Mikołaj Raczyński
Trener biegania. Zwolennik upraszczania treningu i sprowadzania biegania do maksymalnej dawki radości. W wolnych chwilach podbija scenę amatorskiego kolarstwa szosowego. Znany także jako Biegający Filozof.
Biegowymi bohaterami lat 50 minionego wieku byli Emil Zatopek i Roger Bannister, którzy swoją sławą przyćmili wielu wspaniałych biegaczy. Warto jednak przypomnieć Gordona Pirie, który wzorując się na Zatopku najpierw pokonał go w bezpośrednim pojedynku, a potem został rekordzistą świata na 5000m.
Jak w swojej książce opisuje Pirie, pasją do biegania zaraził go Emil Zatopek, którego oglądał podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie w 1948 r. To właśnie wtedy Brytyjczyk na poważenie zajął się bieganiem.
Od samego początku jego trening był katorżniczy. Trenował od trzech do sześciu godzin dziennie! Każdego dnia przebiegał ponad 40km, a co najważniejsze nie były to „puste kilometry”. Wzorując się na Zatopku regularnie wykonywał ciężkie treningi interwałowe.
Jego tygodniowy plan treningowy wyglądał następująco:
Poniedziałek:
Wtorek:
Środa:
Czwartek:
Piątek:
Sobota:
Niedziela:
Analizując ten trening zwraca uwagę ogromna objętość. We współczesnym treningu nikt już tego nie stosuje. Dziwić mogą także długie intensywne marsze stosowane przez Brytyjczyka. Ciężko wyobrazić sobie, żeby w XXI wieku wyczynowi biegacze pozwalali sobie na 4-godzinne spacery. Jednak najwięcej emocji wzbudzają sesje interwałowe. Pirie nie biegał może bardzo szybko, ale wykonywał mnóstwo odcinków.
Oto przykłady interwałów wykonywanych przez Pirie w trakcie przygotowań do Igrzysk Olimpijskich w Melbourne w 1956 roku:
Pirie zwracał uwagę, żeby nie biegać tych treningów zbyt szybko, bardziej dla niego liczyła się ilość wykonanych powtórzeń i krótka przerwa. „Czterysteki” biegane w 64 sekundy nie robią wrażenia, ale powtarzane aż 54 razy i to na zaledwie 45-sekundowej przerwie sprawiają, że na taki plan patrzy się zupełnie inaczej.
Brytyjczyk w swojej książce przedstawił także najważniejszy mikrocykl tych przygotowań, który trwał trzy dni, ale wygląda naprawdę imponująco.
Dzień pierwszy:
Dzień drugi:
Dzień trzeci:
Ten katorżniczy trening przyniósł efekt. Brytyjczyk najpierw ustanowił rekord świata na 5000m (13:36.8), a następnie został wicemistrzem olimpijskim na tym dystansie.
Kilka lat po zakończeniu swojej kariery biegowej Pirie stwierdził, że zapewne trenował za dużo i podobne efekty mógł osiągnąć stosują inne bodźce. Jego trenerem był Woldemar Gerschler, który uznawany jest za jednego z pionierów treningu interwałowego. Podejście tego niemieckiego trenera zrewolucjonizowało bieganie i doprowadziło do wielu rekordów świata, jednakże wiązało się z ogromnym ryzykiem przetrenowania i wyniszczenia organizmu.
Po zakończeniu biegowej kariery Pirie także chciał zostać trenerem, jednak niewielu biegaczy było w stanie wytrzymać narzucony przez niego. Ostatecznie nie odniósł wielu sukcesów i rozpoczął pracę jako drwal.
Zapewne w związku z tym jego historia jest obecnie nieco zapomniana. Oczywiście jest trening był archaiczny, wręcz niemożliwy do powtórzenia, jednak jego wyniki do dzisiaj robią wrażenie. Wystarczy powiedzieć, że do tej pory szybciej od Pirie na 5000m biegało tylko 12 Polaków, a ostatnim który to zrobił był Piotr Gładki w 1994 roku. Dlatego warto na spokojnie przyjrzeć się jego treningowi.
Owszem nie znajdziemy tam analiz naukowych czy pomiaru zakwaszenia. Pirie i Gerschler bazowali przede wszystkim na intuicji i samopoczuciu. Trening typu 100 razy 100m po 15 sekund wydaje się czymś niemożliwym, jednak to tak naprawdę „tylko” 10km szybkiego biegania. Oczywiście nie powinno się 1 do 1 kopiować tego typu jednostek, ale warto zastanowić się czemu rekord świata z 1956 roku jest nieosiągalny dla wielu współczesnych biegaczy.
Żródło: Gordon Pirie, „Running fast and injury free”