JPN9252
25 kwietnia 2023 Bartłomiej Falkowski Sport

Monika Jackiewicz – prawniczka, która została maratonką

Monika Jackiewicz to zawodniczka, która szturmem wdarła się do krajowej czołówki i od mniej więcej trzech lat jest jedną z najlepszych polskich biegaczek. Na swoim koncie ma szereg medali zdobytych na krajowym podwórku, jednak największym jej osiągnięciem jest drużynowy medal z Mistrzostw Europy w Monachium w maratonie. Rozmowę z Moniką przeprowadziliśmy podczas jej zgrupowania w Kenii, gdzie udała się bezpośrednio po ustanowieniu nowej życiówki podczas 19. Recordowej Dziesiątki. Jako ambasadorka marki adidas opowiedziała nam o swoich przygotowaniach do sezonu, treningu maratońskim, a także o swojej własnej historii i motywacjach, które zgodnie z ideą stojącą za nową kampanią marki adidas, prowadzą do czerpania jak najwięcej z biegania.

Jak po kilku dniach, gdy emocje opadły, oceniasz swój występ podczas 19. Recordowej Dziesiątki? Gdy rozmawialiśmy przed dekoracją, wydawałaś się średnio zadowolona?

Czułam trochę niedosyt z tego względu, że kiedyś na treningu udało mi się pobiec szybciej na dystansie dziesięciu kilometrów. Jednak w tygodniu, gdy startowałam w Poznaniu, odczuwałam już zmęczenie innymi zawodami, które odbyły się w ciągu kilku poprzednich dni. To był mój trzeci start w tamtym tygodniu i nie byłam pewna, na ile mnie stać. Wcześniej startowałam w Mistrzostwach 12. Dywizji Zmechanizowanej (reprezentując 12 Brygadę Zmechanizowaną) w biegach przełajowych: we wtorek w biegu na trzy kilometry, a w środę w sztafecie. Byłam druga indywidualnie oraz druga z drużyną w sztafecie. Nie wiedziałam, czego mogę się do końca spodziewać po sobie podczas zawodów w Poznaniu. Po maratonie miałam trochę odpoczynku. Teraz kiedy analizuję wszystko na chłodno, to wyszło naprawdę dobrze. Jest nowa życiówka, „32 z przodu – zmiana kodu”, więc powinnam się cieszyć.

A ile pobiegłaś na treningu?

Pobiegłam 32:36. To był mój ostatni mocniejszy trening przed maratonem. Pobiegłam tak w Portugalii, na obozie w Monte Gordo. Miałam samodzielnie zmierzoną trasę, bo lubimy mieć pewność, że wszystko będzie prawidłowo wymierzone. Zabraliśmy ze sobą do Portugalii koło pomiarowe. Tam na miejscu jest sześciokilometrowa pętla. Były tam wcześniej jakieś oznaczenia z wypisanymi kilometrami, ale my chcieliśmy mieć pewność i sami zmierzyliśmy trasę od początku. Tak więc pobiegłam na naszej „atestowanej” trasie i na pewno było tam równo dziesięć kilometrów.

JPN8526 v3
Foto: Marek Ogień

Podczas Twojego pierwszego razu w Kenii wydawałaś się być pod wrażeniem panującej tam atmosfery. Życzliwości ludzi, spokoju, ich uśmiechu, takiego slow life i bycia przyjaznym i pokornym. Czy uważasz, że to może też wpływać na to, jak tam się trenuje? Czy taki panujący wokół spokój i życzliwość to jedna z wielu tajemnic sukcesu tego miejsca, jeśli chodzi o bieganie?

Myślę, że tak. Kenijczycy mają spokojniejszą głowę. To jest inna mentalność niż u Europejczyków, przynajmniej ja to tak odbieram. Już po wyjściu z samolotu można odnieść wrażenie, że są bardziej uśmiechnięci. Kiedy biegniesz, sporo osób macha Ci z daleka, szczególnie małe dzieci. Gdy byłam pierwszy raz w Kenii, w grudniu, złapałam jakiegoś wirusa i wyleciało mi kilka dni treningowych. Zaczęłam się powoli denerwować, że nie mogę zrealizować założonego planu. Kenijczycy poklepywali mnie po ramieniu i tylko powtarzali, żebym nie brała tego do siebie, bo wszystko będzie dobrze. Są bardzo pozytywnie nastawieni do życia.

