Piotr Pobłocki: zawsze potrafiłem się skoncentrować na celu
Piotr Pobłocki to wieloletni medalista mistrzostw Polski na długich dystansach. Jego trenerami byli Janusz Zieliński i Janusz Rolbiecki (zbieżność z obecnym blokowym wytrzymałości PZLA przypadkowa), a w kolejnych latach sam prowadził swój trening. Na mistrzostwach Polski wywalczył trzy medale, w tym złoty w maratonie w 1999 (wygrywając maraton we Wrocławiu), srebrny w półmaratonie w 1993 r. i srebrny w maratonie w 2000 r. W 1993 r. i 1998 r. zwyciężył w maratonie w Lęborku, w 1994 r. w maratonie w Enschede, w 1995 r. w Maratonie Solidarności w Gdańsku, w 1998 r. w maratonie w Lublanie, w 2000 r. w maratonie w Dębnie. Jest wielokrotnym medalistą i rekordzistą Polski masters. W 2012 r. został wicemistrzem Europy w biegu na 10 000 m, a w biegu na 5000 metrów zdobył brązowy medal (kat. 45 lat). Na halowych mistrzostwach Europy w 2015 r. zdobył srebrny medal w biegu na 3000 metrów (kat. 45 lat). W 2019 r. został halowym mistrzem świata weteranów w biegu półmaratońskim drużynowo, a indywidualnie zajął drugie miejsce w biegu na 10 km i w biegu półmaratońskim (kat. 50 lat). Jako trener doprowadził do medali mistrzostw Polski swoją córkę, a także wielu zawodników z klubu UKS Ekonomik Maratończyk Lębork.
Jak rozpoczęła się Pana kariera biegowa?
Moja przygoda z bieganiem zaczęła się w szkole leśnej w Tucholi, w latach 1982–1983. Był to dla mnie bardzo miły okres. Wcześniej interesowałem się piłką nożną, ale za namową trenera Janusza Zielińskiego, mojego profesora ze szkoły, zacząłem uprawiać w szkole w Tucholi lekkoatletykę. Zaczynałem od bieżni, gdzie biegałem na 1500 m i 3000 m. Wówczas były jeszcze popularne przełaje, więc sporo crossów wtedy biegałem. Po drodze było też dużo kontuzji, więc można powiedzieć, że były u mnie takie wzloty i upadki. Bywały też takie momenty, gdzie przez kontuzję miałem się wycofać z biegania, ale zawsze jakoś wracałem na biegowe trasy. Potem, kiedy ukończyłem szkołę, miałem dosyć poważną kontuzję. Był to moment, gdy zacząłem pracować w nadleśnictwie i wydawało się, że już skończę ze sportem. Ale gdzieś tam po pół roku „zaczęło wilka ciągnąć z powrotem do lasu”. Wówczas zacząłem z powrotem pobiegiwać i uzyskiwać bardzo dobre wyniki, gdzieś tam na swoim poziomie.
Wtedy zainteresował się mną klub Zawisza Bydgoszcz. Trafiłem tam do wojska na kompanię sportową. Dołączyłem do mocnej grupy średnio- i długodystansowców, prowadzonej przez Sylwestra Niebudka. Można powiedzieć, że miałem w tej grupie jednych z najlepszych zawodników w kraju, którzy regularnie zdobywali medale mistrzostw Polski. Byli to m.in. Piotrek Piekarski na 800 m. Pamiętam, jak uzyskał rekord Polski (1:45,20; 09.09.1990 w Rieti – przyp. red.). Zdobył też brązowy medal na mistrzostwach Europy w Splicie w 1990 r. Byłem więc w bardzo mocnej grupie, ale kolejne kontuzje cały czas do mnie wracały, bo jednak jestem osobą filigranową. Postanowiłem, że na jakiś czas wyłączę się z tego sportu. Kiedy odbyłem już swoją zasadniczą służbę wojskową (która trwała dwa lata), zacząłem z powrotem pracować w nadleśnictwie. Znowu pojawiła się ta sama historia. Po jakimś czasie wznowiłem treningi. Wtedy trafiłem do Gryfa Słupsk i znów osiągałem naprawdę przyzwoite wyniki. Kiedy obijałem się o miejsca na podium mistrzostw Polski, znów podłapałem kontuzję. Po jej wyleczeniu był już rok 1989, gdy system komunistyczny się rozwiązał, więc nastał taki moment, gdy rozwiązano z nami umowy i straciłem stypendium sportowe. Wówczas chłopaki namówili mnie na bieganie maratonu, bo można było na nim zarabiać jakieś pieniądze za granicą. I tak rozpoczęła się moja kariera maratońska.
