Kuba Pawlak
Naczelny szafiarz Bieganie.pl. Często ryzykuje karierę redaktora dla dodatkowych 15 minut drzemki. Mając na szali sportową formę i czipsy, zawsze wybiera paprykowe. Biega dla pięknych i wygodnych butów. Naczelny szafiarz na Instagramie
Czołowe miejsca w prestiżowych maratonach świata, takich jak Berlin czy Londyn, nie są dziś pisane polskim zawodnikom. Nie zawsze jednak tak było. Podczas lekkoaltetycznych Mistrzostw Polski w Poznaniu spotkaliśmy legendę polskich biegów długich Jana Huruka. Zawodnik, który uchodził za jednego z faworytów w olimpijskim maratonie w Barcelonie, opowiedział nam o swoich przemyśleniach, w kontekście zbliżającej się rywalizacji podczas imprezy czterolecia.
Kuba Pawlak (Bieganie.pl): Coś drgnęło w Polskim maratonie. To szczególnie musi cieszyć pana jako jedną z polskich ikon tej konkurencji. Są uzasadnione powody do euforii?
Jak Huruk: Faktycznie maraton drgnął, a jedną z przyczyn jest zmiana technologii obuwia. Początkowo w to nie wierzyłem, bo przez całe życie powtarzam, że płuca są najważniejsze. Fakty są jednak takie, że zawodnik, który biegnie kilometr w trzy minuty, biegnąc w nowym technologicznie obuwiu mniej się zmęczy. Wierzę, że polscy maratończycy potrafią biegać poniżej 2:10 nawet bez tych butów, jednak chodzi o wiarę, że się da, którą te buty też im dają.
Może pan wyjaśnić dokładniej co pan przez to rozumie?
Maraton to specyficzna konkurencja, gdzie następują pewne etapy w mózgu. Zawodnik musi wyłączyć się zarówno z otoczenia jak i z negatywnego myślenia, aby nie czuć bólu i robić swoje. Do tego potrzebna jest odpowiednia psychika.
Jeżeli zawodnik robi 30-40 kilometrowe treningi na prędkościach maratonu lub okołomaratońskich, a na zawodach biegnie niewiele lepiej, to znaczy że popełnił błąd w mentalnym podejściu do zawodów. Nie sztuką jest wykonać trening. Sztuką jest nie wykonać treningu, a dobrze pobiec. Dlatego psychika jest tak ważna.
Co oprócz zmiany nastawienia stoi za tegorocznymi wynikami maratończyków? Szkolenie?
Maraton zawsze był kulą u nogi Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i obecnie jest tak samo. Trzeba najpierw zainwestować w tę konkurencję, a dopiero później oczekiwać wyników, a nie odwrotnie.
Ale za pana czasów wyniki były lepsze pomimo tego podejścia…
Na początku lat osiemdziesiątych nie było sukcesów międzynarodowych. Zaczęły się później od zwycięstw w dużych maratonach, jak to z 86 roku gdy Boguslaw Psujek wygrał maraton w Berlinie. Były dobre wyniki Wandy Panfil, również moje. Wtedy mieliśmy szkolenie centralne i stworzył się fajny system, który niestety podupadł w połowie lat 90-tych.
Jaki był powód tego załamania?
Było mniej środków ze strony Związku i efektem były takie zastoje. Nie wiem czy Związek robi dobrze, ale sugerują się wynikami ze świata, który biegowo nam uciekł. Jeśli najlepsi zawodnicy biegają w przedziale 2:01-2:03, a nasi 2:10 to to jest przepaść.
Wróćmy na pozytywne tory. Jeśli coś się ruszyło na plus, to co należy zrobić, aby tę tendencję podtrzymać i podgonić najlepszych na świecie?
Stworzyć grupę maratończyków, którzy będą ze sobą rywalizować. Mają trenować razem, podpatrywać się wzajemnie, a nie robić tego w ukryciu.
Tu znów pewnie jest analogia do waszego pokolenia?
Tak, my mieliśmy grupę! Trenowaliśmy pod okiem Ryszarda Marczaka, a w grupie lepszy zawodnik ciągnął za sobą słabszego.
Spotykamy się na Mistrzostwach Polski, gdzie rywalizowano na 5000 m. Było kilku obecnych, a być może i przyszłych maratończyków. Na jakim poziomie powinni oni biegać, aby stworzyć grupę o jakiej pan mówi?
Jeśli mówimy o progresie w polskim maratonie i podciągnięciu rezultatów do poziomu 2:05 to 14 minut na piątkę powinno się biegać na treningu. To muszą być wyniki w okolicach 13:30, aby zawodnik miał odpowiedni zapas prędkości. My biegaliśmy tak na stadionie, a proszę pamiętać, że nie było wtedy takiej technologii i odżywek. Była za to wspomniana rywalizacja.