Z kolei, patrząc na biedę, która tam panuje, można odnieść wrażenie, że sport jest dla nich swego rodzaju odskocznią. Bieganie daje im szansę na zarobienie pieniędzy i pomoc rodzinie. To stanowi dużą dawkę motywacji i przepustkę do lepszego życia. Każdy ma swoją motywację do biegania – tam również jest to znacząca motywacja finansowa. W grudniu przez miesiąc nie widziałam właściwie żadnego dziecka z zabawką. Do teraz pamiętam obrazek chłopca, który skonstruował samochód z kartonu po butach adidas, przyczepiając do niego cztery kółka i sznurek. W porównaniu do ich życia – u nas panuje dobrobyt. W Kenii jest wręcz przeciwnie, jednak ludzie są zdecydowanie bardziej życzliwi. Nawet gdy ktoś ci mówi „cześć”, od razu widać, że robi to z głębi serca, a nie na siłę. My żyjemy w większym pędzie, każdy jest skupiony na sobie, swoich ambicjach, sukcesach i rekordach. Wydaje mi się również, że jesteśmy mniej otwarci na innych niż Kenijczycy.

To zupełnie odwrotnie niż u nas… Jak oceniasz ten pierwszy obóz pod względem treningowym? Pomijając chorobę – czy uważasz, że razem z Arturem dobrze przepracowaliście tamten obóz?

Tak, z perspektywy czasu uważam, że to było dobre, bezpiecznie przepracowane zgrupowanie. Nigdy nie byłam w tak wysokich górach. Kilka razy trenowałam w Szklarskiej Porębie czy w Zieleńcu. To był pierwszy wyjazd na 2400 metrów n.p.m. Artur zwracał szczególną uwagę, żeby nie przedobrzyć z obciążeniami. Im dłużej trwał pobyt, tym mocniej było widać, że coraz lepiej znoszę trening w wysokich górach. Na początku było mi naprawdę ciężko, bo poza kwestią wysokości dochodził teren ze sporą ilością podbiegów.

Czyli dobrze przepracowane zgrupowanie w Kenii, a potem dobre bieganie w Portugalii, ale na maratonie w Sewilli poszło nieco gorzej. Mogłabyś powiedzieć, dlaczego wynik odbiega od oczekiwań?

Nie zagrało żywienie. Już na początku czułam kolkę, lekki dyskomfort. Kolka puściła, ale później w drugiej części dystansu pojawiły się większe problemy. Wymiotowałam, miałam problemy z jelitami. Nic przyjemnego, wiesz, że wtedy to już nie jest komfortowe bieganie. Było mi bardzo przykro, że maraton w Sewilli nie skończył się z takim wynikiem, jaki sobie wymarzyłam. Potrzebowałam trochę czasu, by to przegryźć, bo przygotowania na papierze wyglądały naprawdę dobrze. Z jednej strony widziałam w trakcie biegu, że tempo już spada. Być może z perspektywy treningowej warto było zejść z trasy, by spróbować ponownie za jakiś czas. Z drugiej strony – to nie jest łatwa decyzja dla zawodnika. Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę rezygnować na zawodach. Lata temu, gdy byłam juniorką, odpuściłam bieg na 3000 metrów podczas Lekkoatletycznej Ligi Juniorów w Warszawie. Trener Ludwichowski zganił mnie wówczas, dlatego po tym biegu obiecałam sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię.

Choć odczuwałam ogromny dyskomfort, walczyłam do końca i mimo wszystko ukończyłam bieg. Czasem słyszy się o zawodnikach, którzy jak raz zejdą z trasy, to później zdarza im się to powtórzyć. Niestety, efekt nie był zadowalający. Bardzo żałuję tego, ale pogodziłam się już z tym wynikiem. Gdybyś zadzwonił do mnie zaraz po tamtym biegu, nie byłabym w stanie rozmawiać. Byłam zła, że nie udało mi się osiągnąć wymarzonego wyniku, mimo dobrej formy. Uważam, że byłam przygotowana na naprawdę dobry wynik, ponieważ wiele treningów na to wskazywało. Przygotowując się do maratonu w Dębnie, czułam w nogach tamte przygotowania. Teraz, szykując się do Sewilli, często pytałam Artura, czy na pewno nie powinnam biegać szybciej odcinków. Artur mówił, żebym była spokojna, bo widać, że jest dobrze i nie ma co przesadzać z treningiem. Ten ukończony trening na dziesięć kilometrów w Monte Gordo również dał mi dużo pewności, że trening był dobrze ułożony. Maraton jest takim dystansem, że wszystko musi się tego dnia zgrać w jedną całość. Nie udało się w Sewilli, ale wiem, że praca włożona w te przygotowania jeszcze zaprocentuje. Jestem młodą maratonką, mam za sobą zaledwie rok treningu maratońskiego i zbieram doświadczenie. Biorę to na klatę.

