dziekoński
14 listopada 2022 Jakub Jelonek Sport

Tadeusz Dziekoński: dystans mieści się w granicy tolerancji na 99,9%


Tadeusz Dziekoński to najbardziej znany atestator tras biegowych w Polsce. Posiada również najdłuższy staż w tej kwestii, bo zaczynał pomiary już pod koniec lat 80. XX wieku. Często zapraszany jest również do wykonania atestów na wielu znanych biegach w Europie i na świecie. Poza pomiarami, cały czas aktywnie startuje, często w biegach, dla których mierzył wcześniej dystans. Poznajcie, jak wygląda proces nadawania atestu trasom biegowym, ile to kosztuje, a także jakie najciekawsze przygody przydarzyły się panu Tadeuszowi podczas jego pracy.

Jak wygląda specyfika atestacji tras biegowych?

Zasada w sumie jest prosta, aczkolwiek marudna, tak bym to określił. Najpierw organizator musi przygotować jakiś projekt trasy, który ja później analizuję w programie Google Earth. To jest moim zdaniem najlepszy program do weryfikacji czy wytyczania tras. Mam czasami jakieś uwagi, różnego rodzaju, i wówczas koresponduję z organizatorami na ten temat. Mówię im: słuchajcie, start czy meta powinna być w innym miejscu, być może lepsza będzie pętla itp. Czasami jest tak, że elementy trasy się krzyżują i to oczywiście odpada, bo tak być nie może. Ale generalnie rzecz biorąc organizator decyduje, jaka ma być trasa, jaka będzie długość pętli, aczkolwiek zalecane jest też, aby długość pętli wynosiła około 1/3 dystansu. Bo jak jest krótka pętla i duża liczba zawodników, to się wszystko tak przemiesza, że jedynie elektroniczne systemy są w stanie to opanować.

Następny krok to uzgodnienie dat. Staramy się ustalać datę atestacji, zależnie od prognozy pogody. Bo jeśli jest zapowiedź pogarszających się warunków atmosferycznych, to lepiej jest odpuścić, bo cała robota może zostać storpedowana i można popełnić błędy. Po przyjeździe pierwsza czynność to lustracja trasy autem, w korespondencji z mapką, którą organizator musi mi wcześniej przesłać. Po to, żeby zorientować się, jakie są niuanse techniczne na trasie, gdzie są obostrzenia. W dzisiejszych czasach trudno mieć do dyspozycji taką trasę, gdzie wszystko jest do dyspozycji. Policja czy inżynier ruchu w dużym mieście dyktują warunki, dlatego czasami trasy są niestety niezbyt szybkie. Mówi się wtedy trudno, taka jest kolej rzeczy. Kolejny etap to odmierzenie odcinka tak zwanego kalibracyjnego, o długości minimum 300 m, według instrukcji. Lepiej, jeśli jest to 400 m, a nawet 500 m. Czasami bywają kłopoty ze znalezieniem takiego odcinka, szczególnie w dużych miastach, bo to musi być odcinek płaski, asfaltowy, taki jak nawierzchnia trasy i nie może być na nim też żadnych wzniesień, nierówności, a nawet przeszkód typu zaparkowane auta. Ten odcinek nie musi być na trasie – może znajdować się wszystko jedno gdzie, byle nie za daleko od linii startu i mety.

W następnej kolejności następuje już działanie z zastosowaniem licznika, który jest montowany na lewej osi przedniego koła. Przed atestacją należy trochę  pojeździć, po to, aby opony dostosowały się do warunków atmosferycznych. Na tym odcinku kalibracyjnym muszę przejechać po linii prostej, bez zatrzymywania się, cztery razy. Mam wtedy jakiś tam wynik. Licznik pokazuje obroty, nie kilometry. Dlatego taki odcinek jest potrzebny, żeby ustalić, ile obrotów na kilometr/metr pokazuje licznik. W moim przypadku to jest około 11000 obrotów na kilometr. Czyli na 1 metr wychodzi 11 obrotów z hakiem.

