30 października 2012 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Motywacje: od 130 kg do maratonu w 15 miesięcy


Już od dłuższego czasu zbierałem się w sobie, żeby opisać swoją historię. Być może ktoś kto to przeczyta postanowi zmienić coś w swoim życiu. Jeżeli znajdzie się chociaż jedna taka osoba, będzie to oznaczało, że było warto spędzić kilka godzin przed monitorem, żeby to wszystko spisać. Zacznijmy jednak od początku.
Swoją przygodę ze sportem zacząłem 11 lat temu, będąc uczniem szkoły podstawowej. Wtedy to zapisałem się na treningi piłki nożnej w lokalnym klubie. Jak na swój wiek byłem dość wysokim dzieciakiem. Z wagą nigdy nie miałem problemów, ale i niby jakie problemy mogłem mieć skoro każdą wolną chwilę spędzałem ganiając za piłką. Były treningi w klubie, granie na osiedlu, a z czasem, gdy rozpocząłem naukę w liceum, doszły zajęcia z siatkówki. W sumie kilkanaście godzin sportu tygodniowo. W szkole średniej jednak zacząłem przybierać na wadze. Rzecz jasna nie zwracałem na to specjalnie uwagi. W niczym mi to nie przeszkadzało, jednak wyraźnie moje zamiłowanie do fast foodów zaczęło odciskać piętno na mojej posturze. Przy wzroście 193 cm moja waga podskoczyła do około 100 kilogramów. Jednak to najgorsze było dopiero przede mną.

fot_01.jpg
Ferie 2008

Po zakończeniu liceum wyjechałem do Gdańska rozpocząć studia na tamtejszej Politechnice. Po wyjeździe straciłem jakikolwiek kontakt ze sportem. Oczywiście jedzenie w barach szybkiej obsługi, piwo, częste imprezy to było coś, czego nie unikałem. Potrafiłem w drodze na zajęcia zajść na śniadanie do McDonald’s, a wracając ponownie tam zawitać i zjeść obiad. Na stancji mieliśmy ulotki chyba wszystkich pizzerii w okolicy. Warto dodać, że przez cały ten czas nie unikałem też papierosów. Moja kondycja, o ile w ogóle możemy mówić o jakiejkolwiek kondycji, była w opłakanym stanie. Szybko okazało się, że ważę ponad 120 kilogramów! Jednak i to nie zmusiło mnie do zmiany, nie tyle odżywiania, co sposobu bycia.  
fot_02.jpgPodczas trzeciego roku studiów mieszkałem z kolegą, który biegał. Kupiłem wtedy Thermo Speed’a i postanowiłem biegać razem z nim. Bo bieganie modne, bo ludzie mówią, że to fajne – ot tak po prostu. Ostatecznie skończyło się na 2 treningach i wielkim zniechęceniu do tego sportu. A kapsułki na odchudzanie zagryzałem pizzą i popijałem piwem. Stwierdziłem z całą stanowczością, że bieganie nie jest dla mnie. Że to jest totalna głupota biegać tak bez celu. Mówiłem, że co innego gonić piłkę, a nie tak lecieć byle lecieć. No i do tego te obcisłe ubrania. Stwierdziłem, że trzeba być zniewieściałym, żeby to na siebie nałożyć.

Wszystko jednak zmieniło się w czerwcu 2011 roku. Wtedy to miało miejsce wydarzenie, które pchnęło mnie do działania. Otóż wychodząc z domu wziąłem do ręki buty i… zacząłem się rozglądać gdzie mogę usiąść, żeby je założyć. Wtedy to zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie założyć butów w pozycji stojącej. To było straszne! Miałem 22 lata i zadatki na inwalidę. W aptece stanąłem na wagę, a ta pokazała mi 128,9 kg. Szok! 

Zbliżały się wakacje, a wraz z nimi wyjazd do pracy za granicę. Stwierdziłem, że to najlepszy moment na zmiany. Powiedziałem sobie dość  jedzenia fast foodów, chleba, słodyczy, ryżu, kaszy, makaronów itp. Innymi słowy nie jemy węgli. Pilnujemy też, żeby nie objadać się na noc. Po 5 tygodniach wróciłem do kraju, stanąłem na wadze i co widzę? 116 kg! Jest dobrze, ale może być lepiej. Będąc w Decathlonie zauważyłem Thermo Speed’a. Postanowiłem spróbować raz jeszcze. Widziałem jednak, że nie ma sensu spożywać go na kanapie przed telewizorem, więc 16 sierpnia 2011 roku wyszedłem pierwszy raz pobiegać. Zrobiłem w sumie 3 okrążenia po 800 metrów. Umierałem, ale byłem szczęśliwy. Szczęśliwy do tego stopnia, że postanowiłem skończyć również z paleniem. Zero papierosów! Zacząłem też jeść regularne posiłki – co godziny. Oprócz TS zaopatrzyłem się również w buty do biegania. Zacząłem także przeglądać forum bieganie.pl.

