaganiach o tytuł mistrza Starego Kontynentu zaznaczył Ryszard Marczak, pierwszy polski maratończyk, który zaczął odnosić sukcesy w największych światowych maratonach. W Pradze Marczak przybiegł 16. z wynikiem 2:15,47. Wówczas wygrał Leonid Mosiejew 2:11,51, a podium uzupełnili Nikołaj Pienzin 2:11;59 i Karel Lismont 2:12,07.
Cztery lata później w Atenach trzydziestosiedmioletni już Marczak był w życiowej formie, co ostatecznie zaprocentowało 7. lokatą z wynikiem 2:17,53. Do medalu na trudnej greckiej trasie zabrakło stosunkowo niedużo. Bieg wygrał Gerard Nijboer (ówczesny rekordzista Europy – 2:09,01) z nierzucającym na kolana czasem 2:15,16. Srebrny i brązowy zdobyli reprezentanci Belgii. Armand Parmantier i Karel Lismont uzyskali odpowiednio 2:15,51 i 2:16,04. Bezpośrednio przed Polakiem przybiegł dwukrotny mistrz olimpijski – Waldemar Cierpiński, któremu zmierzono 2:17,50. O klasie Ryszarda Marczaka świadczy jego rekord życiowy z 1982 r. (2:12,44).
Rok 1986 to walka w Stuttgarcie, gdzie biało-czerwonych barw bronili Antoni Niemczak (8. miejsce z wynikiem 2:13,04), Wiktor Sawicki (12. miejsce z wynikiem 2:15,16) i Jerzy Skarżyński (15. miejsce z wynikiem 2:16,40). W Niemczech zwyciężył Gelindo Bordin (2:10,54), który dwa lata później okazał się bezkonkurencyjny podczas IO w Seulu.
1990 r. do historii polskiego maratonu przejdzie ze względu na rekord kraju przywołanego powyżej Antoniego Niemczaka, który w Chicago królewski dystans pokonał w 2:09,41. W jugosłowiańskim Splicie, gdzie odbyły się ME Niemczaka jednak nie ujrzeliśmy, w odróżnieniu od najlepszego polskiego maratończyka w historii – Jana Huruka (4. zawodnik Mistrzostw Świata w Tokio 1991 i 7. IO w Barcelonie 1992 – w stolicy Katalonii Hurukowi do medalu zabrakło 32 sekundy. Polak, którego życiówka wynosi 2:10,07, wtenczas pobiegł 2:14,32). Jednakże jugosłowiańskiego startu Jan Huruk do udanych nie zaliczył, albowiem nie ukończył rywalizacji.
Przed Mistrzostwami Europy w Helsinkach (1994) oczekiwania były niemałe. Utytułowanego Jana Huruka mieli wspomóc Grzegorz Gajdus, który wiosną w Londynie pobiegł 2:09,49, Wiesław Perszke (2:11,15 w 1993 r.) i niespełna dwudziestoczteroletni Jacek Kasprzyk, który sezon 1994 zakończył wynikiem 2:11,52. Europa stała otworem, ale w Finlandii prym wiedli Hiszpanie, którzy zajęli całe podium (Martin Fiz 2:10,31; Diego Garcia 2:10,46; Alberto Juzdado 2:11,18). Polacy, choć teoretycznie mocni jak nigdy, finalnie wypadli stosunkowo bezbarwnie: Jan Huruk (13. miejsce z wynikiem 2:14,27), Grzegorz Gajdus (17. miejsce z wynikiem 2:14,55), Wiesław Perszke (34. miejsce z wynikiem 2:17,55), Jacek Kasprzyk (38. miejsce z wynikiem 2:19,39).
W Budapeszcie (1998), gdzie na trasie maratonu dzielili i rządzili Włosi, naszych panów zabrakło, a cztery lata później w Monachium honoru polskiego maratonu bronił Piotr Gładki. Polak, który dwa lata wcześniej w debiucie uzyskał 2:11,06 (Hamburg), tym razem nie zaimponował kończąc zmagania na 17. miejscu wynikiem 2:17,19.
W Goeteborgu rolę solisty pełnił Rafał Wójcik, który po latach startów na przeszkodach (życiówka 8:17,09) obrał kurs na maraton. Wybór okazał się słuszny, bo Wójcik z powodzeniem odlazł się „na ulicy”. 12. miejsce ME 2006 (2:14,58) i 16. rok wcześniej podczas globalnego championatu (2:16,24), to w historii polskiego maratonu wartościowe osiągnięcia.