Życiówki udało się doprowadzić do naprawdę dobrych wyników: 1:03:54 w półmaratonie czy 2:13 w maratonie. To okres, kiedy zaczął Pan sam układać sobie plany treningowe. Jak wspomina Pan ten czas?
Przyszedł taki moment, kiedy podjąłem decyzję, że będę sam siebie trenował. Miałem kontakt z różnymi dobrymi trenerami, zawodnikami i na podstawie tych rozmów zacząłem układać sobie plan treningowy. Moje obserwacje i różnego rodzaju dyskusje doprowadziły do tego, że podjąłem decyzję, że już jestem na tyle dojrzały, by układać trening. Jednak kontuzje, które ciągle gdzieś łapałem, były objawem tego, że byłem przeciążony. To one przede wszystkim doprowadziły do tego, że postanowiłem sam siebie trenować. Myślę, że to był strzał w dziesiątkę i dzięki temu moje wyniki zaczęły iść do przodu. Chciałem unikać przerw spowodowanych urazami i w końcu zacząłem sobie z nimi radzić, chociaż kontuzje zawsze będą obecne w sporcie, zawsze się pojawiają. Miałem na przykład takie wypadki, gdzie złamałem obojczyk na biegu i różne inne sytuacje, jak to, gdy stłukłem śródstopie, co wyeliminowało mnie z mistrzostw Polski w Dębnie. Byłem wtedy świetnie przygotowany do tego maratonu. Fakt faktem, że kiedy zacząłem sam siebie trenować, to skupiłem się nad obserwacją samego siebie, nad wydolnością. Sprawdzałem, do jakiego momentu mogę doprowadzić swój organizm, nie przeciążając go.
Okazało się to rzeczywiście trafnym wyborem. Przez wiele lat biegałem maratony na wysokim poziomie. Jakieś 10 lat biegałem – można powiedzieć – zawodowo, startując w różnych komercyjnych, niełatwych maratonach. Rzadko biegałem w szybkich maratonach, a jeśli gdzieś trafiły mi się płaskie trasy, to te wyniki były od razu dużo szybsze, o wiele lepsze. Zwykle jednak biegałem w trudnych maratonach, takich jak powiedzmy Belgrad Maraton, Ljubljana, czy Koszyce Maraton. Nawet u siebie dwukrotnie czy trzykrotnie biegałem Maraton Lęborski, którego w tej chwili już nie ma. Był on też bardzo ciężkim maratonem. Nawet Maraton „Solidarności”, w którym zwyciężałem i raz byłem drugi, nastręczał problemów. Prowadzi on z Gdańska do Westerplatte i z powrotem do Gdyni. To są trudne maratony, bo jednak odbywają się w upale i przy pagórkowatym terenie, na odkrytym obszarze, więc często wiatr nie pomagał, a bardziej przeszkadzał. Mnóstwo było takich różnych tras, gdzie naprawdę nie było łatwo. Ale regularnie biegałem 2:15–2:16, do 2:17. Średnia z czterdziestu najszybszych moich maratonów wynosi 2:17:29. To była regularność, a startowałem do 5 maratonów w sezonie. Czyli można powiedzieć, że od kwietnia do grudnia startowałem po 4–5 maratonów. Było to naprawdę niełatwe, żeby utrzymać na takim w miarę przyzwoitym poziomie organizm, aby po maratonie zdążyć się zregenerować i skoncentrować się na kolejnym.
