2 marca 2012 Redakcja Bieganie.pl Sport

Małgorzata Rydz i nowe BbL w Częstochowie!


 11.jpg

Już za dwa tygodnie inauguracja nowego sezonu akcji BiegamBoLubię. Jednym z miast, które dołączy do BbL jest Częstochowa. Inicjatorką pojawienia się Częstochowy na mapie BbL jest Małgorzata Rydz, niegdyś znakomita biegaczka, specjalistka biegów średniodystansowych. Szesnastokrotna medalistka mistrzostw Polski. Dwukrotna finalista igrzysk olimpijskich – w Barcelonie, gdzie w biegu na dystansie 1500m zajęła siódme miejsce oraz w Atlancie – w tej samej konkurencji była ósma. Dziś kierownik stadionu lekkoatletycznego w Częstochowie.

Justyna Grzywaczewska: Dlaczego zaczęła Pani biegać?

Małgorzata Rydz: Zawsze byłam dzieckiem ruchliwym, dopingowałam tatę piłkarza („miejscowego formatu”), sama wspomagałam na podwórku chłopców w grze, potem zostałam kapitanem szkolnej drużyny koszykarskiej, dlatego też swoją edukację od szkoły średniej postanowiłam związać ze sportem. Byłam w liceum sportowym, gdzie grałam w ukochaną koszykówkę, w dalszych planach był AWF. Mój nauczyciel w-fu w liceum, będący jednocześnie trenerem w klubie lekkoatletycznym, włożył wiele wysiłku, żebym porzuciła koszykówkę i zajęła się lekkoatletyką. Szło dość „opornie”- symulacje, ucieczki, brak zdyscyplinowania, ale mimo to potrafiłam wygrywać z rówieśniczkami. W końcu przyszedł czas na pierwsze poważne zawody i tytuł mistrzowski. Pojawiło się zaskoczenie i pytanie: a może potraktować to trochę poważniej? Kolejne lata szkolne to było pasmo sukcesów. Jako juniorka byłam niepokonana przez 3 lata, zarówno w hali, w biegach przełajowych, jak i na otwartym stadionie. Nie liczył się wynik, ale wygrana.

Poczułam, że już chyba wiem, co chcę robić. Co sprawia mi są satysfakcję. Po skończeniu szkoły założyłam rodzinę i na przekór innym postanowiłam wrócić do sportu. To były nieco inne czasy i zawodniczki raczej nie wracały na bieżnię. Rodzina to właściwie był koniec wyczynowego sportu. Ja przekornie chciałam spróbować i przekonać się, czy dam radę wszystko pogodzić.

Okazało się, że wystarczył rok, by dogonić czołówkę krajową, a w kolejnym zostałam liderką. Każdy sukces – nawet najmniejszy mówił mi, że to dobra ścieżka. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to sukcesy na własnym „podwórku” przestały satysfakcjonować. I tak to leciało…..

Czy trudno było podjąć decyzję o zakończeniu kariery?

Zakończyłam swoją karierę w momencie, którego żaden sportowiec nie lubi. To nie ja podjęłam decyzję o zakończeniu przygody ze sportem. To moje ciało się tego domagało. Kontuzje zmusiły mnie do zrezygnowania z wyczynowego uprawiania sportu. Było rozgoryczenie i ogromny żal. Chęci i talent nie wystarczyły, zabrakło odrobinę zdrowia.

Koniec kariery jest zawsze ogromnym przeżyciem dla sportowca. Jest tym trudniej, kiedy decyzja o zakończeniu wyczynu jest wymuszona – tak jak w Pani przypadku. Jak Pani poradziła sobie w tej sytuacji?

Odsapnęłam, wzięłam się w garść, bo przecież życie toczy się dalej, postanowiłam urodzić upragnione drugie dziecko i podjąć pracę. Nie potrafiłam usiedzieć w domu. Po roku pracy w dziale sportu w MOSiR zostałam kierownikiem stadionu lekkoatletycznego, na którym zaczęła się moja przygoda ze sportem. Było to nowe wyzwanie i zmierzenie się z zupełnie nowymi zagadnieniami. Myślę, że zostałam rzucona na głęboką wodę, miałam wątpliwości czy nie za głęboką, ale to, że byłam sportowcem pozwoliło mi nie utonąć. Spotkałam się z życzliwością ludzi i uznaniem w częstochowskim środowisku. Po kilku latach powierzono mojej opiece drugi obiekt, o znacznie odmiennym charakterze – pływalnię letnią. Obecnie, po przebudowie w zupełnie nowej odsłonie. To kolejne wyzwanie, szczególnie, że woda jest dla mnie po prostu „za mokra”!

 1.jpg

Czy zajmuje się Pani także szkoleniem młodzieży, zawodników?

