Redakcja Bieganie.pl
Dla wielu biegaczy, nie ma wspanialszego przeżycia niż bieganie w zimie, gdy świat okryty jest białym całunem, a wskazówka termometru spada tak, jak ostatnio spadają kursy akcji na światowych giełdach. Skrzypiący pod nogami śnieg, widok okrytych białym puchem drzew i mróz wywołujący na twarzach rumieńce o barwach sztandarów byłego, przez niektórych wspominanego z wielka nostalgią, ustroju, to jest to, co dostarcza im niezapomnianych wrażeń. Niestety nie zaliczam się do tej grupy. Uważam, że trening na śniegu jest nieefektywny. Można też złapać kontuzję, lub po prostu się przeziębić. No a poza tym, po prostu nie lubię jak mi jest zimno.
Dlatego też wróciwszy z treningu, któregoś marcowego dnia 2005 roku z płonącą od mrozu gębą i zlepionymi lodem powiekami {a zima była wtedy nie taka jak teraz), powiedziałem sobie( i żonie): dość tego! Trzeba się ogrzać.
lub korzystali z uroków tutejszych wspaniałych plaż..
Miejscowym natomiast nawet do głowy nie przyszłoby zajmować się tak jałowym zajęciem jak bieganie. Odniosłem wrażenie, że jedynym celem ich działań jest sprzedanie za wszelką cenę każdemu napatoczonemu europejczykowi wielbłąda, dywanu albo, chociaż krokodyla (no może nie do końca za wszelką)
Niezrażony tą, trochę nieoczekiwaną dla mnie sytuacją, już pierwszego dnia pobytu, rozpocząłem biegową penetrację okolicy.
Od razu uderzyła mnie niezwykle charakterystyczna cecha, odróżniająca tutejsze tereny od miejsc, w których trenuję, na co dzień. Wspaniałe otwarte przestrzenie, dające poczucie wolności, jakiej nigdy nie doświadczyłem biegając w Polsce. Żadnych ograniczeń! Tylko biec gdzie oczy poniosą a dusza zapragnie, jak Kozacy na stepie, jak Indianie na prerii (oni wprawdzie galopowali na rumakach a nie biegli, ale musieli doznawać podobnych wzruszeń).
Niestety, jak wiadomo, wolność bez odpowiedzialności, może przynieść opłakane rezultaty. Fajnie jest tak sobie biec, ale trzeba jeszcze wrócić. W pewnym momencie nastąpiło otrzeźwienie. Gdzie ja właściwie jestem? Jak tu trafić z powrotem, gry słońce jest schowane za chmurami, a kompasu nie pomyślałem? Stanęły mi przed oczami sceny z oglądanych niegdyś filmów, opowiadających o wędrowcach zagubionych na pustyni, umierających z żaru i pragnienia. Zwłaszcza, że gdzieniegdzie walały się jakieś kości. Czy należały kiedyś do zabłąkanych biegaczy?
Muszę przyznać, że mocno się zaniepokoiłem. Byłem też zły na siebie za cielęce, bezrozumne oszołomienie, któremu uległem oddając się urokowi biegu po bezkresnej równinie.
Na szczęście teren zaczął się trochę zmieniać, i w końcu zobaczyłem na horyzoncie coś, co wyglądało na słupy linii wysokiego napięcia.
Informacja była wspaniała. Nie dość, że określiłem swoje położenie to zorientowałem się, że jestem bardzo blisko rzymskich ruin z I bądź II wieku naszej ery.
Super! Zawsze doznaję silnych wzruszeń oglądając takie stare budowle i konstatując ile to pokoleń przeminęło, podczas gdy te mury wciąż stoją.