fot_03.jpg

Biegałem 5 razy w tygodniu po pętli mającej 3,6 km, od czasu do czasu wydłużając nieco dystans. Robiłem sobie wolne w poniedziałki i piątki. Na początku myślałem, że muszę się zamęczyć na każdym treningu. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że te treningi to może też być przyjemność. Zacząłem nie tyle biegać wolniej, co nie przyspieszać wraz z poprawą kondycji. Na przełomie września i października wprowadziłem się na nową stancję. Tam też wyznaczyłem sobie nową trasę i biegałem 7 kilometrów na każdym treningu oraz 10 i więcej podczas niedzielnego wybiegania. Bieganie spodobało mi się tak bardzo, że postanowiłem spróbować swych sił w zawodach. Wybór padł na II Bieg Politechniki Gdańskiej. Dystans 5km nie wydawał się specjalnym wyzwaniem. W końcu dla mnie najważniejsze było ukończyć bieg. Kiedy na mecie dostałem medal… nie umiem tego opisać. To było coś fantastycznego. W dzieciństwie tyle grałem w piłkę nożną, siatkówkę, ale nigdy nie dostałem żadnego medalu. A tu pierwsze zawody i wracam do domu z medalem! To nic, że to medal za dobiegnięcie do mety, to nic, że ukończyłem zawody bliżej ostatniego niż pierwszego miejsca. Dla mnie liczył się tylko ten medal! Powiedziałem sobie, że ściganie się jest super i będę regularnie startował w zawodach na 5 i 10 kilometrów. Zdecydowanie odrzuciłem wtedy możliwość wzięcia udziału w półmaratonie, o maratonie nawet nie wspominając. Przecież normalny człowiek nigdy nie przebiegnie ponad 42 kilometrów (hehe).
Kolejny mój start to Bieg Niepodległości w Gdyni. 10 kilometrów, mnóstwo ludzi. Przyznam szczerze – miałem tremę. W międzyczasie udało mi się zrzucić kolejne kilogramy. Na linii startu stanął inny człowiek. Ważyłem 92 kilogramy, a część znajomych przestała mnie rozpoznawać. Warto też odnotować, że wszystko co jadłem skrupulatnie ważyłem i zapisywałem w tabelach kalorii. Miałem w kuchni wagę, notes, długopis i wszystko co trafiało na talerz – trafiało też na kartkę, a stamtąd do tabel. Podczas zawodów w Gdyni nie biegłem już tylko po to żeby ukończyć. Tam już chciałem złamać 50 minut! Metę przekroczyłem po 46 minutach i 42 sekundach. Udało się!

Po tych zawodach nadeszła zima. Wiedziałem, że jak przetrwam zimę to tak łatwo nie zrezygnuję. Nie składałem jednak żadnych deklaracji, cały czas podkreślałem, że nie wiem czy mi się nie znudzi to całe bieganie. Jak jednak z tego zrezygnować, kiedy dostaje się maila z redakcji Runner’s World, że mój list, o walce z kilogramami, zostanie opublikowany w ich gazecie. Na święta zaopatrzyłem się też w nowe Nimbusy oraz Garmina. Mając taki sprzęt nie można go odłożyć po prostu na półkę – trzeba biegać. Na Wigilię pierwszy raz w życiu nie pojechałem samochodem, pobiegłem. Nowy Rok wypadł w niedzielę więc nie było wyjścia – 18 kilometrów na mrozie.

Wszystko dookoła zachęcało mnie do biegania. Wiedziałem, że na wiosnę wystartuję po raz kolejny w Gdyni, ale zapragnąłem czegoś więcej. PÓŁMARATON! Tak, wybór padł na Poznań. Na zawody pojechałem razem z moją dziewczyną oraz kolegą. Cała oprawa oraz same zawody – rewelacja. Czas 1:40:34. Przetrwałem zimę, przebiegłem półmaraton, przyszła więc pora na prawdziwe wyzwanie – MARATON. Tutaj wybór był prosty. Piłkę lubiłem od zawsze, moja chrzestna mieszka w Warszawie, nie mogłem wybrać innego maratonu niż 34. Maraton Warszawski z metą na Stadionie Narodowym. 