Nigdy nie podjęłam pracy z młodzieżą jako trenerka. Tak akurat potoczyło się w życiu. Postanowiłam wykorzystać swoje „znajomości” i przybliżać sylwetki znanych sportowców. Dać szansę młodzieży spotkania się z lekkoatletycznymi gwiazdami. W Częstochowie gościłam m.in. Roberta Korzeniowskiego, Artura Partykę, Pawła Januszewskiego, Szymona Ziółkowskiego, Pawła Czapiewskiego, Lidię Chojecką, Sebastiana Chmarę, Marka Plawgę. Wyszłam z założenia, że spotkanie oko w oko z wybitnymi sportowcami może szybciej zachęcić do podjęcia treningów, niż nie jedna rozmowa z trenerem. Wyniki na zawodach, które organizowałam były drugorzędne. Liczyła się obecność gwiazdy, możliwość rozmowy, sfotografowania i dobra zabawa.

Rozumiem, że kiedyś bieganie było dla Pani głównie rywalizacją i sprawdzeniem siebie. A czym jest dzisiaj?

Obecnie staram się utrzymywać formę na takim poziomie, by w każdej chwili móc bez problemu pobiegać przez godzinę. Pracuję, wychowuję, uczę się. Nie mam czasu na bieganie tyle, ile bym sobie życzyła, ale 2 -3 razy w tygodniu staram się biegać. Czuję potrzebę zmiany rytmu dnia. Muszę poczuć powietrze w płucach, zrobić głęboki wdech. W trakcie joggingu często znajduję odpowiedzi na dziwne pytania, które mnie „dręczą”.

Jak wygląda zainteresowanie bieganiem w Częstochowie?

Zaczynam widzieć światełko w tunelu, jeśli chodzi o joggingowców. Świeci coraz jaśniej. Biegających jest coraz więcej i więcej. Już nikt nie dziwi się widząc puszystą kobietkę czy starszego pana stąpającego krok po kroczku. Raczej budzą zazdrość i podziw, bo mają zacięcie i cel. Myślę, że zaczął wiać wiatr dla amatorów. Są obecni na każdym chodniku, uliczce, drodze rowerowej i na stadionie. Rano i wieczorem. I ważne, że nikt nie wstydzi się już biegać, a po zmroku biegają tylko ci, którzy naprawdę nie mają czasu w ciągu dnia.

Zawiązało się w Częstochowie stowarzyszenie ludzi aktywnie „zabieganych”. Organizują bieg uliczny na dystansie 10 km wokół Jasnej Góry. Trasa jest trudna, ale ponieważ uhonorowano mnie „numerem jeden” na koszulce, wypada ją chociażby przetruchtać. Ciężko się zmobilizować, ale podchodzę do sprawy honorowo i z humorem. To dla mnie też mobilizacja i wspomnienie „starych dobrych czasów”.

Dlaczego postanowiliście dołączyć do BiegamBoLubię?

Na nasz stadion przychodzi coraz więcej osób. Przychodzą nawet rano, przed pracą, by w ten sposób rozpocząć dzień. Nie wszyscy jednak wiedzą, co tak naprawdę zrobić ze sobą. Stadion kojarzy im się z szybkim bieganiem, zawodnikami wielkiego formatu, zdrowiem, tężyzną fizyczną i przełamywaniem własnych słabości, udowadnianiem samemu sobie, że „dam radę” – nie dzisiaj to następnym razem. To takie poczucie integracji z niemożliwym. Czasem pytają, ile i z jaką prędkością powinni biegać, jakie ćwiczenia wykonywać, by wzmocnić określone partie mięśniowe, jaką dietę stosować, co jest adekwatne do ich wieku. Poza tym chcą bywać pośród ludzi takich jak oni – pozytywnie zakręconych. Sądzę, że taka forma zorganizowanych zajęć, pod okiem instruktora będzie im odpowiadała. Poza tym świadomość, że biorą udział w ogólnopolskiej akcji, że tworzą swój kawałek świata zmobilizuje i będzie „nakręcać”. Będą  mogli wymienić się doświadczeniami. Wykonają ćwiczenia, których sami nie robią z braku możliwości, wiedzy. A poza tym w grupie bieganie lepiej smakuje. Zawiązują się przyjaźnie. Można umawiać się na bieganie poza miastem. Wspólnie poznawać okoliczne trasy biegowe i wyjeżdżać na biegi uliczne. To buduje relacje i pomaga w życiu codziennym (choć zawsze gdzieś występuje element rywalizacji – podgląda się kolegę, chce być lepszym).

Jak zachęciłaby Pani częstochowian do biegania i przyjścia na stadion?

Po godzinach spędzonych w pracy ciało i dusza domagają się odmiany. Chcą pozytywnego, miłego zmęczenia, a jednocześnie odprężenia. Bieganie budzi do życia każdą cząstkę naszego ciała. Swobodne bieganie jest jak bycie motylem. Rozkładasz skrzydła i lecisz. Patrzysz na wszystko z innej perspektywy. Inaczej się myśli, przełamywanie własnych słabości ogromnie cieszy. A przy tym „pracuje się” nad zdrowiem. By to wszystko się jednak zadziało jest jeden warunek – BiegamBoLubię!. Zapraszam na stadion!

Możliwość komentowania została wyłączona.