Wprawdzie na filmie „Walka o ogień” coś takiego uratowało bohaterów przed tygrysem szablastozębnym, ale wiadomo, co innego fikcja literacka czy filmowa, a co innego prawdziwe życie. Nie jestem żaden Rambo ani Tarzan, i wcale nie wiem czy zdołałbym tam wleźć, a nawet, jeśli tak, to co dalej? Na filmie siedzieli na drzewie kilka dni i zżarli wszystkie liście zanim tygrys dał sobie spokój! Na szczęście atak nie nastąpił. Zgraja odprowadziła mnie ponurymi spojrzeniami przekrwionych ślepiów i zajęła się jakimiś wewnętrznymi porachunkami. Naprawdę najadłem się strachu. Pomyślałem, że starczy już tych atrakcji. Jeszcze około stu lat temu w tym kraju spotykało się na wolności lwy i krokodyle. Ale potem zostały wytępione, i choć może to oburzyć ekologów i miłośników dzikiej przyrody, ale wcale z tego powodu się nie martwiłem, a nawet wręcz przeciwnie.
Moje nadzieje na spokojne dokończenie treningu były jednak płonne. Miałem jeszcze raz najeść się strachu, choć nie wiem czy był on uzasadniony. Byłem ok. 12 kilometrów od hotelu i była to już najwyższa pora aby rozpocząć drogę powrotną. Ale zaledwie około kilometra dalej, znajdowała się , licząca ponad 1800 lat, dwukilometrowej długości grobla łącząca Djerbę ze stałym lądem. Nie mogłem oprzeć się pokusie zobaczenia tego cudu techniki starożytnej, z powodzeniem używanego po dziś dzień. Pomyślałem, że może nawet ją przebiegnę, choć trening wydłużyłby się wtedy sporo ponad miarę. Ale stanąłbym na kontynencie Afrykańskim! Warto dla tego nadłożyć kilka kilometrów, choćby się miało kończyć trening marszem.
Droga prowadząca do grobli omijała ostrym łukiem dość duże szare gmaszysko, sterczące samotnie na pustej przestrzeni. Dość szybko pokonując zakręt, ku wielkiemu memu zaskoczeniu znalazłem się w środku kilkunastoosobowej grupy uzbrojonych mężczyzn. Wszyscy mieli niebieskoszare mundury i kałasznikowy w rękach. Była to policyjna (albo wojskowa) blokada. Zatrzymywali i kontrolowali wszystkie samochody kierujące się do grobli. Oni również byli wyraźnie zaskoczeni moim niespodziewanym pojawieniem się wśród nich. Nie zastanawiałem się przedtem – jak przystało na typowego turystę – jaki panuje tu ustrój polityczny, jakie są prawa obywateli, jak policja traktuje ludność. W każdym razie wygląd tych ludzi, zaskoczenie sytuacją i wspomnienia nie tak odległej przecież historii, gdy podobne grupy spotykało się na naszych ulicach i zawsze stanowiły poważne zagrożenie, sprawiło, że znowu ogarnęło mnie przerażenie. Nie wiem, po co oni tam byli, i czy powinienem się ich obawiać, ale miałem już dość. Ukryłem aparat fotograficzny w dłoni (na szczęście jest wielkości małego notesu), odprowadzany ich zdumionym wzrokiem dobiegłem do odległego o ok. 50 metrów początku grobli i rzuciwszy na nią okiem, szybko zawróciłem z powrotem. Z oczywistych względów nie mam żadnych zdjęć z tej blokady.
Oddaliwszy się na przyzwoitą odległość od posterunku, zatrzymałem się, aby wśród bujnej tropikalnej zieleni ochłonąć po niespodziewanych przeżyciach.
Pierwszy trening na Djerbie dostarczył mi niesamowicie dużo przeżyć i nie wszystkie były miłe. Ale zdobyłem doświadczenie, które pozwoliło mi potem przez resztę pobytu w Tunezji naprawdę efektywnie trenować. Trzymałem się tylko z dala od wysypiska gdzie grasowały bezpańskie psy i od posterunku, aby nie prowokować niepotrzebnie miejscowej policji. No i zawsze uważałem, aby nie dać się ponieść nadmiernej fantazji na otwartym bezkresnym terenie.