Co jest w takim razie kluczowe, aby biegać 4–5 maratonów w sezonie, by dowieźć przez taki okres wysoką formę?
Musi być ogromna dyscyplina. Poza tym trzeba przede wszystkim dobrze przepracować zimę, żeby korzystać z tego „akumulatora” przez okres 5–6 miesięcy, czyli od kwietnia do grudnia. Kiedy budujemy bazę, to przez następne 4–5 miesięcy trzeba przepracować bardzo ciężko i raczej nie rozładowywać się, czyli nie startować w okresie przygotowawczym. Za moich czasów nie było tyle biegów ulicznych, nie było tych kuszących różnych drobnych startów i raczej się nie rozpraszałem, tylko ciężko pracowałem przez cały okres zimowy. Pokonywałem bardzo dużo kilometrów, adekwatnie do moich możliwości, ale też poświęcałem ogromnie dużo czasu na sprawność, która jest uważam niezbędna właśnie po to, żeby utrzymać nie tylko wydolność, kondycję, sprawność i ruchomość, ale też jest to takie zabezpieczenie przed urazami, kontuzjami. Myślę, że im więcej sprawności, różnego rodzaju siłowni, gimnastyki ogólnej, tym lepiej. Stosowałem też stretching. Był też taki moment w moim życiu, kiedy uprawiałem jogę i myślę, że to też jest bardzo fajny element pomagający w wytrzymałości, zwłaszcza wzmacniający psychikę. Bo chodzi tam o ogromną koncentrację.
Biegnąc taki maraton, trzeba być skoncentrowanym od startu do mety, żeby nie popełnić jakiegoś błędu. Masa elementów wpływa na to, żeby osiągać jak najlepsze wyniki. Jestem dzięki temu spełnionym człowiekiem, pewne swoje marzenia spełniłem. Może nie startowałem w jakichś wielkich imprezach, bo byłem pomijany ze względu na to, że sam się prowadziłem i raczej nie byłem doceniany przez Polski Związek Lekkiej Atletyki. Ale tak ogólnie to myślę, że startowałem w mnóstwie różnych biegów zagranicznych i rzeczywiście opanowałem trenowanie siebie doskonale. Jeśli chodzi o te 4–5 maratonów, to musi być koncentracja przez cały sezon. Nie można sobie pozwolić na żadną nonszalancję, odpuszczenie. Po jednym maratonie odpoczywa się około tygodnia i już wraca się spokojnie do następnej pracy. Musi to wszystko dopełniać odpowiednia dieta, korzystanie z masaży, odnowy biologicznej.
Trzeba być naprawdę skoncentrowanym, mieć wszystko zapięte na ostatni guzik. Musimy wiedzieć, co chcemy zrobić za tydzień, za dwa, za miesiąc i jeśli wystąpi jakiś lekki uraz, przeziębienie, które mogą nas wyeliminować, to trzeba umieć dokonywać zmian. To jest zawsze troszeczkę kłopotliwe, choćby ze względu na to, co człowiek miał w głowie zaplanowane. Trzeba wtedy szybko znaleźć jakąś alternatywę, jakiś zamiennik treningowy, czy przesunąć start na później. Ale uważam, że dobrze opanowałem te wszystkie techniki trenowania, więc udawało mi się dosyć skutecznie przechodzić te wszystkie etapy i ze startu na start zawsze byłem solidnie przygotowany.
Jak zmieniał się Pana trening na przestrzeni lat?
Jestem z tym sportem związany, oczywiście z przerwami, już ponad 40 lat. Zacząłem trenować w wieku 16 lat. Były momenty, kiedy musiałem zrobić dłuższe przerwy. Mając prawie 40 lat dopadła mnie borelioza. Była to dosyć długa przerwa, kilkuletnia. Kiedy moje córki zaczęły pobiegiwać, to chcąc im pomóc, trenowałem z nimi. Zacząłem wtedy z powrotem ruszać się, bo wychodziłem z nimi na treningi. W taki sposób powróciłem do trenowania. Kiedy miałem przerwę, a była ona związana właśnie z tą boreliozą, to uważam, że wciąż jeszcze byłem na wysokim poziomie. Uważam, że pamięć mięśniowa jest ogromna, szczególnie przy solidnym treningu, jaki był wykonywany wcześniej. U mnie po tych 3–4 latach przerwy nie musiałem jakoś dużo trenować i przy takich dystansach jak 5 i 10 km czy nawet półmaraton nie miałem problemu z przebiegnięciem ich w jakimś przyzwoitym czasie, oczywiście adekwatnie do swojego wieku.