W następnym etapie siadam na rower ponownie i odmierzam trasę. Zarówno, jeśli jest to pętla, jak też odcinek tam i z powrotem, czy z jednego miasta do drugiego. Oczywiście muszę jechać po najkrótszej linii, czyli tak, jak pobiegną zawodnicy. Krótko mówiąc: 30 cm od krawężnika, tak, jak na bieżni stadionu na pierwszym torze. Organizator musi w tym przypadku zorganizować eskortę policyjną, obowiązkowo w dużych miastach. W mniejszych może to być staż miejska, a w małych miejscowościach wystarczy straż pożarna. Czasami jest to też samochód organizatora z pomarańczowym kogutem. Mimo wszystko, nawet na mało uczęszczanych trasach istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś zza zakrętu wyskoczy z dużą szybkością i wówczas powstaje problem. Od tej strony jest to bardzo wyczerpujące zajęcie.

Po przejechaniu całej trasy (czy jednej pętli) ponownie wykonuję tę samą czynność, jak przed pomiarem, czyli znów cztery razy sprawdzam dokładność na odcinku kalibracyjnym i znów mam jakiś wynik. Jeśli pogoda jest stabilna, to pierwsza i druga kalibracja są bardzo zbliżone do siebie. Różnią je jeden, dwa, trzy obroty. Jeśli ta różnica sięga 10 obrotów, to trochę gorzej, ale tak czy inaczej bierzemy średnią. Nie tyle jest to przekłamanie, co taka rozbieżność, która waha się w granicach 1 m na kilometr. Dlatego przy atestacji ten 1 m na kilometr za każdym razem dodajemy. Po to, żeby mieć to bezpieczeństwo. Ta zasada obowiązuje na całym świecie. Gdybyśmy tego metra nie dodawali, to oczywiście każdy pomiar byłby inny, a w związku z tym byłoby pytanie, co dalej. Dlatego jest ten jeden metr. Praktycznie zawsze, kto by nie mierzył trasy, to ten wynik będzie się mieścił w tym 1 metrze na kilometr. Chyba, że ktoś popełni błąd albo pogoda diametralnie się zmieni i ta różnica będzie większa niż 1 metr. Miałem taki jeden przypadek w Serbii. W takim wypadku nie ma wyjścia. Linia lotnicza nie będzie przekładała rejsu, a ja musiałem wracać. To był maraton i w takim wypadku może być tak, że start mógłby być przesunięty kilka metrów w lewo lub w prawo, aby wyrównać brakujące metry. Tak czy inaczej, na 99,9% dystans mieści się w tej granicy tolerancji.

Czyli na przykład w maratonie zaleca się, by trasa miała 42 195 m plus te 42,2 metra?

Tak, trasa powinna być o tyle dłuższa.

Skąd pomysł w Pana przypadku na pomiary tras?

Zaczęło się od Henryka Paskala. Jeden z jego kolegów ze Stanów Zjednoczonych zapytał go pewnego razu: jak wy mierzycie trasy w Polsce? A on mówi, że my nie mierzymy, jedynie samochodem. Czasami można było zaopatrzyć się w licznik z tzw. wiatraczkiem, produkcji ze wschodu. Henryk dostał wtedy w prezencie licznik Alana Jonesa, jego wynalazek. W sumie proste urządzenie, stosowane w motocyklach. Przywiózł je do Dębna i zaczęliśmy się w to bawić. Kilka pierwszych tras to można powiedzieć „na dziko” zrobiliśmy, ale zasada była prosta i myślę, że błędu nie popełniliśmy. Potem poprosiliśmy poprzez Polski Związek Lekkiej Atletyki i Międzynarodową Federację Lekkoatletyczną (IAAF) o zorganizowanie nam szkolenia, które odbyło się w 1987 r. Odbyliśmy je wraz z kilkunastoma osobami z naszego regionu, w tym nasza czwórka. Od tego momentu rozpoczęliśmy działanie. Faktem jest, że niektórzy z innych krajów byli tak jakby z obowiązku na tym szkoleniu, bo nawet pamiętam, że jeden z kursantów przysypiał na zajęciach. Jego to po prostu nie interesowało. Później po kilku latach wnioskowaliśmy, żeby kogoś przekwalifikować na listę IAAF-u, a po tym egzaminie dostałem się do tego grona akurat ja.

