147 Ultra Szczecin-Kołobrzeg, czyli jak nie urok to sraczka
Zachęcamy was do przeczytania jednej z wielu relacji, które otrzymaliśmy od was w odpowiedzi na akcję, której szczegóły znajdziecie tutaj: Napisz relację z zawodów! Przypomnijmy, że od jakiegoś czasu przyjmujemy od was wiadomości z relacjami z imprez i najlepsze z nich nagradzamy koszulkami biegowymi z serii. Poland. Tym razem publikujemy relację Pani Agaty Smolak.
To było coś tak niesamowitego, a zarazem dziwnego, że moja głowa do końca jeszcze tego nie ogarnia…
Szczecin powitał nas ulewą, jakoś niespecjalnie mnie to zdziwiło. Od razu przyszła mi do głowy myśl, że jak ma coś pójść źle to na pewno pójdzie. Starałam się odgonić złe myśli natrętnie wbijające się do głowy, odczuwałam duży i wciąż narastający niepokój, uczucie zupełnie mi nieznane tuż przed startem.
Odebraliśmy pakiety startowe, szybka kawka i powrót na dziedziniec pałacu by się przebrać. Tu nastąpił pierwszy strzał w pysk… wzięłam buty bez wkładek… BEZ WKŁADEK! Myślałam, że się przewrócę. Burza mózgu, chwila zwątpienia czy to ma sens, ale lecę, nie po to tyle jechałam, by nie wystartować.
Start. Pierwsze kroki, gula w gardle, wkrada się panika. Dlaczego nie mogę złapać rytmu, dlaczego tak źle się czuje? Wina ciężkiego tygodnia? W głowie mi huczy, zamiast uśmiechu czuję, że zaraz się rozpłaczę. Wiktor coś do mnie mówi, nie rejestruję, Przemo z Krzychem też, ja jak zaklęta. Znowu pada! Oszaleję!
Strzał w pysk nr 2. Ósmy kilometr, ból w podbrzuszu i czuję, że muszę skręcić w las. Mówiąc dosadnie leci ze mnie jak ze starego wora. Powtarza się to niemal do samego końca biegu. Wybiegając z krzaczków staram się dogonić Wiktora, Przema i Krzyśka. Dołącza do mnie Kazik, niezwykle oryginalny osobnik nie tylko z wyglądu. Biegniemy razem już do końca, a ja czuję, że to będzie początek świetnej, biegowej znajomości. Pojawia się pierwszy przepak, na nim nasi „techniczni” Gosia, Tomek, Wojtek i pozostali ludzie wspierający swoich zawodników. Tworzą team doskonały. Dostaje wkładki do butów! Humor od razu mi wraca. Wybiegamy z punktu, Szybka decyzja, Przemo i Krzysiek przyspieszają co sprawia mi ulgę, wiem, że dżentelmeni czekali na mnie i źle mi było z myślą, że ich spowalniam. Panowie pojawiają się na mecie z czasem 18.59! WoW! Zostaje z Kazikiem i Wiktorem, po chwili pojawia się Rafał, który jest z nami prawie do końca. Tworzymy zgrany wolfpack 🙂 Oczywiście co jakiś czas mam przerwę techniczna na podziwianie krzaczorów, martwi mnie to cholernie, bo czuję jak ucieka ze mnie siła i odwadniam się mimo przyjmowania płynów. Znowu pada…
Biegniemy, pełźniemy, idziemy. Mamy przed sobą kilkukilometrowe błoto. Strzał w pysk nr 3. Wpadam w poślizg i czuję jak zaczyna mnie boleć noga, naciągnięty mięsień. Jestem w czarnej dupie! K… mać! Klnę jak szewc. Czekam tylko na punkt by zmrozili mi nogę i dalej przed siebie. Kolejne kilometry to błoto, trawsko, kocie łby. By nie było za łatwo znowu pada, a my wpadamy na podbieg z… kocich łbów i błota… Moje stopy wrzeszczą, biegnę w startówkach, bo dałam się zwieść opinii, że bieg Szczecin-Kołobrzeg to bieg po asfalcie (debilka…) Kolejne punkty, znowu jedzenie i picie. Czuję, że mam dość izo, coli i wody. Wypijamy na trzech puszkę piwa, co za odmiana! Muszę wybiec, a wiem, że noga protestuję. Słyszę tylko „Mała dasz radę” i dostaję wiatru w skrzydłach. Ciągnę moją 3 osobową watahę na przód 🙂
