David Rudisha swoim występem na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie przyćmił wszystkie inne gwiazdy obecne tamtego pamiętnego wieczora na stadionie. Po raz pierwszy łamiąc barierę 1:41 i śrubując rekord świata do 1:40.91 min, rozpalił wyobraźnię kibiców, stając się herosem naszych czasów. A jego dotychczasowe, jedyne dwie porażki, z Etiopczykiem Mohamedem Ammanem wydają się być tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Warto przy tej okazji trochę głębiej pochylić się nad dystansem 800 m, bo wydaje się on nieco odmienny, w pewien sposób bardziej dynamiczny, ciekawszy, nie tak przewidywalny czy oczywisty, jak rywalizacja w innych biegach powyżej jednego okrążenia stadionu. Niech świadczy o tym już sam fakt, że w pierwszej szóstce najszybszych ośmiusetmetrowców wszechczasów aż pięciu pochodzi z różnych krajów. Nie ma tu tak widocznej dominacji jaką posiadają koalicje: jamajsko-amerykańska w sprintach czy kenijsko-etiopska w biegach długich.
Radość Rudishy po zdobyciu złota Igrzysk Olimpijskich (fot. Marek Biczyk)
Wyłączając fenomenalnego Rudishę, który wydaje się, póki co, poza zasięgiem reszty stawki, wielu biegaczy może walczyć o tytuły i nagrody na prestiżowych zawodach niezależnie od miejsca urodzenia czy koloru skóry. Najlepszym przykładami niech będą nasi biegacze – Adam Kszczot, Marcin Lewandowski, czy też rosyjski mistrz olimpijski z Aten, Juri Borżakowski lub były rekordzista dwóch okrążeń, Brytyjczyk Sebastian Coe z życiówką 1:41.73 min.
Kolejnym ciekawym aspektem biegu na 800 m jest sposób pokonywania tego dystansu – zgoła odmienny niż strategia spotykana w innych wyścigach, dłuższych niż 400 m. Chodzi o przebiegnięcie pierwszej części dystansu szybciej niż drugiej, czyli o tzw. „positiv split”. Przeciwieństwem jest strategia „negativ split”, czyli wolniejszy początek i stopniowe rozkręcanie się.
Idealnym przykładem zastosowania strategii „negativ split” jest bieg maratoński, gdzie w pierwszej części należy szanować siły, by zachować pewne ich zasoby na drugą część biegu. Dopiero gdy biegacz rozgrzeje wewnętrzny silnik, wejdzie w odpowiedni rytm biegu i wyczuje właściwe sobie tempo, może stopniowo przyspieszać i czerpać efektywniej z zaoszczędzonych zapasów. Nieco inna sytuacja jest w biegach na 5000 czy 10000 m, w których na ogół początek jest szybki, potem następuje pewne uspokojenie, wyhamowanie i wyrównanie tempa, a na końcu mordercze zerwanie oraz walka. Ogólnie jednak druga część i tak jest szybsza niż pierwsza.
Dlaczego więc rekordowe biegi na 800 m rozgrywane są w inny sposób w porównaniu do najlepszych wyczynów na reszcie dystansów?
Na pewno wielkie znaczenie ma tu rodzaj wysiłku, który jest połączeniem szybkości i wytrzymałości. Bieg na 800 m często nazywany „przedłużonym sprintem”, wymaga wszechstronnego przygotowania zawodników, którzy się z nim mierzą. W dużym uproszczeniu można przyjąć, że 50% energii zużywanej podczas takiego biegu pochodzi z przemian beztlenowych, a 50% z przemian tlenowych. Eksperci twierdzą, że wartości te mogą się wahać od 30 do 70% w zależności od tempa i predyspozycji szybkościowo-wytrzymałościowych zawodnika oraz wcześniejszej pracy, na którą był ukierunkowywany. Bo zupełnie innymi zawodnikami byli rekordziści świata, tacy jak np. Sebastian Coe z rekordem życiowym na 1500 m wynoszącą 3:29.77 min, czy jedyny w historii mistrz olimpijski na 400 i 800 m Kubańczyk Alberto Juantorena, pokonujący jedno okrążenie stadionu w 44,26 s.
