demsczyszaknumer
9 kwietnia 2020 Kuba Wiśniewski Sport

Niezły numer – Mateusz Demczyszak


W artykułach z serii: „Niezły numer” bierzemy na tapet wspomnienia biegaczek i biegaczy wyczynowych z różnych konkurencji. Numer startowy z wybranych zawodów staje się katalizatorem wspomnień, nie tylko pozytywnych.

Trzecim gościem naszego cyklu jest utytułowany i wszechstronny biegacz, kojarzony głównie ze swoimi występami na bieżni. Startował z powodzeniem na przeszkodach (PB na 3000 m pprz 8:22.38). Do dziś w polskich tabelach historycznych widnieje na piątym miejscu zarówno na 1500 m (PB 3:36.15) jak i 3000 m (7:48.30). Przez długie lata związany z klubami wrocławskimi, dziś wciąż aktywny reprezentant Wojska Polskiego i LŁKS Prefbet Śniadowo-Łomża. Jeszcze w zeszłym roku zdobył złoto w trakcie MP w Biegach Przełajowych w Żaganiu.

Swój najlepszy numer wspomina dla nas Mateusz Demczyszak.


TEN START ODBYŁ SIĘ..
30 lipca 2010 roku, dokładnie o godzinie 22.00 w Barcelonie. To był finał biegu na 1500 m podczas Mistrzostw Europy Seniorów. Magiczny czas. Była to moja pierwsza, „seniorowska” impreza rangi mistrzowskiej.

BYŁEM WTEDY…
jak się nie mylę drugi rok seniorem. Czułem się w tym sezonie rewelacyjnie. Zacząłem go zdobywając 2 złote medale na 1500m i 3000m na Halowych Mistrzostwach Polski w Spale. Wszystko szło zgodnie z planem. Generalnie szykowałem się do startu na 3000 m z przeszkodami. Celem było zrobienie minimum na ME, czyli 8:25.00, które miały odbyć się w Barcelonie. Po powrocie z obozu wysokogórskiego w Sankt Moritz, pierwszą próbą zrobienia minimum był start na meetingu w czeskiej Pradze. Wynik 8:26 z „groszami”. Byłem wściekły, choć zrobiłem życiówkę. Po tym biegu poleciałem do Moskwy. Pamiętam, że było bardzo gorąco. Pobiegłem chyba 8:34, czy coś w tych okolicach i powiedziałem sobie, że to mój ostatni bieg na przeszkodach.
Pomyślałem, że spróbuję swoich sił na dystansie 1500 m, który bardzo lubiłem i na którym już na początku sezonu pobiegłem przyzwoicie bo 3:38.90 (minimum wynosiło 3:38.00). Trener się na to zgodził. Za drugim razem znów 3:38.80. Następnie na Memoriale Janusza Kusocińskiego byłem trzeci z czasem 3:38.74 i znów trochę zabrakło. Było nerwowo bo wciąż goniłem za tym nieszczęsnym minimum, a czasu było coraz mniej.
Nadeszły mistrzostwa Polski i plan był taki, że mam próbować uzyskać przepustkę właśnie tam. Pamiętam jednak, że wieczorem przed biegiem w moim pokoju zjawił się mój trener Marek Adamek i przekazał mi, miłą dla mnie informację, że pojadę na mistrzostwa do Barcelony mimo, że nie posiadałem kwalifikacji. Cieszyłem się niezmiernie. PZLA dało mi kredyt zaufania, przyglądając się moim poczynaniom na dystansie 1500 m, i argumentując tę decyzję faktem, że w każdym starcie o włos ocierałem się o minimum. Następnego dnia przegrałem tylko z Marcinem Lewandowskim uzyskując coś koło 3:42. Mieszkałem wtedy już u mojej przyszłej żony Moniki, studiując jednocześnie zaocznie „magisterkę” na AWF Wrocław i… przygotowując też się powoli do ślubu, który miał nastąpić 2 tygodnie po ME – czyli 14 sierpnia 2010 roku.

