Karolina Obstój
Z wykształcenia prawniczka, a z zamiłowania ambitna biegaczka amatorka, spełniająca się w biegach górskich, choć od asfaltu nie stroni. Trenerka biegania i organizatorka obozów biegowych. Więcej o mnie znajdziesz na Instagramie.
Dominika Stelmach, Andrzej Witek, Michał Dudczak, Piotr Jaśtal, Andrzej Długosz. Co ich łączy? Nie tylko szybko biegają, ale zdarzyło im się w tym roku pobłądzić na trasie. Jednych kosztowało to dużo pieniędzy, pozostałych trochę mniej, a jeszcze innych kolor blachy na Mistrzostwach Polski. Jak do tego doszło?
Być może frazesem będzie stwierdzenie, że biegi górskie są dużo bardziej nieprzewidywalne niż biegi płaskie, ale co ja poradzę, że tak właśnie jest. O tym, kto zwycięży w górach nie zawsze decyduje jedynie reprezentowany poziom sportowy, ale również to, kto w jak najkrótszym czasie pokona trasę. Przez co rozumiem z jednej strony nie ominięcie żadnego fragmentu trasy, a z drugiej pokonanie jej bez nadrobienia dystansu w wyniku pomylenia szlaku.
Kto nie biega w górach, temu przyda się małe intro.
Niektóre biegi górskie mają świetnie oznaczoną trasę. Kolorowe szarfy co kilkadziesiąt metrów, a do tego strzałki ze wskazaniem kierunku biegu w newralgicznych miejscach. Świetne rozwiązanie stosują organizatorzy np. Festiwalu Biegowego Chojnik. Jeśli na skrzyżowaniu jest kilka dróg, to błędny kierunek biegu oznaczają innym kolorem szarfy. Na biegach zdarza się i tak, że ilość oznaczeń jest skromna i biegacz jest zdany na własną nawigację. Niestety dochodzi i do takich sytuacji, że organizator zadbał co prawda o dokładne oznaczenia, ale „życzliwi” zerwali je lub – co gorsza – przewiesili, sugerując biegaczom bieg w nieprawidłowym kierunku. Serio, to się zdarza.
Na takie nieprzewidziane okoliczności można się zabezpieczyć:
1) wgrywając do zegarka GPX z mapą trasy – jeśli pobiegniemy w złym kierunku zegarek zazwyczaj „pika” sugerując zboczenie z trasy lub
2) zrobić odpowiednio wcześniej rekonesans trasy. Jeśli mamy dobrą pamięć wzrokową, to takie przygotowanie na pewno zaprocentuje.
Najbardziej kosztowną – bo wartą 100 tys. zł. – była pomyłka Dominiki Stelmach w biegu na 100 km podczas Europejskiego Festiwalu Biegowego (EFB) w Krynicy. Dominika przebiega przez metę jako pierwsza kobieta, ale nie był to jeszcze koniec biegu. Zaliczyła dopiero pierwszą pętlę liczącą 60 km i ruszyła na drugą o długości 40 km. Na jej plecach biegła Alexandra Morozova (Rosjanka, która wygrała z Dominiką w tym roku na Ultravasan, 90 km). Jak twierdzi Dominika, Alexandra kiepsko radziła sobie na stromych podejściach, więc nasza ultraska miała plan urwać się jej na Lackowej (to nie było nawet podejście, a wspinaczka na czworaka). Trzecia na 60 kilometrze zameldowała się Katarzyna Wilk ze stratą do prowadzących wynoszącą ok. 28 minut. Wydaje się dużo. Można przypuszczać, że za wiele się nie zmieni. A jednak. Takie jest właśnie ultra.
Na ok. 62 kilometrze Dominika – z Alexandrą „na plecach” – wbiegła na górę Parkową. Prawidłowa trasa prowadziła w lewo. Dominika i Rosjanka pobiegły w prawo, czyli kierowały się z powrotem na metę w Krynicy. O ironio, dziewczyny widziały nadal szarfy oznaczające trasę, zegarek też nie „pikał” sygnalizując pomyłkę, bo… były cały czas na trasie!!! Zmierzały po trasie do mety, ale w tym miejscu powinny się znaleźć dopiero po pokonaniu drugiej, czterdziesto kilometrowej pętli, na którą jeszcze nie wbiegły. Kiedy Dominika zorientowała się, że muszą zawrócić, były już sporo „w plecy”. Emocje wzięły górę. Dominika postanowiła zakończyć rywalizację. Alexandra kontynuowała bieg. W myśl powiedzenia „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” zawody wygrała Kasia Wilk zgarniając 100 tys. zł, druga była Alexandra inkasując 10 tys. zł.
Kto był temu winny? Organizator, który niezbyt dokładnie oznaczył trasę w tym newralgicznym miejscu, czy Dominika? Moim zdaniem, wina leży po środku. Organizator faktycznie powinien na tym skrzyżowaniu ustawić strzałki, wskazujące kierunek wbiegu na pętlę, bo dziewczyny nie były jedynymi osobami, które się tam pogubiły. A z drugiej strony, w biegach górskich sprawdza się porzekadło: „umiesz liczyć, licz na siebie”. I można teraz gdybać. Co by było, gdyby Dominika zrobiła wcześniej rekonesans całości trasy? Czy by wygrała? Odpowiedzi na to pytanie nie poznamy. Mimo że faktycznie, oznaczenia mogły być dokładniejsze, to 100 tys. zł było chyba warte poznania każdego centymetra trasy. Ponoć „los nagradza przygotowanych”.
