Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
Kolejny raz Julien Wanders potwierdził, że patrząc na stosunek rozpoznawalności do skuteczności, jest on jednym z najbardziej przecenianych biegaczy na świecie. Dramatycznie słaby debiut Szwajcara, piękna walka Francuza. To dwie rzeczy zapadną w pamięć kibiców. Dodajmy do tego odważne bieganie pań i mamy receptę na niezapomniany Schneider Electric Marathon de Paris.
Grubo ubrane zawodniczki ruszyły na trasę paryskiego maratonu pierwsze. W jedenastoosobowej grupie, prowadzonej przez kobiece pacemakerki, liderki minęły piąty kilometr w około 16:08. I tak grupa ta topniała systematycznie z każdym kolejnym kilometrem.
Półmetek trasy, już tylko pięcioosobowa grupa biegaczek, minęła teoretycznie w 68:31. Oznaczało to, że zawodniczki biegły na fenomalnalny wynik w okolicach 2:17. Należy jednak brać pod uwagę, że maty pomiarowe w Paryżu w środkowej części dystansu były, delikatnie mówiąc, niedokładnie ustawione. Patrząc jednak na niekoniecznie szybką trasę w Paryżu, w porównaniu z super płaskimi biegami w Berlinie czy Rotterdamie, i tak zanosiło się na genialne bieganie.
Na kilkanaście kilometrów do mety zaatakowała Judith Jeptum z Kenii błyskawicznie powiększając przewagę. Na trzydziestym kilometrze miała już minutę przewagi i oglądając lekkość biegu mogliśmy już z dużą dozą pewności powiedzieć, że jest to przyszła zwyciężczyni. Na czterdziestym kilometrze miała już prawie cztery minuty przewagi nad dwiema Etiopkami Besu Sado i Fantu Jimma. Długi, samotny bieg Jeptum mocno odbił się na jej ostatnich dwóch kilometrach, ale mimo to zdołała złamać granicę 2:20 i wynikiem 2:19:48 o minutę poprawiła poprzedni rekord paryskiej imprezy. Druga była Jimma z 2:22:52, a trzecia Sado (2:23:16). Niestety do walki kompletnie nie włączyła się żadna Francuzka, bo tak naprawdę w elicie nie mieliśmy żadnej przedstawicielki gospodarzy.
Mężczyźni na trasę biegu wyruszyli około osiemnaście minut po kobietach. Taka bowiem była różnica w rekordach trasu u mężczyzn i kobiet. Za prowadzenie ponad dwudziestoosobowej grupy wziął się m.in. Kenijczyk Kirwa Yego, były mistrz i wicemistrz świata oraz brązowy medalista olimpijski na dystansie… 800 metrów. W pracy pomagał mu Sila Kiptoo, a tuż za ich plecami biegł Francuz Morhad Amdouni. Zawodnik urodzony na Korsyce jak zwykle odważnie biegł w czołówce nie chowając się za plecami innych. Zupełnie inną taktykę obrał Julien Wanders. Szwajcar biegł w ogonie grupy korzystając jak tylko mógł z siły biegu na plecach przeciwników. Debiutant Wanders szybko zaczął odpadać z grupy, a trzecia piątka w 15:30 to wynik gorszy niż jego treningowe bieganie na wysokości w Iten.
Trzynastu zawodników 21. kilometr minęło w 1:02:32. W afrykańskiej grupie dalej mocno trzymał się zawodnik gospodarzy. Wanders miał już wtedy półtorej minuty starty. Dużo zaczęło dziać się między 30, a 35. kilometrem. Po zejściu zająców szarpnął Etiopczyk Seifu Tura, jeden z głównych faworytów. Odpowiedział jego rodak Deso Gelmisa i, a jakże, Amdouni. Jeszcze w kontakcie, ale już ze stratami biegli inni Etiopczycy Adugna i Degu.
Na 34. kilometrze mieliśmy najdziwniejszy punkt odżywiania na trasie. Tura wręcz cofnął się by złapać bidon, Gelmisa wyraźnie nie znalazł swojego napoju na stole. Adugna wziął zwykłą wodę, którą musiał odkręcać, a Amdouni czekał do ostatniego stolika by się napić i nie zdołał złapać butelki. Wszystko to wyglądało jakby punkt z odżywkami dla Elity był źle ustawiony. Amdouni jeszcze poprosił Adugnę by ten dał się mu napić, ale Etiopczyk wyrzucił butelkę z wodą co spowodowało wyraźną gestykulację Francuza. Co ciekawe to Amdouni był osądzany o celowe zrzucanie wody na punkcie z piciem podczas olimpijskiego maratonu w Sapporo.
Od tego momentu Tura i Gelmisa biegli z kilkunastometrową przewaga nad zawodnikiem gospodarzy. Tura, zwycięzca maratonu w Chicago w zeszłym roku, cały czas prowadził bieg. W pewnym momencie nawet pokazywał ręką by Gelmisa dał zmianę, ale też aż do ostatnich metrów nie wyszedł na prowadzenie. Wtedy prowadzący kilka kilometrów Tura nie był w stanie odpowiedzieć na atak zza pleców. Po ładnym finiszu wygrał Deso Gelmisa z 2:05:07. Drugi był Seifu Tura z 2:05:10, a trzeci, z nowym rekordem kraju, Morhad Amdouni (2:05:22).
Francuz na mecie nie ukrywał wzruszenia. Wanders, mimo że prawie do końca mógł liczyć na pomoc biegaczy z własnej grupy treningowej, zaliczył fatalny debiut z czasem 2:11:52. Wynik ten jest o tyle słaby, że już od początku zawodnik nie biegł zbyt odważnie. Przed znanym Szwajcarem przybiegł m.in. szerzej nie rozpoznawalny Michael Gras, były mistrz Francji, ale z życiówką jedynie 2:16:12. W Paryżu poprawił się o prawie 5 i pół minuty. Co do zawiedzionych nadziei, po pięciu kilometrach udział w biegu zakończył Jake Robertson. Trenujący w Kenii zawodnik z Nowej Zelandii musiał mocno odczuć skutki przebytej w lutym infekcji.
Paryski maraton A.D. 2022 przeszedł do historii. Wyczyn Amdouniego pokazuje, że wiara w swoje siły potrafi pomóc w osiągnięciu niesamowitych wyników. Jego rezultat to czwarty czas w historii Europy. Po dwóch wynikach naturalizowanych biegaczy z Turcji i Belgii i ciut wolniej od wyniku Norwega Moena.