Po okresie względnej posuchy światełko pojawiło się w 2010 r. Znakomite wyniki uzyskane wiosną przez Henryka Szosta (2:10,27) i Adama Draczyńskiego (2:10,49) zwiastowały możliwość nawiązania walki z tuzami europejskiego maratonu. W piekielnie gorącej Barcelonie najlepiej poradził sobie jednak Mariusz Giżyński, który rozsądnie rozkładając siły przybiegł 12. z wynikiem 2:21,54. Faworyzowani Szost i Draczyński zeszli z trasy. O tym w jak trudnych warunkach odbywał się barceloński maraton niech świadczy fakt, że tylko pięciu zawodników „złamało” 2:20, a do medalu wystarczył rezultat 2:18,16.
W 2014 r. w Zurychu zdawaliśmy się być jeszcze mocniejsi. Wszak dwa lata wcześniej Henryk Szost ustanowił niepobity do dzisiaj rekord Polski (2:07,39), a podczas IO w Londynie (2012) był 9. z wynikiem 2:12,28 (Polak okazał się najwyżej sklasyfikowanym Europejczykiem). Yared Shegumo, Marcin Chabowski i Błażej Brzeziński także mogli namieszać, dlatego nadzieja na wysokie miejsca, z medalem włącznie, była podyktowana racjonalnym oglądem sytuacji.
W pamiętnym szwajcarskim maratonie ułańską fantazją popisał się Marcin Chabowski, który na 25 km miał już ponad minutę przewagi nad resztą stawki. Polak z czasem zaczął jednak słabnąć. Tuż przed 35 km minięty przez późniejszego zwycięzcę Daniele Meucciego dobiegł jeszcze do 36 km i potwornie wyczerpany powiedział pas. Nasz lider, czyli Henryk Szost także nie dotarł do mety, a Błażej Brzeziński zmagania ukończył na 43. miejscu z wynikiem 2:25,13. A jednak ME w Zurychu zapisały się złotymi zgłoskami w historii polskiego maratonu. Wszystko za sprawą Yareda Shegumo, który pierwszy raz z dystansem 42 km 195 m zmierzył się w wieku 29 lat (2:15,19 – Dębno 2012). Wywodzący się z biegów średnich zawodnik dwa lata później w Szwajcarii jaki drugi przeciął linię mety zdobywając historyczny srebrny medal (2:12,00). Rekord życiowy Yareda to 2:10,34 (Warszawa 2013).
Przed czterema laty w Berlinie na medal ciężko było liczyć, aczkolwiek wówczas wystawiliśmy najliczniejszą w historii sześcioosobową ekipę doświadczonych biegaczy. Ich start, eufemistycznie mówiąc, nie wypadł rewelacyjnie. Najlepszy z nich Mariusz Giżyński zajął 13. miejsce z wynikiem 2:16,02. Miejsca pozostałych Polaków: Henryk Szost (19. miejsce z wynikiem 2:18,09), Arkadiusz Gardzielewski (21. miejsce z wynikiem 2:18,21), Błażej Brzezinski (45. miejsce z wynikiem 2:22,35), Artur Kozłowski (52. miejsce z wynikiem 2:26,28). Trudów rywalizacji w Berlinie nie zniósł Yared Shegumo, który zszedł z trasy.
Jutro o godz. 11.30 79. biegaczy wyruszy na trasę, by walczyć o tytuł najlepszego na kontynencie maratończyka. Polskę reprezentować będą: Adam Nowicki (2:10,21 – Enschede 2021), który w tym roku zdążył już przebiec półmaraton w 1:02,51, Kamil Karbowiak (2:10,35 – Dębno 2021, w tym roku doprowadził życiówkę w półmaratonie do 1:03,33), Kamil Jastrzębski (2:11,07 – Walencja 2021) oraz Arkadiusz Gardzielewski, który rok temu w wieku trzydziestu sześciu lat został Mistrzem Polski z czasem 2:10.31.
Na co stać Polaków? Teoretycznie na wszystko, ale w rywalizacji z biegaczami z Czarnego Lądu w barwach Izraela, Szwecji czy Turcji, nie będzie łatwo.