4 kwietnia 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

prycham na prychających


Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy wolno biegacie. Nie ma zmiłuj. Musicie zacząć biegać szybciej. Co to w ogóle za tempo jest, dycha w godzinę? Jak macie 5 h biec maraton, to lepiej zostać w domu i pooglądać telewizję. Nie ma najmniejszego sensu tłuc się do innego miasta na połówkę, choćby ona była i najświętszych Mikołajów, tylko po to, żeby dowlec się na metę jako przedostatni lub co gorsza ostatni.

Jestem trochę asfalciarą, trochę górską biegaczką i zauważyłam, że w polskich maratonach ulicznych, na tych ostatnich biegaczy nie czeka już zazwyczaj pies z kulawą nogą. To nie jest finisz UTMB, gdzie ostatni na mecie ma większą owację niż ci z pierwszej dziesiątki, wita go ten, który wygrał, a wszyscy płaczą ze wzruszenia.

A smutno się finiszuje bez kibiców. Ze wstydem jakby. I jeszcze cię taki, co 42 km śmiga w 3 h i na każdym biegu robi imponującą życiówkę, potraktuje pobłażliwie i prychnie, bo ty wolniej i trochę szedłeś.

Nie wszyscy, oczywiście, prychają. Ale wielu, wielu prycha jawnie i w ukryciu i to w ukryciu to nawet jest jeszcze gorzej.

I po co wolnobiegaczom szybkie buty?, spytał złośliwie jeden, widząc mnie w wypasionych startówkach. Pewnie dla lansu, odpowiedziałam, bo przecież moje 44 min na 10 km to jest ŻADNA dla takiego życiówka. W ogóle PO CO startować, jeśli się nie pobiegnie poniżej ILUŚTAM, nie?

Tylko gdzie jest granica? Kto ją ustala? Maraton powyżej 4:30 to JUŻ jest wstyd i nie ma co publikować, czy jeszcze można i dopiero 4:45 to upokorzenie?

Po pierwsze, żeby ktoś był pierwszy, ktoś musi być ostatni. Po drugie, na tle tych wolniejszych, parskający wychodzi na herosa, więc powinien mieć radość. Po trzecie, czy to oznacza, że jeśli nie jeżdżę szybko autem, nie mogę mieć Porsche?

3:25 w maratonie to będzie dla mnie taki wyczyn, jak dla Kipchoge 2:02. Czy moje 3:25 oznacza, że nie zasługuję na „szybkie” buty i wypasiony zegarek? Nie nadaję się?

Ktoś, kto robi życiowy bieg w 3:59 – i co z tego, że dla wielu jest to tempo spaceru po bułkę – wkłada w to DOKŁADNIE TYLE SAMO WYSIŁKU, co inny, mający życiówkę na poziomie 2:59. I co, temu drugiemu wolno mieć najlepszy sprzęt, a ten pierwszy powinien biec w kaloszach?

Pamiętam, jak jeden taki szybkobiegacz prychnął i rzucił pobłażliwe spojrzenie na mnie i mój czas w pierwszym maratonie, pfff. A te ponad 5 h to był wtedy mój własny rekord świata. Najwspanialszy. Wbiegając na metę czułam, że mogę wszystko, jestem boska, pokonałam słabość, jestem wielka, a świat należy do mnie. I co z tego, że po cholernych 5 h i 19 min. To dyshonor? Żaden, ale zrobiło mi się wstyd i cała radość przeszła. A nie powinna! (tupnęłam nogą).

Nie chcesz wychodzić poza strefę komfortu? Nie wychodź. Co prawda, życie zaczyna się dopiero, gdy wyjdziesz, ale. Nikt nic nie musi. Niech ci nie będzie głupio, że nie biegasz tak szybko jak, a mimo to, masz lepsze buty niż.

I potem te nieśmiałe tłumaczenia i omijanie podawania wyniku, kiedy nie jest SPEKTAKULARNY. Znam takich, co udają, że wymiotują w trakcie, żeby potem mieć wytłumaczenie, dlaczego tak wolno pobiegli, albo tejpują się, choć nie muszą, że niby z kontuzją. I te wszystkie: treningowo leciałem, bo katar, bo gorączka, bo za gorąco, bo za zimno, bo kolano, bo po chorobie człapałem, bo kolka, skurcz, wiatr, deszcz, słońce, bo skarpetka, niedyspozycja, żołądek, bo sraczka, bo tacie ukradli kalesony. A huk! Pobiegłam tak, bo tak pobiegłam. Tymczasem presja i lajki wywołują efekt konieczności tłumaczenia, wyjaśniania. I to jest smutne, bo to pozbawianie się dumy i radości. A powinno się mieć! Dumę bez uprzedzenia.

Muszą wymagać, niech wymagają.
Od siebie. Znając swoje możliwości.
Niech prychają pogardliwie.
W lustro. Gdy nie sprostają swoim założeniom.
Niech dadzą innym wolność i nie traktują lekceważąco, bo słabsi, wolniejsi, gorsi. Dla nich gorsi, a dla siebie może właśnie lepsi!
Mniej pogardy i nonszalancji a więcej tolerancji – przecież właśnie tego uczy bieganie. Pokory i dystansu. Do innych, do świata, do siebie. 

A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego taki, co prycha na czyjeś 4:20 w maratonie, sam nie zrobi go w 2:10. No jak to? No przecież NIECH MUSI!

 

_____________________
Marta Kijańska–Bednarz; mówi o sobie
„literatka”. Ur. w Warszawie w 1978 r., studiowała w Warszawie i
Krakowie (ochrona środowiska, dziennikarstwo i pisarstwo). Mieszka w
stolicy, chociaż wolałaby w górach. Ma na swoim koncie 4 tomiki poezji
oraz 2 powieści: „(nie)winna” i „Jutro właśnie nadeszło”. Była
felietonistką miesięcznika literackiego „Bluszcz”, portalu NaTemat.pl. i
magazynu „Kingrunner Ultra”, pisuje do polskabiega.pl. Bieganie jest
jej największą pasją (9 maratonów, 9 biegów górskich na dystansie ultra,
w tym 3 powyżej 100 km).  Jej profile społecznościowe: Instagram i FB.

Fot. Gintare Grine, Trail Running Factory Mont Blanc camp

Możliwość komentowania została wyłączona.