Nadchodzi dzień, wychodzi słońce, dla innych to katastrofa, dla mnie jak zbawienie, przemarznięta i trzęsąca się łapię każdy promień. Czuję, jak ciepło mi pomaga. Nastój nam się poprawia, zaczynamy sypać dowcipami.. niestety po jakimś czasie Wiktorowi wysiada kolano, myśli o zejściu z trasy. Razem z Kazikiem zaklinamy się na wszystko co możliwe, że nie pozwolimy mu na to. Wiktor walczy, po kilku (?) godzinach pojawia się Gosia, żona Wiktora i towarzyszy mu do końca biegu. Ta mała istotka dała mu tle energii, że wpadł na metę z uśmiechem na twarzy. Spokojni o niego lekko przyspieszamy, Rafał wystrzelił jak z procy, zostajemy z Kazikiem sami. Ponoć zostało około 15-18 km. Byle do tablicy Kołobrzeg, stamtąd podobno to już tylko rzut beretem i meta.
Biegniemy, biegniemy, biegniemy… Gdzie jest ten pieprzony Kołobrzeg. Mam wrażenie, że stoję w miejscu, cały czas ten sam krajobraz. Dzień świstaka. Wydaje mi się, że ubiegliśmy już 20 km i dalej nic. Przecież to musi być już gdzieś blisko. Mózg mi zaraz eksploduje! W pewnym momencie z jednego z ogródków wychyla się głowa i radosnym głosem oświadcza „Jeszcze tylko 5 km”. Wiadomość ta łamie mnie do granic możliwości, patrzę na Kazika ze łzami w oczach i powtarzam jak automat „ile”?Dlaczego jeszcze tak daleko. Kazik, tez doznaje szoku.. Trudno, klepiemy się po ramieniu, wspieramy dobrym słowem („k,,,, c…, d…, c,,,,ja p……ę damy radę”), zaciskamy zęby i do przodu. Po jakimś czasie pojawia się napis Kołobrzeg. To już tu! Ale gdzie ta pieprzona hala, no co jest??? Wleczemy się jeszcze jakieś 3 km. Widzę stadion, widzę ludzi… Biorę Kazika za rękę i mówię, choćbyśmy mieli zdechnąć to na metę wbiegniemy. No i wbiegamy 🙂 Płaczemy jak dzieci. Kolejna godzina na mecie jak za mgłą. Lekkie omdlenie, naprawa nogi, ogólne oszołomienie, próba zjedzenia obiadu… Zrobiłam to?! Udało się? Naciągnięty mięsień (noga obecnie nie wygląda zbyt ładnie), rozwolnienie, deszcz, zimno, buty… a ja jednak jestem, trzymam medal, czuję w ustach smak zwycięstwa. Jestem piątą kobietą na mecie. Chociaż nie zaszalałam z wynikiem to nigdy w życiu nie byłam z siebie tak dumna. Znamy siebie na tyle, na ile nas sprawdzono. Ja znowu wiem o sobie więcej.
Przeżyłeś niezapomniane zawody? Masz przepiękne zdjęcia z miejsc w których biegałeś i potrafisz o tym fajnie napisać? Napisz do nas relację, na adres redakcja@bieganie.pl z dopiskiem „Relacja”, a my z przyjemnością te najciekawsze opublikujemy i nagrodzimy.
Minimalna ilość znaków: 3000.
Wyjątek relacja fotograficzna z małą ilością tekstu.
Nagrodami będą techniczne koszulki Bieganie.pl z serii POLAND.