Jeśli maratończyk chce biegać szybko, to musi ścigać się na krótszych dystansach i przełajach, aby poprawić swoją prędkość. Ja popełniłem taki błąd po Mistrzostwach Świata w 94 roku, kiedy ze względu na uraz unikałem szybszych biegów dla przetarcia.
Kogo obserwował pan w tym kontekście z większą uwagą na tych Mistrzostwach
Krystiana Zalewskiego, który niestety zmagał się z urazem i nie ukończył przeszkód. Patrzę na jego treningi i widzę materiał na maratończyka. Choć moje zdanie jest takie, że debiut w Dębnie to była porażka. On powinien tam mieć 2:08 spokojnie i wygrać w cuglach. Być może trenował za mocno i szczyt formy przyszedł za wcześnie.
Z mojego doświadczenia wynika, że trzeba tak dozować obciążenia, aby na zawodach być wypoczętym i mieć głód biegania. Tego uczyli starzy trenerzy.
Czym się taki głód u pana objawiał?
Mam tu na myśli, że przed treningiem tempowym to muszą aż swędzieć stopy. Musi być taka rezerwa w treningu. Przykładowo jeśli biegniesz tempo, to nigdy nie robisz tego na sto procent. Jeśli chcesz się sprawdzić, to od tego są zawody. Ewentualnie jeśli masz na treningu odcinki, to przyciśnij na tych ostatnich.
Tu ważna jest rola trenera, który powinien cię hamować. To on kontroluje i widzi, kiedy jesteś na sto, a kiedy na osiemdziesiąt procent.
Wracając do przykładu Krystiana, to znaczenie może mieć również fakt, że trenuje solo. Maraton biega się w grupie dlatego trening w grupie pomaga przygotować się na to wyzwanie również psychicznie i nie spalić, gdy wokół jest dużo dobrych zawodników.
Czy jeżeli któryś z aktualnie biegających zawodników spełni kryteria, o których pan wspomina, to jest perspektywa na złamanie rekordu Szosta? Jeśli tak to kto ma na to największe szanse w pana oczach?
Najbardziej wierzyłem w Marcina Chabowskiego. On miał wyniki zbliżone do moich, dobre warunki, ale według mnie brakuje mu motywacji psychicznej. Moim zdaniem nie można zejść z biegu maratońskiego, bo gdy zrobisz to raz, to masz traumę. Później już zawsze będzie kusiło, a w tym biegu jest przecież kryzys za kryzysem.
Chabowski był szybkim zawodnikiem i patrząc na jego życiówki mógł biegać w okolicach 2:07. Imponował mi też charyzmą i zacięciem, gdy widziałem go w biegach na dychę.
Stawiałem i dalej stawiam na Krystiana. Z pewnością nie powiedział ostatniego słowa. Nie jest też powiedziane, że nie poprawi rekordu Polski na trójkę. Maratończyk może to zrobić. Ja przykładowo poprawiłem swoją życiówkę na dychę dziesięć dni po maratonie. Pomiędzy zrobiłem jeden trening w drugim zakresie, rytmy i poszło. Na hali srebro na 1500 m i na 3000 m zdobyłem również po maratonie. Czyli można, a może nawet trzeba.
Jakie jeszcze rady moglibyśmy od pana usłyszeć w kontekście treningu do maratonu?
Aby nie biegać zbyt intensywnie. Maraton można dobrze pobiec z mniejszego kilometrażu jeśli ma się zapas prędkości i predyspozycje. Jeśli biegamy za dużo kilometrów na wysokiej intensywności to długo nie pociągniemy. Zalecam spokojny trening i sprawdzanie się na zawodach. Mistrzów treningu mieliśmy już od lat 70-tych wielu. Jeśli już musisz pobić rekord na treningu, żeby zbudować pewność siebie, to zrób to jedynie na ostatnim odcinku.
Mówi pan o kryzysach w biegu maratońskim. Jestem ciekawy jakie sposoby na przełamanie tych trudnych momentów miał taki zawodnik jak pan?
Podam przykład z Mistrzostwa Świata w Tokio. Pierwszy kryzys dopadł mnie już około 20 kilometra, gdy byłem na końcu 25 osobowej grupy. Wtedy skupiłem się wyłącznie na sobie i własnym organizmie i nastąpiła metamorfoza. Wyszedłem przed zawodników i rozerwałem tę grupę. To dało mi dodatkowy zastrzyk pewności, że mogę tam powalczyć o najwyższe cele.
Za drugi kryzys w tym biegu uważam dopuszczenie do siebie myśli, żeby ustawiać się pod wynik. Biegliśmy we czterech, a ja założyłem, że do medalu wystarczy abym ograł jednego z tych rywali. Teraz wiem, ze powinienem skupić się na sobie i walczyć, a nie kalkulować. Wtedy broniłem tylko trzeciej pozycji, odpuszczając dwóch pierwszych zawodników. Tymczasem dogonił nas kolejny biegacz Amerykanin Steve Spence, który myślał podobnie jak ja i to on zajął trzecie, a ja czwarte miejsce.