A jakie są koszty takiego pomiaru?

To wszystko jest zapisane w regulaminie na mojej stronie i zależy od dystansu. Pomiary robi się na dystansach od 5 km do 100 km lub innych, wg uznania, a koszt wynosi od ok. 500 zł do ok. 1400 zł. Ta ostatnia kwota jest należna tylko pod warunkiem, że przejadę cały dystans 100 km. Bo jeśli pętla ma 10 km, to należność, tak zwany ryczałt, odnosi się do dystansu 10 km, a nie 100 km, bo to byłoby nielogiczne. Tak samo jak się nakładają dwa dystanse rozgrywane w jednym dniu, to jeśli jest to 10, 20 i 30 km, a wszystkie są rozgrywane na pętli 10 km, to jest jedna stawka 10-kilometrowa. Plus jeszcze dochodzą opłaty za jakieś dodatkowe czynności. Jeśli organizator chce na przykład zaznaczać każdy kilometr czy poszczególne „piątki”, bo standardowo zawodnikom jest to potrzebne, jeśli biegną na wynik, to takie rzeczy też oznaczam. Do tego dochodzi hotel i koszty dojazdu; zwykle jadę z rowerem swoim, taśma tak samo jest własna.

dziekonskitadeusz

Co w przypadku, jeśli organizator nie trzyma się wyznaczonego atestu? Często zdarzają się takie przypadki?

Teoretycznie, zgodnie z regulaminem, powinienem mieć rzeszę obserwatorów, którzy by przyjeżdżali na zawody i pilnowali tego. Ale w sytuacji, gdy w kalendarzu mamy kilkaset biegów, to trudno jest to technicznie opanować. W przypadku imprez mistrzowskich sprawa jest oczywista – delegat techniczny z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki musi tego dopilnować. Tak samo trasy, które są umieszczone w kalendarzu European Athletics lub World Athletics. Oczywiście część zawodników jest dociekliwych i to się chwali, dzięki czemu dostaję różne sygnały o nieprawidłowościach. Później to weryfikuję i organizator przyznaje mi rację lub nie.

Niedawno była taka sytuacja w Gliwicach, gdzie sami zawodnicy to zgłaszali. To wszystko wyszło natychmiast, bo były tam rozgrywane dwa dystanse i to się wszystko przemieszało, totalny kocioł z tego wyniknął. Organizator przepraszał oczywiście, bo to się zdarza. Takie jest życie. Ale faktem jest, że to od czasu do czasu ma miejsce i na mojej stronie jest cała lista tych biegów, gdzie wyniki nie mogą być uznane, bo trasa nie zgadzała się z atestem. Z różnych powodów. Czasem organizator zawinił, czasami z powodów obiektywnych (ulewa) czy nagłe decyzje administracyjne. Mówiłem któregoś razu: – tu jest start, OK, ale meta jest tam. A oni na to, że im taki układ nie pasuje. Gdy moja interwencja nie pomogła, wyniki nie zostały zweryfikowane jako prawidłowe…

Drugim krokiem w takim wypadku jest poinformowanie zawodników, nawet przed zawodami, że taka sytuacja będzie miała miejsce. Wtedy niektórzy nie przyjadą. A po biegu mówi się: – sorry, że tak wyszło, z takiego czy innego powodu. Z kolei błędem innego rodzaju jest to, że w komunikatach z biegu nie ma żadnej informacji o rozegraniu danego biegu niezgodnie z atestem. Bieg rozegrano, a za rok, dwa, czy pięć ludzie dalej chwalą się, że uzyskali tam takie wyniki. A po czasie okazało się, że tam było 4800m zamiast 5000m.

