IMG 7133
28 grudnia 2024 Mateusz Kałuża Lifestyle

Dlaczego każdy biegacz ma w szafie przynajmniej 6 par butów, ale zawsze biega w tej jednej?


Nowe buty biegowe kuszą – technologią, wyglądem i obietnicą poprawy wyników. Jednak większość biegaczy, choć posiada kilka par, zawsze wraca do tych jednych, lekko przetartych i dalekich od ideału. Dlaczego? Bo bieganie to coś więcej niż liczby i nowinki technologiczne – to emocje, historie i zaufanie, które buduje się z każdym przebiegniętym kilometrem. W tym artykule przyjrzymy się paradoksowi biegowego zakupoholizmu, magii ulubionych butów i temu, jak znaleźć złoty środek między pasją do biegania a kolekcjonowaniem sprzętu.

Niech pierwszy rzuci karbonem ten, kto wszedł do sklepu biegowego „tylko po żel na niedzielne wybieganie”, a wyszedł bez nowej pary butów. Być może dlatego właśnie – a nie ze względu na wygodę – należę do grupy preferującej zakupy online. Fizyczna bariera ekranu pozwala (chociaż nie zawsze!) skuteczniej opierać się pokusie w grze, gdzie stawka jest wysoka. Nowe buty mają przecież magiczne właściwości „zmieniania wszystkiego”, od komfortu porannych rozruchów po wyśrubowane życiówki.  

O dziwo, ten subtelny taniec zakupowy oraz emocje towarzyszące momentowi otwierania pudełka i ustawiania butów w eksponowanym miejscu ma swój paradoks. Tak szybko jak przychodzi kolejny trening, zdarza nam się niejednokrotnie wybierać te stare i przetarte. Te ulubione. 

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego kolekcjonujemy buty, które wyglądają, jakby miały zameldować się na salonach mody, a potem wybieramy te, które przeżyły już swoje?

Syndrom pierwszej miłości biegowej

Buty biegowe to nie tylko technologia i liczby, to przede wszystkim emocje. Każda para, szczególnie ta pierwsza, ma w sobie coś magicznego. To w nich zaczynasz swoją przygodę, przeżywasz pierwsze sukcesy, jak dobiegnięcie 5 km bez zadyszki, czy pierwszą „dyszkę” w popularnym trybie „w trupa”. Te buty widziały Twoje najlepsze i najgorsze dni na trasie. Przetarcia na cholewce i podeszwa starta do granic przyczepności to jak blizny wojenne, które mówią: „Byliśmy tam razem”.

Nowe modele? No cóż, zdecydowanie nie można im odjąć blasku, szczególnie na ekranie. Jednak nawet w tej materii czasami historie i wspomnienia mają palmę pierwszeństwa nad inżynieria.

FOMO, czyli biegacz na zakupach

Biegacz i jego szafa to dla wielu z nas dosyć skomplikowany temat. Przyjrzyjmy się liczbom: przeciętny biegacz amator ma trzy do pięciu par butów. Czasem jedna para jest przeznaczona na szybkie biegi, inna na trailowe wycieczki, a jeszcze inna na deszczowe treningi. Problem w tym, że najczęściej biegamy w tej samej parze, pomimo że czasami jej stan krzyczy o natychmiastową interwencję. Dlaczego? Bo nowy model może i jest szybszy, ale wydaje się za ciasny. Trailówki świetnie wyglądają, ale kto będzie łaził w błocie po kostki? A deszczówki? Czekają na idealne warunki… które jakoś nigdy nie nadchodzą.

I tak docieramy do terminu FOMO: strachu przed tym, że nie mamy „tej jedynej” pary, która spełni wszystkie nasze oczekiwania. Dlatego kupujemy kolejne buty, zapominając, że najważniejsze jest to, co mamy na nogach, a nie w szafie.

walencja 03866 2

Biegowe perypetie

Dotykając emocji, buty potrafią być niemalże integralną częścią naszego organizmu. Tym dodatkowym mięśniem który dodaje pewności siebie, i którą potrafi brutalnie zabrać. Do dzisiaj wspominam jeden z kategorii tych ważnych dla mnie biegów, w którym omal nie przegrałbym na starcie, właśnie przez buty! Prozaiczny błąd był wynikiem pośpiechu, tak jakby nie można było spakować się poprzedniego wieczoru. Niestety, godzina 6 rano w zimowy poranek potrafi być środkiem nocy, a trzy dzielnie działające komórki w mózgu, pochłonięte podtrzymaniem funkcji życiowych przed przyjęciem pierwszej kawy, nie reagują najlepiej z otoczeniem. Efekt? Do plecaka wędruje para dobrych aczkolwiek naprawdę wysłużonych butów.  

Nietrudno wyobrazić sobie przedstartową reakcje i stres. Totalna panika przeplatana poczuciem zmarnowanej szansy jeszcze przed rozpoczętym biegiem. I wiecie co? Pobiegłem zgodnie z oczekiwaniami. Może to doświadczenie, może znajomość własnych możliwości, a może fakt, że te stare buty były jak druga skóra. Czułem każdy krok, każdy rytm i każdą sekundę. Gdy minąłem metę, okazało się, że nie tylko wynik mieścił się w założeniach – w tych właśnie butach wskakiwałem również na podium. Uważam, że z tego doświadczenia wyniosłem nie tylko cenną lekcję traktującą o „wyższości pakowania się dzień wcześniej nad wielką improwizację”, ale również – i co może ważniejsze – dawkę pewności siebie. Buty są narzędziem, a historia biegu pisana jest do samej mety. Świat profesjonalnego sportu obfituje w podobne, często chwytające za serce historie.

Dlaczego wracamy do ulubionych butów?

Odpowiedź jest prosta: komfort i zaufanie. Stare buty może nie wyglądają jak nowe, może nie mają najnowszej pianki ani karbonowej płytki, ale wiesz, czego się po nich spodziewać. Nie obetrą, nie zawiodą. To jak dobry przyjaciel, na którego możesz liczyć w każdej sytuacji. Nowe buty, chociaż kuszące, muszą przejść swoją drogę. Muszą się ułożyć, dostosować do Twojej stopy i stylu biegu. A to wymaga czasu. Tymczasem stare modele są gotowe do akcji od zaraz.

DSC08146 3

Jak znaleźć złoty środek?

Nie chodzi o to, że kupowanie nowych butów jest złe. Chyba że to fundusze, za które miałeś jechać ze znajomymi na obiecane wakacje lub były żmudnie zbierane na remont. W tej sytuacji nawet mój pokaźny segregator solidnych wymówek nie pomoże. Jednak w większości przypadków jest wręcz przeciwnie – odpowiedni sprzęt może znacznie poprawić jakość biegania o czym dowiesz się z niniejszego artykułu. Ważne jest jednak, aby robić to z głową. Testuj nowe modele, ale nie rezygnuj od razu ze swoich ulubionych. Pamiętaj, że biegasz Ty, a nie Twoje buty. I że nie liczba par w szafie, ale liczba kilometrów na liczniku świadczy o Twojej pasji!

Bądź na bieżąco
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Avatar photo
Mateusz Kałuża

Ambitny amator z charakterystycznym poczuciem humoru, dla którego już ponad dekadę temu bieganie stało się sposobem na przełamywanie korporacyjnej rutyny. Miłośnik sernika i spokojnych kilometrów pokonywanych w sobotnie poranki. Współtwórca jednego z największych klubów biegowych w Europie – RazzeClub, działającego w Barcelonie.