Redakcja Bieganie.pl
Za nami kolejna edycja Chudego Wawrzyńca – imprezy, która szybko przypadła do gustu wielbicielom biegów ultra. Rozmawiamy z jej organizatorem – Krzysztofem Dołęgowskim.
Krzysztof Dołęgowski
Krzysiek, po pierwsze pochwały: wspaniale przygotowana trasa, mnóstwo błota – nie wiem, czy sprowadzaliście je ciężarówkami z Krainy Deszczowców, czy lataliście ze szlauchem po trasie – powalone drzewa, objazdy, upał. Wszystko, co można by sobie wymarzyć… Czy to był celowy zabieg uprzyjemnienia biegu uczestnikom?
Z glebogryzarką biegaliśmy. To jest najdłuższe słowo, jakie znam. Cieszyliśmy się ze zwalonych drzew, cieszymy się z błota, uważamy, że to jest naturalne środowisko biegaczy górskich, element krajobrazu i lubimy to.
To już była trzecia edycja Chudego Wawrzyńca. Pewne cechy charakterystyczne wykształciły się, sprawdzone patenty się ugruntowały. Co go wyróżnia spośrod coraz liczniejszych biegów górskich w Polsce?
Chudy Wawrzyniec jest tak zrobiony, żeby był logiczny, żeby jego trasa odpowiadała przebiegowi charakterystycznych łańcuchow górskich, a nie była poskładana ze skrawków szlaków. Koncepcja Chudego Wawrzyńca powstała przy organizacji pierwszej edycji i na szczęście udało się tego nie zmienić. Pomysły, które pojawiły się wtedy sprawdziły się, więc obecnie jest to raczej szlifowanie. Wprowadzamy w życie pomysły, które pojawiły się już przy pierwszej edycji, ale nie udało się ich wtedy zrealizować.
To, co wyróżnia Chudego Wawrzyńca spośród innych biegów to jego prostota. Chcemy, żeby odbywał się bez wielkiej pompy – zgrai działaczy poklepujących się po plecach, długich oficjalnych przemówień, pakietów pełnych gadżetów, które lądują w koszach na śmieci. Ścigamy się w górach i to ma stanowić rdzeń imprezy. Nie robimy ułatwień rodem z ulicy. Musisz być biegaczem górskim i nie ma przeproś. Nie rozpieszczamy uczestników, staramy się być wobec nich szczerzy. Dać im logiczną trasę z jej trudnościami terenowymi i pogodowymi. Co najwyżej informujemy o warunkach panujących na trasie. Jeżeli jest błoto, to informujemy o tym, a nie zmieniamy regulaminu, nie przychodzimy z piłą jeśli wiatr zwalił drzewa na szlak. Jeżeli jest upał, nie dodajemy punktów z wodą, bo to jest część życia. Jedynie informujemy, że trzeba się na to przygotować. Zakładamy, że w imprezie startują dorośli. Staramy się, żeby Chudy Wawrzyniec był życiowy. Nawet jeśli przyjdzie sponsor i da nam przysłowiowy milion dolarów, to nie chcemy zmienić tego prostego charakteru biegu.
Powiedz w kilku słowach, co ciekawego działo się na trasie.
Na trasie krótkiej (50+ km) mieliśmy dwóch faworytów: Kamil Leśniak i Gediminas Grinius, obaj z team’u Inov-8. Zastanawialiśmy się, kto kogo pobije. Choć pomiędzy nimi jest kilkanaście lat róznicy (Kamil to szczaw, Gediminas to doświadczony zawodnik), to chłopaki nakręcają się wzajemnie. Widać, że w team’ie jest pozytywne tarcie. A teraz obaj są w końcówce przygotowań do biegu dookoła Mont Blanc. Było wiadomo, że jak puścimy ich obu na jedną trasę, to rywalizacja będzie ciekawa. Do tego bardzo mocnym zawodnikiem okazał się Marcin Dyrlaga, któremu niewiele zabrakło żeby namieszać. W okolicach Przegibka Gediminas włączyl jednak kolejny bieg i odjechał, zwiększając swoją przewagę. Walka o drugie miejsce natomiast odbywała się w bliskim kontakcie. W związku z tym tak, jak Gediminas był uśmiechnięty na mecie, tak Kamil nie bardzo wiedział gdzie jest góra, a gdzie dół. Marcin nie wyglądal lepiej.
Na długiej trasie (80+ km) było spore zaskoczenie. Kiedy dowiedzieliśmy się, że na długą trasę wybiegł Robert Faron, to pomyśleliśmy, że mamy zwycięzcę. A jednak nie. Piotrek Bętkowski, postać bardzo dobrze znana w świecie biegowym, ale niekoniecznie w świecie biegów górskich, pobiegł bardzo mądrze taktycznie i wygrał. Pokazał, że umie pobiec w górach. Z kolei wśród kobiet Ewa Majer rozjechała stawkę. Niesamowicie wspięła się w klasyfikacji open i przybiegła na drugim miejscu. Nie wiadomo, czy gdybyśmy wydłużyli trasę, nie łyknęłaby Piotrka Bętkowskiego.
Wlepiliśmy kary za brak wyposażenia obowiązkowego dziewięciu osobom, w tym Justynie Frączek, która jest naszą koleżanką od 10 lat. Justyna nie miała folii NRC, telefonu ani dowodu osobistego i dostała po godzinie kary za każdą z tych rzeczy. Zapowiadaliśmy na odprawie, że będziemy kontrolować wyposażenie obowiązkowe. Ludzie nie czytają regulaminu, odpuszczają odprawę techniczną, a potem się dziwią. Brak telefonu w przypadku kontuzji na trasie oznaczałby konieczność długiego oczekiwania na pomoc na szlaku. Brak folii NRC w trudnych warunkach mógłby się źle skończyć (w poprzednich edycjach niektórzy zakładali je, żeby się ogrzać), a brak dowodu osobistego w przypadku wypadku i przewiezienia do szpitala np. na Słowacji mógłby być źródłem wielu problemów.
Czasem włącza się nam żyłka edukatorów – chcemy, żeby Polacy byli dobrze przygotowani na starty w Alpach czy Pirenejach, a na dużych zagranicznych biegach nie wybacza się braków wyposażenia.
Dziękuję.