Ewolucja wypchnęła nas z wody na ląd i nie dała skrzydeł do przemierzania przestrzeni powietrznej. Aktywność na lądzie jest więc w naszej, człowieczej epoce, naturalna i tylko osiągnięcia techniki pomagają nam wykraczać poza grawitację czy umożliwiać dłuższe przebywanie w wodzie.
Jesteśmy trochę niczym mitologiczny Anteusz, który czerpał siły po zetknięciu z Ziemią. Uprawiając któryś ze sportów lądowych walczymy z oporem materii własnej oraz tej, z którą stykamy się powierzchnią ciała. Jednak cały czas możemy na tej Ziemi spocząć i zebrać siły do następnych wyzwań. Nie jesteśmy ptakami, które odpoczywają w locie, nie potrafimy bez zagrożenia życia zasnąć na powierzchni wody. W wymiarze symbolicznym na co dzień potrzebujemy twardego podłoża pod stopami, by przypominało nam o tym, skąd się wywodzimy, co musimy realnie zrobić, by dojść (a nie dolecieć na latającym dywanie) do naszych konkretnych celów. Aktywności na lądzie, takie jak jazda na rowerze, wspinaczka górska, gra w tenisa pozwalają na poznanie własnego ciała i jego ograniczeń, ale przede wszystkim na rozwijanie cech, które mamy niejako wpisane w nasze DNA, takich jak szybkość, wytrzymałość, skoczność. W sportach lądowych można je rozwijać w czystej postaci, w formie zbliżonej do naszych aktywności codziennych.
Sporty lądowe są wciąż mniej czasochłonne od wodnych czy powietrznych. Pójście na półgodzinny basen wymaga więcej zachodu i zajmuje fizycznie zdecydowanie więcej czasu niż założenie butów biegowych i ruszenie na trasy pod naszym domem. Nie mówiąc już o nakładach finansowych, które niesie ze sobą amatorskie lotnictwo w porównaniu do np. halowych gier zespołowych…
Z reguły aktywności lądowe nie wymagają również aż takiego opanowania umiejętności, jak sporty wodne czy lotnicze. Czyli są bardziej, w dobrym tego słowa znaczeniu, egalitarne. W sporcie amatorskim pozwala to na szybsze cieszenie się z aktywności ruchowej, nieobciążonej aż w takiej mierze techniką i „nadbudową” sprzętową. W sporcie wyczynowym umożliwia to rywalizację i porównanie do ludzi na całym świecie, a nie tylko wewnątrz wąskiej grupy uprawnionych.
Sam uprawiam i propaguję bieganie jako najbardziej dostępną, tanią i zdrową aktywność. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że każdy potrafi w krótkim czasie przygotować się do pokonania 5 km. Nie stanie się tak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, będzie to wymagało własnej pracy, ale też nie jakichś niebotycznych nakładów czy obecności opiekuna, który w początkowej fazie sportów wodnych lub powietrznych musi literalnie czuwać nad tym, czy się nasz nowicjusz nie utopi lub nie spadnie z wysokości. W dodatku kształtowana w amatorskim bieganiu wytrzymałość zmniejszy wydatnie ryzyko chorób serca, usprawni zasiedziałych, szybko udowodni sceptykom, że… „Dałem radę!”.
Czuję, że poznałem dane miejsce tylko wtedy, kiedy pokonałem je biegiem. Czuję i słyszę bicie serca, walczę z grawitacją, ale jej nie zaprzeczam. Kiedy biegam w mieście, szybko i skutecznie zanurzam się w siebie i odcinam od świata, jednocześnie pozostając z nim w namacalnym kontakcie. Gdy biegam po górach, zatapiam siebie, krok po kroku, w otaczającej przestrzeni, której nie posiadam, w której żyję pełnią wrażeń.
Tekst był pierwotnie opublikowany w dzienniku Metro w lipcu 2015 roku.
____________________
Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.