Dr Ross Tucker z The Science of Sport przeanalizował 26 najszybszych biegów na 800 m w historii, jeszcze sprzed ery Rudishy. Co ciekawe aż 24 z nich cechował „positiv split”, najczęściej z podobnym scenariuszem, czyli najszybsze pierwsze 200 m i stopniowe zwalnianie na kolejnych metrach. Również fenomenalny Kenijczyk poprawiając trzykrotnie rekord świata, pokonywał pierwsze okrążenie w lepszym tempie niż drugie.
Bieg Davida Rudishy po złoto podczas IO w Londynie, czasy kolejnych 200 m: 23.30/25.98/25.02/26.61
Jednym z nielicznych, którzy starali się biegać równym tempem cały dystans bądź nawet szybciej jego drugą część, był Dave Wottle. Amerykanin w niecodziennym stylu wygrał Igrzyska Olimpijskie w Monachium, zaczynając wyścig z dużą stratą do reszty stawki. Było to efektem, jak podkreślał w jednym z wywiadów, braku wiary we własne możliwości, spowodowanym przebytą w niedługim okresie przed startem kontuzją. Ponieważ trenował do biegów na 1500 m oraz milę, wspólnie z trenerem postanowili, iż jedyną szansą nadrobienia braków szybkościowych będzie bieg równym tempem na końcu stawki, co również powinno pozwolić uniknąć niebezpiecznych przepychanek w tłumie.
Co ciekawe, Wottle, wyrównując rekord świata w 1972 r. czasem 1:44.3 min, pokonał drugie okrążenie w 51,4 s, a dla porównania Coe w swoim życiowym starcie miał 52,0 s, Kipketer 51,8 s, a Rudisha w Londynie 51,63 s. Wynika z tego, że tak naprawdę przez 40 lat śrubowanie rekordów bazowało głównie na bieganiu coraz szybciej pierwszego okrążenia i próbie jak najdłuższego utrzymania prędkości na kolejnym.
Zwycięski bieg Dave’a Wottle w czasie IO w Monachium w 1972 roku
Specyfikę sposobu pokonywania 800 m potwierdzają również finałowe biegi IO, w których średni czas pierwszych 400 m wynosi 52,7 s, a drugich 53,3 s. Scenariusz przyjęty dla większości wyścigów powyżej jednego okrążenia na imprezach mistrzowskich, czyli spokojny początek i mocna końcówka, dla 800 m nie ma więc zastosowania. Tutaj, podobnie jak na mityngach komercyjnych, gdzie korzysta się z pomocy zajęcy, również występuje „positiv split”, tylko z odpowiednio mniejszą różnicą prędkości.
Czy jest zatem sens próbować biegać cały dystans równo albo starać się przyspieszyć w jego drugiej części? Przytoczone przykłady pokazują, że raczej nie jest to najlepsze rozwiązanie. Być może jest sporo prawdy w określeniu „przedłużony sprint”, bo 800 m jest na tyle krótkim odcinkiem, że można próbować go pokonać ze stosunkowo wysokim poziomem zakwaszenia. Ów poziom nie będzie znacząco różny dla prędkości 49 i 51 s. Jednak niższy poziom zakwaszenia po wolniejszych 400 m jest i tak na tyle wysoki, by skutecznie uniemożliwić nadrobienie straconych 2 s w drugiej części wyścigu.
Mimo wszystko zdarzają się również zawodnicy, którzy spróbowali pójść trochę inną drogą. O Jurim Borżakowskim czy rekordziście Polski Pawle Czapiewskim w ich najlepszych latach mówiono, że mają świetną końcówkę. Biegali w środku bądź na końcu stawki i finiszowali na ostatnich metrach. Wydawało się, że przyspieszają, gdy inni zwalniają, choć tak naprawdę po prostu oni zwalniali mniej. Paweł, biegnąc złoty medal Halowych Mistrzostw Europy w Wiedniu 52,4+52,4 s (wszystkie dwusetki prawie idealnie równo), a ustanawiając rekord Polski 51,7+51,2 s.
Abubaker Kaki Khamis podczas Mistrzostw Świata Juniorów w Bydgoszczy we wszystkich trzech biegach prowadził od startu do mety: eliminacje 55.08+55.84, półfinał 51.72+54.99, finał 51.78+53.82 (fot. Piotr Łudzik)
Są to wyniki bardzo zbliżone do siebie, które zaowocowały świetnymi rezultatami ogólnie. W finale ostatnich IO w Londynie również dwóch Amerykanów pobiegło podobnie, co skończyło się 4 oraz 5 lokatą z wynikami poniżej 1.43 min.