Pomyłka Dominiki i Alexandry nie była jedyną na EFB. Na biegu na 20 km o znamiennej nazwie Słotwiny Arena przy nazwiskach dwóch pierwszych zawodników na mecie – Michała Dudczaka i Piotra Jaśtala – widnieje DQ. Zostali zdyskwalifikowani, bo nie pokonali całej trasy, a konkretnie nie wbiegli po schodach na wieżę widokową Słotwiny Arena. Wieżę ominęła prowadząca w biegu trójka zawodników – Michał, Piotrek i Andrzej Długosz. Przy czym Andrzej zszedł z trasy w trakcie biegu.
Dlaczego cała trójka ominęła Słotwiny Arenę? Piotr i Michał argumentowali, że pobiegli zgodnie z oznaczeniami trasy. Nie było szarf sugerujących, że należy wbiec na wieżę, nie stał tam żaden wolontariusz. Nic nie wzbudziło ich podejrzeń. Złożyli nawet protest, odwołując się od decyzji organizatora, ale dyskwalifikacja została utrzymana. Na mój argument, że z opisu trasy jasno przecież wynika, że na wieżę trzeba było wbiec, Michał ripostuje, że ta informacja nie była zawarta w regulaminie, tylko w informacjach na stronie organizatora. Piotr dodaje, że w toku rywalizacji nie myśli się i nie pamięta o takich rzeczach i potrzebny jest jasny komunikat w postaci jednoznacznego oznaczenia trasy lub ludzi wskazujących kierunek biegu.
Andrzej tłumaczy, że on akurat miał świadomość, że na wieżę trzeba wbiec, ale nie wiedział, w którym momencie. Piotrek i Michał – biegnący jako pierwsi – pobiegli prosto, zgodnie z oznaczeniami, dlatego Andrzej – sugerując się chłopakami – również ominął wbieg na wieżę, myśląc że zapewne trzeba ją obiec i dopiero potem wbiec na szczyt. Po ok 2 km zszedł z trasy, bo jak tłumaczy, zorientował się, że wieża jest daleko za nimi i na bank jest coś nie tak, więc nie ma sensu kontynuować biegu. Dla mnie brzmi to logicznie.
Gdybym miała wcielić się w rolę adwokata organizatora EFB, to odwołałabym się do opisiu trasy, zamieszczonego na stronie zawodów, gdzie jak byk widnieje tekst „ruszycie schodami na szczyt wieży widokowej Arena Słowiny”.
Stając po drugiej stronie i wcielając się w rolę zawodników, domyślam się, że zadziałał efekt stada. Dobiegli do wieży. Nie było jednoznacznych oznaczeń. Na biegu nie ma czasu na zastanawianie się. Pierwszy i drugi nie wbiegł, to trzeci podjął taką samą decyzję. Trudno się dziwić. Tak czy siak, szkoda, bo chłopaki wykonali mocną robotę, a śmietankę – czyli kasę za miejsca 1-3 po dyskwalifikacji Piotrka i Michała – zgarnęli zawodnicy z kolejnych miejsc.
15 maja 2021 roku Mistrzostwa Polski na długim dystansie w Andrychowie wygrał Marcin Świerc, a Andrzej Witek był drugi. „Przegrałem bieg bardziej, niż Marcin go wygrał” – to jedno ze zdań, jakie w podsumowaniu swojego biegu zamieścił srebrny medalista MP. Czytając ten tekst – żeby jeszcze bardziej poczuć klimat – możecie zanucić pod nosem: „gdy znajdziemy się na zakręcie, co z nami będzie…”
Andrzej pruł w dół i być może w głowie już widział, jak otwiera szampana na mecie, bowiem na feralnym zakręcie 2 kilometry przed metą prowadził z ponad pięciominutową przewagą nad Marcinem. Jednak na TYM zakręcie, Andrzej pobiegł główną ścieżką w prosto w dół, zamiast skręcić ostro w prawo. I to nie brak szampana wprawił go w osłupienie, ale brak szarf oznaczających „jesteś na trasie”. Andrzej zbiegł jakieś 400 m w dół. Zapewne nie mógł w to uwierzyć, ale jego Polar w końcu się ogarnął i pokazał, że niestety znajduje się poza trasą i to, co zbiegł musi podbiec. Nie chcę wiedzieć, co wtedy myślał.
Pomyłka ta kosztowała go złoty medal Mistrzostw Polski, bo kiedy Andrzej był poza trasą, przegonił go Marcin Świerc. Chyba jednak zegarek Coros lepiej ogarnął tracka. A nie wróć! Dominika Stelmach w Krynicy też biegła w Corosie 😛 Zaraz, zaraz… Hayden Hawks również miał Coros’a i w Krynicy wygrał! Czyli chyba zegarek, to zły trop 😉
Nikogo pewnie nie zdziwi, że pomyłki zdarzają się również światowym podwórku. Na biegu finałowym Golden Trail World Series na wyspie El Hierro, Stian Angermund także pobłądził na trasie i zajął w finale 6 miejsce wśród mężczyzn. Pomyłka ta nie przeszkodziła mu jednak wygrać klasyfikacji generalnej GTWS, uważanej za nieoficjalne mistrzostwa świata w biegach górskich.
Jaki z tego morał? Gubi się każdy. I czołówka, i środki, i tyły, ale siłą rzeczy, o tych z czuba słychać najwięcej. Przykłady wymienionych zawodników pokazują, że w bieganiu szczęście też ma znaczenie. Choć oczywiście nasza w tym rola, żeby temu szczęściu pomagać.