Staram się z tym walczyć, ale to jest – można powiedzieć – walka z wiatrakami. W przypadku tych imprez renomowanych, organizatorzy pilnują każdego szczegółu, a w przypadku innych biegów to różnie bywa. Wiele lat temu był rozgrywany bieg na 10 km w Kole i PZLA organizował tam eliminacje pod sztafetę maratońską w Japonii. Na szczęście byłem tam i mówię sędziemu głównemu: przecież tu lipę odwalacie, start dajecie 100 metrów do przodu. Jakie byłyby później wyniki? Wiadomo. Organizatorzy podeszli do tego tak z marszu, mówili, że poprzednich latach było tak, więc nic nie zmieniali. W Gliwicach z kolei wyniki czołówki okazały się zniekształcone, bo wielu zawodników pomyliło trasę, a cała reszta pobiegła prawdopodobnie zgodnie z atestacją. Tak czy inaczej, te wyniki są „out” i nie ma dyskusji. Zrobiono wyniki pod kątem klasyfikacji i rozdawania nagród, a o tym można sobie decydować, jednak co do wyników, to sprawa jest przegrana.

Ilu jest w Polsce atestatorów tras?

Na ten moment aktywnych jest czterech atestatorów. Jeden z moich kolegów awansował jakiś czas temu do kategorii A, czyli najwyższej w Polsce. Z kategorią A jestem ja i drugi kolega,  mamy też dwóch z kategorią C. Po pewnym czasie, jeśli koledzy z kat. C będą zainteresowani, mogą wejść do kategorii B. Musi być to poprzedzone praktyką i moją opinią, jako administratora na teren Polski. Chcąc stać się atestatorem trzeba przejść tygodniowe przeszkolenie. Formalnie rzecz biorąc to jest jedyna droga. Według regulaminu World Athletics musi odbyć się taki kurs. Na ten moment, ze względu na wojnę w Ukrainie, póki co nie wiemy, kiedy takie seminarium będzie się odbywało. Było bowiem planowane w Kijowie już dwa lata temu, ale najpierw była pandemia, a teraz wojna i to wszystko legło w gruzach. Na to seminarium miałem delegować dwóch kolegów z Polski. Póki co, na razie to wszystko jakby siadło. Mamy też mniej pracy i w cztery osoby spokojnie to ogarniamy. Warto tu wspomnieć, że każdy atest jest ważny 5 lat.

W perspektywie czasu trzeba będzie jednak przeszkolić 2–3 osoby, bo lata lecą i trzeba po prostu odmładzać kadrę. Już mamy dwóch na oku, można powiedzieć, że pewne przygotowanie poczyniłem i w moim Białymstoku też mam kandydata, który chce dołączyć do tego grona. Tak więc trzy osoby już są gotowe i ja je powoli wdrażam. Jeśli seminarium wcześniej czy później dojdzie do skutku, to tam odbędzie się egzamin. W wyjątkowych przypadkach mogę przeprowadzić takie przeszkolenie i testy, ale to za zgodą administratora na nasz region, który znajduje się w Londynie. On mi ufa, a ja podchodzę do tego na poważnie. Ten zwierzchnik wie, że nie wezmę kogoś, kto myśli tylko, żeby zarobić 500 zł i będzie odwalał chałturę. Nie, tak nie może być, bo ja tego nie przepuszczę.

Przejdźmy teraz do pana historii biegowej. Na początku trenował pan w Warszawie. Jak zaczęły się biegowe treningi?