demczyszaknumer 1

PRZED BIEGIEM…
byłem na obozie w Szklarskiej Porębie. Moje ukochane miejsce do treningu. Forma rosła cały czas. Czułem to. Praktycznie każdy trening wykonywałem z uśmiechem na twarzy. Nic nie bolało, byłem zdrowy i to było najważniejsze. Cieszyłem się bieganiem i nie mogłem się już doczekać tych upragnionych mistrzostw, które miały odbyć się w Hiszpanii – kraju słynącym z doskonałych średniodystansowców, z którymi chciałem zmierzyć się na bieżni, no i dać z siebie wszystko. W wolnych chwilach pamiętam, że grałem z kolegą Marcinem Chabowskim w tenisa stołowego i nawet na tym polu szło mi całkiem nieźle – ogrywałem go ku jego niezadowoleniu…
Wyjazd na ME był moim marzeniem sportowym, które miało się ziścić już niebawem. Przylatując do Barcelony czułem się jak we śnie. To miasto zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Pomijając zakwaterowanie i jedzenie, które było wyśmienite, wychodząc na trening czułem się doskonale. Klimat tego miasta, ludzie i wszystko wokół sprawiało, że dostawałem jeszcze dodatkowej energii. Pamiętam, że pogoda była piękna, ciepło i słonecznie. Przypominam sobie ostatni mocny akcent, który wykonałem chyba w drugim dniu pobytu: 8 km w II zakresie + 8 x 200 m. Trener musiał mnie cały czas hamować krzycząc –  
„Mati za szybko!”. Te 8 km przebiegłem w granicach 3:20/km, a 200-tki po 26-27 sekund i musiałem ciągle zwalniać.
Miałem chyba wówczas 36 wynik w Europie, ale nie przejmowałem się tym. Wiedziałem, że jestem w życiowej formie i muszę pobiec dobrze taktycznie. A na liście startowej nie brakowało „kozaków”. Byli m.in. gospodarze Arturo Casado, Manuel Olmedo i medalista olimpijski Reyes Estevez, trzech mocnych Brytyjczyków i inni utytułowani zawodnicy. No i ja „świeżak” ze średnią życiówką.

W TRAKCIE ZAWODÓW…
byłem sparaliżowany trochę atmosferą, jaka panowała na stadionie. Około 50 tysięcy ludzi miało zobaczyć nasz bieg. Jednak pełno było też biało-czerwonych flag i to dodawało mi otuchy. Szedłem na start w kapturze, próbując odciąć się od tego wszystkiego i skupić na jednym celu, czyli dobiec na jak najlepszej pozycji. Już finał i fakt, że się do niego dostałem, był dla mnie sukcesem. Ale będąc w nim chciałem czegoś więcej.
Stresowałem się bardzo mocno, ale gdy usłyszałem strzał startera, wszystko minęło. Biegliśmy spokojnym tempem, wiedziałem, że wszystko rozegra się na ostatnich 400 metrach. Z wolnego biegu każdy jest szybki… Popełniłem błąd na 500 m do mety – w tym momencie nastąpił niesamowity atak Brytyjczyka Toma Lancashire’a, a ja byłem z tyłu stawki, za daleko. Ruszył strasznie, rozrywając naszą zbita grupkę. Skończyłem bieg na 8 pozycji z wynikiem 3:44.42, pokonując ostatnie okrążenie w ok. 52.90. Do trzeciego zawodnika straciłem około 0,9 sekundy. Nie czułem zmęczenia w nogach, nie mogłem nimi szybciej przebierać, taki to był finisz… 

PO BIEGU…
czułem niedosyt, ale z drugiej strony cieszyłem się z tej lokaty. Gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, że będę 8 zawodnikiem w finale mistrzostw Europy na 1500 m, to brałbym to w ciemno.
Po zawodach miałem jeszcze okazję zwiedzić trochę Barcelonę, więc gdy emocje już opadły, wziąłem aparat i popędziłem do stacji metra, żeby mieć jakąś pamiątkę z tego przepięknego miasta. Aby mieć dowód, że w ogóle tam byłem.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Kuba Wiśniewski
Kuba Wiśniewski

Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.