Modyfikacje zaczęły następować gdzieś koło pięćdziesiątki. Po drodze miałem też problemy z kręgosłupem, także musiałem rzeczywiście delikatnie zmodyfikować i dopasować mój trening do moich możliwości, na obecny czas. Trzeba było też wyeliminować pewne treningi siłowe. Jest to taki trochę „oszukany trening”. Próbuję oszukiwać organizm, ale bazuję nadal na dosyć dużej ilości wykonywanych ćwiczeń sprawnościowych. Był taki moment, kiedy je zaniedbywałem, ale teraz bardzo ich pilnuję. Oczywiście na tyle, na ile czas mi pozwala. Polecam jednak wszystkim w moim wieku, żeby jednak nie zaniedbywali sprawności. Warto wykonywać regularnie jakąkolwiek sprawność, nawet drobne ćwiczenia i to codziennie. Nieistotne jest to, jaki kilometraż pokonujemy, czy jakie tempa musimy wykonać lub jakieś inne treningi, siłowe czy szybkościowe. Najważniejsze moim zdaniem jest to, żebyśmy nie zapomnieli o sprawności, bo ona jest kluczem w tym wieku do utrzymania w miarę przyzwoitej wydolności i ruchomości organizmu.
Kiedy zaczął Pan trenować innych?
Mam tych doświadczeń trenerskich sporo. Zarówno z dziećmi, jak i z dorosłymi. Był taki moment, że miałem naprawdę mocną grupę, gdzie zdobywaliśmy wiele medali mistrzostw Polski. Uważam, że mam ogromne doświadczenie. W tej chwili troszeczkę, że tak powiem, zwolniłem tempo. Prowadzę jeszcze taką małą grupkę zawodników, ale już tak mocno się nie angażuję. Jeśli chodzi o trenowanie, to w ostatnich kilku latach zaobserwowałem sporą grupę tzw. pseudo trenerów. Moim zdaniem wielu z nich posiada słabą wiedzę i nie mają doświadczenia w prowadzeniu innych. To nie jest dobre dla tej dyscypliny. W każdej grupie amatorskiej może się trafić talent biegowy. Jeśli od samego początku zostanie naszpikowany złymi nawykami, to łatwo go stracimy.
Najbardziej śmieszy mnie fakt, zaobserwowany w mediach społecznościowych, dotyczący kilku osób, które trochę informacji liznęły wiedzy, między innymi od takich osób jak ja, i nagle uważają się za autorytety biegów długich. Moim zdaniem większość informacji, jakie przekazują, jest filozoficznie wyssanych z palca i nie mają nic wspólnego z biegami długimi. Zdaję sobie sprawę, że obecnie jest to fajny sposób na jakiś tam biznes, ale moim zdaniem nie ma to nic wspólnego z profesjonalizmem tej dyscypliny. Takie jest moje ogólne spostrzeżenie. Sam, jeśli podejmuję się czegoś, staram się to robić profesjonalnie, dobrze. Skupiam się na tym i chcę zawsze jak najwięcej rzeczy przenieść z mojego doświadczenia. Zaoferować rozwiązania, które przynosiły u mnie niezłe efekty. Korzystam z naprawdę przetestowanych rzeczy, które w życiu przynosiły nie tylko mi efekty, ale również moim podopiecznym, którzy korzystali z mojego doświadczenia.
Jak trenuje się własne córki? Jest to z pewnością ewenement, kiedy startują Państwo całą rodziną na wielu zawodach. Jak wyglądało planowanie takich startów, wspólne treningi itd.?