Zacząłem biegać w 1968 r., ale to jeszcze tak amatorsko. Treningi rozpocząłem w następnym roku, w momencie gdy dostałem się na studia – wtedy był to SGPIS, obecnie SGH. I tak, powoli się to zaczęło. Zawsze miałem do tego dryg, jak to się mówi: urodziłem się z genem sportowca. Powolutku zacząłem treningi do średnich dystansów, a potem zacząłem myśleć o coraz dłuższych. Po zakończeniu studiów wróciłem do Białegostoku, w 1975 r. rozpocząłem pracę zawodową i już przymierzałem się do biegania dłuższych dystansów. W 1976 r. na wiosnę wystartowałem w mistrzostwach Polski na 20 km i niedługo potem pobiegłem pierwszy maraton. To był oczywiście pamiętny bieg, bo było to w Dębnie. Dopadły mnie tam kłopoty żołądkowe, dlatego, że nikt mi nie powiedział, jak mam się odżywiać. Jeszcze przed biegiem zjadłem a to krówkę, a to coś tam jeszcze, przez co później mój żołądek zaczął się buntować. Do półmetka było rewelacyjnie, a potem trzy razy musiałem zbiegać do lasu. Następny maraton pobiegłem 10 minut szybciej. Za pierwszym razem nie złamałem 3 godzin, minimalnie mi brakło. Ale spodobało mi się i tak to już trwa do dziś.

Widziałem w statystykach, że ukończył pan już prawie 1300 biegów!

Tak, choć moje tegoroczne nie są jeszcze odnotowane, dopiero w grudniu uzupełniam mijający rok.

Do tego kilkanaście rekordów Polski masters, nawet na tak długich dystansach jak 50 km i 6 godzin. Czy ma Pan jeszcze ambicje poprawiać kolejne?

W ubiegłym roku poprawiłem aż 10 takich rekordów. Te ostatnie dystanse to akurat rzadko w Polsce są biegane i nie każdy zawodnik jest tym zainteresowany. W niektórych były luki i wystarczyło jakiś wynik zrobić i już jest rekord. Ale na przykład na 5 km poprawiłem poprzedni rekord o 1 sekundę. Wcześniejszy wynik należał do Tadka Rutkowskiego z Poznania, a to był markowy zawodnik, poniżej 30 minut biegał na 10 km. Pobiegłem ten wynik na maksa, wyprułem się i o jedną sekundę udało się poprawić ten rekord. Wynik jest więc wartościowy. W Wiązownie tak samo, też chyba o 3 sekundy szybciej pobiegłem. Tam też znakomicie mi się biegło. Ostatnio dokuczają mi jednak kontuzje i ten sezon był gorszy, ale mam nadzieję, że jeszcze poprawię się w kolejnym roku.

Pasjonuje się pan również historią okresu napoleońskiego i Powstania Listopadowego. Skąd takie zainteresowania?

Już można powiedzieć w szkole średniej interesowałem się tym tematem. Może trochę pod kątem kampanii napoleońskich czy Powstania Listopadowego dlatego, że w mojej rodzinie od strony mamy mieliśmy wielu oficerów, nawet jeden na etacie generalskim. Mój dziadek był ochotnikiem wojny bolszewickiej i to też obligowało mnie, żeby tym tematem się interesować. Nawet znalazłem w Powstaniu Listopadowym mojego imiennika, generała Kazimierza Dziekońskiego, który miał rodzinę pochodzącą z moich stron, ale jak się okazało, zmarł bezpotomnie, w związku z tym może 300-400 lat wstecz jakieś koligacje mogły mieć miejsce. Zebrałem tyle materiałów na ten temat, że jedna wersja została opublikowana w miesięczniku w naszym regionie i teraz się przymierzam do drugiej, już uzupełnionej. Podróżując po świecie też mam na uwadze akcenty polskie. Wizytując Paryż czy Rzym odwiedzam znane groby. Podróżowałem też śladami Mickiewicza, Szopena, Norwida. Samo bieganie i praca nie wystarcza, moim zdaniem wypadałoby coś jeszcze robić. Później, na emeryturze to jak znalazł zajęcie, bo co: mam patrzeć na zegarek, jak czas upływa? To zdecydowanie nie dla mnie.

Czy jakieś ciekawe przygody przydarzają się przy atestach tras?

