Redakcja Bieganie.pl
„Mosze skarżył się rabinowi na warunki panujące w jego domu: – Rebe, jaki u mnie hałas, ciasnota, żona krzyczy, dzieci płaczą, co mam robić? Rabin poradził mu: – Mosze, ty kup sobie kozę.
Mosze posłuchał rady i zrobił to, co radził mu rabin. Po kilku dniach jednak Mosze znów przyszedł do rabina na skargę: – Rebe, coś ty mi doradził? Teraz jest jeszcze gorzej, niż było, jest jeszcze większa ciasnota i hałas, żona krzyczy, dzieci płaczą, koza beczy. Na to rabin odparł: Mosze, ty teraz sprzedaj tę kozę.
Żyd znów posłuchał rady i po kilku dniach powrócił do rabina, mówiąc: – Dzięki ci, rebe, za radę, sprzedałem kozę. Jaki ja mam teraz spokój!”
Ciągle chcemy więcej i szybciej. Mijamy linię mety, przez chwilę cieszymy się życiówką, a zaraz potem widzimy, że nasz kolega poprawił się jeszcze bardziej. Wydaje nam się, że ostatnie zawody nie poszły nam zbyt dobrze. Rekord poprawiony, owszem, ale był apetyt na więcej. Kilka miesięcy później, podczas roztrenowania, nie możemy się nadziwić, że biegaliśmy tak szybko. I jeszcze bardziej, że na to narzekaliśmy.
Obserwujemy swoje nieudane treningi, mielimy je w głowie wszerz i wzdłuż. Martwimy się pięcioma sekundami na kilometr w biegu ciągłym. Zastanawiamy się, czy my w ogóle mamy smykałkę do tego biegania i po co to wszystko. Robimy progres niedostatecznie szybko i frustrujemy się tym. A potem przychodzi kontuzja, choroba albo cokolwiek innego, co przerywa naszą treningową passę. Forma spada, dni mijają jeden za drugim, a my oddalibyśmy coraz więcej, żeby wyjść i przebiec się chociaż kwadrans. Perspektywa potrafi zmienić się w mgnieniu oka.
Czasem warto zatrzymać się na chwilę i spojrzeć na swoją „karierę sportową” z dystansu. Przypomnieć sobie siebie sprzed czasów rozpoczęcia treningów. Co wtedy myśleliśmy o tych, którzy kręcili takie wyniki, jakie teraz są też naszym udziałem? Czy uznalibyśmy za zupełnie standardowe wstawanie o świcie, żeby – czy deszcz, czy słońce – biegać po kilkanaście kilometrów, sapiąc i dysząc z wysiłku? Za normalne – wyciskanie z siebie skrajnego wysiłku na trasie wyścigu?
Ambicja, systematyczność i determinacja, nawet jeśli są nam dane raz na zawsze, są czymś, za co warto siebie samego czasem docenić, poklepać się przyjacielsko po ramieniu. W dzisiejszym świecie to wcale nie jest takie standardowe, nawet jeśli całe nasze środowisko składa się właśnie z podobnych nam ludzi. Nie chodzi wcale o to, żeby uważać się za lepszego od innych, wychwalać się pod niebiosa wśród znajomych i każdą sekundę progresu biegowego celebrować jak święta Bożego Narodzenia. Chodzi wyłącznie o to, aby zdać sobie sprawę z tego, że to co robimy, to dla nas przywilej i błogosławieństwo. Że na wyniki które mamy, sumiennie sobie zapracowaliśmy. I nawet jeśli nie zapisują się one na kartach sportowej historii, nawet jeśli dziesięcioro naszych kumpli biega szybciej, to są one nasze, a przez to są cenne. Tylko my wiemy, ile włożyliśmy w to, żeby dojść do tego, co mamy.
_______________________
Joanna
Skutkiewicz – z wykształcenia filolog polski po specjalizacji medialnej
(a już po studiach licencjackich jako „krytyk przekazów medialnych”
może hejtować na legalu), z wyboru triathlonistka. Pływać czym innym niż
potworem z Loch Ness nauczyła się dopiero w 2013 roku, ale od sezonu
2015 ściga się w kategorii PRO. Pisze swój Blog, prowadzi profil na Instagramie,
a InstaStory to zdecydowanie jej ulubiony format. Na co dzień
dziennikarka portalu Trojmiasto.pl, bawi się w marketingi w agencji LONG
GAME i robi fajne rzeczy jako copywriter-freelancer. Ma dwa urocze
border collie, z którymi przez wiele lat trenowała agility i frisbee.