Coraz trudniej jest nam wspólnie planować te starty. Starszą córkę prowadzę już na odległość, rzadko się widzimy, bo ona mieszka koło Warszawy, a ja w Lęborku. Jest to dość duża odległość, ale są teraz dodatkowe możliwości. Jesteśmy w stanie codziennie wieczorem porozmawiać, telefonicznie lub przez Skype’a. Dyskutujemy, omawiamy trening. Choć każdemu już jest trudniej, każdy ma swoje życie, pracę, rodzinę. Kamila ma już córkę i wcale nie jest jej tak łatwo wrócić do biegania po porodzie. Z kolei zięć wraca do siebie po kontuzji. Częściej mogłem Kasię widywać na treningach, bo mieszka w Gdyni (obecnie spodziewa się maleństwa). Także, tak jak wspomniałem, teraz już ciężej nam zaplanować wspólne starty, ale czasem jeszcze się udaje. Bardzo się cieszyłem, że udało mi się zachęcić córki do biegania. Po latach udało mi się też namówić do biegania moją żonę, która nigdy wcześniej nie uprawiała żadnej dyscypliny sportowej. W tej chwili, od 8–9 lat zaczęła pobiegiwać i „złapała bakcyla” bardzo mocno.
Myślę, że bardzo szybko doszusowała w swojej kategorii wiekowej nawet do czołówki krajowej. Rywalizuje bardzo śmiało z zawodniczkami, które miały wcześniej duże doświadczenie biegowe i nawet potrafi z nimi wygrać. To mnie bardzo cieszy. Tutaj właśnie przydaje się to moje doświadczenie, zdobyte przez lata. Udaje mi się umiejętnie przełożyć je chociażby na formę mojej żony, która raczej skrupulatnie realizuje moje zalecenia i plany treningowe. Nie wyglądało to wcześniej na jakiś wielki talent, ale moja żona jest zawzięta, pracowita, bazuje na dużej sprawności. Jakby ktoś myślał, że wykonuje jakieś nie wiadomo jak mocne treningi, to by się zdziwił. Niektórzy właśnie tak myślą. Bazujemy na małej liczbie kilometrów, ale na bardzo przemyślanych treningach i w większości opartych właśnie na sprawności.
Jest sporo jeszcze takich fajnych akcentów, gdzie razem udaje nam się wspólnie zebrać, na przykład w święta. Biegamy wtedy całą rodziną, jeśli wszyscy jesteśmy zdrowi. Jest to miłe, że udało mi się do tego doprowadzić. Mam nadzieję, że moje wnuki będą cały czas aktywne i ta ciągłość zostanie zachowana. Mała Ida, moja wnuczka, już wystartowała w zawodach w Warszawie, a nie miała jeszcze trzech lat. Ale to w tej chwili są takie małe marzenia rodziców. Nie jest to takie proste namówić dzieci do biegania. Średnia córka długo nie miała ochoty trenować. Dopiero po jakimś czasie, w wieku 15–16 lat „złapała bakcyla”. Kiedy widziała, że Kamila (starsza córka) świetnie sobie radzi, rozwija się, to również zaczęła trenować. Nawet była między nimi taka fajna, zdrowa rywalizacja.
Jak wspomina Pan poprzedni sezon? Po raz kolejny ustanowił Pan rekord Polski masters, chociażby na 15 km.
Poprawiłem rekord Polski masters na 15 km, ale on chyba raczej nie będzie uznany, bo ten bieg w Karlinie miał jakieś problemy. Jednak już poprzednio zrobiłem ten rekord. Takim udanym rokiem dla mnie był ten 2021, tam rzeczywiście poprawiłem kilka tych rekordów: na 1500 m, na milę i na 10000 m na bieżni oraz na 5 km, 10 km i 15 km na ulicy i w półmaratonie. Było sporo tych biegów. W 2022 r. już tak nie koncentrowałem się na tych rekordach. Wyrównałem wynik na 5 km – uzyskałem taki sam czas jak rok wcześniej w Starogardzie Gdańskim i pobiegłem dosyć szybko właśnie w tym Karlinie, ale ta trasa ze względu na to, że jest w prostej linii i kończy się na stadionie żużlowym, to chyba nie spełniła jakichś wymagań. Tadeusz Dziekońskinie za bardzo chciał uznać te wyniki. Trasa posiadała atest, ale były jakieś drobne zastrzeżenia do tego biegu, choć uzyskałem tam dużo szybszy wynik, niż w poprzednim roku, prawie o minutę. W poprzednich latach byłby to nawet rekord świata, bo tych piętnastek już się tak dużo na świecie nie biega.