Ale to nie jest tak, że te problemy pojawiły się po zatruciu w Kenii?

W Kenii to inna bajka. Mam problemy z przyjmowaniem żeli, a to jednak w maratonie jest istotne. Muszę podleczyć jelito, bo jest trochę produktów, które mi nie służą. Jest to kwestia do dopracowania. Po powrocie ze zgrupowania mam już umówioną wizytę u lekarza.

Zmieńmy temat. Słyszałem opinię, że jesteś zawodniczką, która bardzo mocno trenuje…

Tak?! (Śmiech)

Słyszałem w środowisku, że razem z Arturem robicie mocną robotę, a teraz mówisz o lekkim treningu. Jak jest naprawdę?

Myślę, że jeśli chcesz odnosić sukcesy, musisz na treningu wykonać konkretną pracę. Nie wydaje mi się, żeby to było nie wiadomo jak ciężkie trenowanie. Obserwując innych zawodników i patrząc na siebie, widzę, że potrzebuję więcej czasu na regenerację niż nasi czołowi maratończycy. Widziałam, że Iwona Bernardelli tydzień po maratonie pobiegła półmaraton z pięknym wynikiem. Ja miałabym z tym ogromny problem! Wielki szacunek dla niej. Czasami w środowisku biegowym w Polsce zdarzają się komentarze, że ktoś za mocno trenuje lub nieodpowiednio dobiera obciążenia treningowe, ale przecież, kiedy idziesz wykonać ciężki trening, to nie po to, by na nim śpiewać. Musisz dać z siebie bardzo wiele, żeby osiągnąć wynik. Nie uważam, żebyśmy z Arturem trenowali bardzo mocno.

JPN9071 v2
Foto: Marek Ogień

Jaki masz tygodniowy kilometraż w BPSie?

Między 170 a 200 kilometrów tygodniowo. To zależy od samopoczucia. Nie robimy pustych kilometrów. Nie trzymamy się sztywno założeń. Artur obserwuje, jak się czuję i jeśli jest coś nie tak, to zmniejsza objętość.

Mówiłaś, że czasem na treningach tempowych Artur Cię stopował, bo chciałaś biegać szybciej. Możesz dać przykład takiego treningu?

Fajnie się czułam, jak biegałam 18 × 1 000 metrów w Monte Gordo. Pytałam Artura, czy nie lepiej byłoby ostatecznie zrobić dwadzieścia powtórzeń. Biegałam na krótkiej przerwie około minuty i 15 sekund. Nie sprawiało mi to problemów. Powtórzenia szły jedno za drugim, ale Artur powiedział po osiemnastu – koniec treningu. Ewentualnie mogłam pobiec delikatnie szybciej ostatnie powtórzenie. Dobrze biegało mi się 4 razy po 5 kilometrów. Zaczęliśmy wtedy po 3:26-25 na kilometr, ostatnią piątkę pobiegłam w okolicach 3:20 na kilometr, może ciut wolniej. Bardzo dobrze ładują mnie długie biegi. Ten trening pod względem fizycznym i psychicznym jest dla mnie istotny. Dużo mi daje, gdy w przygotowaniach do maratonu przebiegnę raz czterdzieści kilometrów. Oczywiście, to nie jest nie wiadomo jaka prędkość, głównie chodzi o czas trwania wysiłku. Taki trening daje mi sporo pewności siebie.

Bieganie pięciokilometrowych odcinków na takich prędkościach to jest tempo na wynik 2:22-23 w maratonie. To bardzo mocno. Opowiesz, jak szybko biegasz 18 x 1 000 metrów?

To było między 3:22, a 3:15 na kilometr.

No to też bardzo mocno. To jest tempo wyraźnie szybsze niż tempo półmaratonu. Czyli jednak mocno trenujesz (śmiech). Teraz jeszcze zdradź, jak biegasz long runy?

Biegam long runy w okolicach 3’45” na kilometr. Czasem do 32-36 kilometra, zależy od samopoczucia.