Czasami są bardzo zmienne warunki. Kilka razy miałem kłopoty z kierowcami, ale ostatnio jest ich trochę mniej. Czasem ktoś się wychyla i bluzga, pyta na przykład: co ty wyprawiasz, człowieku? Zdarzają się takie sytuacje. Widząc radiowóz powinien taki delikwent wiedzieć, że mam jakieś zadanie. Ale tak to z kierowcami bywa w różnych sytuacjach. Czasem na ścieżkach spacerowych, na błoniach zdarzały się problemy. Bywało, że starsi ludzie na mnie krzyczeli, że to jest ścieżka i co ja tu robię. A oni nie czytali tabliczki: „Uwaga, pomiar trasy” i nim ja mu wytłumaczę, o co chodzi, to mija minuta lub dwie. Jeśli jest policja, to jeszcze jako tako to idzie.

Dość ciekawa sytuacja przydarzyła mi się w Chorwacji. Zatrzymałem się, rysując chyba dwudziesty kilometr i podchodzi do mnie człowiek w średnim wieku całkowicie nagi. Była piękna pogoda, a on pyta mnie, co ja tu robię. Tłumaczę mu, że mierzę trasę przed biegiem. Rozejrzałem się wtedy w lewo i prawo i dostrzegłem, jak jakaś kobieta się opala, dalej inni ludzie i… wszyscy nadzy. Okazało się, że przejeżdżałem przez plażę dla nudystów, przez którą przebiegała ta alejka. Z kolei w Dubaju mierzyłem trasę w temperaturze przeszło 50 stopni Celsjusza. To też duże wyzwanie.

Natomiast w Jerozolimie, po zakończeniu atestacji, poprawiałem akurat 40 kilometr. Robiłem takie korekty natury technicznej. Byłem już sam, bo organizator musiał gdzieś tam pojechać. Ubrany byłem na pomarańczowo, maluję to oznaczenie, a tu nagle podchodzi dwóch żołnierzy z karabinami. Od razu jak mnie zobaczyli, złapali za te karabiny maszynowe i podeszli do mnie z pretensjami, że jestem jakimś wandalem. Pytają zagniewani, co ja tu robię, a ja dość zestresowany tłumaczyłem im, że tu będzie przebiegała trasa maratonu. Będąc przezorny miałem ze sobą wizytówkę organizatora i dopiero to ich uspokoiło. Gdybym jej jednak nie miał albo policjanci nie mówiliby po angielsku, to mógłbym mieć większe kłopoty. Groził mi areszt murowany. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

Dziękuję za rozmowę!

Tadeusz Dziekoński – niektóre sportowe osiągnięcia

Rekordy Polski

  • 5000m: 20:45 (kat. 70-74)
  • 25km: 1:54:40 (kat. 65-69)
  • 30km: 2:21:05 (kat. 65-69)
  • 50km: 4:11:02 (kat. 55-59)
  • 50km: 3:52:08 (kat. 60-64)
  • 50km: 4:14:11 (kat. 65-69)
  • 50km: 4:44L48 (kat. 70-74)
  • bieg 6-godzinny: 69 949 m (kat. 55-59)
  • bieg 6-godzinny: 62 344 m (kat. 65-69)
  • bieg 6-godzinny: 59 484 m (kat. 70-74)

Rekordy życiowe

  • 1500 m – 4:07,4
  • 3000 m – 8:50,43
  • 5000 m – 15:19,54
  • 10000 m – 32:36,95
  • 20 km – 1:06:20
  • Maraton – 2:29:03
  • 100 km – 7:51:37

Możliwość komentowania została wyłączona.

Jakub Jelonek
Jakub Jelonek

Ciągle aktywny chodziarz, który dalej walczy o kolejne cele (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor książek: „Trening Mistrzów” (2018), „Henryk Szost – Rekordzista” (2019), „Marcin Lewandowski – Mój Bieg” (2020), „Adam Kszczot – W pogoni za mistrzostwem” (2022). Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza w Częstochowie, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV liceum w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.