Ale nie skupiam się na tym aż tak do końca, nie protestuję, czy ten wynik będzie uznany, czy nieuznany. Jednak trzeba być w zgodzie z procedurami, jakie dotyczą tych atestów i jeśli ci, którzy je wykonują mówią, że jednak nie można tego uznać, to trzeba po prostu z pokorą to przyjąć. Nie są to aż takie rzeczy, o które za wszelką cenę trzeba walczyć. Trzeba teraz wystartować na innej trasie i pobiec podobnie, i tyle. Wiadomo, że ciężko jest w tym wieku utrzymywać wciąż tak wysoki poziom, ale dwa lata temu rzeczywiście mi się udawało. W biegu na 10 km poprawiłem rekord kraju, a później swój czas jeszcze chyba cztery albo pięć razy. Czyli z 34:07 doprowadziłem rekord Polski do 33:12. Cały czas urywałem po kilkanaście sekund. Był to taki dosyć równy i fajny rok, kiedy pokazałem, że na różnych trasach: i trudnych, i łatwiejszych, biegałem szybko. Nie był to więc przypadek, że raz mi się tam udało. Czasem można powiedzieć, że trasa sprzyjała, bo wiadomo, że u nas różne teorie zaraz chodzą, np. że trasa była ciut krótsza. Startowałem w kilku biegach i tak jak mówię, na 10 km było równo i zawsze szybko. A na bieżni to się nie da oszukać, bo startowałem w Mistrzostwach Polski na 10000 m w Goleniowie. Byłem tam skoncentrowany na poprawieniu rekordu i go pobiegłem.
Myślę, że w sezonie, gdyby była jeszcze jakaś dyszka na stadionie, to mógłbym pobiec szybciej. Mało jest takich zawodów, chyba tylko mistrzostwa Polski są na bieżni. Nie ma żadnych innych zawodów na dychę i jest mi z tego powodu bardzo smutno, bo za moich czasów dyszki były rozgrywane częściej. A teraz nie wiem, czy decyduje program minutowy, czy nie ma chętnych. Nie wiem, o co chodzi, ale jest to skromnie, raz do roku dla młodzieżowców i dla seniorów jest rozgrywany jeden bieg na 10000 m. Więc gdzie ci ludzie mają robić jakieś minima czy choćby się uczyć tego dystansu? Na bieżni startuje się też zupełnie inaczej niż na ulicy. Wiadomo, jest to dużo trudniejsze bieganie tylu okrążeń, utrzymywanie jakiegoś rytmu, tempa. To jest zupełnie inne doświadczenie, niż starty po ulicy, gdzie zdecydowanie szybciej mija dystans.
À propos dystansu 10 km, to w 2022 r. zaliczył Pan bardzo dobry bieg w Poznaniu na Recordowej Dziesiątce. Niewiele zabrakło do rekordu Polski masters…
Tak, to z Koła mam rekord z 2021 r., a w zeszłym roku zabrakło mi sekundy. W Kole pobiegłem 33:12, a tutaj na Recordowej Dziesiątce 33:13. Nie udało mi się poprawić swojego rekordu, choć byłem bardzo blisko. Ostatnie dwa kilometry były pod wiatr, a poza tym słupki były tam źle postawione, szczególnie ostatni, muszę przyznać. Tak mi się wydawało, że nie dam rady i zrezygnowałem z tego bardzo mocnego finiszu. Chciałem tylko dobiec do mety. Dopiero kiedy było 100 metrów do mety to zwróciłem uwagę, że jednak przeoczyłem pewne rzeczy, ale to było związane z tym, że chyba ostatni słupek – na 9 km, był źle postawiony. Przez to wydawało mi się, że nie jestem w stanie przebiec powiedzmy w 3:08–3:09 ostatniego kilometra pod wiatr i dałem sobie spokój. A okazało się, że jednak nie można się sugerować tymi oznaczeniami, tylko trzeba po prostu „śmigać” do samego końca, walczyć, bo można było jeszcze jakieś 1–2 sekundy urwać i kolejny raz poprawić swój rekord. Widocznie tak miało być, że rekord na razie jeszcze został w Kole, a nie w Poznaniu.