Ostatnie pytanie o cyferki. Jak jesteś w Kenii, to o ile wolniej biegasz te treningi?

Jak biegałam na Moiben Road, to longi były w okolicach 4 minut na kilometr.

Do czego teraz się przygotowujesz?

Zobaczymy, jak będzie wyglądał trening. Chciałabym pobiec wiosną połówkę. Zdecyduję po przepracowaniu drugiego pobytu w Kenii. Chciałabym poprawić rekord życiowy w półmaratonie, pobiec mocniej dziesięć kilometrów. Myślimy też o zawodach na pięć kilometrów. Chcemy się pościgać i obiegać na zawodach.

A masz już jakiś półmaraton na oku?

Za dużo chciałbyś wiedzieć (śmiech).

Taka robota. Nie zdradzisz?

Nie, na razie nie. Miałam trochę wolnego po Sewilli. Potem przebiegłam dyszkę na Recordowej, żeby przetrzeć się przed zgrupowaniem, ale na razie nie wiem dokładnie, gdzie pobiegnę. Wstępne plany są, ale najpierw chcę zadbać o zdrowie.

JPN8314 v3 1
Foto: Marek Ogień

Jakie macie plany na obóz? Jesteś tam drugi raz. Za pierwszym mówiłaś, że trenowałaś bezpiecznie. Czy teraz wprowadzacie jakieś zmiany, będzie mocniej, czy idziecie sprawdzoną ścieżką?

To pytanie bardziej do Artura. On ma plan ułożony w głowie, czasem nawet nie wszystko mi mówi. Zdarza się, że dzień wcześniej zapowiada, że biegamy to i to, a jednak następnego dnia zmienia trening. Ja mu ufam, bo dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem. Na pewno nie będziemy chcieli przedobrzyć, bo w górach wystarczy jeden za mocny trening. Wolę być niedotrenowana niż przetrenowana po powrocie z gór. Na pewno Artur będzie wprowadzał zmiany, bo nie można iść ciągle tą samą drogą, ale to naprawdę bardziej pytanie do Niego. Ja często nie wnikam w jego plany, po prostu wkładam buty i biegnę. Wiadomo, że rozmawiamy o treningu, pyta mnie o samopoczucie, ale z całą resztą zdaję się na jego doświadczenie.

Jesteś ambasadorką marki adidas, która odchodzi od komunikacji o śrubowaniu wyników na rzecz historii o swoim własnym, indywidualnym doświadczeniu biegowym. Czy Ty również identyfikujesz się z tym podejściem? Na ile liczy się dla Ciebie wynik, a na ile radość czerpana z samego biegania?

Gdyby bieganie nie dawało mi radości, to nie spędziłabym w tym sporcie tylu lat swojego życia. Bieganie stało się nieodłączną częścią mojej codzienności, którą uwielbiam. Osiągnięcie wyniku jest dla mnie ważne, bo jest to cel, do którego dążę. Nauczyłam się już przez tyle lat przygody z bieganiem, że sport jest piękny, bo jest nieprzewidywalny. Nawet jeśli coś czasem nie wyjdzie tak, jak to sobie wymarzyłam, to i tak wkładam buty i lecę do lasu, bo po prostu kocham to robić. Każdy ma jakiegoś „konika”, moim jest bieganie.

Co tak naprawdę jest Twoją motywacją do biegania? Co się liczy w Twoim bieganiu?

Moją motywacją są moje marzenia. Każdy ma jakieś swoje małe cele do zrealizowania. Kiedy udaje nam się je zrealizować, czujemy ogromną radość, satysfakcję, endorfiny szaleją. Jako zawodniczka kocham rywalizację, ona staje się motorem napędowym, chcę być każdego dnia lepszą wersją siebie.

Bieganie jest sportem indywidualnym, więc w moim bieganiu liczę się przede wszystkim ja i moje odczucia. Uwielbiam ten moment, kiedy jestem na długim wybieganiu sama ze swoimi myślami. Bieganie daje mi ogromną radość. To jest moja pasja, która mnie całkowicie pochłonęła.

To ja życzę Ci świetnego półmaratonu, udanego całego sezonu i żebyśmy przy następnym spotkaniu mogli porozmawiać o kolejnej życiówce. Dziękuję za rozmowę.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Bartłomiej Falkowski
Bartłomiej Falkowski

Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.