fot_04.jpg

Zanim jednak rozpocząłem przygotowania do tych zawodów wziąłem udział w dwóch półmaratonach (Ostróda – 1:37:10, Bytów – 1:32:24) oraz biegu na dystansie 10 km (Gdynia – 41:14). Tak mi się podobało to bieganie, że chcąc uczcić swoje urodziny zorganizowałem I Bieg Urodzinowy Małego, o którym nawet napisano w lokalnych mediach (czytaj). W międzyczasie zgłosił się do mnie po raz kolejny przedstawiciel Runner’s World, a także dziennikarz z Men’s Health. To wszystko było jak bajka.
W czerwcu wystartowałem jeszcze w zawodach na 10 kilometrów w Pasłęku, a następnie razem z moją dziewczyną wyjechałem zagranicę do pracy. Tam też zacząłem przygotowania do maratonu. Pracę zaczynałem o godzinie 8:30, kończyłem o 17:00. Postanowiłem jednak, że będę biegał rano. I tak każdego ranka budziłem się o godzinie 3:30, jadłem owsiankę i szedłem biegać. Po powrocie rozciąganie, brzuszki, pompki i śniadanie przygotowane przez Patrycję. To właśnie ona zapewniała mi komfortowe warunki do treningów. Nie tylko robiła mi posiłki, ale w każdą wolną niedzielę wsiadała na rower i wyruszała ze mną na długie wybiegania. Podczas tego najdłuższego pokonaliśmy ponad 40 kilometrów. Widziałem, że była wycieńczona. Myślałem, że już nigdy nie spojrzy na rower, ale ona w następnym tygodniu znowu mi towarzyszyła. Warto też odnotować, że w międzyczasie po raz kolejny spotkała mnie miła niespodzianka. Wziąłem udział w konkursie organizowanym przez Adidas Running i wygrałem Adidas MiCoach Pacer. Była to pierwsza nagroda jaką kiedykolwiek wygrałem w jakimś konkursie.

Po powrocie do kraju udaliśmy się na wakacje nad Adriatyk, gdzie cały czas intensywnie szykowałem się na Warszawę. Dwa tygodnie przed maratonem wziąłem jeszcze udział w półmaratonie w Olsztynie. Czas 1:29:20 był bardzo dobrym prognostykiem przed startem docelowym.

29 września pojechaliśmy do Warszawy. Dołączyła do nas jeszcze moja siostra i we trójkę zameldowaliśmy się w stolicy. W niedzielę o godzinie 7:00 byliśmy już pod stadionem, a pół godziny później zaczęła się najważniejsza impreza w moim życiu. Do mety dobiegłem z czasem 3:22:05, ale biorąc pod uwagę problemy z nogą cieszy fakt, że w ogóle dotarłem. Nie to było jednak tego dnia dla mnie najważniejsze. Tak, mimo długich i żmudnych przygotowań do tej imprezy to jednak nie ona zaprzątała mi głowę. Otóż 30 września  zostałem nie tylko maratończykiem, tego dnia oświadczyłem się swojej dziewczynie – Patrycji. I to zaraz po przekroczeniu mety, na samym środku Stadionu Narodowego. Z Warszawy przywiozłem nie tylko medal, ale również narzeczoną.

fot_05.jpg
Na trasie 34. Maratonu Warszawskiego

Dzisiaj mija już ponad rok od czasu kiedy zacząłem biegać. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie wyobrażałem sobie siebie na ścieżkach biegowych, a teraz patrzę w swój dzienniczek i nie dowierzam – spędziłem już na nich prawie 13 dni! Przebiegłem w tym czasie blisko 3,5 tysiąca kilometrów. Zmieniłem swój wygląd, charakter, podejście do świata. Uświadomiłem sobie, że mam przy sobie prawdziwy skarb, kobietę, na której mogę zawsze polegać. Przez cały ten czas miałem też wsparcie rodziców (tak swoich, jak i Patrycji), siostry i babci, którzy trzymali za mnie kciuki podczas każdych zawodów, a kiedy tylko mogli stawali przy trasie by wspomóc mnie dopingiem. Zdobyłem wielu nowych znajomych, z którymi łączy mnie coś więcej niż imprezy – łączy nas pasja. Pasja do biegania. Bo to właśnie dzięki bieganiu zawdzięczam to wszystko.

Jeżeli ktoś doczytał tę historię do tego miejsca pragnę bardzo serdecznie podziękować za wytrwałość. Tak jak wspomniałem na wstępie, mam nadzieję, że znajdzie się chociaż jedna osoba, która po przeczytaniu tego również zdecyduje się na zmiany w swoim życiu – mniejsze, bądź większe.

fot_06.jpg
Ja i Patrycja przed 34. Maratonem Warszawskim

Obecnie szykuję się na przyszłoroczne maratony w Krakowie i Berlinie. Jeżeli ktoś ma ochotę zobaczyć jak przebiegają moje przygotowania do tych zawodów, a także jak wygląda moje aktualne odżywianie – zapraszam na mojego bloga – Biegacz z Północy.

Możliwość komentowania została wyłączona.