Jakie więc stawia Pan sobie cele na zbliżający się sezon? Jakie będą plany startowe?
Powiem szczerze, że przechorowałem ostatni okres i to zmusza już do pewnych modyfikacji. Niedawno skończyłem antybiotyk i zastanawiam się nad najbliższymi planami. Obecnie jestem zgłoszony na Halowe Mistrzostwa Świata w Toruniu. Na razie na jeden dystans, na półmaraton i tak się zastanawiam, czy tutaj uda mi się doprowadzić do zdrowia. Zostały jeszcze trzy miesiące, ale w tym wieku to już trzeba trochę więcej czasu poświęcić na przygotowania, bo jednak regeneracja dużo wolniej następuje. Zastanowię się, czy wybiorę dodatkowo jakiś dystans poza półmaratonem. Zgłoszenia są do końca stycznia, więc jeszcze troszeczkę czasu jest, żeby powrócić po tej przerwie związanej z chorobą, pobiegać i zobaczyć, jak się będę czuł. Każdy nowy rok to jest duże jednak obciążenie związane z wiekiem. Zobaczę, jak mój organizm zareaguje na różnego rodzaju bodźce, po 2–3 tygodniach treningu być może zdecyduję się jeszcze zapisać na jeszcze jeden dystans. Będę chciał na pewno z dobrej strony pokazać się w mistrzostwach świata.
Nieważne jednak, czy będę startował jeden, czy dwa dystanse – na pewno będę chciał się skoncentrować na dobrym przygotowaniu. Mam nadzieję, że ta moja koncentracja i dyscyplina pozwolą na zbudowanie formy, bo troszeczkę jej jeszcze mi pozostało. Zawsze potrafiłem się skoncentrować na celu i mam nadzieję, że zdrowie mi dopisze i uda mi się przygotować jakąś fajną formę na te mistrzostwa. A dalej nie sięgam wyobraźnią, okaże się, co będzie w sezonie. W tym wieku wszystko zależy od zdrowia. Nauczyłem się już nie planować, bo jak człowiek coś sobie w tym wieku zaplanuje, to zawsze zdarzy się jakiś uraz, jakieś przeziębienie itp. Tak że nie staram się tego tak sztywno ustalać. Muszę dość elastycznie do tego podchodzić, nie nastawiać się, że muszę coś osiągnąć czy uzyskać dany wynik. Nie podchodzę do tego w ten sposób. Podchodzę już na luzie do tego, bawię się tym. Na pewno, jeśli Bozia da i zdrowie dopisze, to będę chciał się skoncentrować na tych mistrzostwach świata i na nich będę chciał zaprezentować nasz kraj jak najlepiej. Tak, jak zawsze dotąd to robiłem.
Dziękuję za rozmowę!
Piotr Pobłocki – rekordy życiowe:
1500 m 3:46,96 ( Sopot, 10.09.1987 )
3000 m: 8:02,92 (Sopot, 28.05.1988)
3000 m (hala): 8:21,23 (Spała, 18.02.1990)
5000 m: 13:59,93 (Sopot, 5.08.1993)
10000 m: 29:18,16 (Białystok, 24.08.1991)
10 km: 29:10 (Gdańsk, 07.09.1993)
10 km: 28:34 (Castiglone Del Lago, Włochy 04.10.1991)
Były chodziarz, który nieustannie dokądś zmierza (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor biografii Henryka Szosta, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz książki „Trening mistrzów". Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV L.O. w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.