Warto także wspomnieć o aspekcie psychologicznym, który może wpływać na nieprzewidywalność wyników, a tym samym podnosić atrakcyjność rywalizacji na tym dystansie. Zaczynając od 100 m, a na maratonie kończąc, bieg na 800 m jest chyba najmniej zmonopolizowany przez czarnoskórych biegaczy, którzy nie stają całymi tabunami na linii startu więc każdy może na równi z innymi oceniać swoje szanse i wierzyć w sukces, co powinno dać pozytywny bodziec w czasie zawodów.
Walka na dwóch okrążeniach stadionu to niepoddawanie się stereotypowi biegacza-maszyny, z którym nie można wygrać, to niepatrzenie (dosłownie i w przenośni) na rywali tylko w czarno-białych barwach, to nierozdawanie medali jeszcze przed strzałem startera. Jak pokazuje historia, w tej konkurencji zdarzyć mogą się rozstrzygnięcia najmniej prawdopodobne, faworyt może zawieść, a zwyciężyć człowiek znikąd. Mistrzowie olimpijscy 800 m pochodzą z 10 różnych krajów, a złoty medalista z Sydney Nils Schumann nigdy nie pobiegł poniżej 1:44. Jak duże znaczenie ma tutaj taktyka pokazywali niejednokrotnie już Adam Kszczot i Marcin Lewandowski, często pokonując rywali z lepszymi rekordami życiowymi, właśnie dzięki umiejętności ustawienia się, znalezienia optymalnej pozycji i wykorzystaniu swoich najmocniejszych stron.
Adam Kszczot i Paweł Czapiewski po zakończonym biegu w Szczecinie – ostatnim biegu Pawła Czapiewskiego w karierze (fot. Aleksandra Szmigiel)
Halowy rekordzista Polski (1:44.57) i autor drugiego najlepszego w historii czasu na otwartym stadionie (1:43.30), Adam Kszczot, zapytany o taktyczne aspekty rozgrywania jego koronnego dystansu, powiedział:
O wyborze taktyki decydują okoliczności zawodów. Jeśli jest to turniej, to jak najmniejszym nakładem sił chcę pokonać cały dystans, dlatego często zaczynam wolno, licząc, że rywale postąpią podobnie. Ewentualnie powyższą taktykę stosuję kiedy jestem zwyczajnie zmęczony po treningach, ale mam wystarczająco sił, by drugie okrążenie było mocniejsze. Jeśli chcę biegać na rekord życiowy zawsze zaczynam szybko, tj. około 50,50 – 51,00 s. Większość biegaczy ma największą szansę na bicie osobistych rekordów, pokonując pierwsze okrążenie szybciej niż drugie. Wiąże się to jednak ze strasznym zmęczeniem na ostatnich 100 m. Wiem co mówię, bo mam to cierpienie opanowane! Najlepiej jest jednak biegać równo – tylko skąd mam wiedzieć czy dzisiaj jestem na 1:42 czy 1:44? Należy więc ryzykować i startować na poziomie zawieszonej poprzeczki. Dodatkowo, niektóre miejsca startów oferują, z dużym prawdopodobieństwem idealną pogodę do osiągania super wyników, jak np. Monaco czy Rieti.
Biorąc więc pod uwagę mnogość i różnorodność sposobów rozgrywania biegów oraz zmiennych determinujących najlepsze wyniki w historii na 800 m można się zastanawiać, czy zatem wspaniała passa Davida Rudishy będzie trwała dalej? Czy zdominuje on światowe stadiony na dłuższy okres czasu skoro wygrywa zarówno w biegach prowadzonych jak i po samotnych popisach? Może podobnie jak u jego rodaczki, Pameli Jelimo po roku supremacji w biegu na 2 okrążenia przyjdą cięższe chwile? A może właśnie pojawi się ktoś nowy, pokroju Ammana, ktoś kto będzie potrafił skuteczniej poukładać trening, idealnie wykorzystać „positiv split”, poradzić sobie z presją i stresem przeistaczając wroga w przyjaciela i dostarczając widzowi niezapomnianych emocji? Kto tym razem zgasi światło na stadionie?
Na te i inne pytania poznamy odpowiedzi wkrótce, ale jedno już teraz jest pewne – przy śledzeniu tej niezwykle atrakcyjnej i fascynującej konkurencji nie będziemy się nudzić.