Redakcja Bieganie.pl
12. edycja Ultra-Trail du Mont-Blanc 2014 wzbudziła w środowisku biegowym w Polsce olbrzymie zainteresowanie. Głównie za sprawą Kamila Leśniaka (inov-8 team), który postanowił, że zostanie najlepszym Polakiem w historii tej imprezy i „złamie” 24 godziny, nie omieszkując nagłośnić swoich planów. 168-kilometrowa trasa okazała się być cięższą niż się wydawało i 21-letni Kamil dotarł na metę po 28 godzinach i 25 sekundach.
5. miejsce Gediminasa Griniusa było zaskoczeniem dla niego samego. 35-letni biegacz urodzony w przed startem mówił, że sukcesem będzie miejsce w dwudziestce. – Byłem niemal pewien, że pierwsza dziesiątka dla biegacza-amatora, który debiutuje na dystansie 100 mil jest poza zasięgiem. Ale miałem szczęście i udało się zająć fantastyczne 5. miejsce. Jestem bardzo szczęśliwy – podkreśla Gediminas. – Byłem świeży do końca wyścigu i czułem się dobrze, niestety na 30-40 km przed metą doznałem kontuzji kolana i na technicznych odcinkach nie mogłem podnosić zbyt wysoko nogi. Na płaskich fragmentach ból był do zniesienia, jednak bardzo mnie spowolnił. Ostatnie km były niesamowicie bolesne, ale wierzę, że nie byłem jedynym, który walczył z bólem podczas tych zawodów.
Z 47 Polaków, którzy wystartowali w tegorocznej edycji UTMB na metę dotarło 36. Niestety zawodów nie ukończyła żadna z Polek. Magda Ostrowska-Dołęgowska (inov-8 team), która szacowała, że na mecie może pojawić się w okolicach 30 godzin, w połowie dystansu musiała zrezygnować z rywalizacji. Jeszcze w nocy, za La Balme (39 km biegu), zaczęła mieć problemy z żołądkiem. Miała też kłopoty ze stopami, bo początek biegu był bardzo mokry. Na szczęście – po osuszeniu i zaklejeniu mocnym plastrem problem zniknął jak ręką odjął. W La Balme do Magdy dołączył Krzysztof Dołęgowski (inov-8 team), który czując, że problemy ze zdrowiem, jakie miał w tygodniach poprzedzających start, nie pozwolą mu na ukończenie zawodów w dobrym czasie, postanowił zaczekać na Magdę i dalej biec z nią. – Zbieg do Courmayeur (77 km trasy) zrobiliśmy mocno, wyprzedzając innych biegaczy. Tam, na przepaku, dałam sobie pół godziny na zjedzenie i doprowadzenie żołądka do ładu. Jednak jak tylko zaczęliśmy się piąć w górę dopadł mnie odruch wymiotny. Zatrzymywałam się bez sił co 100 m w pionie, wymiotowałam, męczyłam się. Z trudem wyszłam na górę do schroniska Bertone (82 km biegu). Tam właściwie podjęliśmy już decyzję o wycofaniu się, ale ponieważ odcinek, który nas czekał był przepiękny i pamiętałam go z CCC z 2011 roku, chciałam iść dalej. W Bertone przespałam się 20 minut, zjadłam. Zdawało się, że będzie lepiej. Ale na niemal płaskiej drodze do schroniska Bonatti (89 km) znowu męczyły mnie nudności. Stamtąd do Arnuvy (95 km) doszliśmy już spokojnym marszem, przepuszczając uczestników biegu, kibicując. Mogłam przyjąć metodę oblężniczą i postarać się robiąc przerwy dobrnąć jakoś do mety. Ale poczułam, że to mnie nie bawi. Mam już za sobą wyścigi, gdzie trzeba było się tylko dotoczyć. Wiem, że to umiem. Pewnie jakoś bym się doczołgała. Ale chyba wolę tu wrócić i zrobić to będąc "w grze", w ferworze walki – relacjonuje Magda.
Tekst: Justyna Grzywaczewska
Zdjęcia: Piotr Dymus